Fahrenheit LI - marzec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 22>|>

Z rękopisu Hargara opowieści kilka

Legenda o śpiącej królewnie

(zwój II, copyrights by Lokje, główny kopista klasztoru w Nowodworach)

 

 

Za siedmioma górami, siedmioma morzami, siedmioma lasami, na siedmiu skałach stała wieża zbudowana z siedmiu pięter. Na siódmym piętrze tej wieży, na siedmiu materacach, siedmiu prześcieradłach, siedmiu poduszkach i pod siedmioma kołdrami spała prześliczna królewna. Sztuk jeden.

Siedmioma cudami wiadomość o królewnie rozeszła się po siedmiu królestwach. I choć nikt nikomu nic nie obiecywał, zjechało się multum rycerzy gotowych królewnę oswobodzić. Z bezsenności i dla tradycji.

Siedmiu śmiałków zostało zjedzonych przez siedem dzikich zwierząt w górach. Następnych siedmiu... Cóż, zabili siedem zwierząt, po czym wyruszyli na siedmiu statkach przez siedem mórz. Na siedem sztormów trafili, pechowo bardzo. Nie wiadomo, który sztorm ich zatopił, bo fale wysokie były, widoczności praktycznie żadnej.

Kolejnych siedmiu dotarło aż do lasów, gdzie byli zwodzeni przez siedem nimf bagiennych, walczyli z siedmioma drzewnymi potworami, siedem dni błądzili, aż padli. Z braku wody. Rycerze rzadko wtedy manierki nosili, ci akurat nie pomyśleli, żeby użyć hełmów.

Siedmiu po nich dotarło aż do skał, na których była zbudowana wieża. Tu opisu oszczędzę, bo tylko idiota włazi na skałę cały zakuty w blachę.

Aż znalazł się jeden śmiałek, który pokonawszy siedem gór, siedem mórz, siedem lasów i siedem wysokich skał, dotarł do wieży. Sforsował siedem drzwi (w sumie), przeszedł przez siedem komnat – a nie było łatwo, bo po siedem pułapek w każdej z nich musiał rozbroić – i ujrzał królewnę.

Złożył najpierw siedem pokłonów, następnie też złożył, tyle że rycerski pocałunek na jej czole. I...

Nic.

Zastanowił się, potem odsunął siedem kołder, żeby złożyć pocałunek na ustach królewny. Ta otworzyła śliczne oczęta, zamrugała razy siedem i pojedynczo się do niego uśmiechnęła.

– Mój ty wybawco!- zakrzyknęła radośnie.

– Pani moja...- odpowiedział tak uwodzicielsko jak tylko rycerz może.

Wyciągnął do niej ramiona, ona wyciągnęła ręce do niego. Zabrakło im koło jednej siódmej metra.

– Poczekaj, tylko z pościeli się oswobodzę...

I zaczęła się oswabadzać. Jednak siedem kołder to nie przelewki, dzielny śmiałek musiał jej pomóc. A że nadal zakuty w zbroję był, niewiele pomógł. Na dodatek lekko zdenerwował królewnę.

– Złaź ze mnie, cholera by cię wzięła...

– Ależ, różo powabna, do nóżek się kłaniam.

– To się pokłoń, i bez ciebie mi tu gorąco...

Wreszcie królewna, w całej swej krasie, z łoża wyskoczyła*. Kiedy rycerz zobaczył, jaką urodą promienieje, jaka czułość i dobroć są wypisane na jej twarzyczce, rzucił się jej do nóg.

– Pani, będziesz odtąd królową mojego serca i życia.

– Wstań, rycerzu o mój, i pocałuj mnie należycie.

Rycerz wstał i pocałował ją należycie, z pełnym przechyłem w tył. Królewnie zrobiło się miło, nawet bardzo.

Kiedy oderwał usta od jej usteczek, nadal było miło.

– Wreszcie – westchnęła. – Wreszcie TO zrobiłam.

Pochylił się nad nią ponownie. Tym razem z lekkim chrzęstem blachy (zaczynała już rdzewieć od tych siedmiu mórz).

– Wiem. Tyle czekałem tylko na pocałunek: siedem gór, siedem mórz, siedem lasów...

– Moment, moment – przerwała mu. – Jak to: tylko?

Rycerz przez chwilę myślał. Długą chwilę.

– Aż pocałunek – wymyślił. – Dzięki niemu do nieba dotarłem po siedmiu górach, siedmiu morzach...

– Właśnie cnotę straciłam, a ty mi tu o podróżach?!

Zapadła niezręczna cisza. Królewna patrzyła wyczekująco na rycerza, znać też było, że daleka jest od stanu, w jakim powinna wybawicieli przyjmować. Trudno się dziwić, romantyczny zwis, jeśli przedłużony, traci urok. Oj, traci.    

Rycerz, mimo że pobierał lekcje u najlepszych mistrzów miecza, a i na dworach osłuchał się z pieśniami trubadurów, nie był przygotowany na taki obrót sprawy. Toteż lekko się skonfundował. Ostrożnie przywrócił królewnę do pionu. Nie bacząc na konwenanse, usiadł na łożu.  

– Królowo moich snów...- chrząknął. A po prawdzie to się powstrzymał przed charchnięciem. Smok w siódmym lesie strasznie siarką dmuchał. Takie rzeczy w płucach zostają na lata. – Królowo mojego serca, o jakiej cnocie mówimy?

– A ile ich jest?- zapytała i tupnęła nogą.

Rycerz znów pomyślał, tym razem bardzo, bardzo długo.

Tu proszę o choć odrobinę zrozumienia dla naszego rycerza. Wyprawa do wieży do łatwych nie należała, a nie dość, że panna tupie (mało to śmieszne po stadzie skaczących świstaków w górach), to jeszcze chce na wstępie gadać. I głupie pytania zadaje.

No, czyli rycerz znów pomyślał.

– Oczywiście tylko jedna, królowo mojego nieboskłonu. Tylko twoja.

– I ją wreszcie straciłam, nie?

– Ależ nie, pani wszelkich mórz tak głębokich jak twoje oczy, jesteś najcnotliwszą panną na całym świecie.

Królewna, robiąca właśnie siódmy przysiad, wyprostowała się natychmiast.

– Nie straciłam? To co ja kumpelom powiem???

– Że jesteś najcnotliwszą kobietą, jakiej lico słońce oglądało...

Tym razem królewna pomyślała. O wiele szybciej.

– Te w lochach ze mną wygrywają – mruknęła. Potem westchnęła i zapytała: – A jeśli nie chciałabym być taka cnotliwa, to co?

Rycerz klęknął przed nią. Ze zgrzytem blachy oczywiście – już wiemy, że rdzewiała.

– Nie mogę – powiedział głosem rozdzierającym serca aż za horyzont.

Serca nawet za horyzontem – pomyłka narratora. Przepraszam.

– Oj, współczuję...

– Modestia mi zabrania. Powiedzieć, znaczy się...

– Nakazuję ci wszystko mi wyjaśnić.

Rycerz posłuchał. A że modestia zabraniała mu (bigamista, czy co?) o tym mówić, to chwycił jedną z siedmiu bryłek węgla z kominka i zaczął rysować na ścianie, jak rzecz się przedstawia. Rumieniąc się przy tym, jak na rycerza przystało. Królewna nie rumieniła się, bo nie bardzo wiedziała, o co chodzi. Przekrzywiała głowę to w prawo, to w lewo, jednak nie mogła dopasować elementów schematu.

– Tam na górze, to łyżka? – zapytała.

Rycerz odsunął się od ściany, przyjrzał dokładnie obrazkowi. Nijak na łyżkę to nie wyglądało. Domalował parę detali, poprowadził strzałki w odpowiednim kierunku, po czym spojrzał na królewnę wyczekująco. Wzruszyła ramionami.

– To może ja pokażę...

– No dobrze – westchnęła. – Co mam robić?

Rycerz zarumienił się jeszcze bardziej, albowiem na sobie miał zamiar pokazać. Ale, jak każdy rycerz, nie mógł okazji nie wykorzystać. Pokazał więc z udziałem królewny.

Jak pokazywał?

Chrzęst, zgrzytanie, łoskot, chrzęst, sapanie rycerza, łoskot, westchnienie królewny, jeszcze więcej zgrzytania. Powstrzymajcie rozpasaną wyobraźnię – rycerz po prostu zdejmował zbroję, królewna się przyglądała. Potem dopiero zaczął pokazywać.

A jak pokazywał?

Najpierw fale łagodnie omywają plażę, tak o zachodzie słońca. Potem zaczynają się burzyć, morze staje się pieniste. Szybko przeskakujemy na las (mieszany, dla lepszego efektu) – kołyszące się drzewa, pochmurne, szare niebo. Wiatr się wzmaga, chłoszcze drzewa, liście już nie szeleszczą, a jęczą; słychać pierwszy grom w oddali. Napięcie narasta, zapada ciemność. Błyskawica.

A królewna?

Ał... napiłabym się czegoś... ojej, ale mi paznokcie odrosły... trzeba będzie poszukać jakiegoś fryzjera przy okazji, a do tego... już?

– O pani – wyszeptał rycerz. – Teraz już będziesz moja na zawsze. Jutrzenko mojego życia.       

Królewna powstrzymała się od komentarza – w końcu lepsze to niż sen w nieskończoność.

– Zamieszkamy u ciebie?

– Jestem tylko biednym rycerzem, cały mój majątek to cześć i odwaga.

– O połowę mniej majątku masz, cześć ze mną właśnie straciłeś – burknęła. Odsunęła się od niego.

– Rycerze czci w łóżku nie tracą, gwiazdo zaranna. Nie smuć lic swych, przecież mamy połowę królestwa twojego ojca.

– Nie mamy. Ile miesięcznie na rękę zarabiasz?

– A te siedem mórz, siedem gór, siedem lasów?

– Dzierżawię.

Zapadła niezręczna cisza. Jak to po seksie, kiedy obie strony nie tryskają (pardon za słowo) zadowoleniem. Wreszcie rycerz wstał, ubrał się w to, co wcześniej z siebie zdjął. Z dokładnie taką samą partyturą, przy jakiej się rozbierał, acz znacznie wolniej.

– Od kogo dzierżawisz te siedem mórz, sied... no, to wszystko – zapytał wreszcie.

Spojrzała na niego z niesmakiem.

– Od innej królewny. Od północy na siódmym rozstaju w lewo.

Pokłonił się szarmancko (z lekkim zgrzytem) i wyszedł. Królewna podrapała się po prawej piersi, pomyślała chwilę. Potem napisała na drzwiach, od strony korytarza:

WSTĘP ZA OKAZANIEM WYCIĄGU BANKOWEGO ZA OSTATNI MIESIĄC

I wróciła do łoża. Zanim zasnęła, uśmiechnęła się złośliwie – 27 to też dobra liczba.

A rycerz?

Z trudem dotarł na parter (te siedem pułapek to były samouzbrajające się pułapki, niestety), spojrzał na krainę rozciągającą się w dole.

– Ile to trzeba się narobić, żeby choć trochę pochędożyć – mruknął. – Oby tylko ta druga nie miała numerologicznej fiksacji...

 

* wynurzyła się niczym Afrodyta z morskiej piany/ wstała majestatycznie/ wyszła, bacząc, by skromności zanadto nie odsłonić (niepotrzebne skreślić)

 


< 22 >