Fahrenheit LI - marzec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 03>|>

Literatura

 

 

I żeby to chociaż jeszcze miało jakiś sens... Ale zacznijmy od początku. Kłopoty, jak zwykle, zaczęły się od OjZunia, który chyba nabrał dziwacznego przekonania, że ostatnio przez jakiś czas trochę się lenił i teraz należy nadrobić. Tak. No cóż. Woleliśmy, jak się lenił. Tymczasem on upiera się, że teraz będzie miał pomysły, które on sam, własnoręcznie wymyśli. I żeby mu, naturalnie, nie przeszkadzać, bo to skomplikowany proces technologiczny jest. Może ma w tym jakiś ukryty cel, nie wiem, ale póki co karmi nas wyłącznie odpadami poprodukcyjnymi. Jak na przykład ta dziwna koncepcja, że redakcja nam zbabiała. Khem... Ja tylko relacjonuję, proszę mnie nie dźgać. Aby dojść do tego kontrowersyjnego wniosku, potrzebował na dodatek półtora dnia wytężonego pykania w sapera, co było o tyle przykre, że saper tego nie lubi i próbował nawet protestować. Kosztowało go to pogięte oprawki od okularów i dzienną rację płatków owsianych. Podobno każdy z nas ma zapisaną w kontrakcie miskę owsianki dziennie, ale po pierwsze, nie ma tam dopisanego mleka, a po drugie, nikt z nas nigdy nie podpisywał żadnego kontraktu. Podobno to nic nie szkodzi, bo płatki i tak idą na skarmianie złotej rybki. Tej, co to ją wampir kiedyś, co to jej nie mamy, w każdym razie. Cały ten system jest chyba trochę bez sensu, ale najwyraźniej działa. A już najlepiej na tym papierze, co to mamy przydziałowy na kręcenie kulek, a który i tak idzie w tę maszynę do szatkowania krawatów, bo skoro już ją mamy, to czymś ją trzeba w końcu karmić. Tak czy inaczej, OjZet wygłosił swą ryzykowną konkluzję i widać było, że bezczelnie nie zamierza jej pożałować. Nie bez bodźców zewnętrznych, w każdym razie. Które nastąpiły niczym bezsenna noc po kwaśnych jabłkach i zsiadłym mleku. Znaczy, nagle, niepowstrzymanie, bez litości i na własne życzenie.

A przecież miał czas się zreflektować, bo – to jej trzeba uczciwie przyznać – Tygrysa przeładowała glocka powoli i nad wyraz ostentacyjnie. Jednak on tylko spojrzał (jemu też trzeba przyznać, oko w oko z lufą, a włos mu nie zadrżał...) i tylko dodał, że drzewiej to się pi... khem, żyło, i że klamki w redakcji to pieścili facety. No cóż. Sam chciał, było nie było, i już trzeci tydzień z bawełnianą szmatką oraz piątą butelką poszuvaxu poleruje metodycznie wszystkie. Nawet te małe uchwyciki od szuflad. Te, co to Szefowa za nie chwyta pięćset razy dziennie i za każdym razem każe potem polerować.

Ciekawe natomiast, skąd mu się to wzięło. Pewna postępowa teoria twierdzi, iż to trauma po ósmym marca, kiedy to do zwyczajowego goździka zapomniał dołączyć zwyczajową kopertę. Swoją drogą, nie pomógł również fakt, że mu się goździki pomierdoliły i zamiast kwiatka wyemancypował z kieszeni lekko już zwietrzałego goździka do kompotu. Też zastanawiające, skąd go miał, bo jak mu niedawno pod krótkotrwałą nieobecność z Kudłatym przeglądnęliśmy kieszenie marynarki (w poszukiwaniu czystej kartki papieru i czegoś do pisania, ma się rozumieć, bo jakoś nic nie było pod ręką...), to znaleźliśmy tylko rachunek z supermarketu (świntuch! TAKIE rzeczy w supermarkecie kupować!), podejrzaną torebeczkę z jakimś suszonym zielskiem (jeszcze mi się odbija po tym, jak spróbowaliśmy wypalić. Okazało się, że herbata, niestety), garść pestek od słonecznika i szklankę kurzu. Goździka musiał więc skądś zwinąć później. Tak czy inaczej, strategicznie był to z jego strony ruch wątpliwy, ponieważ z tym goździkiem i tak uderzył tylko do Szefowej. A przecież Smoka i Tygrysa też ba... rdzo piękne kobiety, choć bestie. No i musiał stawić czoła Frontowi Egzekwowania Świąt Niesłusznych Ideologicznie Ale Bliskich Sercu. Dzielnie stawiał czoła przez dobre pół godziny. Nawet ze dwa razy zdołał wydukać “Ale ja...”, kiedy w skutek złej synchronizacji ględzenia wszystkie trzy nabierały oddechu w tym samym momencie. W końcu jednak obudziło się w nim sumienie (i cóż się dziwić, one jak się uprą i balię pramaterii nieorganicznej do życia by obudziły) i poleciał do delikatesów na rogu po bombonierki. O mnie, oczywiście, zapomniał, ale niech mu tam. I kiedy wrócił z trzema pudłami pralinek od tego biedaka, co zmarł bezpotomnie, bo miał interes z czekolady i galantnie chciał wręczyć z obowiązkowym cmoknięciem w rąsię (łapusię???), okazało się, że jednej mu brakuje. Bomboniery, bo rąk się wyciągnęło w sam raz, albo nawet jakby z superatą. Spróbował więc podjąć kolejną desperacką próbę obcałowywania, tym razem baczniej przyglądając się wyciągniętym kończynom. Wymanikiurzona, to Szefowej. Puchata – Tygrysa. Łuskowata – Smoka. I nie wiadomo skąd ta czwarta – roztrzęsiona, fioletowa z zimna, ciutkę jakby umorusana. Podążył więc w górę, co nie było łatwe, bo potężne dreszcze co chwila myliły mu drogę i na końcu ramienia odkrył, że wróciła Sekretarz. Co za duch! Co za mentale... znaczy, morale! Tyle czasu we świecie, w samym peniuarku i makijażu (z których się żaden nie ostał bez uszczerbku), ale jak się pojawiła na horyzoncie czekolada, oto ona! Półżywa, ale gotowa do dalszych poświęceń. Toteż się nasz redakcyjny OZymandias poświęcić po raz kolejny musiał i pyrgnął się do delikatesów jeszcze raz.

Niemniej równowaga płciowa w redakcji uległa niniejszym kolejnemu, drastycznemu zachwianiu. Według rachuby OZona wychodzi cztery na dwóch. Sapera nie ma co wliczać, bo to byt komputerowy jest, a na mnie też się zawsze jakoś dziwnie wszyscy patrzą. Cóż, można lubić, można nie lubić, ale krytykować raczej nie należy. Chyba że ktoś ma słabość do bawełnianych gałganków i błyszczących jak psu imponderabilia na wiosnę klamek. A i Kudłatemu się dostało (prewencyjnie, ma się rozumieć). Szefowa wręczyła mu łopatę i kazała się zabrać od nowa do przerzucania tekstów. Miłosiernie pozwoliła mu jednak trzymać się bliżej kaloryfera. Uznał widać, że to zajęcie i tak o niebo lepsze niż chuchanie na klameczki, więc wziął się do tego z iście nordyckim animuszem. Kartki tylko fruwają po pokoju, więc nie było problemu ze zdobyciem tekstów do numeru. Wystarczyło sięgnąć ręką nad głowę i łapać, co wpadnie. Dzięki czemu w dzisiejszym losowaniu Fahrenotto padły następujące teksty: Tomasza Boenigka, Alberta E. Cowdreya, Tomasza Duszyńskiego, Magdaleny Kozak i Marty Sadowskiej. Przyjemnej lektury!

 

Wasz Literaturoznawca.

 

P.S. Czekolady i tak nie lubię, ale nowy lakier do paznokci to mógłby mi kupić, bo mój ciągle Szefowa podbiera...


< 03 >