Fahrenheit LI - marzec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 12>|>

Dwie dekady

 

 

Tak, wiem, zaraz rozlegną się głosy, że rozpoczyna się wygrzebywanie materiałów, przeszukiwanie dysków, przetrząsanie szuflad. I może nawet w jakimś stopniu będą one słuszne. Na tekst ten trafiłam właśnie przy okazji przetrząsania, choć celem moim było nie tyle wygrzebywanie niepublikowanych tekstów, co prozaiczne porządki. Niemniej, w rzeczy samej, tekst jest niepublikowany. Doskonale pamiętam okoliczności, w jakich powstał, okoliczności, które się później nieco zmieniły, i już nie było okazji. Więc może teraz, bez okazji i na okoliczność przetrząsania dysków, wszystko jedno w jakim celu...

 

Ika

 

 

 

W tym roku minęła dwudziesta rocznica śmierci Janusza A. Zajdla. To ważna data. Jego twórczość, ostatnie powieści wydane przed śmiercią są znaczącą cezurą w dziejach polskiej fantastyki. Dwie dekady, które potem nastąpiły, splecione z przemianami społecznymi i politycznymi, których doświadczyła nasza część Europy, zaowocowały olbrzymim rozwojem gatunku, jego ewolucją na skalę wcześniej niespotykaną.

Zajdel był nieodrodnym dzieckiem swojej epoki. Z wykształcenia i zawodu fizyk, z zamiłowania socjolog i baczny obserwator ludzkiej natury, wykorzystał konwencję sf jako kamuflaż dla przekazania treści, które w prozie głównonurtowej nie miałyby szans ujrzenia światła dziennego. Tak też przede wszystkim odczytywali jego twórczość współcześni – jako ukrytą w „niepoważnym” gatunku literackim krytykę ówczesnego społeczeństwa i ustroju. Nieco to mylące, bo czas pokazał, jak wiele z jego prozy jest ponadczasowe. I również dziś, odczytując Zajdla na nowo, nie sposób oprzeć się podziwowi dla jego zdolności przewidywania.

Pozostał „ojcem chrzestnym” polskiej sf, dystansując nawet Lema, który właśnie mniej więcej przed dwiema dekadami zamilkł jako beletrysta. W sensie jak najbardziej dosłownym – przyznawana fantastom, uważana za najważniejszą w Polsce nagroda, nosi jego imię.

Zajdlowi udało się nobilitować gatunek, pozbawić etykietki „literatury prostej i rozrywkowej”. Zyskał wielu naśladowców czy wręcz epigonów. I, paradoksalnie, na długie lata rzucił na polską fantastykę swój długi cień. Gatunek zaczął cierpieć na syndrom „zaangażowania”, z którego do dziś do końca się nie wyzwolił.

Początek lat ‘90 nie był dobrym czasem dla polskich twórców. Czytelnicy i wydawcy zachłysnęli się przekładami. Wreszcie przestały grać rolę względy cenzuralne, a także te bardziej prozaiczne, lecz wysoce dolegliwe – przydziały papieru, dewiz i centralne planowanie. W ciągu kilku lat przeszliśmy przyspieszony kurs zachodniej literatury. Wydawano wszystko, często byle jak. W tym zalewie fantastyki, przeważnie anglosaskiej, wydawcy rezygnowali z wydawania rodzimych autorów. Przestały się ukazywać serie sf, które wcześniej miały ugruntowaną pozycję na rynku. Rodzima fantastyka egzystowała na obrzeżach, utrzymywana przy życiu przez wciąż ukazujące się czasopismo „Fantastyka” i nielicznych wydawców, którzy mieli skłonność do ryzyka.

Zmiana tego stanu rzeczy jest znów zasługą jednego autora – Andrzeja Sapkowskiego. Jest też triumfalnym wejściem na polski rynek niezbyt przedtem znanego gatunku, czyli fantasy.

Było to prawdziwe „wejście smoka”. Sapkowski debiutował już wcześniej, jego opowiadania o wiedźminie Geralcie ukazywały się w czasopismach, lecz pierwsze książkowe wydanie przeszło bez echa. Dopiero wydawnictwo NOWA (notabene, wywodzące się z podziemnych wydawnictw opozycyjnych) zaryzykowało wznowienie zbiorku, który okazał się oszałamiającym sukcesem. Po zbiorze opowiadań przyszła pięciotomowa saga, która osiągała nakłady o rzędy wielkości większe niż inne pozycje sf&f.

Można ten sukces tłumaczyć przesytem, nadprodukcją słabych tłumaczeń prozy anglojęzycznej. Ale też Sapkowski jest jednym z nielicznych pisarzy, którym dane było uczynić coś dla gatunku. Fantasy w jego wydaniu nie jest tylko baśnią, to postmodernistyczna (choć autor bardzo tego określenia nie lubi), inteligentna gra z czytelnikiem, erudycyjna proza, pełna nawiązań do współczesności, zwłaszcza naszego kawałka Europy. A jednocześnie literatura pełna emocji, akcji, wyrazistych bohaterów.

Sapkowski znów przetarł szlaki. W serii NOWej zaczęli pojawiać się inni autorzy, debiutanci i tacy, którzy zdołali już wcześniej zaznaczyć swą obecność. Przez długi czas książki z charakterystyczną, białą okładką były symbolem polskiej fantastyki.

W serii debiutowały Ewa Białołęcka i Anna Brzezińska. Debiuty to ważne, bowiem ugruntowały pozycję fantasy jako znaczącego gatunku. W NOWej wydawał swe powieści Jacek Dukaj, pisarz postrzegany jako jeden z nielicznych, którym udało się wyjście poza fantastyczne getto.

Pod koniec wieku seria zaczęła tracić rozpęd, jej funkcji nie potrafiły przejąć inne istniejące wydawnictwa. Poczęły się pojawiać symptomy stagnacji, co objawiało się przede wszystkim brakiem debiutów, ograniczeniem kręgu autorów do już działających na rynku. Nie bez znaczenia – i tu musimy wrócić do Zajdla – było nastawienie kręgów opiniotwórczych skupionych wokół miesięcznika „Nowa Fantastyka”, promujących „fantastykę problemową”, a pomijających zupełnie aspekty rozrywkowe tego gatunku. Proza Zajdla wciąż pozostawała obowiązującym wzorcem, aczkolwiek opacznie rozumianym. Zbyt często sf skręcała w utarte koleiny bieżącej publicystyki.

Tu w zasadzie kończy się historia, zaczyna teraźniejszość. A początek wieku to czas dwóch nowych wydawnictw – lubelskiej Fabryki Słów i warszawskiej Runy. Także czas przywracania właściwszych proporcji, i odejścia od demonów przeszłości.

To triumfalny powrót fantastyki pojmowanej jako gatunek popularny. Tu swoją obecność zaznaczył przede wszystkim Andrzej Pilipiuk, autor, którego teksty przez wiele lat odrzucano, teraz, po Sapkowskim, jest najlepiej sprzedającym się polskim pisarzem fantastycznym. Trudno jednoznacznie zakwalifikować jego prozę, najbliższym określeniem będzie chyba groteska fantastyczna. Bohater Pilipiuka, pijak i egzorcysta amator z zapadłej wsi trwale wpisał się w dorobek polskiej fantastyki i zdobył tysiące czytelników. Z wielkim sukcesem powrócił do pisania Andrzej Ziemiański. Chętnie czytany jest pełen ciepła i uroku cykl Ewy Białołęckiej. Trudno mi zresztą wymieniać wszystkich, nie chciałbym kogoś niesprawiedliwie pominąć... Ale warto pamiętać, że nazwiska, które wymieniłem, a także inne, jak Dębski, Orbitowski, Kossakowska i wielu innych, to swoista trade mark dobrej fantastyki.

Bo polska fantastyka ma się nieźle.

 

 

Tomasz Pacyński. Urodzony w 1958 r. w Warszawie, pisarz i publicysta. Redaktor naczelny miesięcznika Fahrenheit, pierwszego w Polsce internetowego periodyku sf&f. Wydał powieści Wrzesień, Sherwood, Maskarada, Wrota światów. Zła piosenka.

 


< 12 >