Fahrenheit LI - marzec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 15>|>

Czekając na lux perpetua

 

 

Od autora żyjącego, który odniósł sukces, czytelnik ma prawo wiele wymagać. Odbiorca ciągle czeka na kolejną powieść, i jeszcze porównuje nowości z poprzednimi książkami. Na ogół ta późniejsza produkcja nie zyskuje aż tak wysokich ocen jak debiut. Ponadto, o autorze, który już tylko z Apollinem rozmawia, raczej nie wypada pisać źle, a o żyjącym można, bo albo wywiadów nie chce udzielać, albo zbyt wiele osób czuje się szczególnie predestynowanych do wypowiadania się na jego temat. Ten los jest właśnie udziałem AS-a polskiej fantasy, czyli samego Andrzeja Sapkowskiego.

Jego wiedźmińska saga miała swych zwolenników, miała też przeciwników, choć tych drugich chyba w mniejszej liczbie. Autor wykreował coś, co niekoniecznie dawało się porównać ze światem Tolkienowskiej wyobraźni, ale chwała mu za to, że dał polskim miłośnikom tego typu literatury tematy do rozmyślań i bohatera do zaakceptowania. Aż tu nagle autor zaliczany już do klasyki polskiej fantastyki i porównywany ze Stanisławem Lemem, co prawda działającym w odmiennej kreacji światów nieempirycznych, ogłasza drukiem kolejny cykl powieściowy. Sam autor zaliczyłby pewnie swój nowy cykl powieściowy do podtypu zwanego heroic fantasy. Czy słusznie? Tom pierwszy cyklu zapowiadanego jako trylogia nosi znaczący tytuł Narrenturm, co oznacza „Wieżę Głupców” i okazuje się symboliczny. Gdzie szukać tytułowej „Wieży Głupców”? Wszędzie, bo to my jesteśmy tymi głupcami. To my, ludzie, wszczynamy wojny dla błahych powodów, by mordować, rabować i w ten sposób dawać upust swej agresji. Świat zapełniony jest różnymi wariatami, chcących a to ten świat zbawiać, a to go unicestwiać. To my nie rozumiemy podstawowych prawideł rządzących historią i nieustannie popełniamy te same błędy, a przecież już starożytni mawiali: Historia magistra vitae est. Dlaczego zatem człowiek współczesny nie korzysta z doświadczeń minionych pokoleń? Bo jest... głupi (przepraszam za to ordynarne wyrażenie), po prostu zadufany w swej niby-mądrości, i nie dostrzegający, że świat wcale nie kręci się wokół niego. Choć z drugiej strony można też przyjąć, że – jak mawiał Erazm z Rotterdamu – człowiek może zgłupieć od nadmiaru mądrości i wtedy będzie nadzieja na szczery osąd kondycji ludzkiej. Wiedza oznaczać może boleść, a jej brak prawdziwe błogosławieństwo, bo podobno tylko maluczcy dostąpią zaszczytu oglądania prawdy. Tak też dzieje się w powieściach Sapkowskiego – „wielcy” z urzędu są mali duchem, a „prawdziwie oświeceni” to często ci wyjęci spod prawa, niezbyt bogaci, ale posiadający serca zdolne do miłości.

Uważny czytelnik, a założyć można, że Sapkowskiego czytają nie tylko żądni nowych wrażeń odbiorcy, zauważy ogrom literackich zapożyczeń, wśród których nawiązania do Trylogii H. Sienkiewicza i eposów homeryckich są tak oczywiste, że wstyd o nich mówić. Sam autor wskazuje na wymienione teksty jako swoje literackie fascynacje, więc ich rozpoznanie nie będzie zadaniem szczególnie trudnym. I tak jak u Sienkiewicza mamy zapowiedź nadchodzącego czasu wojen i zarazy (lecąca kometa z czerwonym warkoczem), tak u Sapkowskiego niesprawdzone przepowiednie zapowiadają koniec świata, który miał się wydarzyć w latach 20-tych XV wieku, ale nie nastąpił. Świat nie zginął i nie spłonął. Przynajmniej nie cały. Zamiast biblijnej apokalipsy autor rozwija na naszych oczach temat bardzo stary, i zawsze się sprawdzający pomysł narracyjny, bo dzięki niemu fabuła obfituje w zwroty akcji, a bohater może, uchodząc z opresji, przeżyć inicjację od młodzieńca żądnego przygód do odpowiedzialnego mężczyzny. I tak młody playboy, w powieści zwany Reinmarem Bielau, stopniowo nabiera rozwagi, uczy się cenić przyjaźń i monogamię, a także nabiera doświadczenia w naukach magicznych, wykorzystując je bardzo pragmatycznie. W ogóle staje się innym człowiekiem, może nadal egoistycznym, ale jednak sympatycznym.

Co powinien robić młody mężczyzna w okresie wojen? Oczywiście walczyć, najlepiej za honor i ojczyznę. Nasz Reinmar musi zrozumieć, że walka o słuszną sprawę nie dla wszystkich znaczy to samo. Nim również kierują początkowo inne pobudki (chęć zemsty), dopiero potem zaczyna rozumieć argumenty swych przeciwników czy towarzyszy podróży. Prędzej czy później każda wojna, czy też rewolucja, musi przerodzić się w zwykły mord, a w konsekwencji – ludobójstwo. Jeśli na wojnie można przede wszystkim zginąć, to dla tracących życie przestaje mieć znaczenie, czy zginęli dla pieniędzy, dla władzy, dla prywaty czy dla polityki. Na wojnie korzystają przede wszystkim „wielcy tego świata” i ci, którzy nie mają skrupułów. Inni, głównie naiwni ideowcy, giną wykorzystani, a bywa, że jeszcze oskarżeni o najpodlejsze zbrodnie. Oczywiście najgorzej na wojnie wychodzą zwykli ludzi, których jest najwięcej, traktowani zwykle jak tzw. mięso armatnie, i ci, którzy w tej apokalipsie zawsze tracą wszystko. Nikt się o nich nie upomni, nikt się z nimi nie będzie liczył, bo przecież wojna to „konieczność dziejowa”, a bywa też, że panaceum na problemy demograficzne. A i tak ktoś jeszcze będzie musiał posprzątać to pole bitwy, pole wstydu, bo upadku ludzkich wartości. Po jakimś czasie wszystko wróci do normy, by kiedyś ludzie znów mogli rozpętać kolejną zawieruchę. Jedno trzeba u Sapkowskiego docenić: nie jest nachalny w swym przesłaniu, wnioski nasuwają się same. Szkoda tylko, że wciąż okazują się ponadczasowe, bo nadal na kuli ziemskiej są miejsca, w których giną ludzie. I tak oto nasze życie staje się czymś, co w typowy dla siebie humorystyczno – gorzki sposób puentuje autor. Kościół, karczma, burdel, a w środku między nimi kupa gówna. Oto parabola ludzkiego żywota.

Wracając do analogii z Sienkiewiczem, mamy umiejscowienie akcji w konkretnym czasie historycznym, a mianowicie w latach dwudziestych XV wieku, gdy w Europie nadal panuje średniowiecze, ale daje się też zauważać presję na zmiany w kościele katolickim. Do reformacji już niedaleko (pomysły powszechnej spowiedzi, obecności języków narodowych w liturgii, ograniczenia stanu posiadania kleru), więc i do wojny między katolikami oraz innowiercami także. Sapkowski niczym Sienkiewicz z lubością opisuje obleganie różnych twierdz, płoną miasta Śląska, w dolinie Nysy i w Kotlinie Kłodzkiej (w Potopie czytaliśmy o obleganiu Częstochowy i walkach w Warszawie). Mamy również walkę podjazdową, zdradę narodową, działalność szpiegowską i propagandową. W tym celu autor posługuje się bardzo soczysta frazą, a malowniczość opisów, w których krew leje się rzekami na polach bitew i tryska fontannami z rozbitych głów, może zadowolić niejednego wybrednego czytelnika. Trup ściele się gęsto, może nawet liczniej niż u Sienkiewicza, bo walczą: Ślązacy z Czechami, katolicy z heretykami, ideowcy z karierowiczami, wszyscy ze wszystkimi. W tym teatrze historii występują i tchórzliwi książęta (Jan Ziębicki), i amoralni dostojnicy kościelni (biskup Konrad), i kontrowersyjni urzędnicy Wielkiej Inkwizycji (Grzegorz Hejncze). Jest tu jakaś demokratyczność śmierci, swoisty dance macabre, bo choć wszyscy walczą w imię czegoś, i tak czeka ich ten sam koniec: Pan rozpozna, kto winien i grzechy wybaczy. Kto ostatecznie wygra? Tego jeszcze nie wiadomo, bo choć możemy wiele informacji zweryfikować z podręcznikami historii, reszta pozostaje znana jedynie autorowi.

Po trosze sienkiewiczowski, po trosze mickiewiczowski jest bohater powieści. Mamy bohatera jednostkowego (niezłe portrety Reynevana, Szarleja i Samsona), mamy też zbiorowego (tzw. „Tabor” – heretycy, książęta, gmin, rycerze). Ten drugi nie jest na szczęście szablonowy, bo nawet wśród grupy tchórzy znajdzie się jeden prawdziwy bohater gotów umrzeć za swe wartości (Gelfrad von Stercza, Zawisza Czarny). Bohaterem pierwszoplanowym pozostaje jednak szlachcic śląski o niemieckim pochodzeniu, Reynevan von Bielau vel Reinmar z Bielawy, którego zabić nie sposób, niczym Kmicica, choć podobnie do swego literackiego pierwowzoru, ma on jedną słabość. Jest nią oczywiście afekt do pewnej pięknej niewiasty, na której wianuszek nastaje książę Jan Ziębicki (natomiast Sienkiewiczowskiej Oleńki – Bogusław Radziwiłł). Na myśl o tym, co może się stać ukochanej, „Kmicic – Reinmar” musi zwalczyć ogarniające go rozpacz i słabość, ukryć trzęsące się ręce. I jak jego poprzednik ma problemy z panowaniem nad emocjami, co staje się najczęściej przyczyną jego licznych kłopotów. U Sienkiewicza Oleńki i Baśki są najczęściej do podziwiania i zdobywania, Sapkowski na szczęście idzie dalej. Jego bohaterki kochają namiętnie, zdradzają, płoną na stosach i wyznają kult bogini. Czyżby były prekursorkami feminizmu?

Powieść Sapkowskiego to jednak nie Trylogia-bis. Znajdziemy w utworze również zapożyczenia od Umberto Eco, następnego cenionego przez Polaka pisarza. Już sam początek jest w duchu Eco, bo – nieco przydługi wstęp – wprowadza w atmosferę epoki, a do tego jeszcze Sapkowski uraczył czytelnika w pierwszym rozdziale sceną miłosną, jak nic przypominającą tę z Imienia róży, gdy to pieśni religijne towarzyszyły namiętnemu téte â téte (Eco posłużył się w tym celu Pieśną nad Pieśniami, Sapkowski – psalmami w przekładzie św. Hieronima). W powieści polskiego autora dość licznie występują zakonnicy, którzy nie świecą przykładem, żyjąc raczej w luksusie i pławiąc się w rozpuście (biskup Konrad). W zakonach mogą oni studiować księgi zakazane (tu księgi magiczne, w większości o wymyślonych przez Sapkowskiego tytułach) i fragmenty dysput o roli i polityce kościoła, a także schizmatyczne idee (np.: o kobietach kapłankach sprawujących liturgię czy papieżycy).

Sapkowski, podobnie jak Eco, wykazuje zamiłowanie do historii, a w tym cyklu powieściowym widać zainteresowanie epoką tyleż ciekawą, co i bardzo okrutną, bo wszelkie konflikty na tle religijnym zawsze będą się kończyć krwi przelaniem. Sapkowski wykorzystał nawet pomysł ze śledztwem, choć nie jest to wątek pierwszoplanowy, Reinmar prowadzi bowiem prywatne dochodzenie w sprawie zabitego brata, Inkwizycja tropi heretyków, heretycy zdrajców, wieśniacy – koniokradów, Pomurnik (postać fantastyczna, istota polimorficzna) natomiast tropi samego Reinmara. A to jeszcze nie wszyscy. Odkrycie prawdy pewnie i tak nikomu nie przyniesie ulgi, bo nie o Veritas tu chodzi, co pokazuje nie po raz pierwszy w swych utworach Sapkowski.

Tom drugi natomiast, zatytułowany Boży bojownicy, odnosi się do zastępów heretyków walczących o odnowę Kościoła katolickiego. Bez względu na to, po której stronie barykady staną bohaterowie Sapkowskiego, wojna zawsze będzie taka sama, o czym pisałam wcześniej. Donosicielstwo staje się cnotą, życie ludzkie przestaje być wartością nadrzędną, a zasadą dominującą będzie ograniczone zaufanie do bliźnich, bo każdy może być wrogiem zdradzającym dla własnych korzyści. Homo domini lupus est i nie widać, by coś miało ten czas odmienić na lepsze.

Pod względem tematu AS nie odchodzi zbyt daleko od swych wcześniejszych utworów. W sadze wiedźmińskiej też mamy wojnę i jej konsekwencje, chorowanie ludzi na nienawiść, walkę dobra ze złem. W porównaniu jednak z poprzednimi powieściami odnoszę wrażenie, że w swoim najnowszym cyklu Sapkowski przerósł samego siebie. Dzieje się wiele, może nawet zbyt wiele, tempo akcji jest rzeczywiście nieprawdopodobne i aż dziw bierze, że bohaterowi udaje się wyjść cało z tak licznych nieszczęść. Gonitwa wydarzeń, postaci, cytatów i krypto-cytatów ze znanych dzieł literatury! Może i fabularnie to uzasadnione, ale dla warstwy ideowej utworu chyba jednak zbyt wielkie obciążenie.

Odmiennie niż w sadze o Wiedźminie został potraktowany w nowym cyklu powieściowym wątek feministyczny. Bohaterki Sapkowskiego nadal są piękne, godne pożądania i szacunku, bo potrafią być mądre wiedzą filozoficzną bardziej niż życiowym doświadczeniem i odważne zarazem. Tu jednak kobiety nie mają aspiracji rządzenia światem, co najwyżej chciałyby panować nad swymi rycerzami, by nie popadali w nieustanne tarapaty. Przed zawieruchą wojenną chronią się w zakonach, a tam, miast zgłębiać naukę Chrystusa, śnią swój heretycki sen o Wielkiej Matce, Pantei, Reginie, Genetrix, Creatrix, Felix, Victrix, Virgo Caelestis...

Powieści Andrzeja Sapkowskiego nie kończą się optymistycznym w baśniowym stylu: „żyli długo i szczęśliwie”, nie niosą optymistycznego przesłania, że człowiek jest dobry i zdąży wszystko jeszcze zmienić. Choć Sapkowski wyraźnie chyli czoła przed klasykami gatunku (A. Norton, J. R. R. Tolkien czy U. Le Guin), niesłuszne byłoby pomawianie go li tylko o naśladowanie wymienionych. Jego metodą tworzenia, jak dotąd nieźle się sprawdzającą, jest pisanie o sprawach ważnych, ponadczasowych, bo natura ludzka nie zmienia się tak szybko, jakby pewnie życzyli sobie autorzy powieści. Realizm przestał się sprawdzać już dawno temu, jego miejsce zajęła fantastyka, nie uciekająca wcale od zagadnień tak ważnych jak walka o pokój, dobro, prawdę i wolność.

Na szacunek zasługuje, moim zdaniem, wyraźne oczytanie autora w literaturze różnych epok i obszarów językowych. Oprócz wspomnianych wcześniej warto też zauważyć przyjaźń „trzech muszkieterów”, tzn. Reinmara, Samsona i Szarleja i choć nie są oni rycerzami (tylko Reinmar pochodzi ze szlachetnego rodu i ma przed nazwiskiem „von”), w niczym nie ustępują kreacjom Aleksandra Dumasa (ojca): biją się jak należy za swoją, czyli jedyną słuszną sprawę. A że przy tym miejsca nie zagrzeją, więc postępują za nimi nieustannie pościgi, bo mają niesłychany talent do wpadania w sytuacje kłopotliwe. Cechuje ich też umiejętność wydostawania się z nich. Więcej tych „muszkieterów” Sapkowskiego dzieli niż łączy, bo Reinmar to młodzieniec uczony (medyk z Pragi), Samson – olbrzym z duchem pochodzącym chyba z zaświatów, oraz Szarlej – poeta wyjęty spod prawa w przebraniu pokutującego mnicha. Nasi dzielni bohaterowie zawsze jednak przybywają sobie na ratunek, w myśl hasła jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, a że przy tym ocierają się, chcąc – nie chcąc, o kulisy wielkiej polityki, to już wina (bądź zasługa) autora, który karze im ratować świat od książąt spiskujących przeciwko sobie, zawiązujących i zrywających przymierza oraz biskupów wcale nie lepszych od samego Kardynała Richelieu.

Z innych fascynacji literackich można oczywiście wymienić i Szekspira z jego przepowiednią trzech wiedźm, i Beowulfa (bohatera staroangielskiego eposu), i mitologię słowiańską (Waligóra), i Biblię (Goliat), a także Z. Herberta, Cz. Miłosza, J. Cezara... Sam Szarlej, ten demeryt i bandyta w przebraniu zakonnika z karmelu, jak nic przypomina Jacka Soplicę vel Księdza Robaka z Pana Tadeusza. Pod względem nawiązań do innych tekstów powieści tego cyklu przypominają właściwie palimpsest, bo nieustannie „prześwituje” jakiś „stary” tekst, i czytelnik, przynajmniej ten znający literaturę tak jak sam autor, odczyta wszelkie nawiązania, dostrzeże to „puszczone do siebie oko”, zauważy to zaproszenie do gry.

Czas w powieściach A. Sapkowskiego znów okazał się wężem Urobosem, bo nieustannie zmuszani jesteśmy, by wracać do punktu wyjścia. I nadal popełniamy te same błędy. W pogoni za marzeniem gubimy rzeczywistość, w pogoni za wolnością rozpętujemy wojny. Bez względu na czas historyczny, kraj, rasę czy wyznanie.

 

 

A. Sapkowski, Narrenturm. Niezależna Oficyna wydawnicza Nowa, Warszawa 2005, s. 594.

A. Sapkowski, Boży bojownicy. Niezależna Oficyna wydawnicza Nowa, Warszawa 2004, s. 588.

 


< 15 >