Wskaźnik zabarwił się na niebiesko. Wyrok.
No, tak. Mam teraz całkowitą pewność, żadne tam wahania, przypuszczenia, nadzieje. Już po wszystkim. Już wiem...
To się zdarza tak często, tylu innym, a jednak cały czas myślałam, że mnie nie dotyczy. Naiwnie myślałam. Oczywiście, jestem dorosła, podejdę do tego dojrzale, z opanowaniem. Przynajmniej się postaram. W końcu nie ja jedna zostałam zainfekowana...
Daleko mi jednak do spokoju, skoro organizm walczy z obcym rosnącym w moim wnętrzu i powoli przejmującym nade mną kontrolę. Jeszcze się sprzeciwiam. Nie, nie we mnie, proszę, nie! Pochylając się nad muszlą i próbując pozbyć się śniadania w rytmie spazmów żołądka, wiem jednak doskonale, że opór nie ma sensu...
Stało się. Teraz wszystko ulegnie zmianie. Najpierw ja się zmienię. Potem wszystko, co ważne w moim życiu, zostanie podporządkowane potrzebom tego obcego – straci znaczenie awans w pracy, o który tyle czasu zabiegałam, w niebyt odejdzie marzenie o własnym domu, nie starczy czasu na hobby i drobne przyjemności, już nie pójdziemy z mężem na obiad do egzotycznej knajpy, czy spontanicznie nie wyskoczymy na wycieczkę za miasto. Obcy weźmie we władanie nasze życie, niepostrzeżenie, ale nieuchronnie.
Jeszcze raz zerkam na wskaźnik w bezproduktywnej nadziei, że może jednak zmieni barwę... Niebieski.
Mąż patrzy na mnie z niepokojem, gdy wychodzę z toalety. Muszę mu powiedzieć, w końcu, to również jego życie.
Głęboki wdech...
– Kochanie, jestem w ciąży....