Fahrenheit nr 56 - grudzień 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 32>|>

Troja. Pan Srebrnego Łuku (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Troja – miasto skarbów i herosów, uko­cha­ne przez bogów, budzące chciwość i żą­dzę władzy, scena wielkich tragedii. Tam właśnie przeznaczenie prowadzi troje bo­ha­te­rów tej książki: He­li­ka­ona, zwanego też Panem Srebrnego Łuku, młodą kapłankę Andro­ma­chę i legendarnego wo­jow­ni­ka Arguriosa z My­ken.

U celu swej podróży znajdą miasto rozdzierane przez ambicje synów króla Priama – istny tygiel zazdrości, oszustw i spisków, na który spoglądają głodni łupu wrogowie.

Nadchodzi czas męstwa i zdrady, krwi i strachu...

 

(REBIS)

TARCZA ILOSA

 

1
Argurios wszedł do megaronu, przeciskając się między trzema szerega­mi Orłów szykujących się do obrony szerokich drzwi. Podszedł do nie­go Helikaon z wygiętą tarczą na plecach. – Upewnij się, że wiedzą, iż muszą utrzymać tę pozycję – rzekł Argu­rios. – Jeśli wróg zacznie się cofać, nie mogą go ścigać.

– Już im to powiedziałem – odparł Helikaon. – Kiedy spodziewasz się Mykeńczyków?

– Niebawem.

Argurios zostawił go i przeszedł po mozaikowej posadzce. Potrzebował tarczy, lecz ze ścian zdjęto prawie wszystkie zbroje i oręż. Potem zobaczył ją. Starodawną tarczę, pięknej roboty, zdobioną jasnoniebieskim wzorem. Na środku była wyrzeźbiona scena przedstawiająca walkę wielkiego herosa Heraklesa z dziewięciogłową Hydrą. Pożyczywszy włócznię od jakiegoś żołnierza, wsunął jej grot pod uchwyt i zdjął tarczę ze ściany.

Zarzucił ją na plecy i podszedł tam, gdzie stał Polidoros z około trzydzie­stoma gwardzistami, rosłymi i barczystymi, o posępnych twarzach. Przyjrzał im się uważnie, zaglądając w oczy. Dwóch nie był pewien, więc odesłał ich do Helikaona, żeby bronili wejścia. Pozostali czekali na jego rozkazy.

– Kiedy przybędą Mykeńczycy – powiedział im – chcę, żebyście sformo­wali trzy szeregi za plecami obrońców i na mój rozkaz...

Nagle na zewnątrz rozległy się wrzaski i wojenne okrzyki, gdy Trakowie rzu­cili się w kierunku drzwi. Gwardziści mocniejchwycili broń i poprawili tarcze.

– Popatrzcie na mnie i posłuchajcie – rzekł spokojnie Argurios. – Na was też wkrótce przyjdzie kolej. Macie stawić czoło Mykeńczykom. Zaatakują w zwartym szyku. Runą do drzwi, próbując rozproszyć obrońców. Gdy to zrobią, żołnierze Helikaona rozstąpią się na boki. My przypuścimy kontr­atak. W ten sposób uderzymy z trzech stron. My powstrzymamy wroga, a lu­dzie Helikaona będą atakować ich z boków. Czy to jasne?

– Jasne, panie – odparł Polidoros. – Tylko jak długo trzydziestu może powstrzymać dwustu?

– Nie wiem – odrzekł Argurios – ale tak rodzą się legendy. Zostaniemy zepchnięci w tył. Wycofamy się powoli ku schodom wiodącym do komnat królowej. Utrzymamy szyk i nie damy się rozproszyć. Każdy z was będzie walczył za swoich towarzyszy, jakby byli jego rodzonymi braćmi.

Przerzucił tarczę na pierś i zacisnął lewą rękę na uchwycie. Zobaczył, że Orły gapią się na nią ze zdumieniem.

– Jak bracia – rzekł Polidoros. – Nie zawiedziemy cię, Arguriosie.

– Zatem sformujmy szyk. Trzy szeregi.
Orły ustawiły się w szyku, Argurios pośrodku pierwszego szeregu.
Przed nimi Helikaon i jego wojownicy walczyli z Trakami.
Argurios nabrał tchu i powoli wypuścił powietrze z płuc. Pochodnie mi gotały w uchwytach na ścianach, a odgłosy bitwy odbijały się echem w me­garonie. Na schodach wiodących na balkony nad drzwiami Argurios zobaczył sprowadzanych na dół rannych. Traccy łucznicy zaczęli zbierać żniwo wśród ludzi Diosa. Kilku gwardzistów Helikaona również padło i inni odciągali ich poza zasięg strzał.

Długa noc nie miała końca.

 

2

Andromacha podniosła się z podłogi i stojąc przy śpiącej Laodike, popatrzyła na komnatę królowej. Co chwila wprowadzano nowych rannych, niektó­rych z okropnymi ranami. Opatrywał ich główny medyk Priama, Zeotos. Jego długa biała szata była cała zakrwawiona, a dłonie umazane krwią po łokcie. Stary medyk przyszedł niedawno i od razu ruszył do Laodike.

– Nic jej nie będzie – zapewniła Andromacha. – Krwawienie prawie ustało i teraz mocno śpi.

– Po tej nocy wszyscy zapadniemy w głęboki sen – odparł z przygnębieniem.

Aksa z kilkoma innymi służącymi pomagały szlachetnie urodzonym, bandażując i zszywając rany. Nawet mała Kasandra cięła prześcieradła na bandaże. Pod ścianą leżało sześć ciał, bez broni i pancerzy. Nie było dość miejsca, żeby ułożyć je rzędem, więc spoczywały jedne na drugich, obejmując się ramionami.

Andromacha wyszła z komnaty na galerię nad schodami. Leżały tam kołczany ze strzałami i sterta oszczepów. Przeszła na sam koniec galerii i spojrzała na megaron. Przy drzwiach szalała bitwa i wśród walczących dostrzegła Helikaona. Jego jasna zbroja z brązu lśniła złociście w blasku pochodni.

Za obrońcami stała następna grupa obrońców z wysokimi tarczami i ciężkimi włóczniami.

Nieco na prawo zobaczyła króla i około tuzinajego doradców. Wielu z nich było w podeszłym wieku, ale wszyscy mieli miecze lub włócznie, a kilku nawet tarcze. Z góry Andromacha widziała dziedziniec przed megaronem. Zgromadziły się tam setki Traków. Wydawało się niepojęte, że ta garstka obrońców tak długo zdołała ich powstrzymać.

Z pierwszej linii znoszono następnych rannych. Zobaczyła, jak Priam skinął na swoich doradców i kilku z nich podbiegło, podtrzymując rannych i na pół niosąc ich ku schodom. Jeden żołnierz – nieco starszy, zapewne po czterdziestce – krwawił z głębokiej rany na szyi. Bezwładnie obwisł w objęciach niosących go ludzi, a potem osunął się na posadzkę.

Andromacha widziała, jak krew z jego szyi zaczęła płynąć wolniej i żołnierz umarł. Niemal natychmiast otoczyli go inni, zdjęli mu napierśnik i na­golenice. Po chwili martwy gwardzista był jeszcze jednym ciałem, które bez­ceremonialnie porzucono pod ścianą, żeby nie zawadzało żywym. Zabity leżał na plecach, głowa opadła mu na bok i niewidzącymi oczami spoglądał na Andromachę. Nagle zaszumiało jej w głowie i wszystko to zaczęło wydawać się nierealne. Szczęk oręża ucichł, a ona spoglądała w oczy leżącego na dole trupa. Śmierć od życia dzieliło zaledwie jedno uderzenie serca. Wszyst­kie marzenia, nadzieje i ambicje przepadły w jednej krótkiej chwili.

Zaschło jej w ustach i rodzący się strach ścisnął jej żołądek.

Czy ona również za chwilę będzie martwa?

Czy Helikaon padnie z rozciętym gardłem, a jego odarte ze zbroi ciało zostanie porzucone pod ścianą?

Trzęsły się jej ręce. Wkrótce wrogowie przedrą się przez szeregi zmęczonych obrońców i wpadną do megaronu. Wyobraziła sobie, jak biegną do niej, z twarzami wykrzywionymi wściekłością i żądzą. Dziwne, ale ten ob­raz ją uspokoił.

– Nie jestem ofiarą czekającą na rzeź – powiedziała głośno. – Jestem An­

dromacha. Kasandra przybiegła z komnat królowej.

– Potrzebujemy więcej bandaży – powiedziała.
Andromacha wyciągnęła rękę.
- Daj mi nożyczki.

Kasandra zrobiła to, a Andromacha zaczęła obcinać swoją długą białą szatę tuż nad kolanami. Kasandra klasnęła w dłonie.

– Pomogę ci! – zawołała, gdy Andromacha próbowała oderwać pas materiału.

Chwyciła nożyczki i szybko przecięła materiał do końca. Cały dół suk­ni odpadł.

– Moją też! Moją też! – zawołała Kasandra.

Andromacha uklękła przy małej i pospiesznie rozcięła cienką szatę. Kasandra chwyciła szarpie i pobiegła z nimi do rannych. Andromacha wróciła za nią i wzięła swój łuk. Ponownie wyszła na galerię, znalazła kołczan pełen strzał i zarzuciła go na ramię.

– Strach pomaga wojownikowi – mówił jej ojciec. – Jest niczym ognisko. Rozgrzewa mięśnie, dodając sił. Panika przychodzi wtedy, gdy strach wy­rywa się spod kontroli, pochłaniając odwagę i dumę.

Gdy spoglądała na toczącą się na dole bitwę, wciąż czuła lęk.
Jednak nie paniczny.

3
Dwustu dwunastu mykeńskich wojowników stało spokojnie przed świątynią Hermesa, czekając na wezwanie do boju. Nie wyczuwało się wśród nich napięcia, pomimo dochodzących z oddali odgłosów walki i wrzasków konających, które odbijały się echem po ulicach miasta. Jedni żartowali, inni gawędzili ze starymi kompanami. Wysoki Kalliades, z tarczą zarzuconą na ple­cy, przeszedł wzdłuż rzędu posągów przed drzwiami świątyni, podziwiając, jak pięknie są wykonane. W blasku księżyca wydają się żywe, pomyślał, spoglądając na twarz Hermesa, opiekuna podróżujących. Była to młoda twarz, niemal chłopięca, a skrzydełka przy piętach zostały pięknie uformowane. Wyciągnął rękę i przesunął grubymi paluchami po kamieniu. Dołączył do niego Banokles Jednouchy.

– Powiadają, że sprowadzili egipskich rzeźbiarzy – powiedział. – Miałem wuja, który kiedyś był w Luksorze. Mówił mi, że stoją tam posągi wiel­kie jak góry.

Kalliades zerknął na przyjaciela. Banoklesjuż włożył masywny hełm i je­go głęboki głos był nieco stłumiony.

– Pewnie pocisz się w tym jak świnia – zauważył Kalliades.

– Lepiej być gotowym – odparł Banokles.

– Na co?

– Nie ufam tym Trojańczykom. Na murach mają tysiąc zbrojnych. Kalliades zachichotał.

– Ty nigdy nikomu nie ufasz. Otworzyli nam bramy, no nie? Służą no­wemu królowi. Nie będzie żadnych problemów.

– Żadnych? – odparł Banokles. – Twoim zdaniem nie ma żadnych pro­blemów? Miało nie być bitwy. Trakowie mieli zająć cytadelę, a my mieliśmy wybić gości, którzy przyszli na stypę. Coś poszło nie tak, Kalliadesie.

– Naprawimy to, kiedy nas wezwą. – Kalliades wskazał na posąg kobie­ty, trzymającej w jednej ręce snopek zboża, a w drugiej miecz. – Poznaję większość bogów, ale kim jest ona?

Banokles wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Zapewne to jakaś trojańska bogini.

Mocno zbudowany wojownik z równo przyciętą czarną brodą wyłonił się z bocznej uliczki i podszedł do nich.

– Jakie wieści, Erutrosie? – zapytał go Banokles.

– Dobre i złe. Brama jest otwarta – odparł zapytany. – To już niedługo.

– A złe? – dociekał Banokles.

– Rozmawiałem z Kolanosem. Argurios jest z Trojańczykami.

– Na Hadesa, nigdy nie sądziłbym, że to możliwe – rzekł Kalliades. – Kie­dy rozeszły się wieści, że zdradził, nie wierzyłem w nie ani przez moment.

– Ani ja – przyznał Banokles.

– No cóż, mam nadzieję, że to nie ja go zabiję – powiedział Erutros. – Ten człowiek to legenda.

Kalliades odszedł od swoich przyjaciół. Nie obawiał się nadchodzącej bi­twy ani walki w obcym mieście. Jego zdaniem ludzie dzielili się na lwy i owce. Mykeńczycy byli lwami. Wszyscy, których można było podbić, byli owcami. Był to naturalny podział, który Argurios doskonale rozumiał. W istocie to Argurios wyłożył Banoklesowi tę prostą filozofię.

A teraz Argurios, Mykeński Lew, walczył razem z owcami. To nie miało sen­su. Jeszcze gorsze było to, że Kalliadesem ijego przyjaciółmi dowodził Kolanos. Nazywano go Łamaczem Dusz, ale bliższy prawdy byłby przydomek Nędznik. Po raz pierwszy, od kiedy tu wylądowali, Kalliades poczuł niepokój.

Walczył razem z Arguriosem w Parcie, w Tesalii i na ateńskich równi­nach. Oblegał z nim i łupił miasta, i stał z nim ramię w ramię w tuzinach potyczek oraz bitew. Arguriosa nigdy nie interesowały łupy i bogactwa. Całe życie poświęcił służbie dla króla. Na świecie nie było dość złota, aby kupić kogoś takiego jak Argurios. Więc jak to możliwe, że zdradził Mykeńczyków i sprzymierzył się z trojańskim wrogiem?

Banokles podszedł do Kalliadesa.

– Orły zatrzymały Traków przy drzwiach pałacu. Jest z nimi ten rzeźnik Helikaon.

To była lepsza wiadomość. Myśl, że podły Podpalacz zapłaci za swe odrażające zbrodnie, podniosła Kalliadesa na duchu.

– Jeśli bogowie pozwolą – rzekł – utnę mu głowę.

– I wyłupisz oczy?

– Oczywiście, że nie! Myślisz, że jestem pogańskim dzikusem, jak on?

Nie, wystarczy mi jego śmierć. Banokles się roześmiał.

– No cóż, możesz sobie polować na Podpalacza. Kiedy wybijemy gwardzistów,ja poszukam sobiejakiejś ładniejszejzdobyczy. Jeszcze nigdy nie spałem z królewską córą. Podobno wszystkie córki Priama są piękne. Mają wielkie cycki i szerokie zady. Myślisz, że pozwolą mi zabrać jedną do domu?

– A po co ci ona? – odparł Kalliades. – Za złoto, jakie nam obiecano, będziesz mógł sobie kupić sto kobiet.

– To prawda, ale królewska córa to coś specjalnego. Szczególna zdobycz, którą można się pochwalić.

– Wydaje mi się, że ty nigdy nie potrzebowałeś szczególnego powodu

do przechwałek. Banokles zaśmiał się szczerze rozbawiony.

– Kiedyś myślałem, że jestem największym samochwałą wokół Wielkiej Zieleni. Potem poznałem Odyseusza. Ten to potrafi się chełpić. Daję głowę, że potrafiłby ułożyć wspaniałą bohaterską opowieść o sraniu w krzakach.

Wokół nich Mykeńczycy zaczęli formować szyki. Kalliades zobaczył krążącego między nimi Kolanosa.

– Czas zapracować na naszą zapłatę – rzekł czarnobrody Erutros, nakładając hełm.

Kalliades wrócił po swójhełm, tarczę i włócznię. Banokles poszedł z nim. Gdy Kalliades szykował się do bitwy, Banokles zdjął hełm i przygładził długie jasne włosy.

– Teraz, kiedy czas włożyć hełm, ty go zdejmujesz – skarcił go Kallia­des.

– Pocę się jak świnia – odparł z szerokim uśmiechem Banokles. Stanęli wraz ze swoimi towarzyszami i czekali na rozkaz Kolanosa.

– Wiecie, czego się po was oczekuje, Mykeńczycy! – zawołał Kolanos. – Pałacu broni garstka królewskich gwardzistów. To noc krwi. To noc rzezi. Wy­toczcie z nich krew. Zabijcie wszystkich. Nie zostawcie nikogo żywego.

 

4
Ciała zabitych Traków piętrzyły się przed drzwiami pałacu, a tuziny in­nych, zastrzelonych przez łuczników z balkonów, zasłały dziedziniec. Heli­kaon opuścił miecz, gdy pozostali przy życiu Trakowie wycofali się na bezpieczną odległość, za bramę.

Orły wokół niego odpoczywały i w końcu zrobiło się cicho. Helikaon zwrócił się do walczących z nim wojowników:

– Teraz przyjdą Mykeńczycy – powiedział. – Kiedy zaatakują, zajmijcie pozycje po prawej i lewej stronie drzwi.

– Niewielu nas pozostało – rzekł wysoki żołnierz, spoglądając na pozostałych obrońców.

Drzwi broniło teraz ledwie dwudziestu gwardzistów. Argurios ijego dwu­dziestu ośmiu zbrojnych stali nieco z tyłu, z tarczami i włóczniami, goto­wi do boju.

– Może to dobra chwila, żeby zamknąć drzwi – podsunął inny wojownik.

– Nie – rzekł Helikaon. – Nie wytrzymałyby długo. I dałoby im to czas na zabranie zwłok. A te spowolnią ich atak, gdyż będą musieli po nich deptać.

– Nigdy nie walczyłem z Mykeńczykami – powiedział pierwszy. – Podob­no to dobrzy wojownicy.

– Myślą, że są najlepszymi wojownikami na świecie – powiedział Helika­on. – Tej nocy poznają smutną prawdę. Podszedł do Arguriosa. Jego ludzie stali w trzech szeregach. Polidoros przesunął się w prawo i Helikaon stanął obok Arguriosa.

Nikt się nie odezwał i zapadła głucha cisza. Potem z balkonu zbiegł książę Dios, a za nim jego łucznicy.

– Nie mamy już strzał – powiedział.

– Zabierz swoich ludzi na ostatni balkon – rzekł Argurios. – Tam są pełne kołczany.

– Masz za mało ludzi, żeby ich tu powstrzymać – powiedział Dios. – Pomożemy wam.

– Nie – odparł Argurios. – Twoi ludzie nie mają zbroi. Zostaliby posieka­ni na kawałki. Brońcie schodów.

Dios odszedł bez słowa i znów zapadła cisza. Z miejsca, w którym stał, Helikaon widział dziedziniec. Był pusty, nie licząc martwych i konających. Tylu już umarło tej nocy i tylu jeszcze miało przed świtem wyruszyć ciemną drogą. Czas płynął wolno. Helikaonowi zaschło w ustach.

Nagle usłyszał miarowy tupot nóg.

– Nadchodzą! – zawołał jeden ze zbrojnych przy drzwiach.

W tym momencie znów pojawił się książę Dios, w srebrzonym napierśniku z brązu, niosąc wysoką tarczę. Na głowie miał gwardyjski hełm, u boku krót­ki miecz, a w dłoni ciężką włócznię.

Podszedł do Arguriosa.

– Czy masz coś przeciw temu, żeby walczyć z najsłabszym szczeniakiem z miotu? – zapytał z krzywym uśmiechem.

– Będzie to dla mnie zaszczytem, książę Deifobosie – odparł łagodnie Argurios.

– Mów mi Dios – powiedział z uśmiechem młodzieniec. – I spróbuj zapomnieć, że czasem bywam pompatycznym głupcem.

– Jak my wszyscy – rzekł mu Argurios. Potem podniósł głos, zwracając się do czekających wojowników. – Nie mierzcie w korpus – przestrzegł. – Oni mają dobre zbroje, które odbiją cios. Uderzajcie w szyje, uda lub ręce.

Helikaon spojrzał na dziedziniec. Mykeńczycy sformowali zwarty szyk, ustawiając się ósemkami. Potem ruszyli w kierunku pałacu. Gdy podeszli bliżej, rzucili się biegiem.

Orły przy drzwiach rozstąpiły się na boki. Mykeńczycy zwolnili, natra­fiwszy na wał trackich trupów.

Argurios mocniej ścisnął włócznię.

– Za króla i Troję! – krzyknął.
I Orły ruszyły do boju.

 


< 32 >