Fahrenheit nr 65 - styczeń 2oo9
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Recenzje

<|<strona 11>|>

Recenzje

 

 


Wielka draka w Moskwie

 

okladka

Niektórym wydawać się może, że Moskwą rządzi mer Jurij Łużkow. Inni mogą sądzić, że najwięcej do powiedzenia w tym wielkim mieście mają prezydent i premier Federacji Rosyjskiej, panowie Miedwiediew i Putin. Fani prozy Łukjanienki wiedzą zaś swoje – to szefowie Nocnego i Dziennego Patrolu grają tam główne skrzypce. I wszyscy wymienieni powyżej mają częściowo rację. Częściowo, gdyż kolejny element do układanki dorzuca Wadim Panow w powieści „Wojny prowokują nieudacznicy”.

Zastanawialiście się może, co się stało z dawnymi, wielkimi cywilizacjami rządzącymi planetą w prehistorycznych czasach? Z ludami, po których pozostały jedynie strzępki informacji w najstarszych ludzkich zapiskach? Czy zniknęły zupełnie, czy też ich potomkowie przemykają gdzieś skrycie między nami? A może też sterują naszymi poczynaniami, ukrywając się za magiczną kurtyną w jakimś tajnym, niewidzialnym mieście? I właśnie z taką wizją zetkniecie się na kartach powieści pana Panowa.

Moskwa. Miliony mieszkańców, ulice, domy, samochody, urzędy, firmy i korporacje. Przywykliśmy sądzić, że to wszystko dzieła naszych ludzkich rąk, zamieszkiwane i zarządzane przez ludzką rasę. Bo też i szanse, żeby zobaczyć, co tkwi głębiej w tej układance, są niewielkie. Już magowie Wielkich Domów dbają o to dobrze. A że odwrócić wzrok czeła, jak nas nazywają, rzucić na nas iluzję, nie jest trudno, nie należy się dziwić, że dostęp do Tajnego Miasta mają tylko nieliczni spośród nas. Jedynie ci, którzy dla Wielkich Domów przedstawiają jakąkolwiek wartość.

Historia uczy nas, że każde imperium ma swój początek, rozkwit, szczyt potęgi i upadek. Nowe cywilizacje przychodzą, inne usuwają się w cien i zwalniają im miejsce. Pokojowo czy na drodze wojennej, to nie jest istotne. Ważne, że znikają powoli. Jednak nie wymierają. Odchodzą w miejsce, gdzie zbudowały sobie spokojny azyl. Tajne Miasto – miejsce, gdzie mogą spokojnie koegzystować ludy dawniej sobie wrogie. No może nie pokojowo, wszak pewnych spraw się nie da zapomnieć, przelanej krwi nie da się wybaczyć, ale na pewno można powstrzymać się od jawnej wrogości i walk. Wszystkie ważniejsze, potężne niegdyś cywilizacje zamieszkujące Tajne Miasto tworzą Wielkie Domy. Ich siła opiera się na magii, ona daje im podstawę do przetrwania i utrzymania niemałych wpływów. Tym większych, że czełowie zamieszkujący nadbudowaną na Tajnym Mieście Moskwę są na czary niezwykle podatni. Wszak nasza rasa jeszcze nie odkryła swoich magicznych talentów. I tak wszystko trwa od setek lat w delikatnej równowadze zapewniającej przetrwanie i pozwalającej patrzeć z optymizmem w przyszłość. Do czasu jednak. Wypełnia się bowiem wielka przepowiednia i w Zielonym Domu rodzi się Zwiastun. Chłopiec oczekiwany od tysiąca lat. Pierwszy od wielu stuleci męski potomek posiadający umiejętność posługiwania się magią. Z olbrzymim potencjałem oraz bagażem przeznaczenia. Ma wywołać wielką wojnę i poprowadzić Zielony Dom do ponownej dominacji nad światem. Ale czy świat jest gotów na następną wyniszczającą wojnę? Czy historia nas, czełów, a także innych ras czegoś nie nauczyła?

Po postawieniu tak poważnych pytań przejdźmy może do podsumowania. Na początek odrobina dziegciu. Po lekturze powieści pana Panowa zastanawiam się nad nośnością pewnych pomysłów, koncepcji. Wydaje mi się, że „patrolowy” cykl Siergieja Łukjanienki rozpoczął pewien nurt w rosyjskiej fantastyce. Elementem wspólnym jest tu Moskwa i ukryty przed oczami normalnych obywateli świat. Rzecz jasna – kreacja pana Panowa jest oryginalna, jednak pewne poczucie wtórności pozostaje. Innym minusem może być miejscami zbyt przewidywalna fabuła.

 Przejdźmy teraz do dobrych stron powieści. Taką jest zgrabne połączenie światów tajnej i zwyczajnej Moskwy. Wszak brutalne rozgrywki między Wielkimi Domami nie mogą obyć się bez ofiar także po naszej, ludzkiej stronie. Co stawia przed moskiewską policją poważne problemy i trudne do rozwikłania racjonalnymi metodami zagadki. I właśnie kreacja miejskich stróżów prawa przypadła mi bardzo do gustu. Inni bohaterowie także są stworzeni umiejętnie, nie rażą papierowością, można się do nich przywiązać, polubić ich. Książka należy do nurtu „sensacyjnego”, nie może więc zabraknąć w niej szybkiej akcji. Fabuła rozwija się w odpowiednim tempie, zostajemy sprawnie wprowadzeni w tajniki funkcjonowania Tajnego Miasta i Wielkich Domów i rzuceni w wir walk między starożytnymi ludami. Na kolejnych stronach śledzimy zwroty akcji, zmiany w układzie sił, losy bohaterów. Aż do końca, który pozostawia szeroko otwartą furtkę do świata Tajnego Miasta, co, jak się domyślam, skutkować będzie kolejnymi tomami opowieści rozgrywających się w magicznej Moskwie. I osobiście nie będę miał nic przeciwko zapoznaniu się z nimi.

Komu mogę polecić powieść „Wojny prowokują nieudacznicy” Wadima Panowa? Na pewno sympatykom fantastyki dziejącej się teraz i „prawie” tu oraz osobom szukającym w lekturach akcji i odpowiedniej dawki przygód. Także miłośnikom rosyjskiej fantastyki rozrywkowej. Jest to dobre czytadło na długie zimowe wieczory czy podróż pociągiem dalekobieżnym.

 

Jacek Falejczyk

 

Wadim Panow

Wojny prowokują nieudacznicy

Tłum. Rafał Dębski

Fabryka Słów, 2008

Stron: 508

Cena: 29,99

 


O aniołach uczłowieczonych

 

okladka

Od dzieciństwa docierają do nas legendy o półboskim świecie istot nadprzyrodzonych – potężnych i wiernych, powołanych do życia u zarania dziejów. W świadomości przeciętnego obywatela wizerunek anioła sprowadza się do długowłosego, bezpłciowego indywiduum w powłóczystym gieźle, które trudni się przeprowadzaniem dzieci przez kładkę nad bystrym potokiem, a w wolnych chwilach śpiewa hymny ku chwale Pana. Osobnik ten posiada wolną wolę, którą zawsze obraca do wypełniania spraw szlachetnych, nie ma za to ciała. Jako że jest aseksualny, nie jest mu ono do szczęścia potrzebne.

Anioły, jakie na kartach zbioru opowiadań „Żarna niebios” powołała do życia Maja Lidia Kossakowska, z powyższymi istotami mają wspólną tylko jedną cechę: długie włosy. Na śpiewanie nabożnych pieśni nie mają czasu, ludźmi opiekują się tylko niektórzy, ku chwale Pana wojują mieczem, a jeśli chodzi o ciało, to i owszem, mają je prężne, namacalne, niejednokrotnie pokryte bliznami. Co zaś do sprawy płci... odpuszczę sobie jej analizę, bo z niewieściej skromności mogłabym się nieco zaczerwienić.

Anioły Kossakowskiej podobne są do ludzi – co w jednakowym stopniu wychodzi im i na korzyść, i na niekorzyść. Na korzyść, bo łatwiej dzięki temu pojąć ich motywację, wyjaśnić działanie. Do bólu prawy, oddany Królestwu rycerz broniący idei, w którą święcie wierzy, odreagowujący stres piciem i pragnący kobiecego towarzystwa jest absolutnie zrozumiały, bo tak wiele w nim człowieka. No właśnie...

Jak na mój gust, zbyt wiele w nim z człowieka, zbyt mało anioła – istoty nieludzkiej. Daimon Frey, owszem, obraca w pył całe światy, lecz jego dezorientacja jest ludzka, podobnie jak ból, wyrzuty sumienia i pretensje do samego siebie. Asmodeusz w prywatnej wojnie z Lilith prezentuje wszelkie cechy upokorzonego mężczyzny – ludzkiego mężczyzny. Także ludzka jest gorycz i zmęczenie Hazara. Miłość, jakiej doświadcza Ariel, jest ziemska, nie niebiańska. Archanioł Michał, wielki regent, w swych planach dotyczących utrzymania jedności Królestwa używa metod dostępnych człowiekowi. Nawet Razjel zdaje się nie korzystać z mocy niedostępnych śmiertelnikom. Owszem, jego magia działa, jest zręcznym czarodziejem... takim samym, jak zamieszkujący Limbo Algivius, były człowiek.

Stosunkowo najbardziej zbliżony do nieludzkiej istoty wydaje mi się siedzący u stóp tronu Pańskiego Serafiel, zasłuchany w głosy, jakie docierają tylko do niego, wieszczący rzeczy, których nie da się objąć umysłem. W nim jednym nie ma człowieka... i to jest jego minus. Bo dzięki brakowi pierwiastka ludzkiego jest kompletnie niezrozumiały, także dla swoich anielskich pobratymców. Obawiają się go, choć jego oddania dla Pana nie negują. Jest dla nich obcy, jakby nie był jednym z nich... a przecież jest.

Doskonale rozumiem, że stworzenie i zaprezentowanie czytelnikowi gatunku, który kompletnie będzie się od człowieka różnił logiką, systemem wartości i codziennymi obyczajami, jest ogromnie trudne, a poza tym bezcelowe. Bo odbiorca przesłania jest właśnie człowiekiem, myśli w określony sposób i przyjmuje do wiadomości to, co jest w stanie zrozumieć. Wrażenie robią na nim te ideały, jakie wyznaje (lub chciałby wyznawać), działania, jakie sam podejmuje (lub przynajmniej chciałby) i uczucia, jakim sam podlega (albo choćby za nimi tęskni). Dlatego opowieści o nazbyt uczłowieczonych aniołach czyta się gładko. Dlatego łatwo się z nimi zidentyfikować. Dlatego wreszcie można doszukać się w ich bohaterach cech, jakie sami posiadamy i na swój sposób na chwilę dźwignąć się ku boskości.

Jeśli jednak zapomnimy na moment, gdzie i o co rozgrywa się wymyślona przez autorkę bitwa, zobaczymy jej bohaterów jako zwykłych ludzi. Jeśli odjąć im skrzydła, niczym nie będą się od nas różnić. Jeśli o mnie chodzi, przydałby się im czasem aspekt duchowy, mistyczny... adoracyjny? Anielskie opowieści czyta się z zainteresowaniem, bo dotyczą naszych problemów. Każdy czytelnik ma wyśnione wielkie czyny, swoje Królestwo i swoją Królową (albo Króla), za których wiele odda. Autorka sięgnęła do naszych pragnień – umiejętnie, z polotem i artyzmem. A że anioły jako postaci wydają mi się zbyt mało nadprzyrodzone? Przeżyję. Tym bardziej, że nieludzka logika dla mnie, jako człowieka, mogłaby być nieczytelna.

 

Hanna Fronczak

 

Maja Lidia Kossakowska

Żarna niebios

Fabryka Słów, 2008

Stron: 509

Cena: 29,99

 


Niebezpieczeństwa nudy

 

okladka

Wszyscy potrzebujemy poczucia bezpieczeństwa. Jednym ze sposobów zapewnienia sobie tegoż są rytuały. Stale powtarzane czynności, wyraźnie określające nasze „stąd-dotąd”. Wystarczy spojrzeć na kalendarz: „Sobota – kosimy trawnik”, „Niedziela – kościół”, „Piątek – zakupy”, „Poniedziałek – zapiekanka z tym z niedzieli” lub zegarek: „7.30 – wyjście do pracy”, „17.00 – telenowela” (o tak, program telewizyjny, z jego powtarzalnością i przewidywalnością jest idealnym filarem, na którym możemy oprzeć nasz wszechświat). Kiedy kończy się film, nie musimy już kombinować, co począć z tak miło rozpoczętym wieczorem, wiemy bowiem doskonale, że aż do głównych wiadomości, jakby się one nie zwały, będziemy (niepotrzebne skreślić): pomagać dziecku w lekcjach, bawić się z psem, sprzątać, rozwiązywać krzyżówki, czyli robić to, co robimy zawsze o tej porze.

Jest dobrze. Wszystko na swoich miejscach: rodzina, zwierzęta, sprzęty. Jesteśmy panami swego losu. Nawet nudę mamy zaplanowaną, co do sekundy. My – władcy czasu. Hura!

Tylko że wszystko to działa, póki coś nie rypnie. Bo wtedy okazuje się, że jeśli brak w naszym życiu odrobiny szaleństwa, to szaleństwo samo do nas przyjdzie. A że o przeciwciała jakoś się nie zatroszczyliśmy, to i przebieg choroby nie będzie łagodny.

Nid Dugay, profesor prawa, wiedzie doskonale uporządkowane życie. Gdy budzi się rano, wie dokładnie, jak będzie wyglądał jego dzień. Siadając do obiadu, wie, co na tym stole ujrzy. Kiedy rozmawia z żoną, wie, co ona powie, jak zareaguje i jakimi słowy on jej odpowie. Jedynym, co może wprowadzić w jego świat element zaskoczenia, są córki, jako że dzieci są jednak nieprzewidywalne, ale to ryzyko Dugay ma wliczone w koszta, a więc jest to ryzyko spodziewane i tym sposobem oswojone.

Bohater powieści „Poetyka podrzynacza gardeł” Philippe Ségura, bo o nim mowa, jest absolutnym panem swojego życia, a przynajmniej tak mu się wydaje. Pojawia się bowiem wróg. Wróg zrazu nieokreślony, w miarę rozwoju akcji coraz bardziej wyrazisty, wręcz fizyczny. Choć nie jestem przekonana, czy i na ile rzeczywisty. Bo, nie oszukujmy się, po co ktoś miałby niszczyć pana Nijakiego? Zawiązywać spisek, knuć intrygi, zadawać sobie tyle trudu. Dugay jest tak nieciekawy i, szczerze mówiąc, tak nieistotny, że szkoda na niego czasu.

Ten wróg, mityczny Yagudin niszczący krok po kroku życie Dugaya wydaje się być raczej metaforą tej części umysłu bohatera, która powiedziała „dość!”, dla której zawartość nudy w nudzie okazała się nie do zniesienia.

Każdy z nas potrzebuje czasem zastrzyku adrenaliny. Każdy z nas, nawet jeśli się tego obawia, liczy na to, że coś się wydarzy. W każdym z nas siedzi mniejszy lub większy szaleniec i czasem trzeba go wypuścić, inaczej sam znajdzie wyjście.

A nuda? Nuda zabija.

A „Poetyka”? Do przeczytania i przemyślenia. Koniecznie.

 

Dorota Pacyńska

 

Philippe Ségur

Poetyka podrzynacza gardeł

Tłum. Agata Kozak

Wydawnictwo Literackie, 2008

Stron: 280

Cena: 29,90

 


Pokój do wynajęcia o 2:31

 

okladka

Antologie mają tę zaletę, że z dużym prawdopodobieństwem każdy znajdzie w nich jakieś opowiadanie „dla siebie”. Nawet nie będąc wielkim fanem prezentowanego gatunku, ze względu na różnorodność formy można w takim zbiorze trafić na coś, co nas zainteresuje.

Tak jest i w tym przypadku. „Pokój do wynajęcia” to drugi tom antologii grozy wydawnictwa Red Horse, tym razem sygnowany wstępem Łukasza Orbitowskiego, skądinąd jednego z czołowych twórców polskiego horroru, który w entuzjastycznych słowach zachęca nas do czytania. Czytanie bowiem jest tym, co, według Orbitowskiego, odróżnia nas od zwierząt.

Ma pan Łukasz rację, bo i trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Rację ma też, chwaląc zbiorek o tyle, że można w nim znaleźć choćby taką perełkę jak bardzo krótki „Worek” autorstwa Adriana Miśtaka, czy parę równie ciekawych dłuższych opowiadań, które nie straszą przeciętniactwem i wtórną fabułą.

Nie łudźmy się jednak, że całość jest równie ciekawa. Nie wszyscy autorzy bowiem zdołali uciec od przewidywalnej fabuły; zarówno teksty krótsze, jak i dłuższe wygodnie stąpają przetartymi już szlakami. Tak czyni choćby E.K. Jozpas w „Testamencie ciotki Stefanii”. Odnoszę przemożne wrażenie, iż autor chłonął w dzieciństwie twórczość Edgara Allana Poe, być może zbytnio nasiąkając klimatem i specyfiką fabularnych rozwiązań jego dzieł. Natomiast „Krawaty Koltaya” Pawła Palińkiego wydały mi się nazbyt inspirowane „kingowszczyzną”. Można by tak wymieniać tytuły i wyraźne, przynajmniej z pozoru, źródła pomysłu czy też użytej atmosfery, są to jednak teksty, które przynajmniej posiadają jakąś atmosferę. Niestety, nie można tego powiedzieć o wszystkich opowiadaniach antologii.

I tu mam trzech prywatnych „faworytów”, którym udało się mnie zadziwić, bynajmniej nie w pozytywnym sensie, bo na pewno nie zaskoczyć, czy tym bardziej zachęcić do sięgnięcia po inne swoje dokonania. Pierwszym jest pan Tomasz Golis i tytułowy „Pokój do wynajęcia”. Opowiadanie, jak zakładam, miało emanować onirycznym nastrojem, tymczasem jest zwyczajnie niedopracowane; motywy rodem z japońskich horrorów w polskim wydaniu, niestety, do mnie nie przemawiają, zwłaszcza że w połączeniu z gotyckimi „klimatami”, którymi autor epatuje aż do przesady, zamiast dreszczu emocji wywołują co najwyżej uśmiech politowania. Drugi „faworyt” to Daniel Greps z „Październikową Opowieścią”, który próbuje opowiedzieć nam mroczną historię z morałem. Banalna, pozbawiona większego sensu i do bólu pretekstowa fabuła uniemożliwia jednak dotarcie owego morału do czytelnika. To już kolejne zderzenie z prozą Grepsa, które zakończyło się podobną traumą – znów ni stąd, ni zowąd pojawia się tajemnicza postać o wielkiej mocy, tym razem, nie wiedzieć czemu, udzielająca głównemu bohaterowi kuriozalnej lekcji człowieczeństwa. Czemu tak, a nie inaczej, dlaczego akurat jemu, kto i po co? Nie wiadomo. Autor chyba też nie wiedział. Ostatnim z czarnej trójcy jest Paweł Dałka, prezentujący opowiadanie „Królowa Jednego Wieczoru”. Pomysł byłby znakomity, gdyby nie fakt, że autor zatrzymuje się w pół kroku, zamiast przerażającą opowieścią rozgrywającą się w sterroryzowanej rodzinie częstując czytelnika najpierw zbiorem scen przemocy, następnie dawką ględzenia, by zakończyć to pointą tyleż przewidywalną, co wydumaną i odzierającą opowiadanie z jakiejkolwiek głębi, o grozie nie wspominając.

Nie należy jednak zniechęcać się do lektury tej antologii tylko dlatego, że recenzującemu nie podobały się wyżej wymienione opowiadania, bowiem znajdują się w niej również teksty autentycznie świetne. Oprócz wspomnianej już wybitnej makabreski Adriana Miśtaka, na wyróżnienie zasługują w mojej ocenie jeszcze dwie pozycje. „Stary las” Agnieszki Majchrzak to przepiękna wiktoriańska opowieść o młodej dziewczynie, zmuszanej do kontynuacji pewnej rodzinnej tradycji. Moim osobistym faworytem jest jednak Tomasz Fenske i jego świetny tekst „2:31”. Rzecz przemyślana, napisana wprawnym językiem, bez zbędnych fajerwerków, lecz jakże trzymająca w napięciu. Opowiada zaś podwójną historię, której bohaterowie są tak zwyczajnie ludzcy i prawdziwi, że opowieść nabiera dodatkowych kolorów. W moim osobistym odczuciu to nie „Pokój do wynajęcia”, lecz właśnie ten tekst zasługiwał na wyróżnienie w tytule antologii.

W ogólnym rozrachunku cały zbiór broni się głównie tymi trzema opowiadaniami. Dwa kolejne niezłe utwory – „Tylko ciało” Ewy Mroczek oraz „Kraina” Sebastiana Imielskiego – nie pozwalają mi wcisnąć książki w ostatni rząd najniższej półki w prywatnej biblioteczce, jednak antologia, jako całość, do wybitnych nie należy. Pocieszający jest fakt, że autorzy opowiadań w niej zamieszczonych to pisarze początkujący, którzy jeszcze mają czas, aby doszlifować swój warsztat i pomysły.

Dodać mogę całkiem szczerze, że będę rozglądać się za kolejnymi dokonaniami pani Majchrzak oraz panów Miśtaka i Fenske, natomiast nie sięgnę już raczej po twórczość Daniela Grepsa.

 

Małgorzata Szymanek-Wojciechowicz

 

Antologia

Pokój do wynajęcia

Red Horse, 2008

Stron: 400

Cena: 24,99

 


< 11 >