Fahrenheit nr 52 - kwiecień-maj 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 20>|>

Pożegnanie

 

 

Data: 2061.06.12. godzina 07.55

3653 dni od intruzji

Potencjał kredytowy: 32.85 procent

1780 dni kredytu

 

A jeżeli to wszystko się skończy?

Obudzę się, i niczego nie będzie?

Odfruną w niebo skowronki,

Odpłyną w jeziora łabędzie...

 

A jeżeli to wszystko się skończy,

To co mi wtedy zostanie?

Na ścianach tłuste pająki

I ciche, nocne czuwanie...

 

Budzę się rano z tym tekstem w głowie. I muzyką. Nieźle brzmi. Zaczyna się powoli, lirycznie, jak ballada, żeby w drugiej części wybuchnąć ciężkim metalem, zgrzytem gitary, jękiem przy „cichym czuwaniu”. Adam tak lubi. Trzeba jeszcze trochę tekstu dopisać. Niech no pomyślę..

Najwięcej problemów sprawiają mi, jak zwykle, perkusje. W końcu, koło w pół do dziesiątej, mam dwie i pół minuty muzyki. Wysyłam to Adamowi. Na pożegnanie. Bo oboje wiemy, że już wkrótce wszystko się skończy.

Adam odpisuje godzinę później. Do listu dołączył obrazek – dwa łabędzie odpływające w głąb jeziora. Śliczne. Naprawdę ma talent. Gdyby nie wypadek, na pewno skończyłby szkołę artystyczną z wyróżnieniem, byłby teraz sławnym malarzem. Szkoda.

Pyta, czy przyjdę się z nim pożegnać dziś wieczorem. Czy udało mi się przekonać dyrektora. Odpowiadam szybko, że niestety nie.

Kłamię.

Kiedy się poznaliśmy, opowiedziałam mu. Że pracuję w szkole jako nauczycielka biologii. Zawsze lubiłam biologię. Że mam męża i dwoje malutkich dzieci – cóż, do dziś moje wirtualne dzieci zdążyły już nieco podrosnąć. W każdym razie, każda wymówka była dobra, byleby uniknąć spotkania z Adamem.

Nie chciałam mu mówić prawdy. To by go zraniło. A co najmniej zasmuciło.

Kiedyś nawet przyznał się do podejrzenia, że nie chcę przyjść do szpitala ze względu na jego stan. Że czuję zaprawione litością obrzydzenie.

Nie, Adamie. Nie brzydzę się. Rozumiem doskonale twoją sytuację. Każdy, kto pragnie żyć, jak ty, ma do tego prawo. Nie ma niczego obrzydliwego w młodym chłopcu, pokonującym śmierć, pragnącym zaznaczyć swoją obecność, swoje istnienie. Nawet, jeżeli jedyną możliwością kontaktu ze światem zewnętrznym są ruchy gałek ocznych. Błogosławiony niech będzie komputer...

...Jak można narysować tak piękne łabędzie spojrzeniem?

Cóż, Adam ma duże doświadczenie. Od dziesięciu lat leży w szpitalnym łóżku, podłączony do ton nowoczesnej aparatury, która utrzymuje go przy życiu. Przed jego twarzą umieszczono ekran komputera, dzięki któremu może się komunikować z innymi. Spojrzenie na odpowiednią ikonkę, mrugnięcie okiem, klik.

Od dziesięciu lat...

Właśnie na taki okres opieki medycznej opiewało jego ubezpieczenie. Dziś wieczorem wszystko się skończy. Najpierw pielęgniarka da mu zastrzyk, po którym Adam zapadnie w spokojny sen. Wówczas wszyscy bliscy, zgromadzeni przy jego łóżku, opuszczą salę. Zostanie tylko jedna osoba. Przedstawiciel firmy ubezpieczeniowej w eleganckim, czarnym garniturze, śnieżnobiałej koszuli i szarym krawacie naciśnie odpowiedni guzik, wyciągnie wtyczkę.

A ja nie przyjdę się pożegnać.

Przepraszam, Adamie.

Odpowiadam mu, że nie dam rady, że o 17.00 jest zebranie Rady Pedagogicznej I na pewno nie zdążę. I że nie chcę pamiętać go martwego, tylko żywego.

Odpisuje, że rozumie i że jest ok. Żebym się nie martwiła. Jest gotowy. Za niecałe dziewięć godzin wyrusza w Wielką Podróż. Rysuje mi małe, uśmiechnięte słonko, żaglówkę, mewy, jakiś ląd na horyzoncie.

Płaczę.

Piszę mu o tym.

Adam odpowiada, że nie mam płakać. I przesyła mi jeden z moich własnych wierszy, który wysłałam mu już dawno, dawno. Adam zna je wszystkie na pamięć. On ma talent do rysunku, ja tworzę teksty i muzykę. Pisze, że ten szczególnie pasuje do jego dzisiejszego humoru. W końcu zaoszczędził wystarczająco dużo marzeń.

 

Nie dajmy się, nie warto

są jeszcze miejsca gdzie można pojechać

są jeszcze białe śniegi

dzień wylewa się ze słońca jak kokosowe mleko

wsiąka w biały piasek i ocean

piana marzeń przynoszona przez fale

zaciera ślady stóp

trzeba zacisnąć pięści, zacisnąć wargi

słyszeć tylko rozmowy świerszczy

kiedy krzyczy na nas codzienność

nie dajmy się, nie warto

w końcu zaoszczędzimy na tyle snów

by tam pojechać

 

Przepraszam, przepraszam...

Ale Adam naprawdę sprawia wrażenie szczęśliwego. Piszę, że muszę iść do pracy. To nie jest prawda, lecz pozory trzeba trzymać do końca. Do końca...

Żegnaj, Adamie.

Kochałam cię. Nie, nie napisałam mu tego. Nie mogłam – przecież, teoretycznie, jestem mężatką z dwójką dzieci. Napisałam tylko: Do widzenia. Mam nadzieję, że spotkamy się na naszej kokosowej wyspie. śpij dobrze.

Wychodzę z netu. Dochodzi jedenasta. Jeszcze osiem godzin. I wszystko się skończy, przynajmniej dla niego. Spoglądam w róg ekranu, gdzie mruga mój prywatny kalendarz. 1780. Jedenasta. Zaraz przyjdzie Sabina.

Tak bardzo chciałabym z nim zostać. Tyle jeszcze chciałabym mu powiedzieć, tyle się dowiedzieć... Nie mogę.

Nie chcę, by tuż przed śmiercią dowiedział się, że kłamałam przez cały ten czas. Że nie jestem wcale nauczycielką, że nigdy nie byłam. Że tak jak on, uległam wtedy porażeniu. Że tak jak on, jestem roślinką. W chwili, kiedy pan z agencji wyciągnie wtyczkę z aparatury podtrzymującej życie Adama, Sabina będzie właśnie zmieniać mi pieluchy albo smarować odleżyny. I tak jeszcze przez pięć lat. 1780 dni. I osiem godzin.

Roślinka. Czuję się jak samotnie umierająca w doniczce roślinka.

 

liść nie ma nic na swą obronę

ja mam zęby

którymi nie gryzę

nogi

którymi nie kopię

paznokcie

którymi nie drapię

łzy

które spadają jak liście

 

Data: 2102.06.13. godzina 07.55

3654 dni od intruzji

Potencjał kredytowy: 32.20 procent

1779 dni kredytu

 


< 20 >