Fahrenheit nr 60 - sierpień-październik 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 03>|>

Literatura

 

 

A wtedy ona swą hojną sempiternią jak nie hulnie o brzeg ławki...

Ale zacznijmy od początku.

Właściwie to zaczęło się od tego, że Wysoka Książka Antydemoralizacyjna z wielkim hukiem z półki spadła. W pewnym momencie coś strasznie zaczęło łomotać w okno od ulicy, więc poderwaliśmy się wszyscy sprawdzić, co to. Okazało się, że to nadchodzi Nowy Porządek zwiastowany przez lecące z nóg Autorytety. I to one tak tłukły o parapet. Sekretarz chciała popatrzeć z bliska i otworzyła lufcik (ona wysoka jest...), na co Kudłaty wykazał się przytomnością umy... jeste... no, przytomnością się wykazał i skoczył otworzyć drzwi. Zrobił się cug, powiało wiatrem odnowy i książka, niczym łeb (z wyglądu to taki koński trochę jakby), całym organizmem pierdziutnęła o parkiet.

Zamarliśmy.

Przez chwilę widać było, że bydlę drukowane próbuje jeszcze walczyć, że grzbiet niby to pręży, że kartkami jeszcze podryguje, ale nie na wiele się to zdało. W myśl nowych porządków zmietliśmy truchło szybciutko a skrzętnie i w przypływie sadystycznej uciechy wrzuciliśmy obrzydłe tomiszcze do kosza Sekretarz. Kużołakom na uciechę. Co nastąpiło później, wymyka się ludzkiej narracji. Nie odeszła ci ona w ciszy i spokoju, o nie. W koszu bulgotało, skrzypiało, piszczało i śmierdziało. Był nawet taki moment, że nie byliśmy za bardzo pewni, czy te krwiożercze cholery kużożerne sobie z nią aby poradzą. Szefowa nawet zdjęła szpileczkę i stanęła nad koszem, gotowa tłuc wszystko, co by tylko spróbowało łeb (choćby i metaforyczny) wystawić. Kudłaty poleciał po antałek spirytusu krasnoludzkiego, żeby w razie potrzeby całe to towarzystwo polać i podpalić, ale dziwnym trafem drogę musiał zmylić czy co, bo znaleźliśmy go dopiero tydzień później za komódką z akwarium. Póki co zostawiliśmy go, niech sobie tam poleguje, bo jeszcze nie wytrzeźwiał.

Tymczasem książka jakby osłabła. Koszem przestało tak rzucać, Kużołaki zaczęły wznosić triumfalne okrzyki, a naszych uszu dobiegł odgłos jakby skwierczenia. Wreszcie z kosza zabrzmiało cichuteńkie „Stefan, pomóż...” i tyle tego było. Książkę definitywnie szlag trafił, dzięki czemu w Redakcji znów jakby pojaśniało, a Sekretarz i Szefowa znów mogły odetchnąć (jakże) pełnymi piersiami. Również mnie się udzielił podniosły nastrój i poleciałem odprasować moją odświętną, jedwabną bluzeczkę z dekoltem. Szefowa nawet obiecała mi pożyczyć swoje korale. Te, które przywiozła jeszcze z wczasów w Bułgarii w siedemdziesiątym dziewią... auć! No, nieważne kiedy.

W każdym razie po miesiącach hunbejwińskiego terroru życie w Redakcji powoli zaczęło wracać do normy. Nawet OpZz się jakoś tak rozruchał, że ze dwa razy w ciągu jednego tygodnia widzieliśmy, jak potrząsnął łokciem. No cóż, w jego wieku to i tak osiągnięcie. Aczkolwiek nie wszystkim dane było cieszyć się na nowo odzyskaną wolnością w równym stopniu. Szybko bowiem przypomnieliśmy sobie, kto nam ten pożałowania godny los zgotował.

Ze względu na stan zagracenia w naszej Redakcji nie byłoby łatwo znaleźć nawet tańczącego walca morsa, a co dopiero Wirusa, który bardzo, ale to bardzo chce się ukryć. Ale daliśmy radę. Po prostu nasza żądza wyrządzenia bakcylowi krzywdy prowadziła nas niczym Gwiazda Betlejemska konkwistadorów. Czy jak im tam było. Dorwaliśmy bydlątko schowane w zapalniczce Szefowej. Poszło szybko. Zagroziliśmy, że wypalimy gaz do cna, i zaraza jedna skapitulowała. Przyszedł czas na rewanż. Umieściliśmy to małe paskudztwo w szalce laboratoryjnej i na zmianę polewamy różnymi fikuśnymi produktami. Wodą utlenioną, penicyliną, domestosem... A w przerwach na papierosa, już zrelaksowani, z uśmiechami na twarzach składamy sobie numer. Mamy teksty Daniela Grepsa, Anny Mach, Pawła Majki, Marty Makieli i Aleksandry Zielińskiej, powinno być nieźle. Może dorzucimy wrzaski Wirusa na podkasta. Się dwa razy zastanowi, zanim znów mu się zachce literatury zaangażowanej politycznie. No dobra, muszę lecieć. Moja kolej...

 

Wasz Literaturoznawca

 

PS. Już wiem, co zrobimy, jak nam się skończą pomysły do polewania. Wrzucimy zarazę uszatemu do akwarium. Niech pokrak bakcyla pomusztruje. A my będziemy dyscyplinować pęsetką. O tak. Godzinami.

 


< 03 >