Fahrenheit nr 55 - październik-listopad 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 26>|>

Grimpow. Sekret ośmiu mędrców (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Dwaj włóczędzy: Durlib i Grimpow znajdują w górach zamarzniętego rycerza. Był to posłaniec niosący tajemniczy list i dziwny kamień. Kamień obdarzy Grimpowa niezwykłą moc. Będzie to początek ważnej i niebezpiecznej misji.

Trudno dostępne, położone w górach, opactwo z bogatą biblioteką pełną starych i zabronionych dzieł, sekretne przejścia, zamki-twierdze, przerażające lochy, śmiertelne pułapki, z których uratować może jedynie wiedza i refleks, wielkie świątynie – wszystko to staje się udziałem Grimpowa i jego przyjaciół oraz wprowadza czytelnika w nastrój średniowiecznej grozy i tajemniczości.


O Autorze: Rafael Ábalos (1956) z zawodu jest adwokatem, z zamiłowania pisarzem. Napisał wcześniej dwie powieści: „Bufo So?ador” i „El visitante del laberinto”.

 

(Philip Wilson)

Mgła, która opadła na góry okryte grubym płaszczem śniegu, sprawiła, że widoczność wynosiła zaledwie parę kroków. To dlatego Grimpow nie spostrzegł trupa do chwili, kiedy potknął się i upadł jak długi tuż obok niego. Dopiero wówczas zdał sobie sprawę z ponurego odkrycia i przerażony popatrzył prosto w twarz nieżywego mężczyzny, który leżał obok spokojnie, jak gdyby spał. Grimpow poderwał się z miejsca jednym susem i pobiegł ze wszystkich sił w kierunku chaty, a jego oddech zamieniał się w kłęby pary, jak u jelenia ściganego przez watahę zgłodniałych wilków.

– Co się tak spieszysz? – spytał Durlib, otwierając drzwi, w które Grimpow bębnił, jak opętany.

– Tam... tam... niedaleko leży martwy człowiek! – odparł Grimpow zdyszanym głosem, wskazując ręką w kierunku ośnieżonych świerków.

Durlib zbladł.

– Jesteś tego pewien, chłopcze? – spytał z niepokojem.

Grimpow potwierdził skinieniem głowy, rzucając na pobliski pieniek parkę królików, które dopiero co ustrzelił z łuku w pobliżu lodowatego wodospadu w dolinie.

– Poczekaj, wezmę miecz – powiedział Durlib.

Wszedł do chaty, wziął swój futrzany płaszcz i przypasał miecz, który zawsze wisiał tuż obok drzwi wejściowych.

– Chodźmy, Grimpow. Zaprowadź mnie w miejsce, gdzie znalazłeś tego człowieka.

I razem wyruszyli w poszukiwaniu nieboszczyka, znikając jak widma w gęstej mgle.

Grimpow szedł szybkim krokiem, wypatrując podejrzanych cieni. Trzymał łuk w lewej ręce, a kołczan pełen strzał gotowych do użytku miał przewieszony przez plecy. Czuł głuchy tętent serca w piersi, gdy wzrokiem przebiegał swój szlak na śniegu. Ślady, które wyżłobił, biegnąc do chaty były tak wyraźne i głębokie, że nie mógł zmylić drogi. Musiał po prostu pójść po nich, jak po sznurku, wymijając głazy i pnie drzew, aby ponownie ujrzeć ciało tego człowieka, leżącego w śniegu i jakby pogrążonego we śnie.

– Jest tam! – krzyknął Grimpow, wskazując na ciemny kształt, na wpół ukryty w zaspie.

Durlib zatrzymał się w miejscu.

– Zostań tu i nie podchodź, zanim cię nie przywołam – rozkazał.

Zmarły leżał na boku, ale twarz miał zwróconą ku górze, jak gdyby ostatnim jego życzeniem przed śmiercią było pożegnać niewidoczne teraz gwiazdy. Miał około sześćdziesięciu lat, a po kosztownym stroju, zwłaszcza opończy z grubej wełny kryjącej plecy, Durlib natychmiast zorientował się, że był to rycerz, pan wysokiego rodu. Podszedł powoli, ukląkł obok nieboszczyka i zamknął mu otwarte, niewidzące oczy. Z długich włosów zmarłego, z siwej brody i brwi zwisały małe lodowe sople, twarz miała błękitnawy odcień, a w zarysie zaciśniętych ust można było dopatrzeć się jakby śladu uśmiechu.

– Zamarzł! – orzekł Durlib, po dokładnych oględzinach trupa. – Nie widzę na jego ciele żadnej rany, która wskazywałaby na to, że ktoś go zabił. Najprawdopodobniej zgubił konia wczoraj w nocy i zabłądził we mgle. Zimno wtargnęło w jego żyły i zmroziło mu krew. Myślę, że umierał spokojny, choć to smutny koniec – dodał.

W chwili, gdy wymawiał te słowa, spostrzegł że prawa ręka zmarłego była zaciśnięta z wielką siłą, jakby nieżywy rycerz chronił w niej coś cennego, z czym nie chciał się rozstać nawet w ostatniej chwili życia. Durlib ujął sztywną, lodowatą rękę trupa i z wysiłkiem rozgiął palec po palcu, aż ukazał się gładki, okrągły kamień, trochę większy od laskowego orzecha. Kolor kamienia był dziwny i nieokreślony, wydawało się, że zmienia się pod wpływem ruchu lub światła.

– Co się dzieje? – spytał Grimpow zaciekawiony.

– Zbliż się – powiedział Durlib.

Kiedy Grimpow podszedł bliżej i ponownie popatrzył w twarz zmarłego, utwierdził się w przekonaniu, że rycerz wygląda, jak gdyby spał. Być może śmierć jest jedynie spokojnym, wiecznym snem, pomyślał. Potem spostrzegł niewielki kamyk, który Durlib trzymał w ręku, i spytał:

– Co to?

– To chyba amulet zmarłego rycerza. Schwycił go w dłoń przed śmiercią, kiedy spostrzegł, że nadszedł czas, aby polecić swą duszę Bogu – powiedział Durlib, rzucając kamień chłopcu. – Schowaj go. Odtąd ten kamień będzie związany z twoim przeznaczeniem – dodał tajemniczo.

Grimpow złapał kamień w locie i poczuł promieniujące od niego ciepło, mimo iż powietrze w górach było lodowate.

– Co masz na myśli, mówiąc, że ten kamień będzie związany z moim przeznaczeniem – spytał niepewnie, bo nigdy jeszcze nie słyszał, aby Durlib wyrażał się tak zagadkowo.

– Przypuszczam, że jeśli to naprawdę jest amulet, będzie cię chronił od złych duchów i przyniesie ci szczęście – odrzekł Durlib obojętnym tonem.

– Ja już mam amulet – odparł Grimpow, rozpinając kaftan i pokazując lniany woreczek zawierający parę źdźbeł rozmarynu, który zawiesiła mu na szyi matka, gdy był dzieckiem.

– No to teraz masz dwa i nie zaszkodzi ci żadne złe spojrzenie, klątwa ani trucizna. Lecz jak widać po zlodowaciałej twarzy tego rycerza, musisz strzec się mrozu. Wydaje się, że jemu ten amulet nie na wiele się przydał.

Grimpow przypomniał sobie, jak matka mówiła mu, że urodził się z nadejściem XIV wieku i że księżyc w pełni, przyświecający w noc jego narodzin, wieścił mu przyszłość pełną pomyślności i dobrobytu, których jej samej poskąpiło nieszczęsne przeznaczenie. Pogłaskał gładką powierzchnię kamyka końcami palców i poczuł, że proroctwa matki właśnie zaczynają się spełniać. Jednak w głębi duszy miał też niejasne przeczucie, że czekają go trudne chwile, choć nie mógł odgadnąć ich natury. Wywołało to w nim dreszcz lęku. Pomyślał, że niepokój spowodowany jest spotkaniem z nieboszczykiem, którego nieruchome ciało nadal leżało przed nim. Ale przecież, mimo młodego wieku, nieraz już widywał martwych ludzi. W czasie epidemii w okręgu Ullpens ludzie marli jak muchy i Grimpow widział trupy mężczyzn, kobiet, starców i dzieci, zrzucone na stos u bram cmentarza, zczerniałe i zniekształcone, podobne do przerażających strachów na wróble.

Nagle z rozmyślań wyrwał go okrzyk, w którym brzmiało zdumienie i radość.

– Tylko popatrz na te cuda!

Durlib zrzucił pospiesznie futrzany płaszcz, rozpostarł go na śniegu i wysypał na niego zawartość skórzanej sakwy, którą znalazł pod ciałem nieboszczyka. W słabym świetle południa, nadal tłumionym przez mgłę, rozbłysły dwa sztylety, duży i mniejszy, o rękojeściach z kości słoniowej inkrustowanych szafirami i rubinami. Było tam także sporo srebrnych monet, kilka klejnotów, zapieczętowane pismo i złota pieczęć schowana w drewnianej, rzeźbionej szkatułce, taka, jakich używają królowie i możni, aby potwierdzać autentyczność dokumentów i listów.

– Chyba nie masz zamiaru tego zatrzymać? – spytał Grimpow, porażony widokiem tak drogocennych przedmiotów, jakich nigdy w życiu nie spodziewał się zobaczyć.

Durlib popatrzył na niego z niedowierzaniem.

– Cóż ty mówisz, Grimpow! Przecież jesteśmy włóczęgami i złodziejami! Czyżbyś o tym zapomniał?

– Ale nie jesteśmy profanatorami zwłok – odparł Grimpow z siłą, która jego samego zdumiała.

– Ależ, przyjacielu! – powiedział Durlib pojednawczo. – W moim długim i nędznym życiu wygnańca i zbójcy, nigdy nie dane mi było z woli niebios natknąć się na tak cenny skarb, jak ten, który teraz trzymam w ręku. I pomyśleć, że nie musiałem nadstawiać karku dla jego zdobycia! A ty chcesz, żebym go zostawił? Czyżbyś oszalał, chłopcze? – pytał w podnieceniu.

Grimpow obracał trzymany w dłoni kamyk, poszukując argumentów, którymi mógłby przekonać Durliba o błędzie w jego rozumowaniu.

– Nawet nie wiemy, kim jest ten człowiek, skąd przyszedł, ani jak znalazł się w tych górach. Ktoś może wiedzieć, że tu się udawał i niebawem przyjdą go szukać.

– Śnieg, który spadł w nocy, zasypał wszystkie ślady; nie musisz się o to martwić – powiedział Durlib uspokajającym tonem.

– A jego koń? – nalegał Grimpow.

– Wilki zajmą się koniem, o ile jakiegoś miał.

– Wilki nie zeżrą uprzęży ani siodła, a gdy ktoś je znajdzie, właśnie nas oskarżą o zabójstwo i będą nas okrutnie torturować przed śmiercią – wyjaśnił Grimpow ze swadą, która jego samego zdumiała, gdyż nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się tak jasno wyrażać swoich myśli.

– O tym nie pomyślałem – przyznał Durlib, drapiąc się po głowie. – Lepiej będzie, jak schowamy skarb w pobliżu chaty i powrócimy tutaj wieczorem, aby pochować nieboszczyka, zanim zapadnie zmrok. Nie leży w zwyczaju dobrych chrześcijan pozostawiać ciała zmarłego na pożarcie dzikim zwierzętom. Potem, dzięki tym bogactwom, zaczniemy nowe życie. W ten sposób jego dusza odpocznie w Panu, a nasze będą wolne od wszelkiego grzechu – zakończył, żegnając się zamaszyście jak ksiądz na ambonie.

– Powinniśmy powiadomić opata z Brinkdum – powiedział Grimpow sucho.

Oczy Durliba wyrażały zdumienie sugestią przyjaciela.

– Opata z Brinkdum? Przecież ten opat to najgorszy złodziej, jakiego nosi święta ziemia! Jeśli zobaczy skarb, bez wątpienia zatrzyma go dla siebie. Słono każe sobie zapłacić za liczne msze i modlitwy, które odprawi w swoim opactwie za duszę zmarłego – odrzekł sarkastycznie Durlib.

– Ale opat będzie mógł się dowiedzieć, kim jest zmarły i będzie mógł go pochować w klasztornej krypcie, jak się należy szlachcicowi – odparł Grimpow, upierając się, aby nie bezcześcić znalezionych zwłok.

– I niewątpliwie będzie też umiał z nawiązką pobrać wynagrodzenie za gościnność okazaną tak szczodremu i szlachetnemu panu – dopowiedział Durlib jeszcze bardziej zjadliwym tonem.

– Nie nam o tym sądzić – odparł pogardliwie Grimpow.

Ponieważ Durlib zamilkł, Grimpow pomyślał, że dał za wygraną.

– Zastanawiam się, któż mógł samotnie podróżować po tych górach z takim skarbem w swoich sakwach – zapytał nagle, a Grimpow nie był pewien, czy pytanie było skierowane do niego, czy też towarzysz mówił głośno sam do siebie.

– Co o tym sądzisz? – odparł Grimpow pytaniem na pytanie.

– Być może to jeden z tych rycerzy krzyżowych, którzy przed laty powrócili z Ziemi Świętej obładowani skarbami niewiernych, lub też pielgrzym, udający się w samotną wędrówkę, aby odpokutować przewiny przy grobie jakiegoś świętego. A może król wygnany ze swych włości, który uciekł, zabierając ze sobą to, co zmieściło mu się do sakwy. Niewykluczone, że to po prostu złoczyńca, jak my, który przebrał się za szlachetnego pana, aby zatrzeć za sobą ślady. Tak czy owak, nie sądzę, aby był to któryś z okolicznych wielmoży. Nigdy w życiu nie widziałem sztyletów wykutych z lepszej stali. A rękojeści są z kości słoniowej, drogocennie zdobione – rozważał Durlib, ale w jego głosie słychać było wątpliwości i niepewność.

– Wydaje się, że niósł jakieś posłanie – powiedział Grimpow, wskazując na zalakowany list.

Durlib ujął w rękę pergamin i dokładnie go obejrzał. Następnie sięgnął po złotą pieczęć i porównał ją z wytłoczonym na laku dziwnym znakiem zwiniętego w kłębek węża gryzącego własny ogon.

– To ta sama pieczęć – potwierdził, porównawszy filigranowe znaki. – Jeśli złamiemy pieczęć, być może dowiemy się czegoś o tym zmarłym rycerzu.

I, chociaż żaden z nich nie umiał czytać, popatrzył na Grimpowa, jakby spodziewając się dojrzeć w jego oczach potwierdzenie, że należy zapoznać się z treścią listu. W tej właśnie chwili Grimpow poczuł tajemną moc płynącą od kamienia, który cały czas nieświadomie obracał w ręku, jak dziecięcą zabawkę.

– Otwórz – powiedział stanowczo.

Durlib starannie oderwał pieczęć, posługując się mniejszym sztyletem, a z wyrazu jego twarzy Grimpow wywnioskował, że towarzysz nie rozumie niczego z zawartości pisma.

– Cóż mogą oznaczać te dziwne rysunki? – wymamrotał.

Grimpow odebrał od niego pergamin i w chwili, gdy na niego spojrzał, w jego umyśle ukształtował się łańcuch słów, jak gdyby ten zbiór niezwykłych symboli nie stanowił najmniejszej zagadki.

 

W NIEBIE JEST CIEMNOSC I SWIATLO

AIDOR BILBICUM

STRASBURG

 

– W niebie jest ciemność i światło. Aidor Bilbicum. Strasburg – powiedział bez najmniejszego wahania. Sam nie wiedział, dlaczego właśnie te słowa wyszły z jego ust. Jednocześnie w jego umyśle kłębiły się nieskończone szeregi pogmatwanych i niewyraźnych obrazów.

Durlib popatrzył na niego z mieszaniną zdumienia i niedowierzania.

– Skąd ty możesz to wiedzieć?

– Nie mam pojęcia – przyznał Grimpow. – To tak, jak gdybym mógł to odczytać, mimo iż nie wiem, w jakim języku jest zapisane, podobnie, jak mówię „ptak”, mimo że nie umiem tego napisać, albo jak wymawiam dowolne inne słowo. Myślę, że to temu dziwnemu kamieniowi zawdzięczam umiejętność odszyfrowania zagadkowego napisu – ciągnął oszołomiony, czując jak niezwykły kamień, który nadal trzymał w dłoni, wydawał się stapiać z jego ciałem, podczas gdy jego umysł zalewało światło wiedzy w tak magiczny i niewytłumaczalny sposób, że przyszło mu na myśl, że to zmarły rycerz zawładnął jego duszą.

W tej samej chwili lodowe sople zwisające z włosów i brwi zmarłego poczęły się roztapiać i opadać maleńkimi kroplami wody, twarz rycerza przybrała cielisty kolor, po czym całe jego ciało rozpłynęło się w śniegu, jak woskowa lalka w gorących płomieniach ognia i w okamgnieniu zniknęło, jakby nigdy nie istniało.

– Na rany siedmiu złodziei! Niech mnie powieszą na suchym drzewie w Ullpens, jeśli to nie diabelskie sztuczki – krzyknął Durlib, nie dowierzając raptownemu zniknięciu nieboszczyka.

Natomiast Grimpow nie wydawał się zaskoczony niezwykłym wydarzeniem.

– Sądzę, że zmarły rycerz powrócił tam, skąd przybył – powiedział w zamyśleniu, czując nadal dotyk kamienia w swej dłoni i nie będąc pewnym, czy to on sam wymawia te słowa.

Durlib popatrzył na niego zdumiony.

– A cóż to za niezwykłe miejsce, gdzie zmarli rozwiewają się w powietrzu, jak za sprawą czarów?

– Nie wiem dokładnie, lecz odkąd wziąłem do ręki ten kamień, czuję, jakby jakaś niewytłumaczalna siła odkrywała przede mną rzeczy, których mój ani twój umysł nie jest w stanie ogarnąć – powiedział Grimpow.

– Daj spokój, chłopcze, przestań wygadywać głupstwa! Przed chwilą tuż przed naszym nosem leżał trup mężczyzny, a teraz go nie ma. To pewne, że to czarna magia albo diabelskie sztuczki – rzucił Durlib, ponownie żegnając się z przesadną gorliwością.

– Ani Bóg, ani Szatan nie mają z tym nic wspólnego, uwierz mi – powiedział Grimpow, sam nie wiedziąc czemu.

– Tak czy owak, nie mam zamiaru sterczeć w tym przeklętym lesie ani chwili dłużej, żeby się o tym przekonać! Co za sens narażać się na to, aby duch rycerza obciął nam głowy i nadział je na piki, sprawiając tym radość krukom?

Ręce Durliba pospiesznie zbierały drogocenności zmarłego rycerza, rozsypane na futrzanym płaszczu, po czym Durlib spakował wszystko do sakwy nieboszczyka i zbierał się do odejścia.

– Przecież nie wierzysz w duchy, Durlibie! Ponadto coś mi mówi, że ten tajemniczy rycerz miał jakąś misję do spełnienia, ważne zadanie, którego nie udało mu się ukończyć. My powinniśmy zrobić to za niego, w zamian za pozostawiony skarb – powiedział Grimpow. [...]

 

– Obudź się, wstawaj! – przynaglał go mnich szeptem.

– Co się dzieje? – spytał Grimpow z przerażeniem, trąc zaspane oczy.

– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musisz stąd jak najszybciej uciekać – powiedział mnich, ciągnąc go za ubranie.

– A Durlib? Co z nim? – nalegał Grimpow, stwierdziwszy, że nikt nie leży na pobliskiej wiązce siana.

– Potem się tym zajmiemy, teraz uciekaj.

Starzec zdmuchnął światełko kaganka, który trzymał w ręce, drugą ręką złapał Grimpowa i zręcznie manewrując w ciemnościach skierował się w stronę schodów wiodących na dziedziniec opactwa. Ominęli wejście do kościoła i szybko przeszli w głąb podwórza. Tam mnich, który prowadził Grimpowa jak przewodnik ślepego, popchnął ramieniem jakieś drzwi i weszli do niewidocznego w ciemnościach korytarza. Grimpow miał wrażenie, że korytarz musi być bardzo długi, bo szli nim przez dłuższy czas. Cuchnęło stęchlizną, w kompletnych ciemnościach rozlegał się ponuro odgłos ich kroków na kamiennych płytach posadzki i dochodził daleki szmer wody, jak gdyby pod ich stopami płynął podziemny strumień. Czasem słychać było pisk myszy czy szczurów. Potem, czując szorstki dotyk muru na swym ramieniu, Grimpow zorientował się, że zaczęli schodzić w dół po spiralnych schodach, aż zatrzymali się w czymś w rodzaju wnęki, gdzie stary mnich ponownie zapalił swój kaganek, trzymany w drżącej, kościstej i pomarszczonej ręce. Wtedy Grimpow z przerażeniem ujrzał, że wszędzie wokół znajdują się czaszki. Setki czaszek, które poustawiane jedne na drugich w niszach wyżłobionych w kamiennych ścianach, wydawały się wpatrywać w niego swymi niewidzącymi oczodołami.

– Nie bój się – powiedział mnich – to tylko czaszki umarłych. Jest im obojętne, że ktoś taki jak ty, przychodzi zakłócić ich wieczny odpoczynek.

Nie zwracając dłużej uwagi na przerażonego Grimpowa, mnich podszedł do jednej z nisz i poruszył jedną z czaszek, jak gdyby chcąc ukręcić jej nieistniejącą szyję. W tym samym momencie, przed wybałuszonymi ze strachu i zdumienia oczyma młodzieńca, część muru znajdująca się naprzeciw nich poczęła się z rumorem przesuwać, pozostawiając szczelinę wystarczającą, aby się przez nią przecisnąć. Grimpow w pierwszej chwili pomyślał, że znalazł się u wrót piekielnych i przypomniał sobie, co mówił w lesie Durlib o przekleństwie martwego rycerza.

– Dokąd idziemy? Dlaczego nie chcecie mi powiedzieć, gdzie jest mój przyjaciel Durlib – spytał, nie odważając się poruszyć.

– Chcę cię zaprowadzić do bezpiecznego schronienia – odparł mnich. – A teraz idź za mną, na górze wszystko ci wyjaśnię.

Starzec popatrzył na niego z taką dobrocią w oczach pozbawionych rzęs, że wszystkie lęki Grimpowa rozwiały się, jak za przyczyną czaru. Przyglądając mu się z bliska Grimpow ocenił, że musi liczyć dobrze ponad osiemdziesiąt lat, a jednak poruszał się zręcznie i przemawiał z żywością nowicjusza. Jedynie lekkie drżenie rąk i skóra, pokryta ciemnymi plamami i poznaczona bruzdami tak głębokimi, jak przepastny loch, w którym się znajdowali, zdradzały, że mnich nie jest już tym silnym i wytrwałym mężczyzną, którym z pewnością był przed laty.

Grimpow postanowił zaufać starcowi, bo chciał dowiedzieć się jak najszybciej, co się dzieje i dlaczego musi ukrywać się w tej niedostępnej dziurze przypominającej grobowiec. Nie patrząc na boki przemknął obok czaszek i przecisnął się przez szczelinę w murze. Znalazł się u podnóża schodów idących w górę, tak wąskich i krętych, jak te, które wiodą na dzwonnice lub wieże zamkowe.

Idąc za mnichem dotarł do sali w kształcie kwadratu. Jej ściany były szczelnie zastawione regałami zapełnionymi manuskryptami, foliałami i zwojami pergaminu. W sali nie było okien ani drzwi, jedynie klapa w podłodze, zakrywająca czarną dziurę klatki schodowej, którą się tu dostali. Odór stęchlizny mieszał się z przyjemnym zapachem suszonych ziół, który dochodził nie wiadomo skąd.

– Gdzie jesteśmy? – spytał Grimpow, podziwiając setki książek, które ich otaczały. Czuł, że mógłby je wszystkie odczytać bez potrzeby zaglądania do środka, tak, jakby już znał każde ze słów na ich stronicach.

– W sekretnej komnacie bibilioteki opactwa Brinkdum.

Grimpow był zaskoczony, że starzec nie wypytuje go o miejsce, w którym wraz z Durlibem ukryli skarb zmarłego rycerza, jednak utwierdziło go to w przekonaniu, że ani srebrne monety, ani reszta drogocenności nie mają dla niego znaczenia.

– A co z tą starą legendą, którą obiecaliście mi opowiedzieć? – spytał Grimpow, aby wytrącić mnicha z jego rozmyślań.

Brat Rinaldo zamknął oczy i przez chwilę nic nie mówił, jakby chciał zgłębić najdalsze zakamarki swej pamięci w poszukiwaniu początków legendy o sekrecie templariuszy, a potem, otworzywszy oczy, zaczął opowieść:

– Przed dwoma wiekami, w roku pańskim tysiąc sto osiemnastym, dziewięciu francuskich i flamandzkich rycerzy, zmęczonych życiem światowym, postanowiło oblec szaty mnichów, udać się do Jerozolimy, gdzie wówczas rządził król Baldwin Drugi, aby podjąć się obrony chrześcijańskich pielgrzymów. Było to wkrótce po pierwszej wielkiej krucjacie i ludzie tłumnie odwiedzali Ziemię Świętą, aby czcić Grób Chrystusa. Rycerze ci zamieszkali w budynku postawionym na miejscu dawnej świątyni króla Salomona i tam poświęcili się modlitwie i medytacjom, choć legenda mówi, że ich prawdziwym zamiarem było poszukiwanie w ruinach świątyni pewnego sekretu, o którym mówiły bardzo stare manuskrypty, znalezione przez krzyżowców po zdobyciu Jerozolimy. Sekret ten rzekomo mógł obdarzyć swego znalazcę władzą nad światem, a nawet nieśmiertelnością. Kiedy minęło dziewięć lat, sześciu z tych dziewięciu rycerzy zakonu Świątyni Salomona powróciło do Francji, zabierając ze sobą wóz ogromnych rozmiarów, co niektórych skłoniło do przypuszczeń, że udało im się osiągnąć swój cel...

Poruszony opowieścią mnicha Rinalda, Grimpow przerwał mu w pół zdania.

– Czyli znaleźli sekret, którego szukali? – zapytał.

– Nikt tego nie wie. Podniosły się głosy, że rycerze Zakonu Świątyni Salomona przywieźli do Francji Arkę Przymierza, której Biblia przypisuje nadnaturalne właściwości, a potem ukryli ją ponownie w jakimś sobie tylko znanym sekretnym miejscu. Jednak byli też tacy, którzy twierdzili, że dziewięciu rycerzy w ruinach Świątyni Salomona odnalazło Świętego Graala.

– Świętego Graala?

– Święty Graal to kielich, z którego Jezus Chrystus pił wino podczas Ostatniej Wieczerzy – wyjaśnił mnich. – Podobno posiada on niezwykłe właściwości, nie do ogarnięcia ludzkim umysłem.

– Czy tak jest naprawdę? – spytał Grimpow, przeczuwając, że jego kamień jest też czymś niezwykłym, podobnie jak te rzeczy, o których opowiadał stary mnich.

– Tego nie wiem – przyznał starzec. – Tak czy owak, już po krótkim czasie zakon templariuszy składał się z tysięcy braci i rozprzestrzenił się ze zdumiewającą szybkością po wszystkich królestwach Europy. Templariusze wszędzie budowali komandorie, fortece i zamki. Zdobyli tak wielką władzę i tak niezmierne bogactwa, że nawet królowie uwierzyli, że w istocie odkryli jakiś niezwykły skarb.

– Czyżby byli aż tak bogaci i potężni? – przerwał mu ponownie Grimpow.

– O wiele potężniejsi od wszystkich królów i cesarzy – odparł brat Rinaldo.

– A więc dlaczego teraz są prześladowani?

– Jak dowiedziałem się od kilku mnichów, którzy przybyli do opactwa z Paryża, król Francji Filip IV zwany Pięknym – mimo iż w istocie jest okropnie szpetny i podobny do puszczyka – zaślepiony chciwością i okrucieństwem, nakazał przed sześcioma laty uwięzić wszystkich rycerzy zakonu przebywających na jego ziemiach. Celem tego niegodziwca było zawładnięcie ich twierdzami, przywłaszczenie sobie ich skarbów i odkrycie ich tajemnic. Setki templariuszy, walecznych i dumnych rycerzy, zostało uwięzionych, poniżonych, torturowanych i zamęczonych na śmierć. Oskarżono ich niesłusznie o wyrzeczenie się Jezusa Chrystusa, o bezczeszczenie krzyża i o oddawanie czci diabelskiemu idolowi o imieniu Bafomet. Wielu spośród nich przyznało się do winy podczas okrutnych tortur zadawanych im przez Inkwizycję, a potem zostało spalonych na stosie. Do tego sam papież Klemens V, obawiając się gniewu francuskiego króla, wystosował wezwanie do wszystkich chrześcijańskich władców, aby ścigali templariuszy, którzy ukryli się w ich włościach. Nie ruszył nawet palcem, aby bronić tych, którzy przez ponad dwa wieki w imię Chrystusa wspomagali papiestwo w krucjatach do Ziemi Świętej.

– Więc to dlatego inkwizytor Bulvar z Goztell ścigał rycerza templariusza, który dotarł aż w te góry? – spytał Grimpow. Wydawało mu się, że dobrze rozumie to, o czym opowiada starzec i był zadowolony, że potwierdziły się przypuszczenia, z których zwierzył się Durlibowi. A więc nie mylił się, sądząc, że zmarły rycerz ucieka przed stosem.

– Po części tak, ale jest jeszcze coś. Podsłuchałem, jak dominikanin Bulvar z Goztell opowiadał opatowi dziś w nocy o tym, co ostatni wielki mistrz templariuszy, Jacques de Molay, który nadal jest więziony w paryskiej wieży wraz z innymi komandorami zakonu, wyznał swym katom na torturach. Powiedział, że przed dwustu laty w Świątyni Salomona tych dziewięciu rycerzy istotnie odkryło pewien sekret, ale jest on znany jedynie małej grupce mędrców i on sam nigdy go nie widział.

– A więc myślicie, że ścigany przez ojca dominikanina i królewskich żołnierzy rycerz, który zmarł w tych górach, ma coś wspólnego z tym sekretem? – spytał Grimpow, aby uporządkować swoje myśli.

– Inkwizytor Bulvar z Goztell jest o tym przekonany – stwierdził brat Rinaldo. – Sądząc zaś po liście i pieczęci, które z Durlibem znaleźliście w sakwie tajemniczego rycerza, ja też w to nie wątpię – dodał. [...]

 

– Byliście templariuszem, zanim schroniliście się w tym opactwie, prawda? – stwierdził nagle.

Twarz starca ściągnął grymas niepokoju. Źrenice mu się zwęziły, rozejrzał się wokół, zawieszając wzrok na stosach manuskryptów leżących na półkach pod ścianami.

– To prawda, byłem nim niegdyś, ale od tego czasu minęło już tyle lat, że moja słaba pamięć nie pozwala mi uprzytomnić sobie, dlaczego przestałem nim być – przyznał bez żalu.

– Być może nieradzi byście wspominali, co robiliście wówczas, bracie Rinaldo – powiedział Grimpow.

– Być może – powiedział mnich, patrząc na Grimpowa jak na jasnowidza.

Grimpow spostrzegł, że bibliotekarz splótł dłonie na piersiach, aby ukryć lekkie drżenie rąk. Zapadła głęboka cisza, a potem mnich rozpoczął opowieść o swych losach. Jako młody chłopiec, nieco starszy od Grimpowa, wstąpił do zakonu w komandorii mieszczącej się w jego rodzinnym Metzu, miasteczku w północno-wschodniej Francji, zachęcony przez wuja, który był w tamtym czasie miejscowym komturem. Od szesnastego roku życia przebywał w Ziemi Świętej, broniąc przed niewiernymi twierdz templariuszy w Safed, Trypolisie, Damaszku, Gazie, Galilei, Damietcie i Akrze. Wziął udział w siódmej i ósmej wyprawie krzyżowej króla Francji Ludwika IX, który w roku tysiąc dwieście siedemdziesiątym wraz z wielką liczbą chrześcijan i kilkoma członkami swego rodu zmarł na czarną ospę u bram Tunisu.

– W tym samym roku, nie mogąc już znieść ciągłego widoku trupów, okaleczonych ciał i strumieni krwi bezużytecznie przelewanej w imieniu Boga, postanowiłem uciec od świata, od jego okrucieństwa i jego nędzy. Schroniłem się tutaj, w odległym opactwie Brinkdum, w zamiarze spędzenia reszty mych dni na studiowaniu cennych manuskryptów w ogromnej bibliotece. To, co widzisz wokół, to księgi potępione przez Kościół. Są tu od wieków, ukryte przed ciekawskimi spojrzeniami mnichów – zakończył, ciężko wzdychając.

– Przeczytaliście je wszystkie? – spytał Grimpow, patrząc z podziwem wokół.

– Wszystkie bez wyjątku – odpowiedział starzec z dumą w głosie. – Zawierają w sobie tyle mądrości, że wielokrotnie zdarzyło mi się zwątpić w istnienie Boga.

– Nie rozumiem – wyszeptał Grimpow.

– Idea Boga, jako stworzyciela nieba i ziemi, służy nam do objaśniania przyczyny wszystkiego, co nas otacza. Jeżeli jednak niebo i ziemia mogą wyjaśnić się same przez się, staje się trudne wierzyć w Niego. Wielu mędrców próbowało się z tym zmierzyć, a ich światłe teorie są zawarte w tych wspaniałych dziełach, którym Inkwizycja zarzuca herezję. Ale nawet przyjąwszy, że Bóg istnieje, nigdy już nie uwierzę w Boga groźnego i bezlitosnego, którego czczą papieże, królowie i cesarze, aby uzasadnić swoją zachłanność – mówił starzec w uniesieniu. – Gdy powróciłem z Ziemi Świętej stwierdziłem, że wielu braci należących do zakonów żebraczych nawołuje do miłosierdzia i życia w ubóstwie, za co są prześladowani i więzieni. Także pierwsi templariusze, podczas swego dziewięcioletniego pobytu w Jerozolimie, byli rzecznikami życia w ubóstwie i poszukiwania mądrości, jednak z biegiem lat, po rozrośnięciu się zakonu mnisi zamienili się w rycerzy tak ambitnych i aroganckich, jak ich dzisiejsi prześladowcy. Jedynie niektórzy z nich dochowali wiary swoim zasadom i to oni są powiernikami sekretu dziewięciu pierwszych członków zakonu Świątyni Salomona. Legenda, którą ci opowiedziałem, mówi właśnie o tej małej grupce braci, którzy nigdy nie wzięli w rękę miecza, o Wybrańcach.

O Wybrańcach? – powtórzył Grimpow, zafascynowany kierunkiem, w którym rozwinęła się jego rozmowa ze starcem.

– Wybraniec oddaje się nauce i dąży do zdobycia mądrości, aby posiąść wewnętrzną siłę zdolną odkryć przed nim prawdę o świecie. Pragnie stać się ogniwem w łańcuchu wiedzy stanowiącej dorobek ludzkości i poszukuje sekretu mędrców. Drzwi wiodące do tego niewidzialnego, wspaniałego skarbu, dla wielu pozostaną na zawsze zamknięte. Sekret mędrców staje się dostępny jedynie tym, którzy śledzą odpowiednie znaki i idą właściwą drogą.

– Wy także poszukujecie tego skarbu?

– Ja stoję już nad grobem i nie czas mi ważyć się na przygodę, która jest dostępna jedynie młodzieńcom. Natomiast przed tobą otwiera się możliwość odkrycia sekretu mędrców.

– A więc wierzycie, że templariusz zmarły w górach był Wybrańcem?

– Niewątpliwie. I przeznaczenie wybrało także ciebie – dodał. – Jeśli to ty znalazłeś jego ciało na śniegu, jego pieczęć i pergamin, to właśnie ty musisz doprowadzić do końca misję, jaka została mu powierzona.

– Cóż mógłbym uczynić, aby odkryć ten sekret? – spytał, mając nadzieję, że rozjaśni mu się w głowie.

– Po pierwsze, będziesz musiał odcyfrować wiadomość z pergaminu, który znalazłeś obok ciała rycerza. Templariusze posługiwali się żydowską kabałą i wieloma alfabetami, hieroglifami i szyframi, które mogli odczytać jedynie ci, którzy znajdowali się w posiadaniu odpowiednich kluczy. Mimo iż przez wiele lat byłem jednym z braci, nie jestem pewien, czy będę ci mógł pomóc, nawet mając przed oczyma ten list. [...]

– A gdybym wam powiedział, że pojąłem napis na pergaminie, patrząc na niego?

Starzec podskoczył ze zdumienia i popatrzył z niedowierzaniem, czekając aby Grimpow ciągnął dalej swoje rewelacje. Ponieważ jednak ten nic nie mówił, zapytał szeptem, bojąc się usłyszeć odpowiedź:

– Czy miałeś nadprzyrodzoną wizję?

– Nie bardzo wiem, co się stało – odparł Grimpow. – Patrzyłem na dziwne znaki na pergaminie i rozumiałem je, jakby jakiś wewnętrzny głos odkrywał przede mną ich prawdziwe znaczenie.

– To cudowne! – wykrzyknął brat Rinaldo, ocierając ręką czoło, jak gdyby się spocił, mimo iż w pokoju było bardzo zimno.

– Napis na pergaminie był krótki: „W niebie jest ciemność i światło. Aidor Bilbicum. Strasburg”.

Na twarzy starego mnicha pojawił się wyraz zadowolenia, gdy usłyszał słowa Grimpowa.

– Hasło, osoba i miejsce – wymamrotał w zadumie.

 


< 26 >