Fahrenheit nr 60 - sierpień-październik 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 27>|>

Sprawa Hermesa (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Finalista nagrody Nike, wybitny malarz, rysownik i pisarz zaprasza w kolejną mistyczną podróż. Nowa powieść Henryka Wańka to pełna przewrotnej metafizyki książka historyczna z intrygą sensacyjną w tle.

Bohaterem „Sprawy Hermesa” jest działający w szeregach pewnej tajnej „inkwizytorskiej” komisji natchniony pastor, którego wstępujący na tron Fryderyk Wilhelm III niespodziewanie odwołał ze stanowiska! Zarówno cenzorska działalność grupy teologów pod przewodnictwem Hermesa, jak i objęta zmową milczenia zagadka jego nagłej degradacji nie zostały nigdy rozpatrzone i sprawiedliwie osądzone przez śmiertelników. W efekcie „sprawę” przejął niebieski trybunał, a dokładniej anielski radca von Engel, dowodząc tym samym, że... „kara dosięga zawsze i wszędzie, nawet w wieczności”.

W przypadku Hermesa sprawa przedstawiała się zawile. Nie osądzony zawczasu, stanął przed Trybunałem Niebieskim z głębokim poczuciem swojej niewinności. I dopiero tam został postawiony przed faktami, które poczytywał sobie za zasługi. Jednak sędziowie byli przeciwnego zdania.

 

(Wydawnictwo Literackie)

 

 

Pliki mp3 do pobrania:

 

plik 1

plik 2

plik 3

plik 4

plik 5

plik 6

 

LUŹNE UWAGI BRACISZKA HANSA TRAUBEGO ZE ŚLĄSKA NA TEMAT WYDARZENIA W GÓRACH HARZU W ŚRODĘ 1 MAJA 1748 ROKU

Dokładnie opowiedzieć mogę tylko to, co sam widziałem, bo większość znam tylko z opowieści Hermanna (kazał się nazywać Danielem, ale dla mnie był raczej Hermannem) i nie wszystko musiało być prawdą. Miał on te swoje sprawy z Agnieszką, o których w ogóle nie rozmawialiśmy. Tamtego popołudnia ćwiczyliśmy się w łacinie. Było słonecznie i ciepło, jak zwykle z końcem kwietnia. Siedzieliśmy za domem Merza na ławce, a ona przyniosła tam wyprane rzeczy i przysiadła się do nas. Słuchała, jak wkuwamy Owidiusza. Niektóre zdania nawet powtarzała za nami. Już zapadał zmierzch, gdy wstali z tej ławki i poszli przed siebie. Cóż miałem robić? Poszedłem za nimi. Nie odpędzali mnie bynaj­mniej, a Agnieszka nawet wzięła za rękę, jakby chcąc mi dodać odwagi. Musiało być późno, bo gdy wyszliśmy za miasto, strażnicy bramy w Hasselrode już spali. Chciałem wracać do domu, lecz wyśmiali moje skrupuły i uznali je za dowód tchórzostwa. Agnieszka szła pewnie, dobrze znała drogę, mimo ciemności zaprowadziła nas do lasu, a gdy szliśmy pod górę, zręcznie wymijała skalne prze­szkody. Wspinaczka w ciemności tak zapadła mi w pamięć, że może nawet była znacznie krótsza, niż mi się wydaje.

Doszliśmy na szczyt Steinberg, o którym wiedziałem, że nazywają go Klein Brocken i cieszy się złą sławą. Nie mogłem złapać tchu, a przede wszystkim trochę się bałem. Oni zniknęli w ciemności, a wokół mnie kręciło się wielu innych, jeśli w ogóle byli to ludzie. Jeden zamiast nosa miał dziób koguta, a inny warczał jak pies, tak że nie śmiałem się poruszyć, aż odbiegł. Tymczasem w oddali zapłonął ogień i palił się coraz silniej. Na jego tle przesuwały się ciemne sylwetki. Coś tam mruczeli, pieśń jakąś, albo to tylko wiatr szumiał w zaroślach i trawach. Od ognia zrobiło się jaśniej i znowu Agnieszka z Hermannem stanęli przede mną. Nie rozpoznałem ich zrazu, bo oboje byli całkiem nadzy. Dopiero po głosie poznałem, że to ona. Zdziwiła się, że jestem jeszcze ubrany. Widząc, że się waham, zerwała ze mnie bluzę i nalegała, bym ściągał portki. Mieli ze sobą dzbanek, który podali mi i zachęcali, bym wypił. Smakowało to piwo jak szałwia z piołunem. Sam już nie wiem, jak zrzuciłem odzienie, a oni znów zniknęli w mroku. O tej porze roku w górach nocą wcale nie jest ciepło, a jednak, mimo że nagi, nie czułem żadnego zimna. Więc nie ciągnęło mnie do ogniska, gdzie działo się coś bezwstydnego. Tak przynajmniej myślę, bo widziałem tylko z odległości. Może tam grzeszyli po swojemu, tego nie wiem, ale widziałem taniec i słyszałem śpiew. A pieśni nie były bynajmniej pobożne. Na szczęście szybko odzyskałem rozum, odnalazłem koszulę i portki, wciągnąłem na siebie i uciekłem stamtąd. Nie znałem drogi. Wiedziałem tylko, że muszę zejść z góry, a potem się zobaczy. Szedłem po omacku przez las, unikając tych, co się wdrapywali w przeciwnym kierunku. Słyszałem ich tylko – łamiące się gałęzie i przekleństwa. Wczesnym rankiem byłem w Wernigerode. Przy kaplicy Świętego Jerzego odmówiłem modlitwę i odzyskałem pokój ducha. Obmyśliłem też kłamstwo, którym się wytłumaczę przed gospodynią. Niepotrzebnie, jak się okazało, bo nie było jej w domu. A później w ogóle o to nie pytała. Z Herman­nem także już na ten temat nie rozmawiałem. Agnieszkę widziałem jeszcze dwa lub trzy razy. Wreszcie opuściłem Wernigerode jesienią tego roku, gdy ojczym umieścił mnie w szkole w Würzburgu. Po latach dowiedziałem się skądś, że Hermann został profesorem i Radcą Wielkiego Konsystorza Kościoła Luterańskiego.

Działo się to w dniu pierwszego maja 1748 roku w Wer­nigerode, w Górach Harzu. O tym, co tam się wyprawia, różne opowiadano rzeczy, nie mieszczące się w głowie, ale ja sam mogę powiedzieć, że tylko tyle widziałem.

Potwierdzam zgodność z moimi słowami:

Hans Traube ze Śląska.

 


< 27 >