Fahrenheit nr 53 - czerwiec-lipiec 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 28>|>

Magia "Sacro Arsenale" (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Jakie tajemnice kryje “Sacro Arsenale” – XVI-wieczna biblia świętej inkwizycji?

Niespełniony piłkarz, historyk i kochanek, Victor Casals, zostaje zastrzelony na dubrownickiej starówce. Chciał udowodnić światu, że stać go na odkrycie jednej z największych zagadek średniowiecznej Europy. Śledztwo przynosi zaskakujące rezultaty. Z Dubrownika trop wiedzie przez Barcelonę, San Gimignano w Toskanii, aż do Awinionu – to szlak, na którym łatwo można stracić złudzenia i życie. Zwłaszcza gdy wchodzi się w drogę przemytnikom dzieł sztuki, wojennym zbrodniarzom i zwykłym gangsterom.
Nie ma tajnych stowarzyszeń, nie ma wielkich historycznych spisków.

Jest tylko klucz do kodu mafii!

SuperNOWA

Rozdział I

 

Marlene, lat 33, aresztowana podczas operacji policyjnej w Awinionie

 

Drzwi po prostu wyfrunęły, jakby huknął w nie huragan. To było coś nieprawdopodobnego – wydawało mi się, że za chwilę posypią się ściany, a sufit uniesie się do góry.

Do pokoju wpadło kilku, może kilkunastu – tego nie jestem w stanie określić – ludzi w granatowych uniformach, z zamaskowanymi twarzami. Jeden z nich trzymał olbrzymią tarczę, a pozostali celowali w nas z pistoletów maszynowych. Albo karabinów i strzelb, tego nie wiem, nie znam się na tym.

– Policja – wrzasnął jeden z nich i wywalił serię w sufit. Gościu w niebieskiej marynarce podniósł ręce do góry, a potem upadł na kolana, ale jego kompan – ten z brodą – wskoczył za kanapę i wyciągnął pistolet. Kiedy wyprostował rękę z bronią, jego głowa dosłownie zniknęła: komandosi walili w jego stronę przez kilkanaście sekund. A może to były trzy sekundy? W takiej sytuacji wszystko staje się nierzeczywiste – czas biegnie zupełnie inaczej niż normalnie, trudno zrozumieć najprostsze słowa, czarne przestaje być czarne, a gorące już nie parzy...

Obok kanapy leżał kolejny gangster – widać było, że żyje i potwornie cierpi. Krew wypływała mu z boku szybkim strumieniem. Konał...

Policjanci nieustannie coś pokrzykiwali, ale podejrzewam, że sami nie wiedzieli co – pewnie nie było to „Dwa plus dwa jest cztery, powtórz”, ale coś równie absurdalnego. Ten w niebieskiej marynarce nakrył głowę rękoma i jęczał tak przeraźliwie, że aż przechodziły mnie dreszcze. W sumie cała akcja trwała niewiele dłużej od mgnienia oka – dla mnie jednak ta chwila była wiecznością.

Umilkły strzały. Wtedy dotarł do mnie odgłos syren – pewnie pod dom podjeżdżało coraz więcej wozów policyjnych i karetek pogotowia.

Zobaczyłam, że Stefano stoi pod ścianą i przyciska do piersi księgę, jakby chciał się zasłonić przed rozpędzonym nabojem.

– Nie strzelać do ksiąg – wyszeptał drżącym głosem. – To bardzo cenna rzecz, wiele warta, nie wolno ich zniszczyć.

– Księgi jak księgi, nic nadzwyczajnego – usłyszałam z boku i zaraz potem Stefano leżał na ziemi. Ten, który konał, zdążył wystrzelić w jego kierunku kulę. Trafił w okolice serca... Potem już obaj nie żyli. Wie pan, to wyjątkowo głupi pomysł, by zginąć za jakieś księgi, choćby nie wiem, jak stare.

A zresztą każdy powód jest dobry.

 

 

Ojciec Ivo Martić, OP, przeor klasztoru dominikanów w Dubrowniku

 

To był dla nas potworny wstrząs. Przez kilka godzin nie mogliśmy uwierzyć, że to się stało naprawdę; Victor Casals, ktoś, komu zaufaliśmy, okazał się zwykłym cynicznym przestępcą.

Proszę pana – ta księga znajdowała się w naszym archiwum od XVII wieku i nikomu, nawet żołnierzom Napoleona, nie przyszło do głowy, aby ją nam zrabować. A musi pan pamiętać, że Francuzi tego miasta nie oszczędzali. W 1806 roku Dubrownik został zajęty przez Bonapartego, a jego żołnierze kradli wszystko, co ich zdaniem przedstawiało jakąkolwiek wartość: od monstrancji po widelce. Nasz klasztor szczególnie im się spodobał – splądrowali go doszczętnie, rabując wszystkie cenne przedmioty liturgiczne. W świątyni urządzili sobie stajnię – to przecież bezbożnicy byli – a w części klasztornej koszary. Spali w bibliotece... A spali tak nerwowo, że kiedy wynieśli się osiem lat później, trzeba było zaadaptować inne pomieszczenia dla książek. Bo tamto było kompletnie zrujnowane. Aż trudno sobie wyobrazić, że księga przetrwała tę okupację. Ech...

Historia Kościoła w Dubrowniku czcigodnego Cervy Crijevicia, pisana przez wiele lat, kilka opasłych tomów, niewyczerpane źródło wiedzy historycznej na temat naszego zgromadzenia i miasta, przepadła. Skarb piśmiennictwa, rzecz napisana odręcznie, piórem, nigdy w całości nie wydrukowana. Nie wierzyliśmy... Sądziliśmy, że ten hiszpański naukowiec po prostu nie odłożył jej na półkę i pozostawił w pokoju, który mu użyczyliśmy na czas pracy. A był u nas kilka tygodni – gościliśmy go jak brata. Powiem panu w sekrecie, że kilka razy dałem mu nawet pieniądze, chociaż wcale mi na nich nie zbywa. Wiedziałem, że lubi wypić, więc czasami dyskretnie stawialiśmy mu butelkę babicia – pan wie, dobrego dalmatyńskiego wina – na stoliku w jego pokoju. Na pytanie, czy czegoś mu nie trzeba, powtarzał: Dziękuję, mam wszystko, niczego mi nie brakuje, no, może z wyjątkiem kropelki wina.

Przyjechał do nas z Uniwersytetu w Barcelonie, to bardzo stara i szacowna uczelnia – kilka tygodni wcześniej przysłał do nas list, na papierze firmowym Universitat de Barcelona, w którym pisał, że pracuje nad monografią naszego klasztoru, że specjalizuje się w działalności dominikanów w średniowiecznej Europie, a obszarem jego szczególnego zainteresowania jest Dalmacja. No, wie pan, bardzo nam się spodobało, że hiszpański historyk zamierza poświęcić nam swą książkę.

To było w 1993 roku, niedługo po zakończeniu wojny pomiędzy Jugosławią a Chorwacją, i taka promocja naszej kultury była czymś bardzo kuszącym. Odpisałem mu w krótkich słowach: „Proszę przyjeżdżać, oferujemy Panu pomoc w miarę naszych możliwości, zarówno archiwum, jak i muzeum będą do Pana dyspozycji”.

A muzeum to nasza duma. Mamy choćby Świętą Magdalenę z Archaniołem Rafaelem Tycjana, mogą nam jej pozazdrościć największe muzea świata, Świętą Rodzinę Lorenzo di Credi, Bogurodzicę z Dzieciątkiem Donato Bizmano i wiele innych arcydzieł. Chwała Bogu, że nie przyszło mu do głowy, aby ściągnąć nam ze ściany Tycjana. No, tak łatwo to by mu z tym nie poszło, choć przyznam, że kradzież dzieła Cervy Crijevicia udała mu się bez problemów. A przecież to kilka opasłych tomów.

Do dziś nie mogę zrozumieć, że nie zauważyliśmy niczego podejrzanego... Fakt, miał prawo zabierać wszystkie księgi do pokoju gościnnego na piętrze. Policja twierdzi, że wyrzucił je nocą przez okno. A potem nas opuścił...

 

 

Zdravko Čović, emerytowany inspektor policji w Dubrowniku

 

...opuścił na zawsze. To prawda. Zupełnie nie opłaciła mu się ta kradzież. Ciało Casalsa znaleziono w pobliżu bramy Od Ploća, wie pan, tego wejścia na starówkę od strony portu, raptem kilkaset metrów od klasztoru dominikanów. O zniknięciu dzieła Cervy Crijevicia ojcowie poinformowali nas dopiero dwa dni później, gdy się zorientowali, jakiego oszusta gościli pod swym dachem. To znaczy on rzeczywiście był kiedyś wykładowcą w Uniwersytecie w Barcelonie, ale kiedy pisał list do dominikanów, że zamierza badać historię ich klasztoru, już tam nie pracował.

Podobno niezły był z niego oliwa – chlał tak, że zasypiał za katedrą. Lubił też łapać studentki za tyłki, pan rozumie – jak się człowiek napije, to mu się zbiera na amory. Ale nie chcę powtarzać plotek – tak napisali w „Slobodnej Dalmaciji”, ktoś im to powiedział, podobno zbierali materiał w Barcelonie.

To była głośna sprawa, wszystkie gazety o niej trąbiły. Prawdę mówiąc, nawet trochę się dziwię, że dopiero teraz chce pan o tym napisać książkę. Przecież już nikt nie pamięta o całej sprawie. Tutaj zginęło tylu ludzi, że kto by tam się przejmował jakimś hiszpańskim historykiem? No, inna sprawa, że pan nie jest Chorwatem, a u was księgi są ważniejsze od ludzi. Może i słusznie? Nie moja sprawa...

Pyta pan, skąd pewność, że to on ukradł księgi, skoro nie znaleziono ich przy nim? Ależ znaleziono – jedną. Oczywiście, najpierw dostał kulę w głowę – morderca strzelał z tłumikiem, prawie nikt nic nie słyszał, raptem jedna kobieta była świadkiem całego zajścia – a potem zabrano mu skarb. Dużą czarną torbę, w której niósł kilka tomów – szedł z nią po Stradunie, głównej ulicy starego miasta. Jednak morderca nie wiedział, że jeden tom Casals miał ukryty w płóciennej torbie pod marynarką. Nie wiem, dlaczego go schował – może chciał podbić cenę za swoją robotę? Pan rozumie – dziś trzy tomy, a czwarty za ekstra dopłatą. Tak czy inaczej tom miał przy sobie.

Nawiasem mówiąc chwała Bogu, że krew nie zalała księgi.

 


< 28 >