Fahrenheit nr 57 - styczeń-marzec 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 03>|>

Literatura

 

 

Cosik taki niespokojny ostatnio jestem. Nosi mnie po tej redakcji Fajerharta, czy jak to się tam zwie, i nosi, i nosi, i nosi. Samo noszenie nie jest złe, tylko że co jakiś czas przypierniczam a to o framugę, a to o biurko. No i zahaczyłem o Szefową. Ostatni raz takie baty dostałem pod Stamford Bridge w sześćdziesiątym szóstym. Szpileczka, pejczyk, obrotówa a la Chuck Norris, znowu szpileczka i jeszcze raz pejczyk. I wszystko z chłodnym uśmiechem, bo Szefowa była w wyśmienitym humorze. Swoją drogą, to nie wiem, jak ta cywilizacja się jeszcze trzyma, skoro kobiety szefują. Toż takiej Szefowej nawet przyłożyć nie można, jak się człowiek z nią nie zgadza! Przecież nie honor dla wojownika z babą się tłuc... Zawsze jednak można zgwałcić albo za warkocz po korytarzu pociągać. Hmmm. Zgwałcić?! Szefową?! Coś ze mną chyba niedobrze! To tak, jakbym własnego jarla wychędożył. I jak potem takiemu człowiekowi w oczy przy wiosłach spojrzeć? Ale za warkoczyk pociągać... Pech, że Szefowa warkoczyka nie posiada. Ech, życie. Ciężko jest być barbarzyńcą w XXI wieku. Stałem więc jak ta ci..., eee, jak to cielę i zaliczałem te wszystkie obrotówy, pejczyki i szpilki. No i cieszyłem się w duchu, że trafiłem na dobry humor Szefowej.

Reszta facetów tylko dopingowała Szefową. Cholerni lizusi. A najwięcej żalu mam do tego Wąpierza. Niby pije krew, jak nieświętej pamięci stryjek Thorvald w czasie berserkerskiego szału, ale jak przyjdzie co do czego, to fruuu i do kuchni, że niby mu się rosołek przypala. Ciekawe w jaki sposób, skoro gaz odcięli po tym, jak Szefowa pojechała zbierać materiały o fantastycznym Paryżu. No, trzeba przyznać, że wróciła nie do poznania. Ze zmęczenia podobno.

Ojciec Założyciel też nie lepszy – siedzi za górą flaszek i puszek, a jak coś się dzieje, to udaje, że weny szuka, co mu tam wpadła latem. Jak trza wypić, to zawsze mnie znajdzie, a jak łomot dostaję, to nawet miecza nie poda, żebym mógł umrzeć niczym prawdziwy wiking. Inna sprawa, że wypić to on potrafi – i to mu się chwali.

Worek Cebuli za to fotki tylko pstryka. Zresztą, on jakiś taki małomówny. Pewnie nadzwyczaj mądry jest, bo szanuje swój język i po próżnicy go nie strzępi jak jakaś baba. Parę razy chciałem i ja uszczknąć tej mądrości, ale co podejdę do niego, to ze wzruszenia ryczę jak bóbr i nie mogę wykrztusić z siebie ani słowa. Tak, Worek Cebuli mądrym musi być, skoro tak jego obecność na mnie działa.

A kobiety? Jak to kobiety. Solidarność jamników, czy jak to się zwie. Patrzę ja, a tu Sekretarz po dzidę sięga. Czuję, jak Wirus zaczaja się z tyłu, coby ruchy me skrępować wrzecionowatym ciałem (to chyba też kobieta, bo z babami trzyma). Wiem, że to To, bo już poty na mnie biją, we łbie Thor wali młotem i zaczynam w malignie bredzić jakiejś: „Tak, Szefowo. Oczywiście, w ten momencik...” Żeby mnie tylko To opryszczką nie zaraziło.

Dobrze, że Tygrysa gdzieś wybyła. Ta by mi dała wycisk. Całe szczęście, że Szefowa dobry humor miała i tylko parę razy mnie trząchnęła – reszta niewiast nie zdążyła się rozkręcić i rozwłóczyć mnie po całej redakcji. Za co one mnie tak nienawidzą? Nieważne – ważne, że ja bęcki dostaję i nie mogę się bronić.

Po tym bacikowym zaniosło mnie pod okno, bo ktoś na podwórku darł się przeraźliwie. Myślałem, że to ten gówniarz Pani Halinki się odnalazł, ale na szczęście to nie był on. Patrzę i za gardło mnie chwyta: na dworze, w pełnym rynsztunku, stał mój druh – Sven. Ech, łezka w oku się zakręciła, jak go żem zobaczył (jakiś taki ostatnio uczuciowy się zrobiłem). Sven, jako że ma rodzinę w Hiszpanii, wcześnie sezon zaczyna. Właśnie wybiera się w okolice Kalifatu Kordoby i pyta mnie, czybym z nim nie ruszył. Miał ze sobą antałek miodu, a na ramieniu trzymał rozwierzganą dziewoję. Jakiż piękny i budujący widok... Spojrzałem tylko na Szefową i już wiedziałem, że nic z tego. Ech, popaliłoby się, poobdzierało ze skóry, parę niemowlaków rozwaliło o ścianę chałupy, flaki wypruło, pogwałciło... A tu lipa. Teraz już wiedziałem, co mnie nosi. Sezon wypraw mnie nosi! Poczuć morską bryzę we włosach, usłyszeć skrzypienie wioseł drakkara, zobaczyć te łuny pożarów... A tu trza czekać jeszcze ze dwa miesiące, bo przecież teraz, przed nowym numerem, urlopu na pewno nie dostanę.

Dołączyłem więc do reszty załogi Fajerharta i zabrałem się do czytania tekstów, coby zapomnieć na chwilę o mej tęsknocie za plądrowaniem i zabijaniem. I dzięki tej wytężonej pracy całego zespołu, bo Szefowa nad nami stała, w dzisiejszym numerze znajdziecie takich autorów jak: Ksenia Basztowaja, Paweł Czerwiec, Karolina Majcher, Emil Strzeszewski.

I wiecie co? Ja Wam radzę czytać, bo szpileczka, pejczyk, obrotówa a la Chuck Norris, znowu szpileczka i jeszcze raz pejczyk.

 

Litraznawca

 


< 03 >