Fahrenheit nr 60 - sierpień-październik 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 10>|>

Polen, Polen über Alles

 

 

Białoruś, okolice Mińska, koniec maja 1941

Fedor von Bock spoglądał na dymiące przedmieścia Mińska. Gdzieś tam, wśród zgliszcz kamienic i cerkwi, siedzieli w okopach Sowieci, przygotowując się do ostatniej, rozpaczliwej obrony miasta. Jakieś pół miliona Sowietów. Niedouczonych, źle wyszkolonych analfabetów, dowodzonych przez ludzi, dla których określenie oficer było niezasłużonym komplementem, gdyż ledwie nadawali się do czyszczenia butów niemieckim szeregowcom. Pół miliona mięsa armatniego przeciw niemal całej Heeresgruppe Mitte.

Feldmarschall von Bock po raz ostatni omiótł pole bitwy surowym wzrokiem nim zwrócił się do swego towarzysza. Byli sami. Reszta sztabu została odesłana, nie była teraz potrzebna. Wszystko było przygotowane, wystarczyło wydać rozkaz.

– So, general – zaczął po niemiecku, ale szybko przeszedł na polski. Mówił z mocnym akcentem, ale zrozumiale. – Ile wytrzymają Sovieten?

Von Bock uśmiechnął się, co było rzadkością. Ale rzadkością było też, żeby pół miliona żołnierzy dało się otoczyć.

Towarzysz feldmarszałka nie pozwolił sobie na uśmiech. Spoglądał na Mińsk. Gdy zdobędą miasto i pokonają broniących go Sowietów, będą mieli wolną drogę do Smoleńska. A potem na Moskwę...

– Generale – odparł czystą polszczyzną – jestem pewien, że niedługo. Są za słabi. Nie odeprą nas, nie zdołają się wycofać. Zamknęliśmy kleszcze. W kilka dni Mińsk będzie nasz.

Feldmarszałek uśmiechnął się szerzej. Lubił swojego towarzysza, mógł nawet nazwać go przyjacielem. I zgadzał się z nim. Położył dłoń na ramieniu generała Tadeusza Kutrzeby.

– Sądzę, Herr General, że powinieneś pojechać do swojej armii. Wkrótce atakujemy.

 

***

 

Zastanawialiście się kiedyś, na ile różnych sposobów mogła potoczyć się druga wojna światowa? Jeżeli interesujecie się historią, to całkiem możliwe, że tak. Być może nie rozważaliście wojny w całości, jako frontu wschodniego i zachodniego, wojny na Atlantyku, wojny na Pacyfiku. Ale mogliście się zastanawiać, co by się stało, gdyby Niemcy wygrali pod Stalingradem albo pod Kurskiem, gdyby Japończycy zwyciężyli pod Midway. Być może spekulowaliście, co by się stało, gdyby Francja i Anglia wszczęły wojnę prewencyjną przeciw Rzeszy w, powiedzmy, 1938 roku.

A czy pomyśleliście, co by się stało, gdyby Polska stanęła po stronie Rzeszy? Gdyby nie było kampanii wrześniowej i IV rozbioru, nie było koszmaru okupacji i zagłady kilku milionów Polaków? Co by się stało, gdyby polska armia walczyła na wschodzie i zachodzie ramię w ramię z żołnierzami Wehrmachtu i SS?

Zanim ktokolwiek zakrzyknie, że to niemożliwe, że Polacy nigdy nie złączyliby się sojuszem ze znienawidzonymi Niemcami, ani Niemcy z Polakami (wszak Hitler nienawidził Polaków), odpowiem – to było możliwe. Była ku temu szansa. A nawet więcej – było kilka szans na to, żeby powstał sojusz wojskowy Rzeczpospolitej z Rzeszą. I byłby to sojusz korzystny dla obu stron.

Po co Niemcom była okupacja Polski? Polacy zostawieni sami sobie kłócą się, nie mogą dojść do porozumienia nawet w krytycznych sytuacjach. Właściwie można to uznać za polską tradycję. Czyli jest źle. Ale jeszcze gorzej jest, gdy ktoś Polskę zaatakuje. Kłótnie nie ustają, przynajmniej nie całkowicie, ale nagle cały naród okazuje się ruchem oporu, i to nie francuskim, który jest powojenną mitologią, ale takim z prawdziwego zdarzenia. To już jest kłopot – trzeba w Polsce trzymać armię, stosować represje – trzymać wszystkich za mordę – a i tak będzie coraz gorzej. I po co to wszystko? Lepiej mieć Polaków po swojej stronie, nie okupować Polski, a tylko trochę przypilnować. Okupacja kosztowała Niemców sporo sił i powodowała mnóstwo kłopotów, sojusz przyniósłby więcej korzyści. Czego chciał Hitler od Polski? żeby była przez pewien czas tarczą przed ZSRR, póki nie rozprawi się z Zachodem i będzie mógł się zabrać za wojnę na wschodzie. Było to całkowicie logiczne rozumowanie. Polska jest dużym krajem z dość silną armią, która już raz powstrzymała Armię Czerwoną i mogłaby powstrzymać ją znowu, przynajmniej dopóki Niemcy nie pozamiatają w zachodniej Europie. A co więcej, sojusz z Niemcami oznaczałby jednocześnie koniec porozumienia polsko-francuskiego i osamotnioną na kontynencie Republikę. A Polskę można by wykorzystać w przyszłości. Polska armia jest duża, doświadczona, całkiem nieźle uzbrojona – sojusznik znacznie lepszy niż Włosi, Rumuni czy Węgrzy, znacznie bardziej przydatny. Sojusz z Rzeczpospolitą to dla Niemców same plusy. Warto by na niego postawić.

A dla Polski? Nie da się ukryć, że oprócz plusów sojusz z Rzeszą miałby też minusy, ale z punktu widzenia słabszego kraju nie dało się tego uniknąć. Wszak najważniejsze, by zalet było jak najwięcej.

Jakie więc byłyby owe plusy dla Polski? Już samo podpisanie sojuszu wojskowego innego niż ówczesnego – dla porządku przypomnę, że uczepiliśmy się Francji – dawałoby niemałe korzyści.

Niemcy byli bardziej wiarygodnymi sojusznikami niż Francuzi, co w czasie wojen światowych wielokrotnie udowodnili. Podczas pierwszej wojny światowej uratowali Austro-Węgry przed przegraną z Rosją. Ponad dwadzieścia lat później niemieckie interwencje chroniły Włochów przed klęskami w Grecji i Afryce Północnej. Czego by nie powiedzieć o Hitlerze – dotrzymywał słowa, chociażby do końca broniąc Mussoliniego. Także Polska dostałaby taką gwarancję. Francuzi nie chcieli umierać za Gdańsk? Nawet nie mieli obowiązku. Sojusz polsko-francuski był skonstruowany tak, żeby Francuzi nie musieli nic robić, jeśli nie będą chcieli. W przeciwieństwie do nich Niemcy by umierali. Może nie za Gdańsk, ale za Lwów i Wilno na pewno.

Mało? Raczej nie. Przez całe dwudziestolecie międzywojenne Polska egzystowała między dwoma potęgami, które chciały ją zniszczyć. Można było z tym skończyć, w miejsce ułudnej stabilności, chronionej przez, jak się okazało, nic niewarty traktat z Francją, zyskać prawdziwą stabilność. I znacznie większe bezpieczeństwo. Zwłaszcza że Polska pozostałaby krajem przynajmniej teoretycznie niezależnym. Można tak uważać, patrząc na pozostałych sojuszników Niemiec. Węgrzy czy Rumuni zachowali własne rządy, które były na tyle niezależne od Berlina, że w momencie nadejścia Armii Czerwonej mogły ogłosić, że przechodzą na stronę przeciwników III Rzeszy. Włosi przez całą wojnę rządzili się jak chcieli. U nas byłoby tak samo.

Zresztą nawet jeśli ceną byłaby utrata części suwerenności – mimo wszystko Niemcy dbaliby, żeby rządy w Polsce pozostały im przyjazne – chyba warto pójść na taki układ. Zwłaszcza że można uniknąć okupacji i śmierci około dwudziestu procent obywateli Rzeczpospolitej. Decydując samodzielnie o własnym terytorium, rząd w Warszawie mógłby nie dopuścić do Holocaustu, a w najgorszym wypadku go ograniczyć. Z tego samego powodu opłaciłoby się utworzenie dla Niemców korytarza łączącego Prusy Wschodnie z resztą Rzeszy. Żądania niemieckie w tej sprawie były zresztą całkowicie logiczne i porządnie uzasadnione, w końcu część ich kraju była odcięta. A korytarz nie musiałby być eksterytorialny, zapewne wystarczyłoby zniesienie lub zmniejszenie ceł, co odbyłoby się z korzyścią dla obu stron – Rzesza i Polska jako bliscy sąsiedzi byli, nawet pomimo wrogości, ważnymi partnerami handlowymi.

 

Na Zachodzie bez zmian. A na Wschodzie?

Chociaż podpisanie sojuszu z Niemcami przyniosłoby Polsce duże korzyści przy stosunkowo niewielkich stratach, jednego nie udałoby się uniknąć – wojny. Hitler dążył do niej i w żaden sposób nie udałoby się zmienić jego zamiarów, a Polska musiałaby stanąć po jego stronie. Jeśli nie na Zachodzie, czego zresztą Hitler by się nie domagał, to na pewno na Wschodzie.

Zresztą początek kampanii w Europie Zachodniej nie różniłby się znacząco w stosunku do rzeczywistości. Różnice sprowadzałyby się najprawdopodobniej do innych terminów natarć, nie do ich efektów – z jednej strony przeciwnicy Niemiec nie byliby przygotowani do wojny, z drugiej to samo można by powiedzieć o Niemcach, którzy, bez poligonu zwanego Polską, we Francji dopiero uczyliby się blitzkriegu, a pierwsze poważne walki Luftwaffe miałyby miejsce już nad Anglią.

Atak na Europę Zachodnią nastąpił latem 1939 roku. Niemcy bez problemów opanowali Danię i Norwegię, wkroczyli do krajów Beneluksu i w ciągu kilku tygodni zajęli Francję. Z wyprzedzeniem rozpoczęli też bitwę o Anglię – z początku zdawało się, że sukces będzie absolutny, gdyż Luftwaffe zepchnęło RAF do głębokiej defensywy, ale szybko zbliżająca się zima i zupełne nieprzygotowanie Niemców do inwazji umożliwiły Anglikom odetchnięcie i przygotowanie obrony na wiosnę. Obrony skutecznej. Tym bardziej, że Niemcy, nawet z pomocą Polaków, musieli coraz bardziej rozciągać swoje siły. Zwłaszcza że zbliżał się atak na ZSRR.

Losy wojny na zachodzie odmieniły się w 1943 lub 1944 roku z chwilą wkroczenia USA. Desant w Normandii otworzył ponownie front zachodni, Niemcy, zanim przegrupowali siły, zostali zepchnięci w głąb Francji. Jednak tym razem w walkach udział wzięło Wojsko Polskie. Po początkowych sukcesach aliantów, odzyskaniu Paryża i większości Francji walki zatrzymały się na liniach I wojny światowej, gdzie Wehrmacht, SS i Wojsko Polskie zatrzymały natarcie. Polacy byli języczkiem u wagi, który zapobiegł klęsce Rzeszy. Na blisko rok walki utknęły w pobliżu granicy francusko-belgijskiej i w przybliżeniu na linii Maginota, gdzie alianci nie mogli przebić umocnionych linii obronnych przeciwników.

O rozstrzygnięciu wojny na Zachodzie zdecydowały wydarzenia na Dalekim Wschodzie – Hiroszima i Nagasaki. Wobec użycia przez Amerykanów broni ostatecznej Niemcy zgodzili się na negocjacje. Naciskani przez Brytyjczyków, dążących do jak najszybszego zakończenia wojny, Amerykanie prawdopodobnie zrezygnowali z części umów z ZSRR i podpisali oddzielny pokój z Rzeszą. Traktat z końca 1945 roku był częściowo powrotem do stanu sprzed I wojny światowej. Niemcy, ponieważ nie zostali pokonani, odzyskują Alzację i Lotaryngię, pod warunkiem, że po dziesięciu latach w referendum ich mieszkańcy zdecydują, czy chcą przynależeć do Francji czy do Niemiec. Rzesza wycofała też oddziały z krajów Beneluksu oraz z Danii i Norwegii, które na podstawie porozumień pozostały od tej pory neutralne – nie mogły się wiązać z nikim sojuszami.

W pierwszej fazie wojny Polska nie brała udziału. Sojusz z Niemcami był wymierzony przeciw ZSRR – Polska miała być tarczą na Wschodzie na czas potrzebny Niemcom do rozprawienia się z aliantami. Na Zachodzie Polacy walczyli dopiero w drugiej fazie konfliktu. Im dłużej trwała wojna, tym bardziej losy obu krajów były ze sobą splecione. Upadek Niemiec był upadkiem II Rzeczpospolitej.

Na Wschodzie od początku sytuacja Polski była inna. Walki z Sowietami odbywały się tuż za naszą granicą, ich wynik był ważniejszy niż wynik walk na Zachodzie.

W 1939 roku nie podpisano paktu Ribbentrop-Mołotow. Stalin nie miał silnych podstaw do uważania, że Niemcy nie zaatakują ZSRR, ale wobec wciąż toczących się walk na Zachodzie nie sądził, że atak nastąpi szybko. Mimo to byłby lepiej przygotowany do wojny niż w rzeczywistości. Na granicy z Polską zebrał więcej lepiej przystosowanych do walki sił,

co nie miało wielkiego znaczenia, gdyż zamiast z siłami czysto niemieckimi (sprzymierzeńcy Rzeszy mieli w planie Barbarossa bardzo ograniczony udział) mieli do czynienia z siłami niemiecko-polskimi. Niemcy wystawili do walki 135 dywizji. Polacy byli w stanie wystawić 50 lub więcej dywizji – blisko 1/3 wojsk biorących udział w wojnie na Wschodzie w 1941 roku. Przeciw takiej sile Sowieci nie byli wówczas w stanie się przeciwstawić.

Pomimo niemieckiej interwencji na Bałkanach (Włosi raz po raz pokazywali, że nadają się tylko do bycia ratowanymi), atak rozpoczął się planowo, 15 maja 1941, a nie z ponad miesięcznym opóźnieniem. Mimo oporu sowieckie siły broniące granicy zostały rozbite przez lepiej przygotowanego i znacznie liczniejszego przeciwnika. Niemcy i Polacy mieli do przebycia nieco mniejszą drogę, mieli więcej czasu i więcej sił do wykonania założeń planu. Część historyków uważa, że w rzeczywistości do sukcesu zabrakło czasu, który pochłonęła operacja na Bałkanach, i sił – co uwydatniło się, gdy część Grupy Armii Środek wykonała zwrot na południe, żeby wspomóc pod Kijowem Grupę Armii Południe.

Mając miesiąc więcej i więcej sił, Niemcy mogli stanąć pod Moskwą, zupełnie nieprzygotowaną do obrony, nawet w początkach września. W tym czasie Sowieci nie mogli obronić stolicy z powodu braku sił. Niemcy i Polacy nie mieli jeszcze problemów ani z jesiennymi deszczami, które wstrzymały ofensywę w 1941 roku, ani ze słynnymi rosyjskimi mrozami. Tym razem Dziadek Mróz nie zdążył z odsieczą. Najpóźniej do października Moskwa została zdobyta, a niemieckie armie posuwały się dalej na wschód, zajmując tereny, z których można było organizować naloty na uralskie i syberyjskie fabryki. Nim pogoda i Armia Czerwona powstrzymały Wehrmacht i Wojsko Polskie, front mógł znajdować się już w Niżnym Nowogrodzie lub jeszcze dalej. W tym samym czasie padł Leningrad, na południu połączone siły polsko-niemieckie dotarły do zagłębia donieckiego.

ZSRR nie został pokonany, jednak ogromne sukcesy na początku wojny przeważyły szalę na korzyść Polaków i Niemców. W kolejnych latach Sowieci tracili tereny głównie na północy i południu. Z polską pomocą bitwa o Stalingrad prawdopodobnie została wygrana i Niemcy zdobyli dostęp do niezwykle ważnych strategicznie kaukaskich złóż ropy. Na północy siły polsko-niemieckie w końcu zajęły Archangielsk i odcięły Murmańsk, poważnie utrudniając dostawy alianckiej pomocy dla ZSRR. Jedynym momentem wytchnienia dla sowietów były lata 1944/1945, gdy inwazja aliantów w Normandii odciągnęła ze wschodu część oddziałów polskich i niemieckich. Końcem wytchnienia byłoby podpisanie pokoju między Niemcami a aliantami.

Walki toczyłyby się zapewne do przełomu lat 1946/1947. Wydaje się, że wówczas Niemcy mogliby wreszcie zbudować bombę atomową, która ostatecznie rozstrzygnęłaby losy wojny. Rosjanie swoją bombę atomową zbudowali dopiero w 1949 roku, a i to w dużej mierze dzięki niemieckim naukowcom, „zdobytym” po wojnie.

Przeciw Niemcom posiadającym bombę atomową Sowieci nie mogli nic poradzić. 1947 rok był końcem II wojny światowej. Końcem pomyślnym dla Niemców, ale także dla Polaków. Niemcy zajęli większość europejskiej części Rosji, Polska być może także rozszerzyła swoje granice na wschód.

Oczywiście nic nie musiałoby przebiegać tak, jak przedstawiłem. Być może Francuzi, po utracie tak lojalnego sojusznika jak Polska, wreszcie zareagowaliby i wojna na Zachodzie utknęłaby niczym dwadzieścia lat wcześniej. Być może ZSRR byłby do wojny przygotowany znacznie lepiej i uniemożliwiłby Niemcom zwycięstwo. A być może scenariusz potoczyłby się w zupełnie inny, zupełnie nieprzewidywalny sposób.

Mimo to, jakkolwiek wojna by się nie potoczyła, efekty byłyby dla Polski korzystniejsze. Nawet jeśli Rzeczpospolita byłaby tylko niemieckim satelitą, uniknęłaby wielu okropieństw II wojny światowej, które przypadły jej w udziale. Być może po raz pierwszy od niepamiętnych czasów stanęlibyśmy po stronie zwycięzców. Korzystne? Moim zdaniem pod niemal każdym względem. Zwłaszcza że pakt z Rzeszą przyniósłby Polsce i inne korzyści, przede wszystkim gospodarcze. Wystarczyło porozumieć się z Rzeszą, gdy Niemcy zajmowali Sudetenland, gdy wciąż proponowali nam sojusz i część Czech przy okazji. Zamiast IV rozbioru Polski I rozbiór Czech.

Jak historia potoczyłaby się dalej? Niestety wydaje się prawdopodobne, że doszłoby do kolejnej wojny między ZSRR a Rzeszą i tym razem nie byłoby miło – zwłaszcza że obie strony posiadałyby broń atomową. Ale są też inne możliwości. Po przegraniu wojny w ZSRR mogłaby się załamać pozycja Stalina, co oznaczałoby zwiększenie wpływów jego przeciwników. Stalin próbowałby odzyskać stracone wpływy poprzez kolejną falę czystek, ale słabszy niż poprzednio wywołałby bunt przeciwników, co mogłoby prowadzić do rozpadu ZSRR. A wówczas Niemcom żyłoby się długo i szczęśliwie. Z czasem dominacja Rzeszy w Europie zaczęłaby słabnąć. Zwłaszcza po śmierci Hitlera na Wschodzie mogłyby powstać, za zgodą Niemców, autonomiczne okręgi na czele z Ukrainą. Na świecie Niemcy stałyby się, obok USA, największą potęgą, podczas gdy Polska byłaby głównym sojusznikiem Rzeszy. Europa Zachodnia byłaby bardziej zależna od USA niż w czasach zimnej wojny.

Wszystko wyglądałoby trochę inaczej niż w rzeczywistości. A cały ten chaos, gdyby tylko chcieli, mogliby wywołać nasi dziadowie.

 


< 10 >