Fahrenheit nr 62 - styczeń-marzec 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literaturoznawca

<|<strona 03>|>

Literaturoznawca

 

 

A wtedy ona na to: „Ojej, taki duży?!” Ale zacznijmy od początku...

Chyba po raz pierwszy w życiu zrobiliśmy coś tak radykalnego. Generalnie nie można powiedzieć, aby Redakcja Fahrenheita była jakoś szczególnie zainteresowana sportami ekstremalnymi, narażaniem życia czy w ogóle ruszania naszych czteroliterowych posad świata gdziekolwiek dalej od biurka niż toaleta albo czajnik w kuchni (co ma i swoje złe strony, bo odkąd ktoś w przypływie wyjątkowej głupoty schował puszkę z kawą do szafki wiszącej o pół kroku dalej niż stoi czajnik, zmuszeni jesteśmy pijać wrzątek z cukrem i ewentualnie mlekiem. Choć to akurat mizerne udogodnienie. W dodatku Worek Cebuli złapał fazę na skręty i wypalił całą swoją herbatę...). Tak czy inaczej, adrenaline junkie to raczej nie my. Nie, nie. Cisza, spokój, swojska atmosfera. Nad wyraz swojska, jako że generalnie hołdujemy zasadzie, iż od ciepłego smrodku jeszcze nikt nie umarł, podczas gdy nadmiar świeżego powietrza już dwie wielkie armie wygubił. Tak nam się w każdym razie do tej pory wydawało, jednak kiedy przez parę dni nieśmiałe dotąd słonko nabrało odwagi i przygrzało przez zabite gwoździami okna, swojskość okazała się przeciwnikiem groźnym, niedocenianym i zabójczym. Najpierw powiesił się sępi kaktus (vultura sepultura crewpalcae), który ktoś kiedyś przywiózł skądś. Albo może Sekretarz dostała na Dzień Kobiet czy coś w tym stylu, nie pamiętam dokładnie. Zresztą nikt się gadziną i tak specjalnie nie interesował, bo nawet jak na kaktusa był wyjątkowo upośledzony na urodzie. A w dodatku dziobał i trzeba go było podlewać tequillą. Niby tylko raz do roku, ale zawsze to strata. Fakt, nikt za nim płakać nie będzie, niemniej nie na co dzień mamy do czynienia z roślinami doniczkowymi odbierającymi sobie życie. A wiemy, o co poszło, bo zanim zadyndał na sznurku od żaluzji, przez dobre pół godziny próbował desperacko otworzyć okno. W sumie mieliśmy nawet wystarczająco dużo czasu, żeby mu jakoś pomóc. Bo ja wiem? Na dwór wynieść, wykręcić numer do psychologa, diabli wiedzą, co jeszcze... Jak się nad tym zastanowić, była taka możliwość.

Było nie dziobać, sukinsynu.

Jak się więc nietrudno domyślić, tragiczna śmierć kaktusa, jakkolwiek niecodzienna, nie wzruszyła nasz więcej niż (kolejny) kac OdZnaczonego. Jednak już następnego dnia w akwarium zagnieździł się słonik. Taki malutki, maciupeńki. To znaczy, w pierwszej chwili myśleliśmy, że to słonik, bo miał uszyska i trąbkę, ale przy bliższych oględzinach okazało się, że to tylko Uszaty, ale w masce. Trochę szkoda, bo taki mały słonik fajny by był. Zupełnie jak ta gadająca żabka informatyka. I to już nas nieco zaniepokoiło, bo Uszaty, choć nikczemnej postury, z niejednej menażki zaglądał oczom w śmieci czy jak to się mówi... I jakkolwiek śmiesznie by nie wyglądał, tym razem dało nam to jednak do myślenia. Coś najwyraźniej wisiało w powietrzu i zaczęło do nas docierać, iż jest to coś znacznie mniej metaforycznego, niż byśmy sobie wszyscy życzyli. A kiedy dwa dni później Szefowej pomarszczył się cały monitor i blat biurka, stało się jasne, że tym razem sytuacji nie da się tak po prostu zignorować. Po raz pierwszy stanęliśmy oko w oko z koniecznością dokonania... no cóż, porządków. Była to myśl dziwna i przerażająca. Nikt z nas nigdy-przenigdy nie zajrzał do schowka na szczotki w celu odnalezienia jakichkolwiek sprzętów sprzątających. Nikt nigdy nie zarchiwizował w koszu piętrzących się gór zmarnowanego talentu, a Kużołaki w koszu Sekretarz powoli osiągały rozmiar dorodnych kurczaków. Stos naczyń (swoją drogą, ciekawe skąd się one wszystkie tam wzięły...) piętrzący się w zlewie już całe dekady temu scementował się w jedną nierozkruszalną nowoczesną rzeźbę. Nikt nigdy nie próbował nawet drażnić Kudłatego mydłem czy grzebieniem. A na dodatek wszystko to było naszym... ekosystemem, naszym środowiskiem naturalnym, naszym... domem. Mieliżbyśmy teraz zdradzić wszystko, w co wierzyliśmy, co ukształtowało nas takimi, jakimi jesteśmy, co nadawało sens naszemu życiu? Zamachnąć się na to wszystko ze ścierą, zmiotką i wszetecznym mopem?

Cóż. O tym, moi drodzy, przekonacie się już w następnym odcinku.

 

Wasz Literaturoznawca

 

A Uszatego owinęliśmy trochę skoczem, żeby nie mógł ściągnąć maski. Z trąbką wygląda jednak zabawniej.

 


< 03 >