Fahrenheit nr 52 - kwiecień-maj 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 03>|>

Literatura

 

 

A to już zupełnie ludzkie pojęcie przeszło. Ale zacznijmy od początku.

Na samym początku podobno było niewiele więcej niż jakieś ziarenko glutoplazmy czy czegośtam, które się rozpukło i w sposób wysoce fizyczny zaczęło uciekać od siebie samego. Tak nam próbował w każdym razie wyjaśniać Ojciec Założyciel Spodni i Koszuli po obejrzeniu jakiegoś programu na Dyskowerejszyn. Ma ci on teraz tendencję do oglądania jednego programu tygodniowo, po czym przeprowadza z nami briefingi na temat budowy wszechświata. W tym tygodniu było o tym ziarenku właśnie, co to wszystko z niego wypączkowało. No powiedzmy. Jak czasem patrzę na niektórych, to widzę wyraźnie, że są wśród nas tacy, którzy wciąż czekają, aż im te ziarenka wypączkują w mózgi. Ale, widać, niezbadane są zasady działania wszechświata. O, jak na przykład dwa tygodnie temu... Kiedy było o tym, że z całego wszechświata ktoś wziął i zajepożyczył dziewięćdziesiąt procent masy. Swoją drogą, trochę ten Diskowerejszyn rozczarowuje poziomem, bo nigdy nie powiedzieli, kto i gdzie schował. A szkoda, bo razem z tą masą wszechświata najwyraźniej przyswoił sobie puszkę z naszą kawą. No, chyba żeby to jednak Kudłaty, bo dopiero co widziałem, jak coś zawzięcie chrupał, a potem zapijał wrzątkiem.

Tak czy inaczej, można mniej więcej powiedzieć, że życie w Redakcji wraca do z góry ustabilizowanego braku normy. Choć nie bez drobnych scysji i charybdów, zwłaszcza po tym, jak się Sekretarz zorientowała, że w miejscu jej biurka znajduje się teraz leże gadziny. A resztę wolnego miejsca zajmuje z kolei podusia Tygrysy. Doszło do krótkiej konfrontacji wizji rozwoju przestrzennego, po której z kolei wkroczyła Szefowa z pałką do krykieta, którą dała mi przez łeb. Pewnie w celach demonstracyjnych, bo sam przez cały czas siedziałem grzecznie, jak zdrowy rozsądek przykazał, za rurami od centralnego. To niezła miejscówka jest, zwłaszcza jak się Smoka wkurzy, bo budynek stary i rury wciąż jeszcze na grubo poowijane azbestem. Jak widać jednak, nie ma ochrony doskonałej. Choć przyznać należy, że przykład poskutkował i kwieciny naszego redaktorstwa pochowały broń, kły i pazury. Szefowa zarządziła naradę lokalową, podczas której my, Ostatni Mężczyźni Fahrenheita, drogo sprzedawaliśmy nasze skóry przez pierwsze pięć minut. Potem w naszej frakcji pojawił się rozłam i nowopowstali Prawdziwi Mężczyźni Fahrenheita tanio sprzedali moją skórę, czyli zgodzili się bez głosu sprzeciwu na wykopanie mnie od mojego biurka i posadzenie za nim Sekretarz. O, naiwni. Jeszcze przyjdzie czas, że będą następni. Tymczasem ja, mając do wyboru schowek na szczotki, zabarykadowałem się w kuchni. W pierwszej chwili próbowali mnie wykurzyć, ale znalazłem cały karton puszek z fasolką, gdzieś tak z początków Redakcji i zagroziłem, że zacznę je otwierać. Odpuścili. Stopniowo napięcie opadło, Sekretarz rozsiadła się za swoim nowym biurkiem, a ja miałem parę spokojnych chwil na to, aby się rozejrzeć. Zadziwiające, co można znaleźć w redakcyjnej kuchni środkowoeuropejskiego periodyku sieciowego. Doliczyłem się już trzech zasuszonych Autorów, siedmiu słoików z marynowanymi pointami, czternastu pajęczyn i jednego worka Cebuli. Jeszcze nie zaglądałem. Natomiast w akcie heroizmu zajrzałem do lodówki, gdzie znalazłem kilka wcale świeżych tekstów autorstwa: Anny Dereń, Jozefa Girovsky’ego, Eli Graf, Daniela Grepsa, Piotra Rogoży i Marka Żelkowskiego.

Nie ma garnków ani patelni, ale widziałem za to zapasowy grot do dzidy, więc w ostateczności mogę ponadziewać, opiec nad gazem i przygotować numer tak czy inaczej.

Proszę się częstować!

 

Wasz Literaturoznawca

 

PS. Przetrzymałem ich dwa dni, ataki się nie powtórzyły. Za to kiedy wyszedłem na krótki rekonesans okazało się, że wszyscy kichają/plują ogniem, drapią się za uszami i ogólnie wyglądają niezdrowo. Wirus jaki, czy co?

 


< 03 >