Fahrenheit LI - marzec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 19>|>

Ogień wiary i magii

 

 

Promień słońca przebił się przez chmurę leniwie ciągnącą się po niebie. Przesunął się po drzewach, wydobył ich soczystą zieleń, rozlał tęczą kwiatów na polanie i zderzył z mrokiem panującym u wlotu jaskini. Kontynuował swą wędrówkę wokół skupiska głazów, odkrywając na moment przyczajoną tam istotę. Niskie, włochate stworzenie odziane w skóry dzikich zwierząt trzymało w ręku prymitywnie obrobiony kawałek skały. Spoglądało lękliwie na sterty grubych, połamanych kości, zaścielających wejście pieczary. Zdawało sobie sprawę, że ani głaz, za którym się kuliło, ani ściskany pięściak nie zdadzą się na nic, tak samo jak ostre zęby i gruba skóra nie przydały się zwierzętom, których szczątki leżały niedaleko. Istota od czasu do czasu nerwowo wychylała się w stronę jaskini, tak jakby... czekała.

Nagle ziemia poruszyła się. Drgała rytmicznie, jakby w rytm kroków olbrzyma. Może to wzruszony pył, a może mgła zasnuła wejście jamy. Wtem z pieczary wychynął ogromny gadzi łeb. Przerażające oczy, przekreślone pionowymi źrenicami dokładnie zlustrowały okolicę. Stwór powoli wypełzł, powodując małe lawiny kamieni na zboczu. Szpony skrzesały iskry na kamieniach, zgruchotały z trzaskiem kości, na których się oparły. Majestatycznie rozpostarte skrzydła zasłoniły jamę.

Istota skryta w cieniu skały stłumiła jęk przerażenia, gdy zauważyła, że rzucany przez stwora cień sięga daleko za jej kryjówkę. Stwór wydał z siebie ryk, machnął skrzydłami i z niespodziewaną gracją wzbił się w powietrze. Powoli nabierał prędkości, kierując się w stronę ciemniejącego nieba. Włochata istota czekała skulona, aż oddalający się stwór zmaleje do małego punkcika. Rzuciła ściskanego pięściaka i szybko, wspomagając się rękoma, pobiegła w stronę jamy. Zniknęła w mroku i mgle. Gdy klekot poruszonych przez nią kości ustał, na polanie zaległa martwa cisza. Tylko drżące powietrze zdawało się jeszcze przechowywać pamięć o mocy skrzydeł, bijących w nie przed chwilą z hukiem i mocą. Niebo zaczęło przyjmować ciemnofioletową barwę, zasnuwając się coraz cięższymi chmurami. Dały się słyszeć pierwsze przytłumione gromy. Rośliny na polanie zwinęły swoje kwiaty w pąki. Odgłosy burzy stawały się coraz głośniejsze, zerwał się porywisty wiatr, pod naporem którego źdźbła trawy zaczęły pokładać się w fale. Mrok skupiony wokół wejścia do jaskini zdawał się rozlewać na zewnątrz, pokrywając coraz większe połacie polany. Tylko błyskawice chaotycznie rozjaśniały gęstniejący cień. Pierwsze krople zaczęły rozbijać się o ziemię i wysuszone kości. W głębokich ciemnościach jaskini pojawiło się chybotliwe światło. Rosło, rozświetlając jej wejście. To włochate stworzenie, pędem wybiegające z jaskini, dzierżyło w obydwu dłoniach płonącą żagiew. Powietrze przeszył ogłuszający ryk, który wydawał się być głośniejszy od grzmotów. Istota pędziła prosto przed siebie, ścigana przez rozszalałą nagle burzę. Nie dostrzegła, że wysoko ponad nią, pomimo szalejącej nawałnicy w powietrzu ciemniała ogromna sylwetka. Ulewa spowodowała, że strumyki spływające z wzniesienia rozlewały się w coraz większe bajora.

 

***

 

Krople uderzały w tafle kałuż rozchlapywanych kopytami, biły spienione końskie boki, siekły twarz jeźdźca. Woda przesiąkała przez płaszcz, wciskała się pod zardzewiały napierśnik, dokładnie przemaczając zmęczonego podróżnika. Tuż przed nim, w ziemi ukazała się zacieniona jama. Mężczyzna szybko ściągnął cugle, koń wrył się w ziemię, rozbryzgując błoto. Zwierzę zastrzygło uszami i niespokojnie zarżało. Deszcz przestał padać, nastała nagła cisza, mącona tylko dźwiękiem ściekających kropel, rozbijających się o kamienie przed wejściem do czeluści. Wydawało się, że to bagniste miejsce, zastygło w zdziwieniu na widok przybysza. Podróżnik zsiadł z konia, zdjął przytroczony do jego boku skórzany pakunek wypełniony głowniami. Po chwili z uniesioną wysoko pochodnią i dobytym z pochwy mieczem zagłębił się w mrok.

Gdy zapalał już ostatnią, ujrzał w jej świetle kraniec jaskini. Wypatrywał czegoś. Z trwogą przyglądał się ścianom Wspomniał wszystko, czego dokonał do tej pory. Lata poszukiwań i walk, stoczonych w imię Pana. Całe życie, które poświęcił jednej idei, która zaprowadziła go aż tutaj, w miejsce, w którym wszystko miało się dokonać. Z dala od zamieszkanych przez człowieka ziem, w głębokim mateczniku. Czuł, że jest już tak blisko ukoronowania wszystkich swoich trudów, ran i wyrzeczeń. Lecz nie mógł odnaleźć tego ostatniego, największego wroga. Z rozpaczą uderzył głownią miecza w skałę. Wtem rozległy się trzaski, ziemia zaczęła drżeć. Jego wzrok skupił się na spadających ze stropu kamieniach. Zajęty unikaniem niebezpieczeństwa omal nie zauważył, że część ściany rozsunęła się z chrzęstem. W pyle ukazało mu się olbrzymie oko wypełnione czarną źrenicą. Tak! Wreszcie odnalazł swojego przeciwnika. Uniósł miecz, chcą wypełnić nareszcie swoją powinność wobec Pana. Nie mógł tego zrobić. Myśli i uczucia zaczęły się rwać, układając się  w wizję utkana przez potwora. Odczuł całą monotonię oczekiwania, w której od wieków zatopiona była jego ofiara. Zdziwiony, opuścił miecz. Poczuł wolę stworzenia, pragnącą innego losu, poczuł też ogromny ciężar ziemi, która go przygniatała. Jego żal. Stwór od dawna czekał, wiedział, że w końcu przybędzie. Przybysz potrząsnął głową, chcąc rozjaśnić swoje myśli. Ponownie podniósł ostrze, rozbudzając w sobie gniew i złość, które towarzyszyły mu na początku drogi. Myślał o wszelkim plugastwie, jakie zniknie ze świata wraz z tym potworem, kiedyś pierwszym, a teraz ostatnim ze swojego gatunku. Wspomniał o chimerach, bazyliszkach, gnomach, trollach, powstających z grobu umarłych, strzygach, zjawach, o czarownicach, krzywdzących człowieka. O diabłach, podszeptujących złe myśli, sukkubach wodzących na pokuszenie. Wszystkie czerpały swą moc od bestii, przed którą stał. Tak, pragnął zakończyć swoją misję i uchronić człowieka przed Złym. Wszystko to już zaraz obróci się w proch. Wtem, jakby w odpowiedzi na jego myśli, ujrzał kolejną wizję, pojawiła się w jego myślach. Zobaczył inne istoty, które również żyły dzięki mocy stwora. Nimfy opiekujące się lasem, domowe skrzaty wypędzające myszy z pościeli, elfy tańczące w blasku księżyca, fauny grające na fujarkach w upalne południa. Usłyszał też tajemne słowa, które potwór szeptał alchemikom we śnie. Miecz zadrżał mu niepewnie w dłoni. Przypomniał sobie jednak, że nowy ład, który nastanie, ma przynieść tylko dobro. Krzyż, który nosi na piersi może zapewnić człowiekowi zbawienie i życie wieczne. Lecz tylko w świecie wolnym od pogaństwa, magii i Złego, przed którego obliczem stoi. Po raz trzeci miecz uniósł się do ciosu. W jego umyśle pojawiła się kolejna wizja, wywołana przez stworzenie. Ujrzał małą włochatą istotę, która kradła ogień. Dowiedział się, że to był praojciec człowieka, któremu potwór, przed którym stoi, na to pozwolił. Po raz pierwszy zaczął zastanawiać się nad sensem swoich dotychczasowych działań. Co przyniesie ludzkości odcięcie się od ognia, który ją kształtował? Ale świadomość powagi misji dała mu siłę. Przygotowywał wszak ziemię na nadejście Królestwa Bożego. Wierzył, że Bóg, że wiara nie zgaśnie i zapewni ludzkości wieczne dobro. A jego wahanie może świadczyć tylko o słabości, podatności na diabelskie pokusy. Precz, Szatanie! Ten ostatni omam cię zdradził! Ostrze wbiło się gładko w czarną źrenicę. Nie czuł już gniewu, wiedział, że musi wykonać swoje zadanie. A gdzieś, w głębi duszy, odczuł żal, do którego nie chciał się przyznać sam przed sobą. Miecz wbił się aż po sam jelec. Gdzieś daleko, na końcu tęczy z cichym pyknięciem zniknął leprekaun. Topielec powoli opadał na dno. Centaur przyklęknął, po czym przewrócił się na bok. Kości szkieletu rozpadły się na proch. Nimfa cicho osunęła się na trawę, już jej nie poruszając. Troll upadł pod mostem i spalił się bezdźwięcznie. Umierał ostatni smok. Nie drgnął żaden kamyk, nie poruszył się żaden listek. Uchwyt miecza z brzęknięciem upadł na dno jaskini. Milczący i zasępiony człowiek podniósł go i ruszył w kierunku wyjścia z pieczary. Powitało go jaśniejące niebo i śpiew ptaków. Słońce zaigrało na kroplach wody oblepiających kwiaty. Koń zachrypiał radośnie na widok swojego pana.

 

***

 

Wiele wieków później naukowcy nazwali małą włochatą istotę, kradnącą żagiew, pitekantropem. Dowiedziono, że jako pierwsza nauczyła się posługiwać ogniem.

Wiele lat później chrześcijanie nazwali jeźdźca, pogromcę ostatniego smoka, świętym Jerzym. Nie dawano jednak wiary średniowiecznym legendom.

Jeszcze więcej wieków i lat upłynęło, nim zdołaliśmy dostrzec, że rządzony naszymi prawami świat chwieje się i wypala. Wtedy dopiero przypomnieliśmy sobie o legendach.

 


< 19 >