Fahrenheit nr 62 - styczeń-marzec 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 17>|>

O tych, co nie chcieli umrzeć

  

 Kilka uwag o naczelnej obsesji Dartha Vadera, Lorda Voldemorta i Czarnoksiężnika Coba

 

Człowiek najsilniej definiowany jest i określany wewnętrznie przez terminalność jego życia, przez nieuchronny koniec jego i ziemskich spraw – śmierć. Bez tego, generalnie niemiłego, obrysowania bytu w skończoności trudno by sobie wyobrazić ludzkie sprawy – lęki, radości, marzenia, ba – w ogóle jakąkolwiek aktywność (bo czy skale trwającej przez wieki cokolwiek się chce?). Jednocześnie nie ma chyba bardziej ludzkiego pragnienia niż życzenie przeciwstawienia się tej podstawowej właściwości losu. Losu ludzkiego sensu largo, obejmującego różne, choćby fantastyczne, humanoidalne, poddane tej przykrej konsekwencji, rasy. Magiczne wstrzymanie czasu, uratowanie się przez zmianą, zniszczeniem, obróceniem w pył, przeminięciem, śmiercią jako zmianą, niebytem finalnym, krańcowym zanikiem i ostatecznym zniszczeniem to marzenie – utopia obecna w kulturach, religiach, indywidualnej świadomości ludzkiej od zarania dziejów. Przed zmianą, chorobą, śmiercią chcemy ratować siebie samych, nasze związki z drogimi nam osobami, same te osoby – najbliższych, wreszcie całe grupy społeczne, całą ludzkość, istnienie jako takie. Tymczasem kultura popularna przynosi nam co najmniej trzy jakże ważkie przykłady na to, jak zgubna może być chęć przeciwstawienia się naturze życia i nierozłącznie z nim związanej śmierci.

Kierując się chronologią, weźmy najpierw na warsztat drugoplanowego bohatera trzeciej części trylogii Urszuli Le Guin „Ziemiomorze”, „Najdalszy brzeg” – czarnoksiężnika Coba. Chcąc przezwyciężyć śmierć (zawładnąć krainą zmarłych), doprowadza on do totalnej destabilizacji świata żywych, czary przestają być skuteczne, zanikają zdolności magiczne, ludzie stają się apatyczni i tracą sens życia, uciekają w narkotykowe iluzje, szerzą się plagi i przemoc, światu magów grozi zniszczenie.

Druga postać, Darth Vader, najczarniejszy, ale jakże pociągający bohater Gwiezdnej Sagi George’a Lucasa. Przemianę, przejście na ciemną stronę mocy, stymuluje u niego podobna niezgoda na śmierć, najpierw matki, później ukochanej Amidali. Od tej pory w szaleńczym sprzeciwie wobec śmierci Anakin Skywalker śmierci się zaprzedaje, zaczyna śmierć siać, scybernetyzowany, ukryty pod technologiczną zbroją sam jako człowiek umiera. Decydując się umrzeć naprawdę w ostatnich scenach VI epizodu, „Powrót Jedi”, odzyskuje na chwilę przed fizyczną śmiercią prawdziwe życie, gdy Luke zdejmuje mu hełm (trzeba przyznać, że niesłychanie estetyczny) – Vader spogląda wtedy na syna „swoimi własnymi oczyma”, oczyma człowieka pogodzonego, afirmującego to, przeciw czemu się buntował i czemu, paradoksalnie, się zaprzedał.

Trzeci bohater to oczywiście także jak najczarniejszy Lord Voldemort, postać z powieści J.K. Rowling, niestrudzenie polująca na Harry’ego Pottera. Ten specjalista od wybujałych ambicji (a zatem i kompleksów) oszukuje śmierć, tworząc horkruksy i zaklinając w nie cząstkę własnej duszy – zyskuje w ten sposób nieśmiertelność, dopóki ukryte przez niego artefakty spoczywają bezpiecznie. Do stworzenia horkruksa konieczna jest czyjaś śmierć, więc znów walka z własną śmiercią okupiona jest sianiem jej wokół.

Choć ma to tylko pośredni związek z przewodnią myślą, nie mogę powstrzymać się przed wskazaniem na jeszcze jedną analogię pomiędzy bohaterami Ursuli Le Guin, której wiedzy i inteligencji psychologicznej odmówić nie można, i J.K. Rowling, której te same przymioty, wydawać by się mogło, mniej rzucają się w oczy. Otóż w postaciach stworzonych przez obie autorki uwidacznia się teza o holistycznej, także etycznie, pełni natury ludzkiej – w której mieści się zawsze „cień”, a więc złożoność, odwrócenie, wyparcie, jednia przeciwieństw – dobra i zła – jasnej i ciemnej strony mocy. Motyw ten jest przewodni w pierwszym tomie „Ziemiomorza”, „Czarnoksiężniku z Archipelagu”, w którym główny bohater, mag Ged (zwany Krogulcem) nieopatrznie uwolnił moce ciemności, by później ścigać je po całej magicznej krainie, a na końcu spotyka je, nazywa swoim własnym imieniem i zlewa się z szarą postacią – swoim własnym cieniem. Uświadamiając go sobie, wchłaniając na powrót (mądrze akceptując?), pokonuje złe moce (własną słabość?). Cóż mamy w „Harrym Potterze”? Zadziwiające od początku paralele pomiędzy nim a głównym czarnym charakterem, uosobieniem zła (a przecież jednak – człowiekiem lub pozostałością po człowieku): Lord Voldemort używa bliźniaczej różdżki, mają wspólne cechy, wspólną a rzadką umiejętność władania językiem węży, wyjątkową łączność psychiczną przez oklumencję, triara przydziału wpierw chce kierować Harry’ego do Slytherinu, tam gdzie naukę odbywał Voldemort itd. itp. Co prawda w książce pojawia się też cień tłumaczenia tej zbieżności – nieudana próba pozbawienia życia Harry’ego przez Voldemorta związała ich losy i właściwości, ale umówmy się – to wyjaśnienie naiwne.

Zyskać wieczne życie, przełamać śmierć można za tym jedynie na śmierci żerując – zadając śmierć i ból innym, choćby się nawet przed śmiercią pierwotnie innych chciało chronić. Chcąc uciec przed śmiercią ziemską wpadamy w objęcia śmierci wiecznej – choć brzmi to bardzo konfesyjnie w sensie dogmatyczno-religijnym, choćby chrześcijańskim, refleksję tą odnieść można ogólnofilozoficznie. Afirmując przemijanie naturalne, zyskujemy wieczne życie duchowe. Jakże wzruszający jest widok oczyszczonego Dartha Vadera w starej skórze Anakina Skywalkera, stojącego już po śmierci, ale po stokroć żywszego duchowo (choć żal wspaniałego kostiumu) obok duchowych emanacji przyjaciół – Yody i Obi Wana.

Przedstawione tu przykłady są zarazem fantastyczne jak i graniczne (kultura a w szczególności popkultura musi i lubi wyolbrzymiać); wydaje się, że złe skutki przynosi ucieczka przed „zmianą” i „końcem” mniejszego kalibru niż przeciwstawianie się śmierci.

Generalnie trudno jest zaakceptować wszelką zmianę i uczynić z niej stopień w swoim własnym rozwoju. Zmianę chce się magicznie wstrzymać, wprowadzając coś na kształt życzenia bezruchu. Sztuczne zatrzymanie czasu (trwaj chwilo!) to pozorne bezpieczeństwo, to stałość, a jednak ruch i zmiana to życie – bezruch to śmierć.

Umiejętność odnalezienia się w zmianie to mała kreseczka – punkt mocy. Chasydzka historia opowiedziana przez Martina Bubera uczy: jeśli w jednym z imion bożych (wszechmogący) zabraknie małego punkcika, literki jod, powstanie „szod” – co znaczy spustoszenie.

 


< 17 >