Fahrenheit nr 54 - sierpień-wrzesień 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Recenzje

<|<strona 09>|>

Recenzje (5)

 

 


Rewolucja przemysłowa na sposób magiczny

 

okladka

Wszystko już było. W literaturze fantastyczniej także – była alternatywna rzeczywistość, była rewolucja w wielu postaciach, był Wiek Pary, był Londyn sprzed dwóch wieków, była magia z różnymi jej szkołami i znienawidzeni odmieńcy, była tajemnica i nieświadomie uwikłany w nią bohater. Na szczęście z dobrą książką jest jak z rock’n’rollem – wszystko to wciąż ta sama pentatonika, a jednak za każdym razem poskładana w coś nowego i porywającego.

„Wieki światła” są opowieścią osadzoną w alternatywnej historii Rewolucji Przemysłowej w Anglii. Już ta informacja wystarczy, by położyć książkę w okolicach „Maszyny Różnicowej” Sterlinga i Gibsona i będzie to dla dzieła Iana R. MacLeoda miejsce właściwe i zasłużone. Analogii jest jeszcze kilka, uwarunkowanych nie tyle wtórnością książki, co logiką świata – tylko miejsce technokracji w historii rozkwitu wynalazku Charlesa Babbage’a, u MacLeoda zajmują cechy – zamknięte klany, skupiające w swych szeregach różnej rangi magów.

Bowiem drugą siłą napędową cywilizacji jest w „Wiekach światła” magia. A właściwie jej paliwo – eter, odkryty w 1678 roku przez Joshuę Wagstaffe z Painswick. To eter, nagięty zaklęciami do woli cechmistrzów, pozwala działać maszynom które powinny stanąć lub eksplodować, stać budynkom, które powinny runąć w gruzy, trwać materiałom, które powinny rozsypać się w proch. Jest jednak o wiele bardziej niebezpieczny od naszych towarzyszek pary czy elektryczności, potrafi bowiem zamieniać ludzi w żałosne, przerażające lub zwyczajnie inne od wszystkich stworzenia, wywożone zamkniętymi, zielonymi powozami do miejsc, którymi matki straszą niesforne maluchy.

Cywilizacja opisana przez autora właśnie kończy pożerać własny ogon i stoi u progu rewolucji. U progu wielkich zmian stoi także Robert Borrows z prowincjonalnego Bracebridge, a zmiany w jego życiu w zadziwiający sposób splatają się z przemianami społecznymi, zaś tajemnica domu rodzinnego determinuje całe jego życie i wstrząsa posadami cywilizacji Trzeciego Wieku Przemysłu.

Bowiem tajemnica jest obecna w książce nieustannie i od pierwszych zdań, intryga niecodzienna, świat zaś na tyle nowy, że trudno po prostu domyśleć się rozwiązania, jak w pierwszej lepszej fantasy. Fabuła intryguje od pierwszych akapitów, w których w życie londyńskiego mieszczaństwa wkradają się stworzenia rodem z baśni, aż do zaskakującej kulminacji, w której ze strawionych magią zgliszczy Starego rodzi się Nowe. Ujmuje także klasyczna budowa książki, wstęp – rozwinięcie – kulminacja – zakończenie, nie pozostawiająca po sobie poczucia niedosytu – wszystkie istotne wątki zostają zamknięte, wszystkie tajemnice wyjaśnione, a zakończenie daje nadzieję na kolejne książki dziejące się w rzeczywistości „Wieków Światła”. Być może niektórym czytelnikom utrudni odbiór pierwszoosobowa narracja i stosunkowo niewielka ilość dialogów, jednak świeżość opisanego świata i dobrze poprowadzona fabuła niwelują te wady.

Podsumowując, książka technicznie świetna, fabularnie oryginalna, choć poskładana z wielokrotnie wykorzystywanych elementów. Gdyby do autorów „Maszyny Różnicowej” dołączył Neil Gaiman, mogłoby powstać podobne dzieło – jeśli to dla kogoś pozytywna rekomendacja, niech pędzi do księgarni, jeśli przeciwnie – niech najpierw pożyczy lub przeczyta kilka fragmentów, a na pewno przekona się do Anglii wieku Pary i Magii.

 

Marcin Witek

 

Ian R. MacLeod

Wieki światła

Tłum. Wojciech M. Próchniewicz

MAG, 2006

Stron: 400

Cena: 35,00

 


Stare prawa już nie obowiązują

 

okladka

Gdy do naszych rąk trafia grube tomisko sygnowane „Tad Williams”, z okładką utrzymaną w klimacie fantasy, to z dużym prawdopodobieństwem możemy się szykować na czytelniczą ucztę. „Pamięć, smutek, cierń” ma swoich wiernych fanów, podejrzewam, że równie liczne grono wielbicieli zdobędzie omawiany w tej recenzji tytuł. Tym bardziej że w „Marchii Cienia” pisarski rozwój Williamsa jest więcej niż zauważalny. Akcja toczy się wartko, bez dłużyzn znanych z poprzedniej trylogii, postaci są niejednoznaczne, intrygi chwilami przypominają te fundowane czytelnikom przez G. R. R. Martina, co oznacza, że czytelnik długo jest utrzymywany w niepewności, kto w czyjej gra drużynie.

Williams tradycyjnie serwuje nam interesujących bohaterów. Zamkiem Marchii Południowej włada, pod nieobecność przebywającego w niewoli króla i po śmierci regenta, nastoletnie bliźniacze rodzeństwo w osobach Briony i Barricka. Z tej pary to Briony wykazuje cechy charakterystyczne dla panujących, jest bardziej męska niż brat, zdecydowana, chwilami gwałtowna, raczej racjonalna i odpowiedzialna, przejawia pewien talent do politycznych zagrywek. Barrick przeciwnie – chimeryczny i histeryczny, dostrzega wokół siebie liczne cienie, sprawia wrażenie przebywającego w innym świecie. Nietrudno domyślić się, że obydwojgu brakuje doświadczenia i obycia w dworskich intrygach. Nie trzeba również dodawać, że w takich okolicznościach pojawią się chętni do przejęcia władzy? I, że oczywiście, zagrożenie pojawia się także z zewnątrz? Mroczna Granica Cienia, oddzielająca ziemie zamieszkiwane zasadniczo przez ludzi od obszarów, na których rządzi nie zawsze dobra magia, przesuwa się w głąb kraju, co wiąże się bezpośrednio z poczynaniami tajemniczej armii czarodziejskich istot dowodzonych przez intrygującą Yasammez. Całości obrazu dopełniają migawki z dworu i haremu szalonego autarchy Sulepisa, a jak dwór i harem, to wiadomo, że intryg nam nie zabraknie. Wiele miejsca poświęca Williams naszkicowaniu swoistego państwa w państwie, jakim jest miasto Funderlingów, ze szczególnym uwzględnieniem pary Rogowiec, Opal oraz Krzemienia, o którym wiadomo tylko tyle, że nic nie wiadomo.

Trzeba przyznać, że autor posiada spory talent w kreowaniu postaci za pomocą kilku zdań, dzięki czemu zapamiętuje się także osoby z trzeciego planu. Ludzie opisywani przez Williamsa są barwni, niejednoznaczni, trudno w trakcie lektury stwierdzić z całym przekonaniem, kto pełni funkcję czarnego charakteru. Ogólnie wzbudzają sympatię, a przynajmniej żywe uczucia czytelnika, acz żeby nie było za prosto, większość z nich ma swoje tajemnice, nierzadko istotne dla dalszego rozwoju akcji.

„Stare prawa już nie obowiązują”, stwierdza w pewnym momencie jeden z bohaterów powieści, i słowa te można uznać za motto całego tomu. Tomu bardzo udanego, może bez spektakularnych fajerwerków, ale z drugiej strony mam podstawy podejrzewać, że wszystko przed nami. Williams zawiązał akcję kilku wzajemnie się przenikających wątków, większość bohaterów pozostawił w momencie podejmowania kluczowych decyzji i ich dalsze dzieje są sprawą w pełni otwartą. Po ponad siedmiuset stronach nie podejmuję się przewidywania, jak potoczy się dalsza akcja, ale wiem, że na kontynuację „Marchii Cienia” czekam z niecierpliwością.

 

Asia Witek

 

Tad Williams

Marchia Cienia. Tom I

tłum. Paweł Kruk

REBIS, 2006

Stron: 732

Cena 39,00

 


Sądząc książkę po okładce

 

okladka

Doprawdy, trudno nie zwrócić uwagi na najnowszą książkę Jacka Piekary „Świat jest pełen chętnych suk”. Już sam tytuł może zadziałać na niektórych jak płachta na byka, a co dopiero w połączeniu z dobrze narysowaną, ale budzącą podobne emocje okładką. Jedni się oburzą i zaczną wykrzykiwać hasła typu „samiec twój wróg”, drudzy wzruszą ramionami, bo już gorsze lub ciekawsze rzeczy widzieli. Inni zaś zapanują nad odruchami i przypomną sobie, że nic tak dobrze nie robi sprzedaży jak odrobina kontrowersji, po czym spokojnie wezmą się do czytania.

Po przygodach Mordimera Madderdina i Arivalda z Wybrzeża autor uraczył swoich wielbicieli zbiorem trzynastu opowiadań, zebranych w czterech grupach tematycznych. Nad pierwszą z nich, „Miłość, seks, nienawiść”, przeżywałam katusze, gdyż bardzo, ale to bardzo nie lubię epatowania czymkolwiek, nie tylko samczą jurnością. W dodatku ciągle miałam ochotę śpiewać Macho, macho man, I’ve got to be a macho man. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że na tle całości te trzy opowiadania wypadają bardzo słabo, a zwłaszcza dość naiwne „Zielone pola Avalonu”.

Szczęśliwie kolejne grupy tekstów („Bóg i historia”, „Obce światy”, „Planeta masek”) wynagrodziły początkowe rozczarowanie. Z wyjątkiem „Wśród ludzi”, w którym ciekawy pomysł został najzwyczajniej zmarnowany, i pozbawionego wyrazu „Zawsze pan Dawn” opowiadania Piekary cieszą oko i duszę zarówno treścią, jak i formą. Coś dla siebie znajdą tu amatorzy podróży w czasie i przestrzeni, alternatywnych rzeczywistości, wizji infernalnych, tanatologii, ekstremalnych wyzwań czy kultur Dalekiego Wschodu, zawiodą się natomiast wielbiciele fantastyki spod znaku rycerza, maga i smoka. Polecam w szczególności „Arachnofobię” – wizję współczesnej Polski dumnej i zwycięskiej, bo związanej podczas II wojny światowej sojuszem z Niemcami przeciwko ZSRR – i ostatnią część, czyli „Planetę masek”, łączącą opowieść kryminalną z delikatnym science fiction oraz kulturą stylizowaną na feudalną Japonię. Pojawia się tu również sprytny agent O’Reilly, bohater zasługujący chyba na żywot znacznie dłuższy niż tylko trzy opowiadania.

Oprócz różnorodności tematycznej atutem tych tekstów jest żywy, barwny język, którym posługuje się Piekara, tworząc świetne, wpadające w ucho dialogi i niebanalne opisy. Do tego odrobina humoru, raz ciut koszarowego, raz bardziej wysublimowanego, ale zawsze świetnie dopasowanego do treści opowiadań. I pewna przewrotność, a za nią – zadane jakby na marginesie, dyskretne pytanie o coś istotniejszego.

I któż by przypuszczał, sądząc po okładce?

 

Marta Kisiel

 

Jacek Piekara

Świat jest pełen chętnych suk

Fabryka Słów, 2006

Stron: 389

Cena: 29,99

 

 

 

czytaj kolejne recenzje...

 

 


< 09 >