Fahrenheit LI - marzec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 20>|>

Pojedynek

 

 

Strażnik był czujny.

Obiecał sobie solennie, że nikomu już nie pozwoli się zaskoczyć.

Dlatego też już w chwilę potem, jak ziemia zadudniła odległym echem tętentu końskich kopyt, a na horyzoncie zamajaczyła grupa jeźdźców, on był gotów. Zbroja, hełm, miecz... Wybiegł z izdebki w pełnej gotowości bojowej. Zagwizdał głośno, ostrzegawczo. Nieomalże natychmiast Paskuda zabulgotała czujnie z jeziora, a Księżniczka wychyliła się z okna, ściskając w dłoni zdjętą z gwoździa chusteczkę.

Jeden rzut oka wystarczył, by cała trójka rozpoznała przybyszów.

Czarni Mściciele.

Księżniczka i Strażnik wstrzymali dech w piersiach. Oddział pędził ku nim z wyraźnym pośpiechem.

Co znowu?!

Dowódca Czarnych osadził spienionego konia, po czym zeskoczył z niego jednym, zręcznym ruchem.

– Wszystko w porządku? – zapytał pośpiesznie, obracając twarz ku Księżniczce.

– W jak najlepszym! – potwierdziła skwapliwie, nie kryjąc zdumienia.

– Z koni! – zakomenderował Dowódca, nie odwracając nawet głowy ku swoim podwładnym. – Obozowisko!

Czarni błyskawicznie znaleźli się na ziemi, po czym rozbiegli się wokół Wieży, w pozornym bezładzie. Jedni ściągali juki, drudzy wyrąbywali krzaki, inni jeszcze pobiegli nad jezioro, wypatrując pilnie czegoś na brzegu. Dowódca obrzucił ich raczej nieuważnym spojrzeniem i podszedł do Strażnika:

– Przejmujemy placówkę – oznajmił. – Tymczasowo.

– Co takiego? – zakrzyknęła Księżniczka z góry. – Ale dlaczego...

– Wojna – odpowiedział jej Czarny krótko, po czym zwrócił się z powrotem do Strażnika. – W twojej izdebce będzie centrum dowodzenia, zajmuję ją osobiście. Ty zamieszkasz z chłopakami. Masz im nie przeszkadzać. Możesz pomóc... Jeżeli chcesz.

Strażnik ożywił się, oczy błysnęły mu radością.

– Pomóc Czarnym? Jasne! – Potaknął gorliwie. – To dla mnie zaszczyt...

– Świetnie – orzekł Dowódca. – Nazbierasz drew na ognisko, przyniesiesz wody... Oczywiście na zmianę z innymi, nie zamierzamy cię wykorzystywać. U nas w oddziale wszyscy są równi, jeżeli chodzi o podział tego rodzaju prac.

– A czy będę mógł... – Strażnik przełknął ślinę. – Wspomóc... Bojowo?

Dowódca obrzucił go uważnym, taksującym spojrzeniem.

– Nie mamy w zwyczaju korzystać ze wsparcia innych jednostek – odparł krótko. – Zaś żeby się dostać do Czarnych, trzeba przejść wyjątkowo ostrą, morderczą selekcję. No i przyjmowani są wyłącznie szlachetnie urodzeni. A ty raczej nie...

– Nie – westchnął Strażnik, spuszczając głowę.

– Nie musisz pomagać przy drewnie i wodzie, jeśli nie chcesz – oznajmił Czarny beznamiętnie. – Na pewno jednak będziesz musiał współpracować z nami, jeżeli chodzi o strategiczne cele obiektu, czyli ochronę Jej Wysokości. Wszystko, co o tym wiesz, przekażesz mojemu najlepszemu człowiekowi. Missil! – podniósł nieco głos.

Jeden z operatorów natychmiast pojawił się przy Dowódcy.

– Tak jest! – rzucił służbiście.

– Będziesz osobiście odpowiedzialny za bezpieczeństwo obiektu – zarządził Dowódca, zadzierając głowę do góry i przyglądając się Księżniczce badawczo. – Oczywiście, jeżeli Jej Wysokość zaaprobuje twoją kandydaturę...

Księżniczka popatrzyła na agenta uważnie. Wysoki, barczysty, przystojny... Wyprężył się przed nią służbiście, ale błysnął przy tym króciuteńkim, łobuzerskim uśmiechem, jakby nie zamierzał zbyt długo pozostawać na nazbyt oficjalnej stopie znajomości. Księżniczka roześmiała się w odpowiedzi, najwyraźniej zachowanie mężczyzny przypadło jej do gustu.

– Oczywiście! – powiedziała prędko, twarz jej pojaśniała. – Zgadzam się, jak najbardziej.

Missil uśmiechnął się szeroko i skinął głową w krótki, żołnierski sposób.

Strażnik poczuł nagle, jak lodowata fala jakiegoś takiego bezsensownego przerażenia wdziera mu się do żołądka, zaciska serce i wysusza usta. Gwałtownie przełknął ślinę.

– Będziecie współpracować – polecił Dowódca, patrząc wyczekująco na Strażnika i Missila. – Obaj jesteście odpowiedzialni za bezpieczeństwo obiektu. Jasne?

– Tak jest! – potwierdził Missil bez wahania, po raz kolejny strzelając zawadiackim uśmiechem w kierunku Księżniczki.

Strażnik zachrypiał niewyraźnie, po czym zasalutował służbiście.

– A czy mogłabym się wreszcie dowiedzieć, o co chodzi? – zapytała Księżniczka, znów odwzajemniając uśmiech agenta – Skąd, po co, jak i dlaczego? Co to za wojna?

– Książę Gideford Anamirien dopomina się satysfakcji za śmierć brata – wyjaśnił Dowódca. – Gideford Anamirien Młodszy zginął bowiem, zatopiony przez naszego smoka. Jego starszy brat domaga się teraz odszkodowania w postaci części ziem oraz, ewentualnie, wykonania egzekucji na smoku.

– Jak to, przecież pożarciu przez smoka winny jest pożarty! – zaoponował Strażnik natychmiast. – O ile się orientuję, tak stanowi kodeks międzynarodowy, nie tylko lokalny...

– Pożarciu, owszem – przyznał Czarny. – Ale, niestety, nie zatopieniu. – Zamilkł, najwyraźniej nie chciał udzielać żadnych dalszych komentarzy.

– Przecież to tylko pretekst! – zawrzała oburzeniem Księżniczka. – Pożarcie czy zatopienie, co za różnica! Gideford korzysta z okazji, żeby się obłowić, ot, co!

– Nie do mnie należy polityka – stwierdził Dowódca sucho. – Dostaliśmy rozkaz, żeby zabezpieczyć Wieżę jako kluczowe stanowisko w świetle obecnego konfliktu. Jak na razie, Gideford wypowiedział nam wojnę... Ale nie przystąpił do żadnych działań militarnych sensu stricte. Trwa wymiana not dyplomatycznych, być może wszystko skończy się na Sądzie Bożym i Oficjalnym Pojedynku.

– To znaczy? – zapytała Księżniczka.

– Obie strony wystawią swoją reprezentację, która weźmie udział w pojedynku. Reprezentacja może występować w sile oddziału, wtedy jest to tak zwany Sąd Całkowity, bądź wystawiamy tylko jednego człowieka i jest to Sąd Ograniczony. Wynik pojedynku rozstrzyga o słuszności jednej ze stron.

– A kto wtedy wystąpiłby z... naszych? – zapytał Strażnik, truchlejąc w duchu, bo wydawało mu się, że już zna odpowiedź.

– Jeżeli oddział, to oczywiście my, Czarni Mściciele. Jeżeli zaś miałby być wybrany tylko jeden reprezentant... No cóż, to się jeszcze okaże – odparł chłodno Dowódca, ale szeroki, triumfalny uśmiech, który ogarnął twarz Missila wystarczył za wszystkie odpowiedzi.

Księżniczka popatrzyła z podziwem na agenta, po czym, najzupełniej dla siebie niespodziewanie, zarumieniła się. Cofnęła się więc czym prędzej do komnaty, spłoszona. Serce zaczęło jej bić jakoś tak dziwnie szybciej... Usiadła na łóżku i schowała twarz w dłonie.

– To zazwyczaj oznacza koniec audiencji – powiedział Strażnik nienaturalnie spokojnym głosem, z trudem obracając językiem w zaschniętych ustach.

Missil obrzucił go uważnym spojrzeniem.

– Dobrze znasz Jej Wysokość, prawda? – zapytał rzeczowo. – Potrzebuję wiedzieć absolutnie wszystko. Co lubi, czego nie, jakie zachowania darzy szczególnym poważaniem, a jakich wręcz nie znosi, no, rozumiesz: wszystko.

Strażnik powoli pokiwał głową. Dławiący ciężar opadał mu na piersi, z minuty na minutę przygniatając je coraz mocniej.

– Zostawiam was – oznajmił Dowódca Czarnych, odwracając się w kierunku izdebki Strażnika. – Współpracujcie. – Odszedł śpiesznym krokiem.

Obaj mężczyźni popatrzyli po sobie uważnie.

– Powiesz mi wszystko, zaraz, już. Musimy zapewnić jej stuprocentowe bezpieczeństwo, a zatem te wiadomości są absolutnie niezbędne, rozumiesz – orzekł Missil nieco protekcjonalnym tonem. – Muszę znać wszystkie zwyczaje WuWuPa, żeby go dobrze chronić. Muszę zdobyć jego stuprocentowe zaufanie.

Pomimo zręcznej argumentacji widać było, że jego zainteresowanie Księżniczką wykracza daleko poza ramy zwykłego profesjonalizmu. Strażnik poczuł, jak lodowata fala, która zalała go chwilę wcześniej, teraz zamarza i przekłuwa całe jego ciało ostrymi igłami zazdrości. Nie miał szans, przy takim rywalu po prostu nie miał szans...

– Jasne! – powiedział więc szybko, biorąc się w garść. – Zaufanie to kluczowa sprawa w robocie ochroniarskiej. Widzę, że znasz się na rzeczy.

Missil spojrzał na niego karcąco, jakby Strażnikowi wymknęło się coś absolutnie niewłaściwego.

– Jestem Czarnym – wycedził lodowato. – Jesteśmy najlepsi z najlepszych z najlepszych. Znamy się na każdej robocie specjalnej. Chyba nie masz co do tego wątpliwości? – W jego nagle zwężonych źrenicach zamigotało wyraźne wyzwanie.

Strażnik odpowiedział mu równie twardym, nieulękłym spojrzeniem.

– Ależ skąd – odparł bez śladu pokory w głosie. – Jesteście naszą narodową dumą. Gdzieżbym śmiał.

– I dobrze. – Uśmiechnął się nagle Missil dobrodusznie. – To teraz opowiedz mi... Opowiedz mi wszystko. Wszystko o niej, co tylko wiesz.

– Tak jest! – odpowiedział mu Strażnik, przed oczami gęstniała mu krwawa mgła.

 

***

 

Pozornie chaotyczna krzątanina Czarnych zmaterializowała się w postaci perfekcyjnie zorganizowanego obozowiska. Z tyłu Wieży w mig wyrosły namioty, okopane elegancko i poustawiane równiusieńko, jak pod sznurek. Tuż przed Wieżą wytyczono plac apelowy, z boku ustawiono polową kuchnię.

Ta ostatnia wzbudziła szczególne zainteresowanie Paskudy. Smoczyca wynurzyła się z jeziora i co rusz łypała podejrzliwie w kierunku centrum aprowizacji. Bacznie obserwowała krzątających się przy garnkach Czarnych, po czym przenosiła zaniepokojony wzrok na pasące się nieopodal dwa, nieco już uszczuplone, stada krów. Jak na razie przybysze nie wykazywali zainteresowania jej własnością, ale... Pewności żadnej mieć nie mogła, pozostawała więc czujna. Kiedy zaś kilku Czarnych, wycinając krzaki, zanadto zbliżyło się do krów, Paskuda natychmiast podleciała do nich i opluła ich strumieniami wody. Następnie, rozzłoszczona, przeleciała nad obozem i potraktowała w tenże sposób wszystkich obecnych, nie szczędząc nikogo. Nawet Strażnik, przechadzający się wraz z Dowódcą i Missilem i objaśniający im obowiązujące procedury, oberwał całkiem solidnym wodospadem.

Agenci poderwali się natychmiast, w ich rękach groźnie błysnęły obnażone miecze.

– Stać! – zakomenderował Dowódca. – O co chodzi? – zwrócił się przytomnie do Strażnika.

Ten wzruszył ramionami, po czym spokojnie otarł twarz dłonią.

– To tylko ostrzeżenie – wyjaśnił. – Chyba ktoś za bardzo się zbliżył do tamtych krów... – Machnął ręką w kierunku stad na wzgórzu. – Paskuda jest bardzo czuła na punkcie swojej własności, jak wszystkie smoki zresztą.

– To te krowy są jej? – rzucił któryś Czarny z wyraźnym rozczarowaniem, po czym urwał raptownie, spotykając się z groźnym wzrokiem przełożonego.

– Mamy swoje racje żywnościowe i nie potrzebujemy niczego innego! – Przypomniał mu Dowódca surowo. – A jeżeli ktoś uważa, że nie jest w stanie wytrzymać w takich warunkach... – Zawiesił znacząco głos.

Cały oddział jednocześnie trzasnął mieczami, chowanymi do pochew, po czym wyprężył się na baczność.

– Jesteśmy najlepsi! – oznajmili Czarni chórem. – Wytrzymamy wszystko!

– Rozejść się – warknął Dowódca, rozkaz wykonano natychmiast.

Dowódca pokręcił głową, patrząc w kierunku jeziora, po czym śpiesznym krokiem udał się do swojej tymczasowej kwatery. Zapewne musiał napisać raport o zdarzeniu.

Księżniczka wychyliła się z okna.

– Nie przeziębisz się? – zapytała z troską w głosie.

Strażnik uśmiechnął się, zaczerpnął powietrza, chcąc powiedzieć, że przecież Paskuda często...

– Ależ Wasza Wysokość – odparł dwornie Missil. – To drobiazg, my, Czarni, jesteśmy zahartowani. – Uśmiechnął się do niej porozumiewawczo.

Księżniczka zarumieniła się ponownie, po czym wycofała się w głąb komnaty. Serce jej tak dziwnie biło, kiedy patrzyła na tę rosłą, wysportowaną sylwetkę...

– Najlepsi z najlepszych z najlepszych – mruknął Strażnik pod nosem. – Jasne.

– Mówiłeś coś? – zwrócił się do niego Missil.

– No, z pewnością jesteście zahartowani – powiedział Strażnik z niejakim przymusem. – Często opluwają was smoki? – zainteresował się, patrząc na agenta badawczo.

Czarny zastanowił się przez chwilę.

– Nie przypominam sobie – przyznał. – Ale cóż to, odrobina zimnej wody... – Wzruszył pogardliwie ramionami. – Nie takie rzeczy już się przechodziło.

– Smoczej Gorączki raczej się nie zapomina – mruknął Strażnik pod nosem.

– Dobra, opowiedz mi o niej – zażądał Missil kategorycznie. – Jeszcze.

– Otóż Smocza Gorączka wywoływana jest przez chochliki chorobowe, zamieszkujące paszczę smoka – powiedział Strażnik z powagą. – Ale one atakują tylko za pierwszym razem...

– Nie o tych bzdurach! Co mnie jakieś tam chochliki... – Agent gwałtownie zamachał ręką. – O Księżniczce!

Strażnik zesztywniał natychmiast.

– Co chcesz wiedzieć? – wycedził bardzo mało zachęcającym tonem. – O procedurach powiedziałem ci już prawie wszystko.

– Ale teraz o niej! – rozpromienił się Missil. – Jak ona jest?

Strażnik milczał przez chwilę.

– Samotna – stwierdził krótko, jakby mocował się z innymi słowami. – Bardzo samotna.

– Długo już czeka na chłopa, co? – zarechotał agent sprośnie.

W tej właśnie chwili Strażnik znienawidził go nieodwołalnie, dogłębnie i ostatecznie.

– Długo – wychrypiał zduszonym, nieswoim głosem.

Dłonie zacisnęły mu się w pięści, oczyma duszy widział zmasakrowaną twarz rywala i krew, płynącą z niej szerokim strumieniem. Dużo krwi.

– No, tak. – Missil jakby w ogóle nie zauważył miny rozmówcy. – Przydałoby się, żeby ją wreszcie ktoś pocieszył, przytulił, dopieścił...

– Ona czeka na rycerza! – Uświadomił mu Strażnik oschle. – Nie zapędzaj się. Tylko mężczyzna błękitnej krwi...

Missil zmierzył go chłodnym, pogardliwym spojrzeniem.

– Jestem synem hrabiego Dewara – oznajmił wyniośle. – Mój obecny zawód to mój wybór. Takie poczułem powołanie. Po prostu.

Strażnik przymknął na chwilę oczy, licząc w duchu powoli. Dziesięć... hrabia Dewar... dziewięć... najbogatszy człowiek w Księstwie... osiem... członek Rady Przybocznej Księcia Pana... siedem... WuWuP, Wyjątkowo Ważna Persona... sześć... a niech to szlag! Otworzył oczy.

– No to masz szansę – powiedział spokojnie. – Powodzenia.

Czarny uśmiechnął się z nieskrywaną satysfakcją.

– Och, sam jeszcze nie wiem, czy w ogóle chcę w to wchodzić – mruknął niedbale. – Owszem, to niezła partia. Ale z drugiej strony... Wiesz, pasuje mi moje obecne życie. Jestem naprawdę dobry w tym, co robię, a gdybym się ożenił, musiałbym pewnie przejąć inne obowiązki, zarządzanie państwem itede. No i zrezygnować z niektórych kawalerskich przyjemności... – Mrugnął porozumiewawczo, przybierając wyjątkowo nieobyczajną minę.

Strażnik odwrócił wzrok, nie komentując. Missil od razu przestał się uśmiechać, najwyraźniej urażony brakiem entuzjazmu dla swojej osoby. Zaczerpnął powietrza, jakby chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę...

– Alaaarm! – rozwrzeszczał się czujka. – Alaarm!

Missil machnął więc ręką i wraz z innymi Czarnymi popędził natychmiast na plac przed Wieżą. Ustawili się w bojowym szyku. Z lasu wynurzała się właśnie Gwardia Księcia Gideforda, ich łopoczące na wietrze proporce nie pozostawiały żadnej wątpliwości co do tożsamości oddziału. Ogromne złote lwy, triumfalnie dzierżące w pazurach zakrwawione węże, doskonale rozpoznawalne były nawet z takiej odległości.

Strażnik pobiegł za Missilem, oczywiście nie mógł ustawić się w szeregu razem z innymi, zatrzymał się więc trochę z boku, bliżej Wieży. Zerknął w górę ukradkiem, zmełł w zębach przekleństwo. Księżniczka wychylała się ciekawie z okna, czy ona nigdy się nie nauczy? Tyle razy jej powtarzał, że dzisiejsze kusze mają naprawdę niezły zasięg i nienajgorszą celność...

– Schowaj się! – nie wytrzymał, krzyknął do niej groźnie.

Dowódca obrzucił go karcącym spojrzeniem: takie zachowanie wobec członka rodziny panującej? Spojrzał jednak w kierunku Gidefordowych i zmienił zdanie.

– Wasza Wysokość, proszę się nie narażać niepotrzebnie – zawołał. – Dzisiejsze kusze mają całkiem niezły zasięg...

– Dobrze, dobrze! – odkrzyknęła Księżniczka, posłusznie zawracając w głąb komnaty. – Przepraszam...

Paskuda wynurzyła się z jeziora, łypiąc ślepiami z zaciekawieniem. Jak na razie, postanowiła nie jednak włączać się do akcji. Przysiadła na ogonie i czekała, co będzie dalej.

Gidefordowi zatrzymali się w stosownej odległości, zsiedli z koni. Dwie osoby oddzieliły się od pozostałych i ruszyły ku Wieży. Dowódca rozpoznał ich w mgnieniu oka. Książęcy Negocjatorzy obu stron.

Urzędnicy zatrzymali się równiutko w połowie odległości pomiędzy oddziałami. Poczekali, aż agenci obu stron przejdą z szyku bojowego do reprezentacyjnego, pochowają miecze i przyjmą wyczekującą postawę, z dłońmi złączonymi z tyłu za plecami. Wtedy wyciągnęli przed siebie opatrzone niezliczonymi ilościami zwisających pieczęci pergaminy.

– Na podstawie ustaleń, dokonanych na Najwyższym Szczeblu... – Negocjatorzy czytali razem, idealnie równiutkimi głosami o identycznej modulacji. – Ogłasza się, co następuje:

Szlachetny Brat Księcia Gideforda Anamiriena, młodszy książę Gideford Anamirien Młodszy, zginął tragiczną śmiercią, zatopiony przez tu obecnego smoka o imieniu Paskuda...

Paskuda pokiwała gorliwie łbem, najwyraźniej postanowiwszy iść w zaparte do końca i nie ujawniać prawdziwych okoliczności „zatopienia” Miriena Desdihado. Negocjatorzy przyjęli jej nieme potwierdzenie z niejakim zadowoleniem, po czym kontynuowali:

Książę Gideford Anamirien zwrócił się z roszczeniem zadośćuczynienia do Księcia Pana, uzasadniając je powszechnie znanym prawem, że smoki w istocie swej mają obowiązek pożerać, lecz nie zatapiać. Jako takie więc zachowanie smoka pozostaje w niezgodzie z Kodeksem, co naraziło Gideforda Anamiriena Młodszego na śmierć zbyteczną i haniebną.

Książę Pan odparł roszczenie argumentacją, że powszechnie znanym prawem Księżniczek w Wieży jest korzystanie ze wszelkich możliwych środków obrony przed tymi, którzy nastają na ich cnotę, nie wyłączając środków specjalnych w postaci zachowań nie objętych Kodeksem. Książę Gideford Anamirien Młodszy, decydując się na próbę uwolnienia Księżniczki z Wieży, musiał liczyć się z zaistnieniem nieprzewidzianych okoliczności, mogących prowadzić nawet do zdarzeń o konsekwencjach fatalnych.

Książę Gideford Anamirien oświadczył, że jakiekolwiek bądź nie zaistniałyby zdarzenia, mające na celu ochronę praw Księżniczki w Wieży, powinny one wciąż nie występować poza ramy Kodeksu, stanowiącego wyraźnie, że „winnym pożarcia przez smoka jest sam pożarty” i nie definiującego nigdzie przypadku zatopienia.

Książę Pan odparł tę argumentację twierdzeniem, że Kodeks istotnie nie wspomina o zatopieniu, a „co nie zabronione to dozwolone”.

Książe Gideford Anamirien oznajmił, że jedynie zdarzenia wyszczególnione i opisane w Kodeksie mają moc prawną, pozostałe zaś winny być traktowane jako rozbój i barbarzyństwo.

Wobec powyższej różnicy zdań, obie strony jednogłośnie uznały, że nie są w stanie zaakceptować argumentacji strony przeciwnej. W tej sytuacji, zgodnie z postanowieniami Kodeksu, zdają się na Sąd Boży Ograniczony, czyli wystawienie po jednym rycerzu do pojedynku rozstrzygającego o słuszności którejś z zaangażowanych stron.

Wśród Czarnych rozległ się ledwo słyszalny jęk, pełen rozczarowania, natomiast Gidefordowi uśmiechnęli się z wyraźnym zadowoleniem. Negocjatorzy czytali dalej:

Pojedynek odbędzie się następnego dnia po ogłoszeniu niniejszych ustaleń, w południe, w miejscu zaistnienia spornego wydarzenia (czyli nagłego zgonu księcia Gideforda Anamiriena Młodszego): pod Wieżą.

Po rozstrzygniętym pojedynku strona zwycięska otrzyma odszkodowanie za straty moralne: dziesięć tysięcy dukatów plus wieczyste prawo użytkowania terenów znajdujących się na wschód od rzeki Vilerki, będących przedmiotem odwiecznych sporów pomiędzy oboma Księstwami.

Niech zwycięży najlepszy!

Negocjatorzy umilkli, zrolowali pergaminy, po czym rozjechali się w przeciwne strony, każdy do swojego oddziału.

– Czy mogę się już wychylić? – zapytała nieśmiało Księżniczka. – Chyba mnie nie ustrzelą, co?

– Proszę, Wasza Wysokość – westchnął Dowódca Czarnych, patrząc z niepokojem na Negocjatora. – I co, jak było? – zadał mu pośpieszne pytanie.

– Co za... drań. – odparł Negocjator, ze względu na Księżniczkę hamując się przed użyciem mocniejszego słowa. – Mówię ci, drań do kwadratu. Musimy to wygrać, choćby nie wiem co, bo zaraz wystąpi z kolejnymi roszczeniami i kawałek po kawałku zeżre nam pół Księstwa... z Księżniczką na dokładkę.

– Przecież jest żonaty! – rzucił z niepokojem Dowódca, ściszając nieco głos.

Negocjator popatrzył na niego ponuro.

– To się zawsze może zmienić – odparł głośno, nie przejmując się, że wszyscy go słyszą. – To... drań, mówię wam, chłopaki.

– Nie damy naszej Pani takiemu! – wzburzyli się Czarni jednogłośnie. – Nie ma mowy!

Księżniczka była wzruszona.

– Dziękuję wam, cni rycerze! – powiedziała, oblewając się stosownym rumieńcem.

Paskuda sapnęła głośno, kiwając z przejęciem paszczą. Nawet Strażnik poczuł coś w rodzaju chwilowej ulgi.

– Kogo wyznaczysz? – rzucił Negocjator z napięciem.

Dowódca popatrzył na niego spokojnie.

– No przecież wiadomo – powiedział powoli. – Missil jest, oczywiście, najlepszy.

Agent uśmiechnął się szeroko, skromnie zwieszając głowę.

Negocjator rzucił Dowódcy ukradkowe, zaniepokojone spojrzenie.

– No tak – powiedział głośno. – Oczywiście, że tak. Nie mamy co do tego żadnych wątpliwości.

Wszyscy Czarni, jak na komendę, przywołali na twarze pełne aprobaty uśmiechy.

Strażnik, stojący nieco z boku, zamrugał z niedowierzaniem. Niektórzy agenci z ostatniego rzędu, mając ręce przepisowo złączone z tyłu, rozluźnili nieco pięści i wyprostowali środkowe palce. Popatrzył po ich twarzach.... Wszystkie zastygłe w uprzejmym uśmiechu.

O cholera... – zrozumiał nagle. Synalek Hrabiego. Najlepszy, tak... Zaczerpnął powietrza w płuca, starając się ukryć zdenerwowanie. To ten pojedynek mamy już z głowy. Mamy przesrane. Wszyscy. I... I ona też...

Popatrzył w górę na Księżniczkę, z wysiłkiem utrzymując panowanie nad sobą.

Uśmiechała się, patrząc na Missila z coraz mniej skrywanym zachwytem.

– A kto wystąpi z tamtej strony, nie wiesz? – rzucił Dowódca, z trudem maskując niepokój w głosie.

Negocjator popatrzył na niego z pozorną beztroską, choć jego dłonie, nerwowo przebierające palcami, świadczyły o silnym zdenerwowaniu.

– Rycerz z Czarną Chmurą w herbie – odparł. – Najprawdopodobniej, choć to jeszcze nie jest pewne... Nasz człowiek powinien poradzić sobie z nim bez problemu.

Missil uśmiechnął się szeroko, kiwając z przekonaniem głową.

– Walka na całość czy do pierwszej krwi? – wtrącił nagle Strażnik, zastanawiając się nad czymś usilnie. – Przegrany... kończy wizytę na tym świecie? Czy tylko panowie drasną się uprzejmie i rozchodzą w ukłonach?

Popatrzyli na niego, jakby zdziwieni, że on w ogóle istnieje i że ma czelność się odzywać w tak znamienitym towarzystwie.

– Do pierwszej krwi – odparł Negocjator chłodno. – Tak stanowi Kodeks.

– Jakiś konkretny wymagany rodzaj broni? – dopytywał Strażnik, niezrażony.

– Nie, pojedynek typu pełen kontakt – wyjaśnił Negocjator niechętnie. – Wszystkie chwyty dozwolone. I to naprawdę wszystkie, nawet te niewymienione w Kodeksie. Zabezpieczyliśmy się przed ewentualnymi roszczeniami...

– Niepotrzebnie – obruszył się Missil. – Pokonam go w czystej i honorowej walce na miecze. Nawet nie zauważy, jak już będzie krwawił, jak zarzynany prosiak.

Dowódca pokiwał głową z ostentacyjnym przekonaniem, po czym popatrzył bystro na podwładnych. Cały oddział niezwłocznie powtórzył za nim ten ruch, kiwając głowami gorliwie.

Tym razem Strażnik nie okazał nawet śladu zdziwienia, widząc, że praktycznie wszystkie środkowe palce tylnego rzędu prostują się wręcz jednocześnie.

Nagle wszyscy podnieśli twarze ku górze, zasłyszawszy łopot skrzydeł Paskudy. Ta zatoczyła krąg nad Czarnymi, jakby z pewnym wahaniem, po czym kilkoma silnymi, zdecydowanymi uderzeniami wzbiła się w powietrze, nadleciała nad Gidefordowych... i sprawiła im niespodziewany, ogromny prysznic. Zadowolona, pomknęła do jeziora i z pluskiem zanurzyła się w jego falach.

– To było ostrzeżenie – powiedział Dowódca Czarnych, zauważywszy pytające spojrzenie Negocjatora. – Żeby nie ruszali jej krów przypadkiem.

Ten westchnął, popatrzył na niego ze zrozumieniem i ruszył w kierunku urzędnika przeciwnej strony, który już galopował ku nim z oburzoną miną. Najwyraźniej Negocjator był świetnym fachowcem i nie potrzebował więcej danych, by móc skutecznie załagodzić sytuację.

 

***

 

Wieczorem Księżniczka usłyszała cichy świst. Powstała z łoża, a wtedy jakiś przedmiot wpadł przez okno i potoczył się jej do stóp. Podeszła, podniosła z podłogi kamień owinięty w papier. Obejrzała kamień ze zdziwieniem, z niczym się jej nie kojarzył. Siadła na łóżku, zamyśliła się... po czym pośpiesznie rozprostowała papier.

Witaj, o Pani! – widniały na nim elegancko, nieco zamaszyście skreślone litery. – Śpij spokojnie tej nocy. Nad Twym bezpieczeństwem czuwają teraz najlepsi. A może i Twoja niewola dobiegnie wkrótce końca... Pozdrawiam, M.

Księżniczka roześmiała się radośnie. Położyła się na łóżku, ściskając w dłoni papier, przyłożyła go do piersi, wbijając wzrok w sklepienie komnaty.

– Em – powiedziała w zachwycie. – Agent Missil, Czarny. Prawdziwy rycerz... Em.

Tymczasem Strażnikowi wcale nie było do śmiechu.

Zakwaterowany został w namiocie, tuż obok Missila. Widział, jak tamten biedzi się nad wygenerowaniem listu, zasypując swój materac kolejnymi pomiętymi, odrzuconymi wersjami. Jako że Strażnik wiedział doskonale, kto jest adresatem pisma, absolutnie nie zamierzał w niczym pomagać. Kiedy zaś Missil zaczął rzucać w jego kierunku zniecierpliwione spojrzenia, milcząco żądając wsparcia, Strażnik ewakuował się z namiotu natychmiast. Powolnym krokiem zaczął robić swój codzienny, wieczorny obchód, ściskając skrywany w dłoni sztylet.

Od wielu lat sprawdzał w ten sposób otoczenie, co kilka godzin w ciągu dnia oraz trzy razy w nocy. Znał już na pamięć każdy pagórek, każdy krzak. Teraz masę krzaków przetrzebili Czarni, ale Strażnik postanowił powędrować aż do krowich wzgórz. Na wszelki wypadek, a nuż ktoś się aż tam zaplącze i niepotrzebnie zdenerwuje Pasię...

Nagle przystanął. Ułowił uchem jakiś cichutki jęk. Rozejrzał się szybko wokoło i dostrzegł leżącą nieopodal na ziemi postać. Podszedł bliżej, pochylił się ostrożnie, powoli, przygotowany na ewentualny atak... Rozluźnił się jednak, rozpoznając leżącego. Czarny, jeden z ostatniego rzędu. Nieprzytomny.

Rycerz jęknął znów. Strażnik pokiwał głową w zamyśleniu. Podniósł agenta, zarzucił go sobie na plecy, powędrował z powrotem do obozowiska. Położył człowieka pod Wieżą, zastukał w drzwi izdebki.

Dowódca otworzył dopiero po jakimś czasie. Stanął w progu, przyglądając się Strażnikowi z wyraźnym trudem. Chwiał się na nogach i co chwilę mrużył oczy.

– Co się stało? – wychrypiał z wysiłkiem.

– Smocza Gorączka – odparł Strażnik poważnie. – Jak wielu twoich ludzi miało przedtem bliższy kontakt ze smokiem?

Dowódca potrząsnął głową, starając się skupić. Wreszcie podniósł na Strażnika wzrok, którego wyraźnie wyzierały jak najgorsze przeczucia.

– Nie wiem... – wybełkotał. – Chyba nikt... przejeżżżdżaaaliśmy... tylkooo... obok was... czaaasem... – mówienie sprawiało mu coraz większą trudność.

– A czy potem któryś z agentów czuł się źle? – wyrzucił z siebie Strażnik szybko. – Mdlał, miał gorączkę, trudno mu było chodzić, mówić, oddychać?

Dowódca pokręcił przecząco głową, po czym osunął się miękko na kolana. Patrzył na Strażnika z wyraźnym przerażeniem.

– I co teraz będzie... – wyszeptał. – Jeżeli wszyscy zachorują, kto stanie jutro do pojedynku?

– Missil – rzucił Strażnik uprzejmie. – Jest przecież najlepszy.

– To najgorsza picza, jaką w życiu spotkałem – wymamrotał Dowódca, pod wpływem gorączki straciwszy najwyraźniej kontrolę nad sobą. – Zero koordynacji ruchowej, dramat i porażka, przy tym straszny tchórz. Robimy dla niego specjalne treningi, żeby się nie zakompleksił. Wypieprzyłbym go dawno na zbity pysk... – Przerwał na chwilę, świszcząc urywanym, przyśpieszonym oddechem. – Ale menda od razu idzie się skarżyć tatusiowi, a ten ma za długie łapy, żeby z nim zadzierać. Udupi nas wszystkich, jeśli się tylko coś synalkowi nie spodoba. A tak, sponsoruje nas hojną ręką. Czego się nie robi dla dobra oddziału... – Zwiesił głowę bezradnie.

– Słuchaj! – Strażnik potrząsnął nim solidnie. – Jeszcze chwilę, nie odpływaj, skoncentruj się! Co robimy? Kto pójdzie walczyć, jeśli wszyscy będą chorzy?

Dowódca z trudem otworzył oczy, skupił na nim rozbiegane spojrzenie. Wreszcie zrozumiał.

– Ty pójdziesz – powiedział. – Od razu widać, że się nadajesz do tej roboty. Samorodny talent, ale bez szlachetnego pochodzenia. Nie szkodzi, damy radę to ominąć. Pójdziesz ty.

– Przecież nie mogę... – zaprotestował Strażnik gorączkowo. – Ja...

– W razie konieczności mogę chwilowo zrekrutować każdego – zaśmiał się z ulgą Dowódca. – Na dzień, czy dwa... Do tego nie musisz mieć pochodzenia. Podnieś prawą rękę do góry.

Strażnik wykonał polecenie natychmiast.

– Niniejszym... od dziś aż do... pojutrza... zostajesz Czarnym Mścicielem – wysapał Dowódca. – Czy przysięgasz... dochować wierności... naszej organizacji?

– Tak – odpowiedział Strażnik głośno i wyraźnie. – Przysięgam.

– Czy przysięgasz absolutne posłuszeństwo mnie, swemu Dowódcy, a także i przede wszystkim Księciu Panu oraz członkom jego rodziny? – kontynuował Czarny z trudem.

– Przysięgam – powtórzył Strażnik poważnie.

– Czy przysięgasz szanować nasz honor, dotrzymywać tajemnic, być lojalnym wobec kolegów, chronić lud Księstwa? – to zdanie poszło Dowódcy znacznie łatwiej niż poprzednie.

– Przysięgam – odpowiedział Strażnik, starając się ze wszystkich sił opanować ogarniające go wzruszenie.

– Dobrze, Agencie. – westchnął Dowódca z ulgą. – Jeżeli wszyscy inni zawiodą, staniesz jutro do walki. A teraz... – Nie dokończył, zamknął oczy i zemdlał.

– No, pięknie! – wyjąkał Strażnik. – Dobrze, że zdążył chociaż... – Pokręcił głową, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się wydarzyło przed chwilą.

Został Czarnym Mścicielem. Najlepszym z najlepszych z najlepszych... Dziecinne marzenie, na którego realizację nigdy nie miał prawa liczyć, nagle stało się faktem. Fakt, że tylko na czterdzieści osiem godzin, ale cóż to szkodzi! Oto jest Czarnym... Chociażby przez chwilę!

Oczy zajarzyły mu się pełnym radosnego podniecenia blaskiem. Działać, działać, działać! Pochwycił Dowódcę i zataszczył do izdebki. Położył go na swojej pryczy, okrył kocem.

– To tyle, co można na początku zrobić – orzekł, po czym ruszył do obozu.

Zgrupowanie Czarnych przedstawiało opłakany widok. W większości przypadków ludzie, ścięci przez gorączkę, popadali tak, jak stali, w miejscu. Tylko niektórzy zdołali się dowlec do swoich materaców.

Strażnik zaczął pieczołowicie zbierać agentów i jednego po drugim, układać ich w namiotach. Po jakimś czasie natknął się na Missila, który leżał skulony na ziemi w pozycji embrionalnej, trzymając się oburącz za brzuch i jęcząc rozpaczliwie. Po twarzy płynęły mu łzy.

– To straszne, to straszne... – jęczał Missil. – Ojej, jak boli, ojej...

Strażnik pochylił się nad nim, spróbował go podnieść.

– Nie dotykaj mnie! – zaprotestował chory. – Jestem Czarnym, dam sobie radę sam!

– Ja też jestem Czarnym, chwilowo – powiedział Strażnik łagodnie. – Dowódca mnie zrekrutował, do pojutrza. To żadna hańba przyjąć pomoc od kolegi, prawda? – wyciągnął do Missila dłoń.

– A skoro tak... – Siąknął tamten nosem i chwycił rękę Strażnika. – Ten oddział schodzi na psy – zabiadolił z goryczą. – Plebs tu przyjmują, chyba się wypiszę... – zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu. – I tak nie jest już fajnie – wykrztusił i zemdlał nareszcie.

Strażnik podniósł go z niejakim trudem, dotransportował do materaca i zwalił na ziemię. Missil zajęczał, nadal nieprzytomny. Strażnik popatrzył na niego z niejaką satysfakcją, otarł pot z czoła, po czym wyszedł z namiotu. Z niepokojem popatrzył na obozowisko Gidefordowych.

Jeśliby zechcieli teraz zaatakować, mają nas jak na widelcu, pomyślał z niepokojem.

Zastanowił się jeszcze przez chwilę, po czym ruszył do Wieży. Zerwał klucze z gwoździa, wbiegł po schodach i zapukał do drzwi.

– Taak? – dobiegł go po chwili zaspany, kobiecy głos.

Strażnik zazgrzytał kluczem w zamku. Zawahał się przez chwilę... Ale zaraz potem zdecydowanym, silnym ruchem pchnął drzwi.

– Wybacz mi, pani – powiedział, wchodząc do komnaty.

W komnacie panował półmrok, nocna lampka olejna rzucała po ścianach chybotliwe cienie. Księżniczka siedziała na łóżku, podciągając z zażenowaniem kołdrę aż pod brodę. Patrzyła na niego zaskoczonym wzrokiem.

Jakaż ona piękna... – westchnął w duchu, ale zaraz jego wzrok przykuł pewien szczegół: wciąż ściskana przez nią w ręku kartka.

Wiedział, co to jest: list od Missila. A więc to tak, zawrzało w nim dojmujące poczucie goryczy. Spała z tym głupim świstkiem od tego nadętego bufona, zamiast go od razu wyrzucić na śmieci, tam gdzie jego miejsce... A więc to tak.

– Wybacz, że się ośmielam – powtórzył dość sucho, po czym rzucił jej klucze na kołdrę. – Oddział Czarnych Mścicieli został zaatakowany przez Smoczą Gorączkę, wszyscy leżą bez przytomności. Obawiałem się, że Gidefordowi mogą chcieć wykorzystać ten moment. Jeżeli tak się stanie... uciekaj natychmiast. Wsiadaj na Pasię i uciekajcie obie. Ja... Ja spróbuję ich jakoś powstrzymać.

Zamilkł. Feralna kartka, niczym magnes, znów przyciągnęła jego wzrok.

– Ale... przecież... – zaczęła protestować słabo Księżniczka, po czym nagle zauważyła, na czym spoczywa jego uważne spojrzenie.

Zmięła papier w ręku, czując, jak zalewa ją gorąca, nieokiełznana fala wstydu. Zaczerwieniła się po same końce uszu.

– To tylko tak... – mruknęła głupio, bezsensownie, po czym zamilkła, spuszczając głowę. – A co będzie jutro? – rzuciła pośpiesznie, chcąc za wszelka cenę zmienić temat. – Skoro oni wszyscy...

– Pani moja – zaczął Strażnik, wciąż bardzo oficjalnym tonem. – Nie będę ukrywał, że sytuacja jest trudna, niemniej jednak nie beznadziejna. Bardzo możliwe, że jutro rano Gidefordowi również zalegną pokotem, złożeni Smoczą Niemocą, i pojedynek się po prostu nie odbędzie. Ale, jeżeli słusznie się domyślam, kim jest rycerz z Czarną Chmurą w herbie...

– No, tak – westchnęła Księżniczka, podnosząc twarz. – Jeżeli to ten maruda, co tu był jakiś czas temu... Pasia go opluła wtedy, o ile pamiętam. To pewnie już przechorował Smoczą Gorączkę i będzie mógł walczyć. A jeżeli nikt nie stanie do pojedynku, wtedy przegramy haniebnie, przez zaniechanie... – W oczach zakręciły się jej łzy.

– Zostałem tymczasowo przyjęty do Czarnych – powiedział Strażnik spokojnie. – Będę więc bronił naszego honoru najlepiej, jak tylko będę mógł.

Popatrzyła na niego z niemym, zdumionym zapytaniem.

– Tak, wiem, nie mam pochodzenia – rzucił, ze śladem goryczy w głosie. – Dlatego tylko do pojutrza... Ale cóż, przydam się i tak. W międzyczasie zaś prawdziwi – powtórzył to słowo z wyraźnym naciskiem – prawdziwi rycerze wyzdrowieją... I wszystko wróci do normy.

Skłonił się jej chłodno, służbiście, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Jego pośpieszne kroki zadudniły na schodach.

Patrzyła na te zamknięte drzwi, w półmroku oświetlanym jedynie migoczącym płomieniem nocnej lampki. Siedziała i patrzyła na drzwi długo... I po jakimś czasie wydało jej się, że powoli, pomalutku, zaczyna różne rzeczy rozumieć.

Zmięła w ręku kartkę od Missila i zdecydowanym gestem rzuciła ją do kominka. Ogień zaskwierczał i połknął ją chciwie, zmieniając w popiół w mgnieniu oka.

– Ale jestem głupia... – wyszeptała, chowając twarz w dłoniach.

 

***

 

Rankiem prawie wszyscy rycerze leżeli pokotem. Zarówno Gidefordowi, jak i Mściciele, słali się po ziemi, słabi jak dzieci, powaleni przez malutkie chorobowe chochliki. Nie wszyscy pomdleli, ale nawet ci, którzy wciąż nie stracili przytomności, ledwo byli w stanie się poruszać. Rozszerzonymi gorączką źrenicami patrzyli na świat, który uległ tak gwałtownej przemianie. Wczoraj jeszcze pokornie ścielący im się do stóp, dziś odmawiał im podstawowych praw. Nie byli w stanie pić ani jeść, szarpały nimi gwałtowne dreszcze, pot zlewał się strugami po twarzach, powietrze z olbrzymim trudem wdzierało się do płuc. Leżeli więc, lub siedzieli, dysząc ciężko, oparci o rusztowania namiotów.

Paskuda siedziała w jeziorze, do połowy zanurzona w wodzie, i z nieskrywanym zadowoleniem popatrywała po pokładających się wokół oddziałach. Doskonale wiedziała, że to jej podła sprawka, i widać było, że rozmyślanie o tym sprawia jej ogromną przyjemność. Stada były bezpieczne, przynajmniej na jakiś czas.

Zbliżało się już południe, kiedy w obozie Gidefordowych w pojawiła się jakaś wyprostowana postać, prężnym krokiem zdążająca na miejsce pojedynku. Agenci obu stron popatrzyli po sobie z napięciem.

Rycerz z Czarną Chmurą w herbie dotarł na pole walki. Uspokajającym gestem pomachał do swoich współtowarzyszy. Na ich twarzach natychmiast odmalowała się ogromna ulga. Czarni Mściciele zaś jęknęli w żenująco rozpaczliwej tonacji.

Wtedy z Wieży wyszedł czarno odziany mężczyzna. Na jego mundurze widniały znajome emblematy: purpurowy smok, rozpościerający skrzydła nad szmaragdowym polem – godło Księstwa, do tego na tle dwóch skrzyżowanych mieczy – znak Czarnych Mścicieli.

Strażnik szedł w kierunku Rycerza spokojnym, pewnym siebie krokiem, nie okazując nawet cienia wątpliwości czy trwogi.

Księżniczka wychyliła się z okna i patrzyła na niego z góry z wyraźnym zachwytem. Wyczuł jej wzrok natychmiast i zerknął w górę ukradkiem, nie zmieniając ani na jotę swojej poważnej, marsowej miny. Pomachała mu skwapliwie chusteczką.

Cień uśmiechu przemknął mu przed twarz, Strażnik nie zatrzymał się jednak ani na chwilę. Dotarł do Rycerza, skłonił się przed nim z szacunkiem.

Przez twarz Gidefordowego przemknął wyraźny niesmak. Rozpoznał przeciwnika natychmiast.

– Ależ to oszustwo! – zaprotestował oburzony. – Miałem walczyć z Czarnym Mścicielem, jak równy z równym... A nie z jakimś przebierańcem z gminu!

– Zostałem zaprzysiężony wczoraj wieczorem – odparł adwersarz z godnością. – Jak wiesz, Kodeks przewiduje sytuacje wyjątkowe, w których doborowa jednostka może skorzystać z dowolnego wsparcia, jednak na okres nie dłuższy niż czterdzieści osiem godzin. Mam nadzieję, że nasz pojedynek nie potrwa aż tyle, musiałbym wtedy ustąpić.

– Dobre sobie! – skrzywił się Gidefordowy pogardliwie. – Nie przetrwasz ze mną nawet czterdziestu ośmiu sekund, chłopczyku. Mówiłem ci to już kiedyś, prawda? Pamiętasz mnie, jestem pewien. Zarówno ty, jak i ten pomylony smok, któremu darowałem życie w ostatniej chwili. Widzisz, ja naprawdę jestem najlepszy, moje osiągnięcia są prawdziwe, nie kupowane przez tatusia... W odróżnieniu od tego waszego malowanego pajaca. – Splunął z pogardą w kierunku Missila, który siedział pod namiotem i ze zbolałą miną trzymał się za brzuch.

Tamten skrzywił się tylko i nic nie odpowiedział. Zdecydowanie nie miał ochoty na żaden pojedynek, nawet słowny, bez względu na okoliczności i konsekwencje. Na wszelki wypadek odwrócił głowę w bok, unikając jakiejkolwiek konfrontacji. Czarna Chmura roześmiał się szyderczo.

– Może to i dobrze – wycedził. – Chyba wolę walczyć z chamem z gminu, niż z takim... – nie skończył, pokręcił z niesmakiem głową, splunął jeszcze raz. – Stawaj! – zakrzyknął, wyciągając miecz z pochwy.

Strażnik popatrzył na zegar.

– Chwileczkę, jeszcze nie południe – zauważył. – Pojedynki powinny się odbywać zgodnie z procedurami, nieprawdaż?

Rycerz roześmiał się krótko, wzgardliwie.

– Ależ oczywiście... – Pokiwał głową z udawanym współczuciem. – Miej sobie jeszcze tę chwilę czasu. Popatrz na ziemię, na niebo... Może już ostatni raz.

– Walczymy do pierwszej krwi, o ile się nie mylę – rzucił Strażnik chłodno, bynajmniej nie przejęty groźbami tamtego.

– U mnie pierwsza krew jest zazwyczaj ostatnią – wysyczał Gidefordowy z satysfakcją, po czym zabalansował lekko na ugiętych nogach, przerzucając błyskawicznie miecz z ręki do ręki.

Strażnik wzruszył tylko ramionami. Nie zamierzał żadnymi pokazówkami ostrzegać przeciwnika. Niech tamten go lekceważy, tym lepiej. Wyjął miecz z pochwy powolnym, nieco niezdarnym gestem. Gidefordowi uśmiechnęli się wzgardliwie, Mściciele z ponurym zażenowaniem wbili spojrzenia w ziemię. A Pasia uśmiechnęła się wyjątkowo paskudnie, po gadziemu.

Zegar zaczął bić południe.

Rycerz uśmiechnął się triumfalnie, błyskawicznie podniósł miecz, zadając cios... A wtedy Strażnik wystrzelił, niczym przyczajony wąż, wykonując kilka ruchów naraz. Sparował uderzenie tamtego, uderzając go podle, nie mieczem w miecz, lecz mieczem w nadgarstek, na tyle jednak lekko, by nie odrąbać dłoni. Jednocześnie wykonał lekki wykrok z półobrotem, wpierając się jakby w ciało tamtego, lewa ręka ze sztyletem znalazła się tuż przy tętnicy szyjnej Rycerza. Strażnik drasnął go tylko leciutko, żeby zaznaczyć, co mógł mu zrobić, ale robić nie chciał... Po czym z pełną premedytacją rozorał mu policzek sztyletem i dokończył obrót, znajdując się za plecami przeciwnika. Pchnął go silnie, tamten zachwiał się i upadł na kolana, spoglądając zszokowany na swoją pokrwawioną dłoń. Miecz wypadł mu na ziemię, brzęknął głucho i zachrzęścił o piach. Rycerz poderwał się jednak, pochwycił oręż lewą ręką...

– Do pierwszej krwi – przypomniał mu Strażnik, skupiony, w pełnej gotowości bojowej. – Chyba że naprawdę chcesz mieć na szyi coś więcej niż tylko draśnięcie.

Tamten opuścił miecz, spuścił głowę. Milczał przez chwilę, nawet nie próbując tamować krwi, która gęstym strumieniem ściekała mu z twarzy na ziemię. Wreszcie podniósł głowę.

– No i nie jestem najlepszy – wyrzekł powoli, niczym w odrętwieniu. – Nareszcie. Dziękuję.

Odetchnął z wyraźną ulgą. Strażnik popatrzył nań ze zrozumieniem, opuścił broń.

– Proszę – odparł po prostu.

Stali przez chwilę w milczeniu, mierząc się uważnymi spojrzeniami. Wreszcie Rycerz wyciągnął prawą rękę, nie bacząc na spływającą z niej krew.

– To zaszczyt, przegrać z takim przeciwnikiem – stwierdził poważnie.

Strażnik schował miecz do pochwy i podał mu dłoń.

– Zaszczyt był po mojej stronie... szlachetny panie – odpowiedział z równą powagą.

Tamten pokiwał głową.

– Książe powinien cię uszlachcić – rzucił krótko półgłosem. – Przynajmniej za ten dzisiejszy czyn

Strażnik wzruszył tylko ramionami.

– Nie zrobi tego – powiedział cicho, z nieco smutnym uśmiechem. – Nie on.

– No cóż, szkoda. – Czarna Chmura zawahał się przez chwilę, po czym wypalił: – Jeżeli będziesz kiedykolwiek chciał zmienić barwy, daj znać. Nasz Książę ma swoje wady... Ale potrafi docenić prawdziwych fachowców.

Strażnik zadrżał lekko, stado szalonych marzeń przemknęło mu przez mózg. Jako szlachcic mógłby przecież... Nagle spojrzał na Wieżę, na twarzy pojawił mu się wyraz dziwnej mieszaniny ulgi i rezygnacji.

– Nie sądzę – odrzekł. – Tutaj mam coś, co jest ważniejsze od wszystkich tytułów świata. Służę swojej pani, po prostu.

Rycerz popatrzył na niego ze zdziwieniem... Po chwili jednak na jego twarzy odmalowało się zrozumienie.

– Masz szlachectwo we krwi – powiedział, po czym dodał głośno: – Pojedynek zakończony. Uznaję całkowitą przewagę tego tu obecnego Czarnego Mściciela.

Obaj przeciwnicy skłonili się sobie z wyraźnym szacunkiem, po czym udali się każdy w stronę swojego obozowiska.

Agenci z obu stron wciąż patrzyli na tę scenę z absolutnym niedowierzaniem. Czarna Chmura zniknął od razu w którymś z namiotów, Gidefordowi zamarli w posępnym milczeniu.

Strażnik dotarł pod Wieżę i dopiero wtedy ośmielić się spojrzeć w górę... Na Nią.

Księżniczka wychylała się z okna, jej oczy błyszczały niekłamanym podziwem.

– Byłeś wspaniały – wyszeptała, rumieniąc się niespodziewanie.

Żachnął się z zażenowaniem.

– Eee tam. – powiedział cicho. – Takie tam... Sztuczki uliczne. No i nie grałem fair...

Rozejrzał się po Mścicielach, którzy patrzyli na niego tak jakoś dziwnie. Z szacunkiem, ale i jakby z żalem... Żaden jednak nie wypowiedział ani słowa. Wreszcie Dowódca zamachał ręką, Strażnik podszedł do niego natychmiast.

– Spróbuję... Może się da pogadać z Księciem Panem... – wyszeptał Czarny, oczy mu błyszczały. – Jeśliby cię uszlachcił... Może mógłbyś do nas dołączyć. Co?

Strażnik rozpromienił się, rozejrzał wokół po Czarnych... I napotkał wściekły, zawistny wzrok Missila.

– To się nie uda – westchnął z żalem. – Już on się o to postara.

Dowódca zrozumiał natychmiast.

– No tak. – Cały entuzjazm wyparował z niego błyskawicznie. – No tak.

– Będziesz się cieszył, jeśli w ogóle uda ci się utrzymać oddział – mruknął Strażnik ponuro. – Jeżeli was nie rozwiążą... Jako niepotrzebnych, skoro byle cham... – urwał, wątek był zbyt paskudny, by kontynuować go na głos.

Dowódca pokiwał głową.

– No, cóż, zobaczymy – powiedział spokojnie. – Nie takie rzeczy się zdarzały, nie warto tracić nadziei... Póki żyjemy, wciąż jeszcze możemy coś zmienić. – Popatrzył w górę, na wychylającą się wciąż z okna Księżniczkę. – No, idź do niej. Na pewno będzie chciała usłyszeć, jak było. – Uśmiechnął się wyrozumiale. – Na razie masz wolne, do końca służby. Chociaż, kto wie, może cię jeszcze będę potrzebować... – Mrugnął do niego porozumiewawczo.

Strażnik wyprostował się, popatrzył na Księżniczkę.

– Pani moja – zaproponował swobodnie. – Czy mógłbym może złożyć ci wizytę? Zostanę pod drzwiami, oczywiście, nie naruszając procedur. Zapewne chcesz posłuchać o paru szczegółach pojedynku...

Potaknęła nadzwyczaj gorliwie, po czym cofnęła się szybko w głąb pokoju, na wszelki wypadek poprawiając strój.

Strażnik uśmiechnął się i już miał wejść na schody, kiedy zauważył jakieś dziwne poruszenie Paskudy. Smoczyca przebierała chaotycznie łapami, jakby usiłowała mu dać coś do zrozumienia. Podszedł do niej, zaciekawiony.

– Chrrr.... – powiedziała Pasia, wyraźnie zezując w kierunku Missila. – Mniam?

Strażnik roześmiał się, obracając ten pomysł w myślach przez chwilę. Wreszcie porzucił go z wyraźnym żalem.

– Nie, Pasiu – westchnął cicho. – Lepiej nie. Po pierwsze: nie powinnaś pożerać ludzi chorych na Smoczą Gorączkę, możesz od tego pochorować się sama. Po drugie: myślę, że nie powinniśmy przeginać. W końcu się ktoś zorientuje, że my tu tak... tego... Więc może lepiej nie. Może się ten manewr przydać później, w dużo trudniejszej sytuacji.

Paskuda popatrzyła z rozczarowaniem na naburmuszonego agenta. Westchnęła ciężko, po czym zanurzyła się w jeziorze. Fale zamknęły się nad nią natychmiast.

– Ehm, ehm! – usłyszał Strażnik głos z góry.

Podniósł więc twarz ku Księżniczce, która znowu pojawiła się w oknie Wieży i popatrywała na niego z wyraźną niecierpliwością.

– Już idę, moja pani! – zawołał, po czym ruszył do niej pośpiesznie.

Odprowadziło go wściekłe, zawistne spojrzenie pewnego Czarnego Mściciela.

 


< 20 >