Fahrenheit nr 52 - kwiecień-maj 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 12>|>

Przypadkowy powrót do źródeł fantastyki, czyli na Utopię

 

 

Czasami aktorzy popisują się znajomością gwar. Tak się składa, żem ze wsi (Przedborowa) i czasami gwary słyszałem. Różne gwary, a także języki. Wieś Przedborowa była internacjonalna z powodu wojennych przejść. Gdy niedawno w mojej pracy zagościła delegacja ze Lwowa, od jej uczestników usłyszałem słowa, które znałem z dzieciństwa i uznawałem za lokalne udziwnienia. A to był po prostu ukraiński.

Jeszcze moja żona, już jako żona, miała okazję usłyszeć śpiew autentycznych górali. Kiedyś dobrzy polscy aktorzy usiłowali odrobić górali, którzy sobie dobrze podchmielili (pogorzałkowali, piwem tak by się nie dało rozweselić) i wyszło to żałośnie. Trzeba mieć te gardła spod samiuśkich Tater. Trzeba mieć nade wszystko ten słuch...

Otóż jest takie przekonanie, że jak się człowiek odezwie prosto i ludowo, to będzie wiarygodny, ściślej, ludziska uwierzą, gdy zacznie gadać lub śpiewać po ichniemu. W potocznym rozumieniu tego ostatniego słowa.

Tymczasem, co ciągle powtarzam, pieroński postęp (naukowo-techniczny) powoduje, że otacza nas obcy zimny i nieznany przestwór na poły już wirtualny, czyli wytworzony w tak zwanej cyberprzestrzeni, na poły nanotechnologiczny, w ćwierci zmieniony genetycznie, plastikowy, kompletnie coś innego, niż (my zgredy) pamiętamy z dzieciństwa.

Tak więc przeróżni karierowicze (zarówno chcący po prostu zrobić karierę, jak i ci groźniejsi, którzy mają misję do spełnienia) chcą przed publicznością nakreślić tak zwaną swojską wizję świata. Ostatnia czynność jak najbardziej należy do tematyki tegoż pisemka. Bo przecież fantastyka i futurologia!

Niewątpliwie mówienie ludziom, co chcą usłyszeć, jest rozsądną drogą do trafienia do nich. Wszyscy znają strategię dawania „prostych recept”. Te mają jedną zasadniczą zaletę, podobnie dobre rady cioci Klementyny, które są dobre, (owe) recepty są proste. I jak zaletą dobrych rad jest to, że są dobre i... niewiele więcej, tak jest i z prostymi receptami, najważniejsze, że są proste. Poza tym nie działają, ale tym nie musimy koniecznie się przejmować. Przynajmniej na etapie, gdy je dajemy. Choć jestem z Przedborowy, choć do poczty trzeba było przez łąkę i potoczek chodzić, znam słówko „anatomia”. Nie tylko w sensie podstawowym, lecz także w takim... przenośnym. Interesującym jest pochylenie się nad anatomią recept prostych. Nad ich fundamentami.

Jedna rzecz mnie zainteresowała. Mianowicie zabieg przeciwstawiania zdrowego rozsądku tak zwanym dyrdymałom, w szczególności dyrdymałom humanistycznym. Ale na przykład próbuje się owym rozsądkiem celować w dyrdymały biologiczne, jakimi jest teoria ewolucji. Gdyby kto pytał, dlaczego teoria ewolucji, obawiam się, że nie o tę małpę chodzi, co jej „dziadku” wypada mówić, ale o to, że głowa boli, gdy użyć na przykład funkcji celu. Trzeba coś zrobić, żeby głowa nie bolała.

Dyrdymały to z pozoru odwołanie się do prostszego systemu wartości. Swojskiego. Kiedy dzieciak rozrabia, nie ma co rozdrabniać się nad okresem dojrzewania, tylko przysmarować bachorowi, żeby popamiętał. Psychologia, dydaktyka, to takie trudne słówka, żeby się swojak zaczerwieniał, kiedy je ma wymówić. Bo mu głupio, bo przecież na co dzień TAKICH słów nie używa (krzywa mać!). Tak sobie przynajmniej wyobrażają spece od public relation w partiach politycznych.

We wsi Przedborowa, owszem, raczej mówiło się „psychol” jak „psychologia”, ale co to wyłącznik magnetyczny w odróżnieniu od cewki zapłonowej, oraz dyferencjał, każdy wiedzieć musiał. We wsi Przedborowa większość ludności zaglądała z tyłu do telewizora i wiedziała, że tam kupa drutów i jak się który urwie, telewizor nie działa. Ni ma letko, na telewizorach trza się znać.

Tak było.

Byłbym sprawę uprościł i spłycił niemiłosiernie, gdybym powiedział, że to akurat minister Ziobro

lansując politykę zaostrzonego prawa karnego, posługuje się chwytem polegającym na przeciwstawianiu „humanistycznych dyrdymałów” zdrowemu rozsądkowi. Gdyby chodziło o obecny rząd, nie powinienem pisać tego tu do periodyku literackiego. Owszem pretekstem jest political fiction i owa wizja przyszłego świata, lecz zaledwie pretekstem. Rzecz nie w pojedynczym ministrze i rządzie wybranym, w nie bardzo ważnym kraju Europy. Rzecz w tym, że panuje taki „trynd”.

Nie wiem, czy to się urodziło niedawno (w sensie, kilkanaście lat temu) jak moda na UFO, czy też tak było od zawsze. Pewnie jest i tak i tak. Ściemnianie było od zawsze metodą rządzenia, choć style, w jakim je uprawiano, zmieniały się w zależności od czasów miejsca i okoliczności. Tak czy owak, zabieg przeciwstawiania „dyrdymałom”, które mają proste sprawy zapętlić do stopnia, w którym zrobienie jakiegokolwiek ruchu jest wręcz niemożliwe, zdrowemu rozsądkowi, który upraszcza rzeczywistość tak, że głupi wie co zrobić, jest notorycznie praktykowany. Tak czy owak, to nasza codzienność i nie tylko bynajmniej wizja pojedynczego ministra, ba, całej partyi, lecz zjawisko kulturowe. Kierunek, w którym świat, czy raczej jakaś jego spora, bardzo spora część idzie i to bardzo ochoczo.

Jeśli jednak, humanistycznie nastawiony Czytelniku, sądzisz, że szykuję się do frontalnego ataku na sam sposób i wszystkich go stosujących, to się rozczarujesz. Albowiem geneza przekonania, że to wszystko dyrdymały bynajmniej nie z powietrza się wzięła. Po prostu od czasów prehistorycznych podstawą sprawowania władzy była skuteczna ściema, której celem było przekonanie ludności, że na czymś się nie rozumie i dla tego poddać się winna tym, co przekonują. Zaś przekonywanie idzie za pomocą obco brzmiących słówek. Od wieków było tak, że za tymiż słówkami szło cokolwiek więcej niż słówka. Zazwyczaj była sama ściema. Metodę zagadywania do dnia dzisiejszego stosuje się z wielkim skutkiem w dziedzinach artystycznych. O ile na temat jakiegoś utworu dość dużo powiedziano, wielkim być musi i basta.

Człowiek z boku stoi i widzi te wszystkie kontredanse, przedziwne zabiegi, nie widzi ani ich skutków, ani nie rozumie sensu, zaczyna podejrzewać, że robiony jest w bambuko i często-gęsto faktycznie jest robiony.

W końcu przestaje wierzyć, że dziwne zgrzyty i piski to muzyka, że bohomazy, gdzie postaciom oczy artysta wymalował na brzuchu, to wielka sztuka i włącza własne rozumienie świata. Może ułomne, może nadmiernie uproszczone, ale przynajmniej uczciwe.

Całe życie tak postępowałem. Doprowadziło mnie to do tego, że muzyki słucham przez słuchawki, bo nie chcę, by mi kto przywalił za to, że katuję jego uszy mikrotonalnymi wywijasami, klastrami, chorą wyobraźnią późnego Schoenberga, z której wywiedziono „Doktora Faustusa”. Po swojemu całkiem rechoczę się Blooma włóczącego się po sennej wizji Dublina. Jakoś w przeciwstawieniu do humanistycznych dyrdymałów. Zapewne łykając jakąś setną część wartości dzieła, ale postrzegając je jako wartość, a nie bełkot. I starczy ta jedna setne, dla mnie, ze wsi Przedborowa.

Tak sobie myślę, że zasada eliminacji dyrdymałów (humanistycznych) z wywodów, jakie mają prowadzić mnie do zrozumienia świata, znakomicie działa. Sęk w tym, by po chłopsku rozumował ktoś ze wsi. By jakiś inteligent nie udawał, że po chłopsku rozumuje. Bo wówczas, jak wtedy gdy aktorzy podrabiali śpiewających górali, brzmi i brzydko i fałszywie. Takie niby chłopskie rozumowanie ma doprowadzić do z góry zaplanowanych, przed tym jak się po chłopsku myśleć zaczęło, wniosków.

I tak na przykład, na mój prosty przedborowski rozum sprawa tak zwanego stałego upadku obyczajów i wzrostu przestępczości ma się całkiem inaczej. Jakikolwiek wywód czy ten liberalny, czy ten prawicowy z lewicowo-narodowym akcentem, cokolwiek na ten temat bym nie usłyszał, ma się inaczej. Wyobraźmy sobie zagrodę, od północnej strony chałupa, od wschodu lub zachodu stodoła, od południa obora i stajnia, i płot od drogi, od wschodu lub zachodu podobnie jak stodoła, zależy po której stronie drogi gospodarka leży. To mój świat. I wiem, że świata nie zmienisz. Jak Lawendziak będzie lał Lawendziakową, to póki ta nie przyleci pod drzwi po ratunek, nie będę nic robił, bo już raz było po tym tyle kłopotu, że lepiej nie zaczynać. Jakby Lawendziakowej naprawdę źle było, to by zabrała manatki i wróciła do rodziców. Nie wróciła. To się nie będę wtrącał. Nie moje sprawy. Na wsi trzeba dobrze wiedzieć, co mnie tyczy, a co nie. Ryćkają się Suzianowe z Rzepychowymi dziouchami, niech się ryćkają, inaczej ludzi na świecie by nie było. Owszem splunąć, ofuknąć pod sklepem, ale najlepiej się nie wtrącać. Księdzu proboszczowi też radziłbym o tym półgębą gadać. Cichcem. Ryćkać się mogą, byleby mi grządki z kapustą nie rozwalili, jak w zeszłym roku. Co nie oznacza, że dobrze, oznacza, że wiem, że nic nie poradzę, bo to się mnie nie tyczy. A że się nie tyczy poradzić właśnie nie sposób. Chyba że kapuchę zaczną tratować, wtedy owszem, sztachety się wyrwie, sąsiadów na pomoc wezwie, gwałt będzie, póki się z grządek nie usuną. Bo to szkoda, a szkoda jest szkodą. Każdy rozumie i widzi.

A jeśli chodzi o rabowanie, najważniejsze, żeby kunia, lub traktora nie skradli. Traktor bezpieczniejszy, ale kunia cichem ze stajni się wyprowadzi. Sposoby są różne, bo obcych konisko nie uważa, i kopytami może walić, zębami chwycić, ale gdy kobyłka piwko obali, to z każdym pójdzie. Podobnie ze świnkami w chlewiku. Złodzieje różne sposoby mają, ale z piwkiem to wszyscy znają. No to trzeba dobrą kłódę. Po prostu i zwyczajnie, solidną, żeby nie ukręciły, i drutem nie otwarły. Kraty w oknach są solidne jeszcze po Niemcach, więc rzecz w tej kłódzie, która oczywista musi wisieć na solidnych drzwiach, który się byle łomem nie wyłamie.

Poza kłódą wszystko inne to dyrdymały humanistyczne. Budowanie więzień? Że niby porządne ludzie we wsi, a rabusie w lesie zamiast w kryminale siedzą? Że wystarczy ich z tego boru do ciurmy wywieźć i będzie spokój? Owszem, opowiadały chłopy spod Białki, że ich dziadków rabowali w lesie. Ale to było tuż po wojnie. Tej pierwszej. Kryminał owszem pomógłby, gdyby wszystkich złodziei wyłapać. Sęk w tym, że trza by ich łapać zanim co ukradną, bo jak ukradną, to zwykle po koniu tylko podkowy zostają. No jak wyłapać? To trudne, bo dziś nie zbójcy z lasu, których łatwo było poznać, zbytkują, tylko ludzie sami sobie robią szkody. Że kryminały pomogą, to nadmierna niczym nieuzasadniona wiara w człowieka. Że, powiadacie sąsiedzie, tylko trochę tych nieporządnych, i jak się ich pozamyka, to po bożym świecie chodzić będą same porządne. Że niby co, tylko kilku gagatków do kryminału, i kuń bezpieczny? A już ci! Duby smalone sąsiedzie. A co, czy ludziska mają na czole wypisane, że choćby nie wiem, jaka by była dobra okazja, to cudzego nie wezmą? A nawet, jeśli i sto razy nie wziął, to sto pierwszy, choćby i wypity, skąd wiem, tak na pewno, że nie weźmie? Więc kryminał by pomógł, gdyby człowiek był zawsze albo uczciwy, albo nie. A tenże, raz uczciwy, raz nieuczciwy. Tak w ogólności, złodziei nie trzeba, ludzie sami kradną. A kłódka, jeśli tylko dobra, trzyma zawsze.

Jeszcze mniej wierzę w odstraszającą siłę surowej kary. To humanistyczne dyrdymały. Że niby co, ludzie myślą? A, jak jeden z drugim jedzie traktorem, stojąc na podnośniku do pługa, przez co kilkunastu z okolicy już się połamało, to myślą? Każdy kierowca widział przynajmniej jedną śmiertelną ofiarę wypadku, każdy zna kogoś, kto się zabił na drodze. I co, czy który przez to wolniej jeździ?! Krzyże stoją w miejscach, gdzie się pozabijały, a drugie, jak pruły osiemdziesiątką przez wieś, tak prują. Dlatego mi się widzi, że nawet gdyby w każdej wsi stała szubienica, niewiele by to pomogło. O i owszem jeden się wystraszy, a drugi sznurek ukradnie.

A sprawiedliwość najlepiej Panu Bogu zostawić. Prawda, choćby taka, kto kunia wyprowadził, to humanistyczne dyrdymały, do niczego niepotrzebne. Bo może wyprowadził, a może nie, a jeśli nawet, chodzi o to, czy wyprowadzi, a nie o wyprowadzonego, bo zjedzonego. Bo zjedzony woza nie pociągnie.

Całkiem niedawno przeczytałem artykuł o tym, jak to w sklepach piętrzą się rolki papieru z wydrukami z kas fiskalnych. Bo jakby było podejrzenie, że ktoś sprzedał na lewo lub na prawo (frakcje polityczne mogą się zmienić!) paczkę cukierków, to można po dwu latach znaleźć rolkę i sprawę wyjaśnić... Można by owszem zaprzestać drukowania, facetów zajmujących się przeszukiwaniem rolek papieru posłać do uczciwej roboty, zaś z zaoszczędzonych i zarobionych pieniędzy stworzyć centralną rezerwę cukierków, z której z zapasem pokrywałoby się wszelkie roszczenia. To sprawa na całą opasłą książkę, ileż nieszczęść bierze się z tego, że tak zwane społeczeństwo oczekuje od takiego państwa wykonywania tak zwanej sprawiedliwości z uwzględnieniem gramatycznej niepoprawności. Otóż, gdy kowal zawinił, trzeba powiesić jakiegoś Cygana. Ponieważ my w Europie, czy w Ameryce, czy w ogóle na świecie, bardzo szanujemy prawa człowieka, Cyganowi trzeba udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że zawinił. Cygan oczywiście będzie się bronił rękami i nogami. Posunie się nawet do oskarżania kowala. Trzeba będzie powołać ekspertów i rzeczoznawców oraz wykonać analizy. Te analizy mają rozstrzygać z całkowitą pewnością, aczkolwiek skądinąd wiadomo, że dobry laborant raz na dwadzieścia, dziesięć tysięcy, średni raz na tysiąc, zaś kiepski raz na sto przypadków stłucze szkiełko z preparatem. Ażeby go nie wypieprzyli z roboty, nie przyzna się. Także mniej więcej w tych proporcjach zdarzają się inne wpadki, na przykład pomyłki w podpisach. Z tej przyczyny wszelkie ludzkie dochodzenie prawdy ma ludzkie bardzo skończone i ograniczone wymiary. W szczególności nie tylko nie sposób sprawdzić „ponad wszelką wątpliwość”, ale nawet usunąć tych podstawowych wątpliwości, czy kowal nie miał rąk dostatecznie długich, a wszyscy laboranci byli trzeźwi. Mówiąc inaczej, już na etapie ustalania tak zwanych materialnych faktów walimy głową w mur naszej niezdarności. Warto sobie uświadomić, że gdy naukowcy chcą ustalić, czy jakiś eksperyment faktycznie jakoś przebiegł, to musi się go udać powtórzyć wielokrotnie w innych laboratoriach. Warto sobie uświadomić, że jeszcze w XIX wieku szukano dziury w newtonowskiej mechanice i nie były to trywialne eksperymenty. Mówiąc inaczej, gdyby prokurator na seminarium przedstawił niezbite dowody, że pewien facet znany na całym świecie wypalił do swej kochanki i dymiącym rewolwerem uciekał przed setką policjantów, to zostałby zapytany, czy gdy się weźmie identycznego faceta, to czy ów wypali, i będzie tak samo uciekał z dymiącym przed setką. A jeśli pan prokurator nie potrafi powtórzyć eksperymentu z braku na przykład identycznego faceta, to niech nam tu d... nie kręci . Poniżej tego standardu nie ma prawdy, są jakieś humanistyczne dyrdymały.

Ludzie zapomnieli o tym, że sądy nie zostały powołane po to, by czynić sprawiedliwość, ale by zakańczać spory. Owszem dobrze by było, żeby przy okazji dochodziły prawdy, ale ich prawdziwą rolą jest utrzymywanie porządku we wsi, żeby się chłopaki z Kolonii nie naparzały od Wielkiej Nocy do Bożego Narodzenia z resztą. Otóż o to chodzi, o porządek. Dlatego sąd nie powinien się zajmować wyjaśnianiem że jak świniak zginął i świniaka u Jandrysiów znaleziono, to czy sam przyszedł ten świniak, czy go Jandrysiowe uprowadziły. Ważne jest czy Jandrysiowe mogą zrobić to znowu i jeśli takie pazerne, jak im to uniemożliwić. Ważne, żeby świnia w chlewiku została, a sprawiedliwość to humanistyczne dyrdymały, już nie mówiąc o tym, bym uwierzył, że ktokolwiek Jandrysiowych przekona, że świniaka brać nie należy. Już tam one z dziada pradziada wiedzą, że jak kto nie pilnuje, to właśnie jego trza nauczyć, że na ludzi uważać trzeba!

Tak sobie myślę, że gdybyśmy potrafili sobie wbić na serio do głowy tę prostą prawdę, że sprawiedliwość Panu Bogu, a tu spokoju tylko można czekać, to byśmy i tych rolek z wydrukami nie musieli przechowywać i Cygana wieszać, wydając wcześniej fortunę na sprawiedliwy proces.

Jak powiedział mi pewien bardzo życzliwy znajomy po przeczytaniu jednego artykułu, przeszedłem w fazę pisania testamentów. Czas do piachu, kolego, podsumowujecie się, ale i błądzicie w obszarach dziecięcych rajów w Krainie Utopii.

No cóż, Utopia, taka Szczęśliwa Wyspa. Powrót do źródeł. Albowiem od niej się wszelka fantastyka zaczyna. Jeśli nawet kto zechce spierać się o chronologiczny sens zaczynania się i kwestionować, że jakaś Fantastyka była przed Utopią, to niech se będzie, ale przecież to konstrukcyjnie w takim sensie, że pomyśleć zanim stodołę budować, to Utopia, kochani moi mili. Gdzie ludzie bywają szczęśliwsi, bo nie szczęśliwi, lecz zaledwie szczęśliwsi? W alternatywnym świecie, gdzie zamiast praw, dochodzenia sprawiedliwości obowiązuje prosta jak prawy prosty zasada, by nie krzywdzić bez powodu. By nie leźć w szkodę jak krowa. A co jest szkoda, każdy widzi, że buraki wyżarte. Te pomysły to czysta to fantastyka i to do tego taka twarda science fiction, bo tak naprawdę chodzi o to, że krzywda, czyli szkoda jest mierzalna. Jak wszędzie istnieje obszar dostępny dla humanistycznych dyrdymałów, ale gdy kto wrzeszczy, żeby mu tego nie robić, to już wiadomo, że dzieje się krzywda. Otóż marzy mi się świat wiejski, gdzie obowiązuje szacunek dla natury, gdzie jest zgodność z naturą. To znaczy ludzie nie próbują przekonać innych jak jest, ale patrzą uważnie na świat i starają się z tych obserwacji dociec jak jest, nie tworzą sami prawa, tylko odczytują te które istnieją w naturze. Nie szukają sprawiedliwości bo wiedzą, że natura sprawiedliwości nie przewiduje. Utopia, taka wioska, gdzie wszystko jest proste i gdzie ludzi nie gnębią humanistyczne dyrdymały.

 


< 12 >