Fahrenheit LI - marzec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 24>|>

Nocarz (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
Okladka

Praca w służbach specjalnych niektórych może pociągać, innych odstraszać. Wiadomo – stres, narażanie życia i jeszcze obowiązek, który każe trzymać język za zębami. Nie jest łatwo. Ale dla niektórych to sposób na życie. Dzięki ciągłej dawce adrenaliny we krwi czują, że istnieją. Taką drogę wybrał również bohater książki Magdaleny Kozak. Służbie dla Ojczyzny gotowy był poświęcić wszystko. Dostał nowe życie, nową tożsamość, nową misję. Trafił do tajnej jednostki ABW, która pod przykrywką standardowych działań, zajmowała się walką z Renegatami – groźnym rodem wampirów. Stosując coraz nowsze i brutalniejsze metody Renegaci pozyskiwali świeży, życiodajny pokarm i niebezpiecznie szybko powiększali swoje szeregi. Vesper stanął przed wyborem: ile można poświęcić dla obrony innych, ofiarować własne życie? A co będzie, jeśli wówczas sam zostanie wampirem?

Książka Magdaleny Kozak przedstawia intrygującą wizję polskiej rzeczywistości, w której rozgrywają się rzeczy, o jakich zwykłym obywatelom nawet się nie śniło. Nic w tej książce nie jest jednoznaczne, nawet dobro. Żaden bohater nie jest jednowymiarowy. Ta historia na pewno cię zaskoczy.

Jeśli myślałeś, że wampiry nie istnieją, zobacz jak bardzo się myliłeś...

Świat oglądany przez okrągły wizjer z krzyżykiem w tle ma zupełnie inny wymiar.

Dzieli wszystkie zamieszkujące go istoty na owce i wilki, na drapieżników i ofiary.

Vesper oglądał taki właśnie świat, leżąc na dachu willi w jednej z podwarszawskich miejscowości. Na szarawej papie dachu rozpostarł swój czarny płaszcz, ułożył się na nim wygodnie. Do ramienia przyciskał kolbę swojego PSG-1. Oparł karabin o trójnożną podpórkę, podpiął magazynek z dwudziestoma nabojami. Kaliber 7,62 x 51 mm NATO z tej odległości rozpruje nawet blachę pancerną.

Czekał, patrząc przez celownik optyczny na drzwi domu naprzeciwko. Dłońmi odzianymi w cieniuteńkie czarne skórzane rękawiczki ściskał broń, opierając wskazujący palec nad spustem. Tylko czekał, aby go zsunąć i zgiąć szybko, jednym zdecydowanym ruchem. Takim, który wyśle przed siebie niespodziewaną śmierć.

Czekał, aż nadejdzie ta chwila, w której nieodwracalnie i nieodwołalnie stanie się drapieżnikiem.

Tuż obok przywarował Nidor, ściskając w dłoniach Wintoreza. Nie lubił zachodniej broni, uwielbiał za to specjalne przeciwpancerne naboje SP6, którymi mógł strzelać z rosyjskiego karabinka. Jak twierdził cynicznie, rzadko który wampir byłby w stanie nie stracić dla nich głowy.

Zamarli obaj w bezruchu. Jakby żaden z nich nie istniał w ogóle, jakby byli częścią otoczenia, może wentylatorem na dachu, a może stertą śmieci miotanych przez wiatr. Nie czuli, nie myśleli, nie istnieli. Istniał tylko cel, skryty za zamkniętymi na głucho drzwiami.

Niebo na wschodzie zaczynało się powoli rozjaśniać, wielkimi krokami nadciągał świt. Niedługo słońce pojawi się na niebie, zaleje ich powodzią zabójczego ultrafioletu. Trzeba się będzie zwijać. Ich miejsce zastąpi ludzka obserwacja, nocarze skryją się w zaimprowizowanej pobliskiej bazie, pozostając w bezustannej gotowości. Powrócą tu jednak wieczorem i kolejnego dnia, i kolejnego... W końcu obiekt wylezie ze swej nory.

Nagle drzwi drgnęły, otworzyły się. Snajperzy obstawiający dachy spięli się w oczekiwaniu. Wysłali niemy sygnał do grupy szturmowej, ukrytej w zaparkowanej nieopodal półciężarówce.

Na ganek wyszedł mężczyzna w piżamie, rozejrzał się dookoła, poziewując niedbale. Spojrzał na różowiące się niebo, pokiwał głową, po czym powrócił do środka. Drzwi zamknęły się za nim. Znów zapadła cisza.

Vesper oderwał głowę od karabinu, popatrzył pytająco na kolegę. Tamten kiwał krótko głową, najwyraźniej prowadząc ożywioną telepatyczną konwersację. Wreszcie popatrzył na młodego.

„Wszystko jasne” – przesłał mu wyjaśnienie. „Ma czuciowca. Tylko mi nie odpowiadaj w myślach!” – zastrzegł pośpiesznie. „Zaczniesz nadawać na wszystkie strony i pół Polski cię usłyszy!”

Wykonał krótki przyzywający gest lewą dłonią. Ves­per natychmiast puścił swój karabin i podpełzł do kolegi.

– To był człowiek – wyszeptał. – Prawda?

Tamten skinął krótko głową.

– Czuciowiec – rzucił cichutko. – Wyczuwa naszych. Bardzo rzadki dar, myśleliśmy, że jest zaledwie paru takich na świecie. Nie spodziewaliśmy się go tutaj, na usługach byle płotki. No to wiemy już, dlaczego obiekt dzisiaj nie wyściubił nosa z domu.

– Wie, że my tu jesteśmy? – zaszemrał Vesper z przejęciem. – Konkretnie: my, nocarze?

– Na pewno – odszepnął kapitan poważnie. – Czuciowiec rozpoznaje tylko zabójców. Nie rozpozna na przykład takiej Winorośli... O ile ta nie ma kogoś na sumieniu.

W ułamku sekundy Vesperowi mignęła przed oczami twarz Kariny, Winorośli z baru. Uśmiechnął się przelotnie na jej wspomnienie, zaraz jednak spoważniał, powracając myślami do rzeczywistości. Na przyjemności będzie jeszcze czas. Może kiedyś.

Nidor prowadził kolejną niemą konwersację. Vesper mógł się tylko przyglądać, zabroniono mu porozumiewać się w ten sposób z resztą oddziału.

– Chłopaki się stąd zabierają – oznajmił wreszcie Nidor. – Będą czekać parę kilometrów dalej, poza zasięgiem czuciowca. Zostajemy we dwóch.

Vesper obrzucił go zdumionym spojrzeniem.

– Ja jestem chowańcem – wyjaśnił tamten krótko. – A ty... Cóż, nie jesteś jeszcze zabójcą. Ciebie nie wyczuje. Zostajesz tu na dachu, sam – zaczął szybko omawiać nowy plan. – Ja teraz schodzę, będziesz mnie osłaniał. Jak tylko tamten się ruszy, zatrzymamy go. Jeśli będzie uciekać samochodem, strzelaj do kierowcy i w silnik. Ja będę blokował z dołu, póki nie przyjadą nasi. – Popatrzył mu w oczy. – Wszystko jasne?

– Tak jest! – odparł Vesper z przejęciem.

– No to do zobaczenia po drugiej stronie! – Nidor podniósł się nieco, podpełzł do krawędzi dachu i zeskoczył.

Vesper popatrzył za nim, powtarzając w myślach zasłyszane słowa. O jakiej drugiej stronie tamten mówił? Nagle zrozumiał, przejechał językiem przez zaschnięte wargi.

Rubikon drapieżnika. Tuż przed nim. A zatem: alea iacta est?

Ruszył czym prędzej do swojej broni i ułożył się wygodnie, znów obserwując okolicę z krzyżem i podziałką w tle.

Półciężarówka odjechała wkrótce, Vesper znowu poczuł się cholernie sam. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo przyzwyczaił się do monotonnego poszumu w głowie, świadczącego o nieustającej obecności swoich w pobliżu. Teraz byli tu tylko we dwóch. Wiedział, że Nidor jest gdzieś tam, niedaleko, ale nie wyczuwał go wcale. Widać tamten ukrył się już, wykorzystując swój dar.

Niebo płonęło coraz silniejszym blaskiem, napełniając Vespera coraz większym niepokojem. Jeszcze godzina i ultrafiolet będzie się lał z góry w zabójczych ilościach. Nic to, wytrzymasz, stary, wytrzymasz. Zacisnął wargi, opanowując się z całych sił.

Wreszcie drzwi willi otworzyły się znowu. Na ganek wyszedł ten sam człowiek co poprzednio, teraz ubrany w elegancki ciemnoszary garnitur, spod którego wyzierała koszula z krawatem. Rozejrzał się wokół, przymknął oczy, jakby nasłuchując porannego śpiewu ptaków. Postał tak przez chwilę, wreszcie pokiwał głową z uśmiechem. Cofnął się znowu, zamykając za sobą drzwi.

Vesper zaklął ze złością. Kiedy to się wreszcie skończy, ta upiorna zabawa w kotka i myszkę? Jest już o krok od tej drugiej strony, boi się jej potwornie, a jednocześnie jej pragnie i sam nie wie, czego chciałby bardziej.

Czy żeby nagle wyskoczył ktoś z plastikowym pistolecikiem i chorągiewką z papieru, krzycząc: bum, niespodzianka! Żartowaliśmy, wcale nie musisz tego robić?

Czy jednak żeby rozszalało się wokół to piekło, w którym on zgubi, a może odnajdzie własną duszę?

Ale niech się wreszcie coś stanie, niech odbędzie się ten chrzest krwi.

Brama garażu otworzyła się, powoli wyjechało z niej czarne Mondeo. W mgnieniu oka wątpliwości i strach umknęły w dal. Vesper wyszukał kierowcę, wodząc po jego twarzy wpisanym w koło krzyżykiem. Poczekał, aż samochód wyjedzie z posesji, skręci w lewo i rozpędzi się nieco na podziurawionym zimą asfalcie.

„Teraz!” – szepnął mu Nidor w głowie.

Vesper nacisnął spust.

Tak łatwo, tak miękko i prosto. Przyciągnął do siebie wskazujący palec, pokonując leciuteńki opór. Odrzut broni uderzył go w ramię, prawie bezboleśnie. Jakby się nic nie stało, zupełnie nic.

Siateczka pęknięć rozbiegła się promieniście po przedniej bocznej szybie samochodu, wokół okrągłego otworu po kuli. Głowa kierowcy błyskawicznie opadła na ramię współpasażera, bryzgając dookoła krwią. Samochód skręcił gwałtownie i wgniótł się w latarnię. Vesper dobił silnik rannej maszyny kilkoma strzałami. Z odległości niespełna trzydziestu metrów pociski weszły w stal jak w masło.

Uchyliły się szarpnięte rozpaczliwie drzwi – to pasażerowie próbowali wydostać się z samochodu. Wtedy postać leżąca dotychczas w bezpiecznym cieniu pod murem poderwała się i uniosła Wintoreza.

Kule poszatkowały opony na strzępy, wzbiły wokół fontanny piasku. Kilka z nich prześlizgnęło się po dachu samochodu, zmuszając pasażerów do kulenia się płasko na siedzeniach. Nie uczyniły im jednak żadnej krzywdy. Ewidentnie strzelający zamierzał ich oszczędzić.

Nadjechała półciężarówka. Z piskiem opon zahamowała tuż przed samochodem, jej tylne drzwi otworzyły się błyskawicznie. Wysypał się z niej szereg czarno ubranych postaci. Pasażerowie zostali wywleczeni z samochodu szybkimi, zdecydowanymi ruchami.

Vesper chłonął rozgrywającą się poniżej scenę szeroko otwartymi oczami. Wciąż wodził po postaciach krzyżykiem lunety, sprawdzając, czy nie będzie potrzebny kolejny strzał. Więźniowie zostali jednak błyskawicznie zawleczeni do półciężarówki, nocarze wtłoczyli się za nimi. Pojazd ruszył, chrzęszcząc oponami po asfalcie.

Vesper wstał, puścił karabin. Popatrzył z góry na Nidora, podnoszącego ku niemu pytająco głowę. Podniósł więc do góry zaciśniętą dłoń z triumfalnie uniesionym kciukiem.

Zamknął oczy. Właśnie kogoś zabił. Coś się zmieniło? Nie wiedział. Jeszcze nie. Może tak. A może nie, może nic.

Może to jego przeznaczenie, może zawsze tak miało być.

„Mam dla ciebie bardzo złą wiadomość, młody” – telepatyczny głos Nidora brzmiał zdenerwowaniem. „Mają od cholery kłopotów z zatrzymanymi. Tam jest renegat, bardzo silny. Dał się zaskoczyć, ale już się pozbierał. Teraz walczą psychicznie, jest niezła jatka. I wszyscy nasi są potrzebni”.

Vesper błyskawicznie złożył broń, zarzucił na plecy. Podbiegł do krawędzi dachu, zeskoczył bez cienia wahania. Potknął się przy lądowaniu, utrzymał jednak równowagę. Co sił w nogach popędził do kapitana.

– Mamy za nimi biec? – zapytał krótko.

– Nie – odparł tamten, patrząc na niego poważnie. – Mamy posprzątać.

Vesper popatrzył na niego, pytając niemo, w czym problem. Tamten spojrzał na willę, różowiejącą w świetle poranka, pokręcił głową. Wrócił wzrokiem do ko­legi.

– No pięknie. Renegat, kurwa jego w dupę jebana mać! – zawarczał, nie kryjąc zdenerwowania. – No cóż, młody, pójdziesz ze mną, nie mamy innego wyjścia. Trzeba posprzątać, zanim tu zacznie węszyć policja.

– Ale o co chodzi? – zapytał Vesper niepewnie. – Co mamy sprzątać i dlaczego tak szybko? Przecież nasza akcja jest legalna, mamy nakaz prokuratora, zgody poszczególnych dyrektorów i wszystko, co trzeba. Glinom nic do naszych spraw, najwyżej powiemy im, żeby uprzejmie spadali, bo Abwehra ma tu robotę.

Nidor popatrzył na niego, wziął głęboki wdech.

– Lepiej, żeby nie zobaczyli za dużo – wyjaśnił. – Spodziewasz się, że co tam jest w środku? A we dwóch możemy nie upilnować wszystkich ciekawskich, którzy się tu zwalą.

W oddali zawyła syrena policyjna. Okoliczni mieszkańcy otrząsnęli się najwyraźniej z szoku i drżącymi dłońmi wstukali dziewięć-dziewięć-siedem w klawiatury swoich telefonów.

– Ruchy! – krzyknął kapitan, odwrócił się i podbiegł do muru.

Przesadził ogrodzenie jednym susem. Vesper natychmiast poszedł w jego ślady, częściowo podlatując, częściowo wspinając się z mozołem.

 


< 24 >