Fahrenheit nr 65 - styczeń 2oo9
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 14>|>

Słów kilka w kwestii kobiecej

Myśli tzw. zebrane

 

 

Lata całe utrzymywała się tendencja, że literatura science fiction, a później i fantasy jest domeną mężczyzn. Udowadniano to przede wszystkim na podstawie znajomości znaczenia kilku wyrwanych z kontekstu terminów naukowo-technicznych i umiejętności wymiany koła w samochodzie, ewentualnie pogrzebania (z różnym skutkiem) w jego silniku. Mężczyzna naprawiający swój samochód szybko uzmysłowił sobie, że równie dobrze mógłby naprawiać prom kosmiczny, a obdarzony przy tym weną jeszcze to opisać w stosowny sposób.

No i się zaczęło.

Niespotykany rozwój naukowo-techniczny, międzygwiezdne wojaże, podboje innych planet, kontakty z pozaziemskimi formami życia i inne przygody wtłoczono w dobrze nam znane średniowieczne eposy rycerskie. Bohaterowie powieści, zyskując całą paletę nowych możliwości, skuteczniej mogli walczyć ze złem i występkiem nie tylko na planecie zwanej Ziemią, ale także poza jej granicami. Ich chwała, niczym średniowiecznych rycerzy, rosła, a oni sami, przeświadczeni o własnej omnipotencji, porywali się na coraz to śmielsze wyzwania.

Okazało się niebawem, że gdzieś tam w tle powinna pojawić się kobieta. Tylko po co? Jakie miałaby spełniać funkcje? Czym się zajmować? Przecież to kobieta!

I w tym miejscu należałoby sobie zadać pytanie: czy mężczyźni w ogóle potrafią pisać o kobietach, a jeśli tak, to dlaczego w nurcie fantastyki wypada to tak przeraźliwie groteskowo?

Izaak Asimov, zapytany kiedyś o kreacje kobiece w literaturze science fiction, odpowiedział: „Kobiety mogą brać udział w akcji utworu science fiction, ale pod warunkiem, że ukazane są zgodnie z poczuciem przyzwoitości i nadzwyczaj powściągliwie”1. Powściągliwość i przyzwoitość nakazały usunąć się kobietom z literackiego świata mężczyzn i pod żadnym pozorem nie rościć sobie praw do miana bohaterki w tymże. „Kobiece postaci pojawiały się w powieściach fantastycznych tylko jako potwierdzenie stereotypów, a role płciowe w literaturze SF odzwierciedlały patriarchalny porządek społeczeństwa”2. Mają więc swoje miejsce, a jakże, ale z uporem maniaka dzieli się je na dwie kategorie: naiwnych, infantylnych blondynek piszczących na widok pierwszego napotkanego potwora oraz brunetek, władczych i stanowczych, ale nacechowanych negatywnie i uparcie stojących po stronie zła. Te pierwsze służą jako tło dla głównego bohatera, któremu oczywiście wszystko się udaje, a dodatkowo heros zaznacza swoją bohaterskość i „prawdziwe męstwo”, ratując blond damę z opresji.

Te drugie natomiast, jak zauważyła autorka artykułu „ Księżniczki i emancypantki”, „bawią się lepiej, ale czeka je za to niechybny koniec [...] i zasłużona kara”3. Działo się tak dlatego, że autorzy próbowali nieco urozmaicić atmosferę swej powieści, wplatając w to wszystko wątek romansowy. Należy sobie jednak zdać sprawę z tego, że bez owego wątku utwór nie straciłby na wartości ani nie doznał szczególnego uszczerbku na fabule. Wniosek nasuwa się sam: postacie kobiece były najzupełniej w świecie zbędne.

Wbrew oczekiwaniom wszystkich, literaturą fantastyczną zaczęły interesować się pisarki walczące o prawa kobiet. I tak na rynku księgarskim zaistniały Ursula LeGuin, Anne McCaffrey, Joanna Russ. Kobiety piszące o kobietach do tej pory tolerowane były jedynie w kwestii powieści obyczajowych, niejednokrotnie kojarzonych z tanimi romansidłami. Wkraczając na terytorium literatury fantastycznej, niemal natychmiast padły ofiarami ataku ze strony swoich „kolegów” po fachu za niepotrzebne nikomu rewolucje i rewelacje dotyczące płci w literaturze. Mimo to zauważono, jak wiele kobiet znajduje się w kręgu czytelników SF. Z pewnością nie brano pod uwagę potrzeb czytelniczych tego rodzaju odbiorcy, ale liczono się z wynikami sprzedaży książek, dlatego nieco poważniej zaczęto traktować kobiece postaci na kartach powieści. Kobiety nadal były dopełnieniami męskich bohaterów, ale dawano im bardziej odpowiedzialne funkcje i stanowiska (w końcu skoro baba wie, jak działa pralka i mikrofalówka, to może też obsługiwać pomniejsze zdobycze technologii na wspomnianym we wstępie promie kosmicznym). Pisarze zaczęli poświęcać uwagę paniom występującym w powieściach, problem w tym, że robili to z właściwym sobie „wdziękiem” i skostniałym do granic możliwości tradycyjnym światopoglądem. Większość opisów bohaterek zajmuje ich wygląd dopieszczony do perfekcji (nawet w modowych katalogach ani pismach o kontemplacji urody takich elaboratów dotąd nie tworzono), stroje, fryzury, wykroje oczu, ust, styl poruszania się. A wszystko nie po to, aby dodać bohaterce kobiecości (której, nie oszukujmy się, nie ma po co manifestować), ale żeby uprzyjemnić ciężki żywot głównego bohatera, a przy tym czytelników płci brzydkiej. A przecież „bohater galopujący w tej chwili ku Wirowym Równinom nie mieszał się do tych sporów, ponieważ nie traktował ich poważnie. Przede wszystkim jednak dlatego, że bohater był bohaterką. Rudowłosą. Istnieje tendencja, by w tym momencie zerknąć przez ramię na grafika i podyktować mu dokładny opis czarnej skóry, wysokich butów i nagich ostrzy. Słowa typu »pełna«, »zaokrąglona« czy nawet »wyzywająca« wkradają się do narracji, aż wreszcie pisarz musi przerwać, wziąć zimny prysznic i położyć się na chwilę. Co jest dość niemądre, ponieważ kobieta zdecydowana mieczem zarabiać na życie nie będzie wędrować po świecie, wyglądając jak ktoś z okładki katalogu z wyrafinowaną bielizną dla pewnej szczególnej grupy nabywców...”4.

Warto by się w tym kontekście przyjrzeć kilku rodzimym (przykładowym) pisarzom (będzie ich trzech, zdradzających cechy wręcz archetypiczne, do których można później dopasowywać resztę). Co też ciekawego mają do powiedzenia o swoich rodaczkach, które według niektórych antropologów wywodzą się od samych Amazonek?

Otóż mamy do czynienia z sytuacją zatrważającą. Piszącym mężczyznom wydaje się, że znają się na kobietach na tyle dobrze, aby nie tylko wspominać o nich w swoich dziełach. Tworzą ich portrety psychologiczne i jawią się jako znawcy kobiecej psychiki, ciała i wszystkich innych aspektów pań dotyczących.

Zaczynając od najcięższego kalibru:

 

MIZOGIN

Drugie imię Jacka Piekary. Nie chcąc zagłębiać się w biografię tego pisarza, poznawać, jak wielce traumatyczne przeżycia dotyczące kobiet mogły być jego udziałem lub rozmiarem jakich kompleksów jest napiętnowany, sposób jego projekcji kobiet dowodzi, że coś jest na rzeczy...

Kobieta pozbawiona jest tego, co z istoty ludzkiej czyni człowieka – jestestwa. Na kartach jego całkiem nawet płodnej twórczości zwyczajnie nie istnieje. Posiada co prawda imię, urodę (co dla pisarza oznacza, że panna aż się ugina pod ciężarem własnego biustu), nawet czasem ubranie, ale tak naprawdę jej nie ma. Jest za to manekin bezwolny, bezmyślny, służący jedynie do zaspokajania seksualnych fantazji głównego bohatera, bo o jej własnych nikt nawet nie wspomina. Czasem autor swojej „bohaterce” daje tyle wolności, żeby mogła coś ugotować albo posprzątać, bo nic innego (bez względu na gorliwość starań) i tak jej nie wyjdzie. Oczywiście nie wszystkie te kobiece kreacje są jednakowe. Autor dokonał swoistego podziału występujących u niego pań (i raczej długo się nad tym nie zastanawiał) na głupie i złe. Czyli zastosował kalkę, o której pisała Susan Wood. Twórczość Piekary kryje w sobie tak olbrzymi ładunek pogardy dla kobiet, że czytelnik ma ochotę zadać sobie pytanie: jaki cel ma autor w utrwalaniu tych wszystkich zgubnych stereotypów, krzywdzących i dyskryminujących także i jego czytelniczki? Czyżby autor nie zdawał sobie z tego sprawy? Czy też uważa, że jego pozycja jako mężczyzny (a co za tym idzie – i jego bohaterów) byłaby zagrożona, gdyby partnerować zaczęła mu (im) kobieta, która oprócz funkcji motorycznych posiada także intelekt?

Pytania te oczywiście zostają bez odpowiedzi. Przykrym jest jednakże fakt, że ktoś, kto całkiem zgrabnie tworzy swoje pisarskie światy, czyni przy tym tyle przykrości (przypadkowym chyba) „odbiorczyniom”.

 

ZNAM-SIĘ-NA-KOBIETACH-A-PRZYNAJMNIEJ-TAK-MI-SIĘ-WYDAJE

Andrzej Ziemiański. Autor, który z kobiety zrobił misterium, odwieczną tajemnicę, niezgłębioną zagadkę i inne takie tam. U niego również trudno trafić na ślad żywej istoty z krwi i kości, którą można by nazwać pełnokrwistą bohaterką. Trochę obchodzi się z nią jak z porcelanową laleczką, bo ładne toto, kosztowne i szkoda byłoby zniszczyć. Dlatego też stawia się je na półeczce w szklanym pojemniczku i niechaj oczy cieszy. Tak też dzieje się z jego kobiecymi postaciami. Mimo iż stawiają czoło niebezpieczeństwom wszelakim, czuć wokół nich tę zamkniętą szklaną kopułę chroniąca przed „zewnętrzem”. Jakoś tym kobietom zawsze opatrzność pomoże, wszystko się nagle, bez zbytecznego ich wysiłku ułoży i tak zupełnym przypadkiem uda. Przypadkiem. A do tego są one kobietami pełną gębą, stroje (efektowne, aczkolwiek nie efektywne), makijaże, akcesoria okołomiesiączkowe etc. Niestety, nie wystarczy dać postaci broń do ręki, żeby zrobić z niej bohatera, trzeba ją jeszcze obdarzyć pomyślunkiem. O tym jednak autor chyba zapomniał.

 

RÓWNOŚCIOWIEC

Bohaterki autora Wiedźmina w niczym nie przypominają ozdób fabularnych, o których wspomniano na początku.

Dano im szanse na odrzucenie kulturowej skorupy zniewalającej ich ambicje, intelekt i wolę w ogóle i oczom czytelnika ukazał się człowiek. Można oczywiście takim sposobem myślenia zapędzić się w ślepy zaułek, zadając sobie pytanie: czy sukcesem pisania o kobietach przez męskich autorów jest niepisanie o nich w ogóle? Oczywiście nie o to chodzi.

Kobiety-bohaterki zwyczajnie nie powinny być zdeterminowane własną płcią. Jeśli autor w swojej kobiecej postaci dostrzeże człowieka pod powłoką wyolbrzymionej i przerysowanej kobiecości, to jest na dobrej drodze.

Nie wiadomo, na ile są to przekonania Andrzeja Sapkowskiego, ale mimo wszystko nie wydaje się być człowiekiem silącym się na wszelkiej maści poprawności polityczne. W jego twórczości (i oby takich autorów było więcej) kobiety stoją na równi z mężczyznami. Mówią tym samym głosem, dokonują tych samych czynów i postawy również mają takie same. Mimo iż autor różnicuje swoje bohaterki pod względem pochodzenia, wykształcenia, klas społecznych, niemal każda cechuje się wręcz nadświadomością wobec swojej sytuacji, powinności i wyborów, jakich przyszło jej dokonać.

Sapkowski nie boi się też przedstawienia partnerstwa w związku, a nie poddaństwa i przedmiotowości, co serwuje nam większość pisarzy. Wspólne podejmowanie decyzji i podział obowiązków nie jest tu wynikiem kryzysu męskości, ale obopólnego szacunku i uznania indywidualnych potrzeb partnerów. Kwestią kolejną jest odrzucenie przez autora stereotypów pokutujących w społeczeństwie odnośnie „męskich” zawodów wykonywanych przez kobiety. Przykładowo – kobiety służące w armii tudzież bojowniczki-rewolucjonistki nie są ani dzierlatkami odzianymi w mikroskopijne wręcz skrawki skór i innej materii, ani nie są to troglodytki bardziej męskie niż sami mężczyźni. To doskonale wyszkoleni żołnierze, od mężczyzn odróżniający się jedynie delikatniejszym obliczem i długością warkocza.

Sapkowski w swych powieściach (być może nieświadomie) obala wszystkie te kwestie, które umniejszały rolę kobiet w „męskiej” literaturze SF i fantasy do tej pory. Gdyby tak więcej pisarzy brało z niego przykład...

Tysiące lat wmawiania mężczyznom (przez innych mężczyzn) tez o niższości kobiet, ze względu na ich emocjonalizm, wrodzony infantylizm, nieodłączny pęd ku macierzyństwu i tylko ku temu, stworzyły obraz dziewczynki, którą nieustannie trzeba chronić, pouczać i objaśniać świat. Nikt z tych panów nie potrafi w swym zaślepieniu dostrzec, że dziewczynka dorosła. Broni się sama, rozumie świat niejednokrotnie lepiej niż jego „objaśniacze”, a pouczających traktuje lekko pogardliwie, z uśmiechem politowania na ustach. Dziewczynka, która stała się kobietą, chciałaby w końcu stanąć ramię w ramię z chłopcem, który stał się mężczyzną. Niestety. Jemu pozwolono dorosnąć, a ona dla większości zostanie dziewczynką.

 

 

1 Susan Wood, Księżniczki i emancypantki, „Fantastyka” nr 3, 1983, s.18.

2 Anna Radman, Fantastyczny feminizm

3 Susan Wood, Księżniczki i emancypantki, „Fantastyka” nr 3, 1983, s. 19.

4 Terry Pratchett, Blask fantastyczny, Warszawa 1986, s. 110.

 


< 14 >