Fahrenheit nr 52 - kwiecień-maj 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 22>|>

Pierwsze dni listopada

 

 

Odejdźmy razem

odejdźmy na zawsze

Franz Ferdinand

 

I.

 

Chmury gniły na niebie, opuchniętym i zawieszonym nisko, jakby zaraz miało runąć na dachy. Dym z kominów płożył się przy ziemi i Laura z obrzydzeniem zauważyła, że jej włosy zdążyły już przejść przykrym swądem. Przyspieszyła kroku, poślizgnęła się na niezamiecionych liściach, które cienką warstwą pokryły chodnik.

Po miesiącu studiów we Wrocławiu rodzinne miasteczko wydawało się odrealnione i senne. Wieczór był tu cichy: nie pulsował światłami, tylko zatapiał świat w szarej mgle.

Mijała niewielu ludzi, ulice były puste; przypatrywała się uważnie, ale nie dostrzegła nikogo znajomego. Przechodząc obok budynku ogólniaka, zajrzała w okna swojej starej klasy. Wewnątrz świeciło się światło, lecz nikogo nie było. Gabinet przemalowano na zielono, ławki ustawiono inaczej.

Laura czuje się obco.

Przeszła przez ulicę, minęła sklep komputerowy, piwiarnię i ciemny park, o którym starzy ludzie mówią, iż niegdyś był cmentarzem, a niski murek w jego zachodniej części to pozostałość cmentarnej kaplicy. Te miejsca nie budzą już w niej emocji.

Gdy wreszcie stanęła przed domem, wiatr szarpnął koronami drzew; zrobiło się naprawdę chłodno. Laura pchnęła niedomkniętą furtkę i przez chwilę pomyślała o tym, jak wiele się zmieniło.

 

 

II.

 

Przed bramą garażu leży ciało. Laura w pierwszej chwili myśli, że to kawałek materiału, jakaś szmata, która spadła ze sznurka na pranie. Jednak po chwili słyszy cichy pisk, wbijający się w serce jak lodowa igiełka. Zaniepokojona, podchodzi bliżej.

– O Boże.

Kot wpatruje się w nią szklanymi, pokrytymi bielmem oczami. Z całą pewnością jest martwy. Leży w kałuży krzepnącej krwi, wygięty w nienaturalny sposób, z wyciągniętymi łapkami; z rozprutego brzucha wyglądają skłębione glisty jelit.

– Nie żyjesz – szepce Laura. – Mój kotek.

Patrzy w ciemnoszare niebo, a potem kuca i moczy palec w kociej krwi. Jest zimna.

– Lauro?

Odwróciła się. Drzwi domu były otwarte, na progu stała babcia, patrząca na nią z radością i zdziwieniem.

– Dlaczego nie wchodzisz do środka?

Laura wyprostowała się i odgarnęła z czoła włosy.

– Co się stało naszemu kotu?

– Ależ co ty mówisz...?

Przez chwilę spoglądały na siebie, obie równie zdumione. Inaczej wyobrażały sobie to spotkanie.

– Nie żyje. Dlaczego? Co mu się stało?

– Nie opowiadaj głupot. – Babcia uśmiechnęła się łagodnie. – Chodź, chodź do środka, na pewno jesteś zmęczona.

Laura z ociąganiem przeszła kilka kroków. Wstępując na schodki, odwróciła się, aby raz jeszcze spojrzeć na martwe zwierzę. Jednak tam, gdzie przed chwilą leżało truchło, nie było już nic poza popękanymi płytkami chodnikowymi, którymi wyłożono podjazd.

Zamyśliła się.

 

 

III.

 

– No i jak ci tam jest?

– Dobrze.

Gorąca herbata parzyła usta. Na stole, obok cukierniczki, stał talerzyk z kruchymi ciastkami; w okiennej szybie odbijało się wnętrze kuchni. Laura mogłaby przysiąc, że pod jej nieobecność zmieniło się wiele szczegółów – inne zasłonki, magnesy na lodówce, ściereczki? – ale krępowała się zapytać, sama nie wiedziała czemu.

Babcia siedziała naprzeciw niej. Miała mądre oczy, osadzone głęboko, jakby za mocno wepchnięte w czaszkę – i w tych oczach malował się niepokój.

– Moja mała dziewczynka. Schudłaś, zmizerniałaś.

– Wydaje ci się.

– Nie, przecież widzę. Powiedz, dobrze tam jadasz?

– Dobrze. Wiesz przecież, że potrafię o siebie zadbać. – Laura uśmiechnęła się smutno. – Chociaż oczywiście nie można porównać twoich wybornych obiadów z pizzą czy frytkami, zjedzonymi w pośpiechu na mieście. Stęskniłam się za domowym jedzeniem.

– No widzisz. – Uśmiech wyżłobił na twarzy babci głębokie zmarszczki. – A tak zawsze lubiłaś te wszystkie paskudztwa. Jak tylko chciałam ugotować rosół albo upiec kurczaka, zawsze się krzywiłaś: babciu, lepiej zamówmy pizzę. Teraz widzisz, że nikt nie nakarmi cię lepiej niż ja.

Przez chwilę siedziały w milczeniu, ciesząc oczy swoim widokiem. Babcia i wnuczka, które zawsze mieszkały razem, a teraz nie widziały się od miesiąca.

– Co u mamy? – Laura odstawiła kubek.

– Po staremu. Dalej się zapracowuje. Dyżury, operacje. Bardzo chciała być dzisiaj z tobą, ale Czechowski zachorował i przesunęli jej dyżur na pogotowiu. Na pewno wpadnie na kolację, koło ósmej. Od dwóch dni nie myśli o niczym innym, jak tylko o spotkaniu z córką. Moja mała dziewczynka wyfrunęła z gniazdka...

Laura kątem oka zauważyła ruch w przedpokoju. Odwróciła się i zobaczyła kota, przemykającego z sieni. Przystanął. Na moment Laura utonęła w nieodgadnionym, żółtym spojrzeniu.

– Och, stary łajza – mruknęła babcia. – Brakowało mu ciebie, wiesz? Długo nie mógł znaleźć sobie miejsca, gdy wyjechałaś. Wszystko tu za tobą tęskni. Nawet kwiaty gorzej rosną.

– Kwiaty... – Laura nagle pogrążyła się smutku. Babcia zrozumiała, i jej twarz przysłonił cień zgryzoty. Wahała się przez moment, bezgłośnie poruszając ustami. Wreszcie zapytała, najdelikatniej jak potrafiła:

– Wciąż o nim myślisz?

 

 

IV.

 

Dom był stary, poniemiecki, i żyło w nim wiele cieni. Gdy światła gasły, w ciemności rozlegały się ciche skrzypnięcia i szelesty. Laura wierzyła, że schody pamiętają kroki dawnych mieszkańców.

Tuż po wojnie ludzie przyjeżdżali do miasteczka, aby zajmować opuszczone przez Niemców domostwa. Wiele budynków zawaliło się, gdy tylko ktoś przekroczył ich próg. Domy nie chciały przyjmować nowych lokatorów, dopóki w drewnie schodów i podłóg, w ścianach i drzwiach pozostawało wspomnienie poprzednich właścicieli. Ten był jednak dobry, bezpieczny i przyjazny.

Leżała w łóżku. Jej pokój był smutny i cichy – jakby już umarła. Była zmęczona. Rozmowa z matką nie przyniosła jej radości i teraz chciała po prostu zasnąć. Patrzyła na podświetlone akwarium, które jeszcze niedawno było jej główną troską – dwóch rybek brakowało. Zdziwiła się, że tak niewiele ją to obchodzi

Bardzo wiele się zmieniło.

Ukołysana ciepłem własnego łóżka i szumem filtra, do którego początkowo nie mogła się przyzwyczaić, zamknęła oczy i zapadła w sen.

 

* * *

 

wspomnienie znad morza: szum fal

lipiec ciepło

płonący balon słońca

 

gdy zwraca mu uwagę, że za długo przebywa w wodzie

(masz już całkiem sine usta, przecież woda jest zimna!)

on śmieje się i mówi: jestem Sinousty

 

 

V.

 

O północy, gdy na suficie tańczyły długie cienie, a za oknem wiatr wyśpiewywał swą melodię, Laura gwałtownie otworzyła oczy. Pokój tonął w miękkim księżycowym świetle. Przez rozchylone zasłony wpadały srebrne promienie, po których, jak mówi legenda, można wspiąć się aż do królestwa umarłych.

Siada w łóżku i podciąga kolana pod brodę; wstrząsa nią dreszcz, choć nie jest zimno. Wyraźnie czuje, że nie jest sama.

W tym pokoju jest śmierć.

Laura wstaje. Z fascynacją patrzy na akwarium: woda zabarwiona na czerwono, martwe rybki pływają na powierzchni z wzdętymi brzuszkami, otoczone drobnymi pęcherzykami piany. W powietrzu unosi się nieprzyjemny, słodkawy zapach.

– A więc jednak – szepcze.

Czas zgęstniał, ruchy były powolne i ślamazarne. Laura podeszła do okna, wyjrzała na opustoszałą ulicę. W tym momencie zawył pies sąsiadów, głupi Puszek – skretyniały wilczur, biegający za własnym ogonem i szczekający na samochody – a w jego wyciu brzmiały rozpacz i trwoga.

Nagle Laura zamiera, czując na karku ciepły oddech. Przez chwilę stoi nieruchomo, oparta o parapet, po czym powoli odwraca się.

Nie było nikogo, i w sercu Laury pojawiła się wątpliwość.

 

* * *

 

Wspomnienie

Jest wczesna wiosna, słońce przegląda się w kałużach. Po śniegu nie pozostał żaden ślad, świat wygrzebał się spod białej pierzyny. Wiatr wciąż chłodny, nie chce się poddać; pierwsi ptasi śpiewacy ogłaszają już jednak rozpoczęcie kolejnego cyklu. Rodzi się nowe życie.

Laura i Krystian idą razem, trzymając się za ręce. Wyglądają, jakby wyszli prosto z obrazka w książce: on wyższy od niej o prawie głowę, ciemny szatyn, ona w eleganckim płaszczu, smukła i śliczna. Pasują do siebie. Ludzie uśmiechają się z sympatią na ich widok, nie ma nikogo, kto życzyłby im źle.

Laura uśmiecha się do chłopaka.

– Masz niesamowite oczy, wiesz?

– Wiem. – Krystian oddaje uśmiech. – Swoją drogą, to śmieszne: ludzie boją się mojego wzroku. Dzisiaj usłyszałem, że mam oczy kosmity.

– Bo masz. Albo raczej demona.

– Gadanie. Mam słodkie ślipka z guziczków, jak Troskliwy Miś. Czy to moja wina, że mam ciemne tęczówki? Ludzie czują się z tym nieswojo, bo nie widzą moich źrenic. A źrenice, choć mało kto zdaje sobie z tego sprawę, są bardzo ważne w komunikacji pozawerbalnej. Wiesz, że rozszerzają się lekko, gdy patrzymy na kogoś bliskiego?

– Wiem. Teraz ci się na przykład rozszerzyły. Pod światło widać je całkiem wyraźnie.

Śmieją się, przekomarzają. Krystian gestykuluje przesadnie, Laura trąca go w bok.

– Wiesz, kiedyś też się bałam twoich oczu. Pamiętam, jak pomyślałam, że identyczne musi mieć śmierć.

Chłopak kręci głową.

– Teraz to palnęłaś.

 

 

VI.

 

Siedziała na brzegu łóżka. Sekundy wlokły się, zlewały w jedno; zdawało się, że noc stanęła w miejscu i już nigdy nie wstanie świt. Nie było miejsca na strach. Tylko cisza, wszechogarniająca i przenikająca na wskroś. Cisza ma wiele wspólnego z zimnem, pomyślała Laura.

Rozbrzmiała popularna melodia: zadzwonił telefon.

Laura otrząsnęła się i podeszła do biurka. Kto dzwoni o tej porze?.

Krystian dzwoni, pojawia się info na wyświetlaczu. Laura zagryza wargi.

– Halo?

Cisza.

– Halo?

Ani słowa po tamtej stronie.

Koniec. Czas połączenia: 00:00:04.

Laura zamyśliła się. Nie sądziła, aby był to dobry pomysł – ale postanowiła oddzwonić. Wybrała odpowiednią pozycję z menu.

Abonent niedostępny, poinformował miły kobiecy głos. Laura westchnęła i odłożyła komórkę. Wróciła do łóżka i wkrótce zasnęła ponownie.

 

* * *

 

Wspomnienie

Widząc ją, chłopak podnosi się lekko i uśmiecha, a Laura czuje, jak mróz ścina jej serce. W tym jasnym pokoju, u wezgłowia szpitalnego łóżka, biała dama trzyma w dłoni płomyk pewnego młodego życia.

Płomyk życia Krystiana.

– Ona... – szepcza Laura. – Ona tu jest. Stoi nad tobą.

Krystian wykrzywia w uśmiechu sine wargi. Niemal tak samo, jak wtedy nad morzem.

– Nie – mówi łagodnie. – Ona jest tu. – Wskazuje swoją pierś. – W środku. We mnie. Jestem Sinousty. Jestem śmiercią. Zaszczepili ją we mnie.

Włosy skleiły się w strąki. W wychudłej, nieogolonej twarzy tylko oczy pozostały takie jak dawniej: czarne i upiorne. Oczy hipnotyzera.

Odkasłuje.

– Krew. Życie. Oddając krew, być może ratujesz czyjeś życie. Szlachetny gest, prawda? Kto by pomyślał, czym to się skończy. Śmiać mi się chce, gdy o tym myślę. Ginie się od miecza, nie od strzykawki!

Łzy. Powieki Laury puchną.

– Krystian... Nie chcę, żebyś odchodził. Zostań. Chcę być z tobą.

Jego oczy. Tunele. Dokąd prowadzą? Laura patrzy na niski stolik, na kwiaty, więdnące w brzydkim wazoniku.

– Odejdę, ale nigdzie daleko. I wrócę. Przyjdę po ciebie.

Laura drży, gdyż dociera do niej, że Krystian sięga wzrokiem już poza ostatnią granicę.

– Przyjdź. Nie chcę żyć bez ciebie.

Krystian uśmiecha się smutno. Zapamięta go właśnie takim; tego dnia widzi go po raz ostatni.

 

 

VII.

 

Laura budzi się przerażona, nie mogąc złapać tchu. Ciężar gniecie jej piersi, przed oczami wirują jaskrawe plamy. Ogłuszająco huczy w uszach.

Chce krzyczeć, wzywać pomocy – ale nie może. Głos więźnie w gardle.

Nagle ogarnia ją spokój. Oddycha głęboko, fala ciepła rozlewa się po ciele. Czuje zapach – przyjemny, znajomy, jego zapach! – i rozluźnia się, napięcie mięśni niknie.

– Więc jednak – szepcze, a on całuje ją w usta. Dotyk jego chłodnych warg wreszcie przynosi ukojenie.

Laura boi się rozewrzeć powieki – niech ta chwila trwa wiecznie. Przenikające ją ciepło koncentruje się w piersiach, powoli pełznie niżej, w stronę podbrzusza. Jest coraz silniejsze, przyjemność staje się nie do wytrzymania. Wreszcie Laura krzyczy, choć – przysięgłaby – nie otworzyła ust.

 

* * *

 

Powoli zeszła po schodach. Zajrzała do kuchni – kot spał zwinięty w kłębek na wiklinowym fotelu, leciutko poruszając koniuszkiem ogona. Kuchnia przez jadalnię łączy się z pokojem, można obejść naokoło cały parter. Noc wlewała się do środka przez okna.

W saloniku Laura przystaje nad zwłokami babci. Staruszka leży na kanapie, zdaje się drzemać; jej ręka jest jednak zimna jak szyba. Laura troskliwie poprawia babci koc. Całuje ją w czoło.

Poszła dalej, jak duch, nawiedzający nocą puste komnaty zamku. Zatrzymała się w przedpokoju, przed lustrem. To stare, wysokie lustro, przed którym Niemki mierzyły kapelusze.

– Zabierz mnie – mówi Laura.

Krystian przygląda się jej swoimi niezwykłymi oczami. Teraz, po tamtej stronie wyglądają jeszcze bardziej niesamowicie. Laura nie dziwi się swojemu dawnemu skojarzeniu: to oczy śmierci. Krystian szepcze, sine wargi poruszają się bezgłośnie. Laura wytęża słuch. Rozumie.

– Zabierz mnie – powtarza.

Krystian uśmiecha się. Kładzie na ustach palec, nakazując jej milczenie. Raz jeszcze bezgłośnie wyszeptuje słowa.

A potem odwraca się i odchodzi, jego kształt rozpływa się we mgle. Laura znów widzi tylko własne odbicie.

– Ja ciebie też.

Ociera łzy.

 

 

VIII.

 

Niedziela. Samochód czeka już na podjeździe, tata zaoferował się podwieźć Laurę na pociąg. Słońce przebiło skorupę chmur, barwi świat na złoto.

Babcia, mama i kot żegnają Laurę.

– Pamiętaj, uważaj na siebie. – Babcia tłumi w sobie płacz.

– I ucz się pilnie – dodaje mama.

Laura całuje je obie. Uśmiecha się smutno, jej oczy są matowe.

Nagle babcia wybucha otwartym płaczem.

– Moja mała dziewczynka... Zobaczymy się jeszcze, prawda?

Laura w zamyśleniu kiwa głową i odpowiada poważnie:

– Oczywiście. Przecież nie jadę daleko.

 


< 22 >