Fahrenheit nr 63 - kwiecień-czerwiec 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Bookiet

<|<strona 03>|>

Bookiet

 

 

Temat na czasie

Media bombardują nas okropieństwami w postaci doniesień o przetrzymywaniu w zamknięciu młodych kobiet, gwałceniu ich i poniżaniu (ostatnio w Austrii, rok temu w Rosji). Pytanie, dlaczego ofiary terroru nie próbują się w jakiś sposób ratować, uciekać, wzywać pomocy? Dlaczego poddają się katowi, ślepe i posłuszne, godząc się z wyznaczoną im rolą?

Traf chciał, że o tym traktuje kolejna powieść Kathy Reichs „Poniedziałkowa żałoba”, wydana przez Red Horse – kryminał z panią antropolog w roli głównej. Powieść świetna, bestsellerowa, sprzedająca się w Ameryce Północnej jak świeże bułeczki.

Tutaj też Temperance Brennan musi się uporać z seksualnym dewiantem, który porywa i przetrzymuje (przez kilkanaście nawet lat!) młode dziewczynki.

Przyczyną szeroko zakrojonego śledztwa są oczywiście wygrzebane pod podłogą pubu kości trzech dziewcząt. Kości stare, pochówki ceremonialne autochtonek zamieszkujących Kanadę wiek temu? Czy może kości świeże, ofiary morderstwa? Nos Temperance mówi, że kości mają najwyżej pięćdziesiąt lat. I nos Temperance się nie myli. Ale żeby uznano organ powonienia pani antropolog za znaczący, musi upłynąć sporo wody w rzece w Montrealu.

To druga książka Kathy Reichs, z którą miałam przyjemność. Pierwsza, „Deja dead” – debiut powieściowy, mnie zachwyciła. „Poniedziałkowa żałoba” oczarowała, spowodowała, że zakochałam się w autorce bez pamięci. Tak sprawnie napisanych kryminałów nie czytałam już dawno. „Żałoba” jest siódmą z kolei pozycją o przygodach Temperance Brennan. Aż żałuję, że przeskoczyłam od pierwszej do (na razie) ostatniej.

Bo nie tylko kryminalna akcja jest ważna i na pierwszym planie. Autorka sporo miejsca poświęca wątkom osobistym – przyjaciółce Annie, która ma niewąskie problemy z mężem, sobą, ogólnie życiem. Własnemu, rozwijającemu się powoli i w tajemnicy romansowi. Pogłębiającej się niechęci do detektywa Claudela – wymuskanego sztywniaka, który już od dawna siedzi zadrą pani antropolog.

Dodatkowo mamy możliwość poznania Montrealu od każdej w zasadzie strony. Akcja „Deja dead” dzieje się w trakcie upalnego lata. „Poniedziałkowa żałoba” pokazuje miasto zimą – mroźną, śnieżną, zamarzniętą. Czytamy o zabytkach, ulicach, topografii. Mieście dziwek i nocnego życia, ale też osiedlach staruszków.

Obiecuję sobie, że gdy tylko czas pozwoli, pochłonę środkowe powieści Kathy Reichs. I jeśli będę mogła, podzielę się również wrażeniami. A jeśli kiedyś pozwolą mi finanse odwiedzić kanadyjskie miasto – nie będę potrzebować ani przewodników, ani GPS-a.

A na razie oddalę się w poszukiwaniu kolejnej książki Kathy Reichs. Do czego również i Was zachęcam.

 

mormor

Ocena: 5

 

Kathy Reichs

Poniedziałkowa żałoba

Tłum. Martyna Plisenko

Red Horse, 2008

Stron: 480

Cena: 29,99

 

 

 

 



Gonić czy złapać, oto jest pytanie

Dawno, dawno temu Skaldowie przekonywali, że cała radocha to gonienie króliczka, złapanie zaś jest epizodem bez większego znaczenia. Coś w tym stylu sugeruje tytuł i jedna z bohaterek powieści „Gonić króliczka” Marioli Zaczyńskiej. „Coś w tym stylu” nie oznacza wcale, że tak właśnie. Bo suma sumarum jednak o złapanie w efekcie chodzi. Czego? Ba! „O czym marzy dziewczyna, gdy dorastać zaczyna...”

Jednak, jak wiadomo, marzenia potrafią runąć z siłą wodospadu. Jagoda, młoda pisarka, której debiutancka powieść odniosła duży sukces, umiejętnie, choć osobliwie zresztą sterowany przez właścicielkę wydawnictwa, jest kobietą porzuconą. Niecnie i nieelegancko w – że tak powiem – iście angielskim stylu. Już ten fakt wystarczy, żeby utracić nieco równowagi psychicznej. Jakby tego było mało, strategia marketingowa wydawnictwa brzmiąca „nieważne jak piszą, byle pisali” doprowadza do tego, że Jagoda zostaje okrzyknięta „skandalistką roku”, paparazzi czają się za każdym rogiem, a to już odzyskania spokoju wewnętrznego nie rokuje. Kiedy w końcu na scenie pojawia się potencjalny ON, całe życie Jagody wydaje się być jedną wielką klapą, którą Splot Wydarzeń z hukiem nad głową bohaterki zatrzaskuje, zwalając na to wszystko dodatkowo kupę kamieni.

I wszystko jasne. Romans, czy jak się teraz pisze: literatura kobieca. Nie jest to jednak harlequin. Zaczyńska popadać w sentymentalizm wcale nie zamierzała. Książka od pierwszej do ostatniej strony miała bawić. I bawi. Jest tu kilka naprawdę pysznych, celowo przerysowanych postaci i kilka równie smakowitych scen.

A przy okazji, kiedy już skończymy lekturę, możemy się zastanowić nad sprawami poważniejszymi, jak cena sukcesu lub jak ochronić własną prywatność czy godność, względnie, że faceci to jednak świnie.

„Gonić króliczka” jest zdecydowanie dobrym, poprawiającym humor czytadłem, ale myślę, że póki co jest „gonieniem króliczka”. Zauważyłam tu bowiem parę niewykorzystanych szans, mam jednak nadzieję, że następna powieść autorki będzie już króliczkiem złapanym.

 

Ocena: 4

Ebola

 

Mariola Zaczyńska

Gonić króliczka

Red Horse, 2008

Stron: 256

Cena: 24,99

 

 

 

 



Niekonwencjonalne spojrzenie na marketing

Przyznam od razu – kupiłam „Sprzedawcę broni” Hugh Lauriego, bo jestem fanatyczną fanką serialu „Doktor House”, w którym autor gra główną rolę. Zarazem jednak muszę poczynić zastrzeżenie – gdyby debiut Lauriego został wydany na fali popularności wspomnianego serialu, nie ryzykowałabym zakupu. Stało się jednak inaczej, książka podbiła listy bestsellerów osiem lat przed tym, gdy ktokolwiek usłyszał o perypetiach uzależnionego od środków przeciwbólowych, genialnego kuternogi z oddziału diagnostycznego szpitala w Princeton. Jedynie na polski przekład trzeba było czekać dwanaście lat, bo dopiero niebywała popularność emitowanego od zeszłej jesieni w TVP serialu dała gwarancję, że tytuł się sprzeda. Uznałam zatem, że zaryzykować warto.

„Sprzedawca broni” jest książką specyficzną, zdecydowanie nie dla każdego. Decyduje o tym przede wszystkim styl, jakim została napisana. Mimo że teoretycznie jest to kryminał, czy też, by być precyzyjnym, pastisz powieści sensacyjno-szpiegowskiej, akcją właściwą i logiką intrygi autor zaczyna się interesować dopiero w okolicach sto dwudziestej strony. Wcześniej skupia się głównie na narracyjnym, pełnym wtrętów i dygresji przedstawieniu głównego bohatera, co robi ze specyficznym, cynicznym humorem. Jest to wstęp długi, który sporej części czytelników może się wydać przytłaczającą, bezsensowną gadaniną, sztuką dla sztuki i – cóż – zniechęcić ich skutecznie do dalszej lektury. Mnie akurat urzekł, gdyż ten rodzaj zabawy słowem jest mi bliski, a i poczucie humoru Lauriego do mnie trafia. Jestem jednak w stanie zrozumieć, że komuś może zabraknąć cierpliwości na przedzieranie się przez tak rozległe „zawiązanie akcji”. Ci, którzy wytrwają, potem dostaną w nagrodę coś smakowitego.

I znów – nie mówię tu o samej intrydze, która chwały za oryginalność z pewnością autorowi nie przyniesie. W pastiszu muszą się pojawić standardowe składniki wzorca. Sztuką jest nie przekroczyć granicy śmieszności i pokazać, że się wzorzec wykoślawia mimo wszystko w jakimś celu. W mojej ocenie to się Lauriemu udało. Zgrabnie żonglując paradoksami, zwraca uwagę na fakt pozornie oczywisty, ale jakoś odruchowo przez wszystkich pomijany: terroryzm stanowi źródło utrzymania milionów ludzi. Oczywiście jedynie pośrednio, tym niemniej niezaprzeczalnie. Dzięki zapotrzebowaniu stwarzanemu przez terrorystów (i tych, którzy z nimi walczą) sieć zakładów, tak czy inaczej biorących udział w wytworzeniu produktu finalnego, czyli broni, daje miejsca pracy, karmi, odziewa i podnosi PKB Stanom Zjednoczonym. Ta konstatacja pojawia się jedynie pośrednio i jakby od niechcenia, wśród zwariowanych meandrów fabuły, co ratuje utwór przed mianem propagandowej agitki, a jednocześnie przydaje samemu stwierdzeniu mocy. Terroryści są potrzebni, a gdy ich zabraknie, to można ich stworzyć, dając okrężną drogą fundusze kilku nieświadomym manipulacji idealistom. Wrzucić ich sobie w koszty marketingowe, bo nic tak dobrze nie tworzy zapotrzebowania na prototyp nowej broni, jak właśnie spacyfikowany za jej pomocą niewielki, acz efektowny zamach.

Skłaniając mimochodem do tej nienachalnej refleksji, „Sprzedawca” dostarcza zarazem znakomitej rozrywki, co wyjaśnia, dlaczego tak dobrze się sprzedaje.

 

Cintryjka

Ocena 4

 

Hugh Laurie

Sprzedawca broni

Tłum. Jacek Konieczny

WAB, 2008

Stron: 416

Cena: 39,90

 

 

 

 



Szacowność śmieci

Czy może istnieć książka, która jest jednocześnie, delikatnie mówiąc, mało potrzebna, jednocześnie kiepska i jednocześnie akademicko szacowna?

No więc chyba może. O ile nie padłem ofiarą mistyfikacji i o ile to nie jest ciut późniejsza podróba. Sprawa taka, że gniot będący znakiem czasu minionej epoki może być nawet gniotem pouczającym. Nawet jeśli coś nie jest błyskotliwe, a wręcz przeciwnie; jeśli nie jest odkrywcze, a wręcz przeciwnie, ale w jakiś sposób uchwyciło ducha owego czasu, jest warte polecenia. Owszem, z zastrzeżeniem, że dla dorosłych i takich, którzy mają dość wiedzy, by, nie gorsząc się i nie załamując rąk nad upadającą moralnością oraz w rezultacie bulwersującej lektury nie zasypiając w okolicach pierwszej ćwiartki, wyduszą istotną wiedzę o epoce. Jeśli taka wiedza w ogóle istnieje.

Otóż jeśli nie zostałem zrobiony w konia, a przyznam szczerze, że nie chciało mi się sprawdzać, to wiedza, jaką posiadłem, jest taka, że gatunek zwany pop, czyli literatura bezduszna, bezakcyjna, czysto rozrywkowa, ma głębokie tradycje. I owszem, mógłbym się zagłębić w biblioteki, pobieżne „guglanie” wyrzuciło mi informacje o tłumaczu: Elżbieta Wassongowa. Tamże udało się upewnić co do... autora. François Timoleon de Choisy. No więc pewnie mamy do czynienia z autentykiem. Coś mi się tłucze w obolałej głowie, że to jakiś znaczący w historii literatury tekst i że posiadając maturę, wiedzieć powinienem. No cóż, wiem czy nie wiem, sam nie wiem, i zabrałem się sumiennie za lekturę. Ta zaś powinna być wciągająca, bo grzeszna, zamiast pouczająca raczej deprawująca, czyli to, co najbardziej smaczne.

Tiaaa. Miłosne awantury ze śladową akcją nastawioną na drażnienie zmysłów. Takie pitu-pitu, mniej więcej jak Markiza de Sade czy jak mu tam było, tyle że bez perwersji. Przyznam szczerze, że nudne jak flaki z olejem. Do tego autor niemogący się zdecydować, zali czasy ma opisywać czy dostarczać opisów mających młódź sprowadzać na moralne manowce?

Ano lekturę poleciłbym autorom celującym na popularnego czytelnika. Tenże opat, mam wrażenie także celował na łatwy efekt uzyskany za pomocą soft-porno. No i moi kochani, sami widzicie (jeśli czytacie), co tego zostało. Podobnież warto to przeczytać, gdy się zajmuje produkcją książek, które rozwala, zdawałoby się, fabuła. Pod kątem zastanowienia, zali po latach co z tej fabuły zostało. Zastanówcie się, czym treść jest, a czym, nie nawet choćby się zdawało to coś, co nie jest, pełne treści.

Otóż pewnie lektura pouczająca jest. Gdyby kto chciał załamywać ręce nad upadającą moralnością, ujrzy ją (moralność) w dziejowej perspektywie i może sobie da odpust.

Książka owa wreszcie jest dowodem na wartość słowa pisanego, żadnej książki nie należy palić, wyrzucać, z ostrożnością na gwóźdź w wychodku nadziewać. Jeśli już, kartki przeznaczone na utrzyjzadki przeczytać, choćby i stękając. Ostatecznie dźwiękom dochodzącym z ustronnego miejsca nikt się nie będzie dziwił, że nieprzystojne. I cóż z tego, że tym razem ich przyczyna tak literacka?

 

Baron

 

Ocena: 4

 

François Timoleon de Choisy

Pamiętnik opata de Choisy przebranego

za kobietę

Tłum. Elżbieta Wassongowa

Reporter, 1992

Stron: 178

Cena: nieznana (nie więcej niż 5 zł, bo bym nie kupił)

 

Klasyk zapomniany

Są książki pisane po to, żeby się w głowie czytelnikowi poukładało, rozjaśniło. Są takie, żeby przeczytał i myślał, że tak się stało. Jedne przekazują wiedzę, ale są takie, które to skutecznie udają.

Książki, które są podręcznikami dla amatorów, potrafią jeszcze coś innego: spowodować, żeby czytelnik coś zrobił wreszcie dobrze lub lepiej. I nie miał pojęcia dlaczego. Takie są na przykład poradniki pisania książek.

Swego rodzaju zaraza, której szkodliwość w dziedzinie literatury „widać zwłaszcza”. Zasada pisania takich podręczników jest taka, że podaje się przepis jak na ciasto. W rezultacie wychodzi nam zawsze sernik, czy kryminał, czy jakieś tam fantasy lub inna literatura amerykańska, wybitna jak najbardziej, tylko że od czytelnika wymagana jest wyrozumiałość. Żeby się nie czepiał, że od sztancy, proste jak konstrukcja cepa oraz że o niczym.

Zdawać by się mogło, że innych dziedzin sztuki takie podejście zepsuć nie może, że nawet trudno, żeby inaczej na przykład o fotografii. W przypadku tak stechnicyzowanej dziedziny nie ma sposobu, żeby nie podać „przepisu prostego”. Otóż, jak się zdaje, większość autorów nie widzi, jak wybrnąć z problemu i robi właśnie tak. Weź taki aparat, taki materiał, ustaw budzik na taką godzinę, weź taki obiektyw i ci w końcu wyjdzie. Wyjdzie takie zdjęcie. Takie, a nie inne. Pojęcia nie mamy, jakie mogłoby być to inne.

Sztuka pisania o sztuce polega na odkrywaniu tych najogólniejszych, tajemnych zdawałoby się reguł, jakimi rządzi się estetyka. Boję się użyć słowa „piękno”. Pewnie nie chodzi o piękno, chodzi zaledwie o to, żeby się podobało albo żeby zainteresowało czy zaintrygowało. Sztuka ta chyba polega też na tym, by potrafić ustrzec się przeróżnym pokusom. Na przykład dawania „rad prostych”. Otóż artyści po latach praktyki mają szereg takich sposobów, czasami sztuczek tak banalnych, „że głowa mała”, że człowiek nie dostrzega, że właśnie o to chodzi.

Przykładem czegoś takiego w literaturze jest przeciwstawienie charakterów opozycja dwóch postaci: smutny i wesoły. I o dziwo, dokładnie coś takiego daje się zrobić w grafice, a także w fotografii.

Dowcip jednak w tym, że jak autor mówi, mamy motyw i temat, i owo przeciwstawienie postaci jest zaledwie motywem. A temat, gdzie temat? Gdzie, autorze, zdjęcia czy opowiadania, czy nawet cała książka?

Takich refleksji naszło mnie podczas czytania tej książki wiele. Powiem, że chyba jednak z nich wystarczy, żeby było warto po dzieło sięgnąć. Ale...

No właśnie. gdzie to dopaść? Pojawia się jak meteor na Allegro, czasami w bibliotekach, czasami jakiś kumpel pożyczy. Jeśli mnie pamięć nie myli, ostatnie wydanie z 1960 roku, z całą archaicznością tamtej robotniczo-chłopskiej epoki, ale też z całą starannością i użytecznością. Książka trudna, chyba z kilkoma drobnymi błędami, które wszakże są po prostu dziś nieistotne, książka, która nie podaje przepisu na sernik, ale opowiada o tym, jak obracać się w tej kuchni w ogóle.

 

Baron

Ocena: 5

 

Witold Dederko

Elementy kompozycji fotograficznej

Wydano ok. 1960 roku, danych brak

Stron: 180

Cena: nieznana (aukcyjna)

 




Zawiedzione nadzieje ku zawiści żywione

Konkretnie: zawiedzione moje nadzieje. Fanką Caroline Graham zaczęłam być w chwili, gdy w telewizji natrafiłam na serial „Morderstwa w Midsomer” na podstawie serii jej powieści. Kiedy wreszcie udało mi się dostać w swoje ręce książki, z fanki zmieniłam się we wdzięczną gruppie. A teraz... Teraz to się będę musiała poważnie zastanowić, ale z „gruppiowania” raczej zrezygnuję.

Główną bohaterką powieści jest dziennikarka radiowa Roz, którą zaczyna prześladować tajemniczy psychopata. I w zasadzie to już wystarczy za streszczenie całej książki, resztę każdy może sobie dopowiedzieć. Niestety, to jedno zdanie też wystarcza do wykazania dwóch największych słabości tej książki.

Po pierwsze: główna bohaterka, dziennikarka radiowa, lubiana przez większość współpracowników, kobieta sukcesu, żona kochającego męża, matka ślicznych dzieci, posiadająca do tego całkiem interesujące hobby. Mimo widocznych wysiłków autorki, by uczynić z niej postać sympatyczną, a przy tym bardzo ludzką, jest zwyczajnie nijaka. Trudno ją polubić, trudno jej współczuć, trudno się przejąć jej losem. To samo tyczy się jej idealnej rodziny i idealnego, podkochującego się w niej kolegi. Są zwyczajnie zbyt mili, pozytywni i papierowi.

Po drugie: tajemniczy nieznajomy psychopata. Samo wybranie psychopaty na główny szwarccharakter jest często pójściem na łatwiznę – nie trzeba silić się na wymyślanie motywów, bohater może robić wszystko, bo przecież to psychopata, a kto by oczekiwał od psychopaty racjonalności działania? Graham stara się uniknąć tej pułapki i dość szczegółowo zagłębia się w psychikę prześladowcy (narracja jest na przemian prowadzona z jego punktu widzenia i z punktu widzenia Roz), co dla czytelnika staje się w pewnym momencie nużące. Sam bohater dzięki takiemu przedstawieniu zyskuje na wielowymiarowości i wyrazistości (zwłaszcza w porównaniu z innymi), ale za to traci na dynamice. Miejscami ma się wrażenie, że czyta się fabularyzowane studium psychologiczne, a nie kryminał.

Nie należy jednak zapominać, że to debiutancka powieść Caroline Graham, nic dziwnego więc, że w porównaniu z kolejnymi wypada gorzej. Gdyby było na odwrót, nie świadczyłoby to najlepiej o autorce. Mimo wyżej wymienionych niedostatków książkę czyta się łatwo i nawet przyjemnie, dopiero po odłożeniu jej pojawia się niedosyt. Czytelnikom „oczytanym” w kryminałach i thrillerach, z wyrobionym smakiem, tej książki nie polecam – zbyt duża szansa na zawód. Ale jeśli ktoś po ten gatunek literacki sięga od czasu do czasu i potrzebuje lekkiej książki do poczytania w ogródku, czy np. podczas podróży pociągiem – można sięgnąć.

Mnie pozostaje tylko cieszyć się, że najpierw w moje ręce wpadła seria „Morderstwa w Midsomer” – gdybym zaczęła od tej książki, to możliwe, że zraziłabym się do Caroline Graham. A tak... Może dam kolejnym jej książkom jeszcze jedną szansę.

 

Millenium Falcon

Ocena: 3

 

Caroline Graham

Zawiść nieznajomego

Tłum. Ewa Jusewicz-Kalter

Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne

2008

Stron: 262

Cena: 29,90

 

 

 

 



Kontakt inny niż wszystkie

Po przeczytaniu pierwszego rozdziału książki „Pod skórą” Michela Fabera miałam ochotę odrzucić ją w kąt. Zapowiadała się na zwykłe wymóżdżające czytadełko. Ot, jeździ sobie babka po Szkocji i zabiera autostopowiczów. Zawsze mężczyzn, zawsze dobrze zbudowanych, zawsze samotnych. Ciąg dalszy nasuwa się sam – ani chybi spragniona facetów samotnica albo, jak to w powieściach sensacyjnych bywa, psychopatka, która w odwecie za swoje ciężkie dzieciństwo podrzyna im gardła i w równych rządkach zakopuje w ogródku koło domu.

Nie przerwałam lektury, co ogromnie mnie cieszy. Nawet z pozoru sztampowy początek zaczął budzić pewne pytania. Kiedy nad ranem przewracałam ostatnią kartkę, czułam się zawiedziona: że to już koniec, że książka taka cienka, że wszystko już wiem. I że prawdopodobnie upłynie sporo czasu, nim trafię na powieść, która tak mnie poruszy. I która postawi parę niewygodnych pytań, na które do dziś nie potrafię znaleźć odpowiedzi.

Bo co właściwie sprawia, że jesteśmy ludźmi? Rasa? Kultura materialna? Zaawansowanie nauki, postęp techniki? Co czyni nas atrakcyjnymi? Uroda? Bogactwo? Ciepło? Inteligencja, opanowanie sztuki konwersacji albo może wewnętrzna wrażliwość? Być może istnieje czytelnik, który potrafi udzielić odpowiedzi na te pytania. Jeśli taki się znajdzie – serdecznie mu pogratuluję, bo ja się poddałam.

Nakreślona przez Fabera granica między byciem rozumnym człowiekiem a kawałem mięcha jest tak cienka, że aż niedostrzegalna. Łatwość, z jaką można ją przekroczyć, napawa strachem. Każe zastanowić się nad słusznością podejmowanych decyzji – a przede wszystkim nad tą dziedziną życia, którą rządzi przypadek i nie mamy na nią wpływu.

Coraz mniej powstaje książek, które opisują pozostający w sferze najdzikszych marzeń kontakt z inną rasą istot rozumnych. Wydawałoby się, że temat już się wyeksploatował, scenariuszy takiego międzycywilizacyjnego spotkania jest niewiele: obcy obojętni, obcy przyjaźni, obcy agresywni, obcy opiekuńczy, obcy wymarli. Faber nie wykorzystuje schematów. Stwarza własny wzorzec – obrzydliwy i przerażający.

Książka nie jest powieścią sensacyjną ani fantastyczną, daleko jej do literatury szumnie określanej jako psychologiczna. Istnieje gdzieś na pograniczu gatunków. Po jej zakończeniu pozostaje niedosyt, inaczej patrzy się na ludzi, a myśli zaczynają kołować po dziwnych trajektoriach. Jeśli ktoś podobnego stanu nie lubi, może sobie lekturę spokojnie darować.

 

nimfa bagienna

Ocena: 6

 

Michel Faber

Pod skórą

W.A.B., 2005

Stron: 344

Cena: 29,90

 

 

 

 




< 03 >