Fahrenheit nr 66 - maj 2oo9
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 23>|>

Duch developera

 

 

Alicja Majstersztyk nie mogła narzekać na brak sukcesów. Była właścicielką dobrze prosperującej agencji nieruchomości, która pozwalała na dostatnie życie. Odnosiła jednak wrażenie, że w jej codzienność wkradła się stagnacja. Brakowało jej adrenaliny, jakiej doświadczała przy zakładaniu agencji. Rutyna. Wszystko jak w dobrze dopasowanym szablonie. Nie sądziła, że przyjdzie kiedyś taki dzień, kiedy do tej stagnacji jeszcze zatęskni.

Cała historia zaczęła się dwudziestego lipca. Przybycie hrabiny Marianny de Volaille ożywiło atmosferę dosyć sennego dnia. Wyniosła arystokratka przy blisko czterdziestostopniowym upale ubrana była w elegancki kostium koloru seledynowego, podkreślający wcięcie w talii. Głowę przyozdobiła przepięknym kapeluszem, o ton ciemniejszym od reszty garderoby. Całość ubioru uzupełniały skromne pantofle na niewielkim obcasie.

Pani Marianna poruszała się tak, jakby odległość każdego kroku odmierzyła wcześniej z komputerową dokładnością. Kiwnęła głową na powitanie i wymownie spojrzała na krzesło.

– Proszę usiąść. Napije się pani kawy albo herbaty?

– Nie, dziękuję. – Hrabina zajęła miejsce i utkwiła wzrok w Alicji. Właścicielka biura nieruchomości poczuła się trochę nieswojo: czarne oczy gościa zdawały się przenikać ją na wskroś. – Bardzo mi miło panią poznać.

– Mnie również – odparła mechanicznie Alicja. Zdawało jej się, że spojrzenie arystokratki powoduje odmienne stany świadomości. Musiała się mocno skupiać, by utrzymać kontakt z rzeczywistością.

– Nie ukrywam, że przybyłam do pani z dość specyficznym zadaniem. – Hrabina de Volaille pozwoliła sobie na nieznaczny uśmiech. – Jeśli, oczywiście, mogę pozwolić sobie na przejście do meritum.

– Tak, oczywiście.

– Otóż, chodzi mi o nabycie mieszkania w wieżowcu. – Arystokratka wygładziła niewidzialną fałdkę na spódnicy.

Alicja poczuła lekkie rozczarowanie: widząc wytworną damę, nastawiła się na zakup dworku szlacheckiego, willi, domku letniskowego, może nawet pałacu. No cóż, klient nasz pan.

– Chodzi pani o zwykłe budownictwo mieszkaniowe? A może o penthouse?

– Chodzi o mieszkanie w wieżowcu. – Hrabina znowu utkwiła świdrujący wzrok w rozmówczyni. – Ale tu właśnie dochodzimy do trudności.

– Na czym polega owa trudność? – Alicję przeszedł delikatny dreszcz.

– Chodzi o konkretne mieszkanie.

– Mianowicie?

– Fahrenheita 2, mieszkanie numer 83.

– Rozumiem. – Alicja z dużym wysiłkiem zbierała myśli, modląc się w duchu, by arystokratka przestała tak intensywnie jej się przypatrywać. – A jeśli właściciel nie będzie chciał sprzedać lokalu?

– I w tym miejscu zaczyna się pani zadanie. – Hrabina mocno zaakcentowała ostatni wyraz. – Proszę zrobić absolutnie wszystko, by właściciel sprzedał to mieszkanie.

– Do jakiej ceny mogę negocjować?

– Cena nie gra roli. – Hrabina założyła nogę na nogę, poprawiając się przy okazji na krześle.

Alicja przez cały czas trwania rozmowy zmagała się z dziwnym niepokojem. Czuła nieznośne, irytujące napięcie, które wzmagało się przy każdym spojrzeniu pani Marianny. Nie potrafiła otrząsnąć się z hipnotycznego wpływu gościa. Zalewały ją na przemian fale gorąca i zimna, była bliska omdlenia. Hrabina złapała rozmówczynię za rękę.

– Źle się pani czuje?

Alicja nie zapanowała nad własnym organizmem, zamknęła oczy i poddała się ingerencji. Jedyny kontakt z rzeczywistością stanowił dotyk ręki hrabiny. Strasznie zimny. Jakby lodowata, metalowa obręcz zaciskała się na przegubie. Próbowała poruszyć dłonią, ale zamiast gładkiego blatu pod palcami poczuła chropowatą nierówność. Powieki podnosiły się niezwykle ciężko, jakby nie chciały pozwolić zmysłowi wzroku w pełni funkcjonować. Nierówna powierzchnia okazała się betonową podłogą. Znajdowała się w niewielkim, pustym pokoju. Ściany dookoła straszyły wystającym zbrojeniem i wyprutymi spod tynku kablami. Nigdzie ani śladu drzwi czy okna. Próbowała się podnieść, ale poczuła, że coś ją przytrzymuje: żelazna obręcz przybita do podłogi opasywała ściśle nadgarstek. Szarpnęła gwałtownie, lecz poczuła tylko dojmujący ból, promieniujący na całe ciało. Zacisnęła zęby i pociągnęła ponownie – niemal każda cząsteczka ciała dotkliwie odczuła próbę wyzwolenia ręki. Po policzkach potoczyły się wolno łzy. Chciała wykonać jeszcze jedną próbę, gdy usłyszała skrzypnięcie. Rozejrzała się dookoła i jej wzrok padł na jedną ze ścian. Potężne pęknięcie wżynające się ukośnie w pionową powierzchnię zmierzało miarowo w kierunku podłogi. Gdy tylko szczelina osiągnęła punkt docelowy, nastała niezmącona niczym cisza. Wystarczył jednak rzut oka na sufit, by przekonać się, że taki stan długo nie potrwa. Kawałki tynku złowieszczo zwisały z powały, jakby czekając na sygnał, kiedy wreszcie będą mogły zbombardować podłogę. Alicja patrzyła, jak kilka niewielkich grudek spadło nieopodal jej nóg. Odruchowo zgięła kolana, zabierając stopy z zagrożonego miejsca. Z góry zaczęły spadać coraz większe kawałki. Zmieniła taktykę, która miała przynieść jej wybawienie: zamiast się szarpać, próbowała drobnymi, posuwistymi ruchami wyswobodzić dłoń. Deszcz z sufitu zamienił się w gradobicie, spadając na uwięzioną z wielkim hukiem. Ostatnim wysiłkiem Alicja jeszcze raz szarpnęła. Zawyła z bólu, ale udało jej się wyrwać obręcz z podłogi...

– Pani Alicjo!

Właścicielka biura nieruchomości powróciła do rzeczywistości. Siedziała w fotelu za własnym biurkiem, rozcierając nadgarstek lewej dłoni. Naprzeciwko siedziała hrabina de Volaille, przypatrując się jej wnikliwie. Alicja poprzysięgłaby na wszystkie świętości, że w tej właśnie chwili przez twarz arystokratki przebiegł dziwny uśmiech. Miał w sobie coś złowieszczego.

– Pani Alicjo, czy wszystko w porządku?

– Tak, przepraszam najmocniej. Drobna niedyspozycja. – Alicja próbowała zbagatelizować swój stan.

– Jeśli pani chce, możemy tę rozmowę przełożyć na jutro.

– Nie, nie. Możemy kontynuować.

– Jak sobie pani życzy. – Hrabina znowu próbowała ją zahipnotyzować. – Proszę mi powiedzieć, czy pani jest zainteresowana tą sprawą, czy mam szukać pomocy gdzie indziej?

– Jestem zainteresowana. Pobieram osiem procent od wartości transakcji.

– Zgoda. – Hrabina wstała i wyciągnęła rękę.

– Pozwoli pani, że zlecę przygotowanie umowy? – Panna Majstersztyk nie miała ochoty na kolejny dotyk. Znalazłszy wymówkę, wstała i opuściła pokój.

Za drzwiami gabinetu oparła się o ścianę. Musiała zebrać myśli: czuła się mocno rozkojarzona, jakby sama obecność arystokratki wprowadzała poważny zamęt w jej głowie. Na szczęście pomieszczenie współpracowników znajdowało się dokładnie naprzeciwko. Ochłonąwszy nieco, pchnęła drzwi i weszła do pokoju, w którym panował twórczy bałagan. Na blatach dwóch biurek, stojących na środku pomieszczenia, poniewierały się bezładnie porozrzucane segregatory. Zdawało się, że jeszcze chwila i zepchną monitory na podłogę.

– Romek, przygotuj do podpisania umowę na zlecenie kupna mieszkania. Zbyszek, pozwól ze mną na korytarz.

Krótko ostrzyżony brunet z odrobinę odstającymi uszami wstał powoli z krzesła i leniwym krokiem podążył za szefową.

– Mam dla ciebie zadanie specjalne. – Słaby głos Alicji ledwo dochodził do uszu Zbyszka. – Dowiedz się wszystkiego na temat bloku na Fahrenheita 2. Kiedy został zbudowany, przez kogo i czy nie zdarzyło się coś dziwnego przy jego stawianiu. Aha, i jeszcze sprawdź okolicę.

– W jakim sensie sprawdzić? – Zbyszek nie krył zdziwienia zadaniem, którym został obarczony. Nigdy wcześniej nie dostał tak dziwnych instrukcji.

– Nie wiem dokładnie. Może nieopodal jest bank albo kiedyś był dworek? Nie wiem. – Alicja odetchnęła głęboko. – Po prostu zaufaj intuicji.

– Na kiedy mam to zrobić?

– Najlepiej na jutro.

– Na jutro? Nie zdążę. – Pokręcił głową. – Za dwie godziny kończę pracę!

– Dostaniesz ekstra premię.

– Pieniądze szczęścia nie dają. – Zbyszek uśmiechnął się zdawkowo.

– Zbyszek, bardzo cię proszę, to dla mnie ważne. – Alicja nie miała siły na dalszą dyskusję. Doszła do wniosku, że prośbą szybciej dojdzie do porozumienia.

– Dobrze, ale to pierwszy i ostatni raz. – Mężczyzna mrugnął porozumiewawczo.

– Dzięki.

Odwrócił się na pięcie i wrócił do pokoju. Alicja oparła się o ścianę i ciężko odetchnęła. Organizm na samą myśl o powrocie do pokoju, gdzie czekała klientka, stanowczo się buntował. Uciec od świdrujących spojrzeń, dziwnych wizji. Niestety, Alicja nie miała wyboru. Zastanowiła się, czy ze względu na niechęć do obecności arystokratki nie zrezygnować jednak z umowy, ale odrzuciła tę myśl. To byłby całkowity brak profesjonalizmu. Jakoś musiała pokonać uciążliwą przeszkodę. Wzięła głęboki oddech i ponownie znalazła się we własnym gabinecie.

Arystokratka podczas nieobecności kontrahentki nie zmieniła ułożenia ciała na krześle. Alicja od wejścia poczuła na sobie wzrok, który niemalże parzył. Szybko zajęła miejsce po drugiej stronie biurka, bo znowu ogarnęła ją fala słabości. Na szczęście sytuację uratował Romek, który wpadł z wydrukowanym wzorem umowy. Pozostało jedynie poczekać, aż hrabina zapozna się z treścią dokumentu i złoży podpis. Gdy tylko Romek odprowadził panią de Volaille do samochodu na parkingu, napięcie wyczuwalnie opadło. Alicja odetchnęła z ulgą, ale już do końca dnia nie mogła skupić się na pracy.

 

***

 

Panna Majstersztyk trwała w dziwnym stanie, jaki zdarza się na cienkiej granicy jawy i snu. Człowiek wie, że już nie śpi, ale jeszcze próbuje przedłużyć miłe chwile beztroski. Niestety, zwykle ten boski półletarg przerywa bolesny przebłysk świadomości.

Alicja rozglądała się po pokoju, by odnaleźć się w rzeczywistości, i zogniskowała wzrok na budziku stojącym na szafce nocnej. Ułożenie wskazówek okazało się skuteczniejszym alarmem niż syrena wyjąca w remizie strażackiej. Miała tylko pół godziny do spotkania z ważnym klientem, Mariuszem Filipiakiem! Zerwała się do pozycji pionowej, zrezygnowała z poszukiwania kapcia: tylko jeden zawadiacko wystawał spod zsuniętej kołdry, drugi zapewne postanowił pobawić się w chowanego. Poranna toaleta to był istny bieg sprinterski; w życiu nie sądziła, że można się zasapać przy myciu zębów. Narzuciła na siebie w pośpiechu ubranie, wypiła kilka łyków kawy i rzuciła się w stronę wyjścia. Nie zmieściła się w pośpiechu w drzwiach, w wyniku czego nastąpił bliski kontakt framugi i łokcia. Alicja zmełła w ustach przekleństwo, ale szybko zapomniała o bólu, gdy natrętnie powróciła myśl o spóźnieniu. Majstersztyk ekspresowo pokonała klatkę schodową, przebiegła kilkanaście metrów do parkingu i dopadła swojego samochodu. Dźwięk uruchamianego silnika złagodził trochę zdenerwowanie – wreszcie poczuła się panią sytuacji. Przy odrobinie szczęścia dotrze na miejsce, spóźniając się mniej niż godzinę. Ruszyła ostro, skupiając uwagę na dwóch czynnościach – prowadzeniu auta oraz dodzwonieniu się do pracy. Gdy uzyskała wreszcie upragnione połączenie, musiała je przerwać, bo jej świadomość zarejestrowała na poboczu ruch policyjnego lizaka. Dawno nie zdarzyło jej się wyrzucić z siebie dwa razy przekleństwa w ciągu jednego dnia. A to był dopiero jego początek.

Do biura wkroczyła nabuzowana niczym syfon. Policjant był miły, a jakże, i zamiast załatwić sprawę szybko i wypisać mandat, okazał się nieznośnym służbistą. W dodatku uparł się, by sprawdzić stan techniczny samochodu. Nie pomagały błagania ani groźby, funkcjonariusz pozostał nieczuły, a nawet zdawało się, że celowo przedłużał wszystkie procedury.

Współpracownicy jakby wyczuli jej nastrój i na widok szefowej rzucali krótkie „Dzień dobry”, po czym uciekali do swoich pokojów. Na szczęście sekretarka miała dobre wieści: klient odwołał spotkanie.

Gdy wreszcie znalazła się we własnym gabinecie, emocje zaczęły powoli opadać. Nie potrafiła tylko odpędzić irytującej myśli, że w sumie niepotrzebnie się spieszyła. Uniknęłaby mnóstwa nerwów, gdyby zadzwoniła do biura jeszcze z domu. Niestety, spanikowała, a wystarczyło pomyśleć.

Alicja uruchomiła komputer, wstukała hasło i gdy czekała, aż system operacyjny zakończy ładowanie, usłyszała delikatne pukanie do drzwi. Do pokoju wszedł Zbyszek, który wyglądał jak, nie przymierzając, z krzyża zdjęty. Zmęczona, nieogolona i blada twarz przypominała oblicze upiora. Mężczyzna musiał zdusić ziewnięcie, by rozpocząć konwersację.

– Przepraszam, cześć, Ala.

– Nie szkodzi. – Kobieta uśmiechnęła się delikatnie. – Widzę, że pracowałeś do późna.

– Nie miałem wyjścia.

– Chcesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? – Poranne napięcie nie zdążyło się jeszcze w pełni rozładować.

– Gdzieżbym śmiał. – Zbyszek przetarł prawe oko. – Powiedzmy, że źle spałem.

– Jasne. Powiedz lepiej, czego się dowiedziałeś?

– Moment. – Mężczyzna sięgnął do kieszeni koszuli i wyciągnął z niej złożoną na czworo kartkę. Rozprostował ją i zaczął czytać: – Budynek na Fahrenheita 2 wybudowano w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim. Dziesięć pięter, trzy klatki schodowe, dziewięćdziesiąt dziewięć mieszkań, po trzy na każdej kondygnacji. Skrajne mieszkania mają niecałe sześćdziesiąt metrów kwadratowych, zaś te w środkowym pionie około pięćdziesięciu. W środku trzy pokoje z kuchnią, toaleta z łazienką i przedpokój. Typówka.

– Na razie nic szczególnego się nie dowiedziałam.

– Spokojnie, chciałem cię najpierw zaznajomić z tłem. – Zmęczony Zbyszek nie dał się wyprowadzić z równowagi. – Jeśli chodzi o okolicę, to nie ma tam niczego szczególnego. Nieopodal, na ulicy Celsjusza, znajdowała się kiedyś przychodnia rejonowa, ale została zamknięta. Na Kelvina otworzono stację benzynową, chociaż mieszkańcy protestowali. Słowem, nic godnego uwagi.

– Ale chyba coś znalazłeś? – Ala wstała zza biurka, chcąc zabrać kartkę z rąk podwładnego, jednak Zbyszek cofnął się i złożył źródło informacji.

– A owszem. Dowiedziałem się, że tydzień temu w telewizji był reportaż o Fahrenheita 2.

– W której telewizji?

– W regionalnej. Moja kuzynka pracuje w oddziale i udało mi się zdobyć od niej materiały. Wrzuciłem rano na sieć. Zaraz ci włączę.

Zbyszek zasiadł na miejscu szefowej i paroma kliknięciami myszki uruchomił film. Szybko wstał i wpuścił Alicję z powrotem na fotel, a sam stanął za oparciem. Na ekranie pojawiła się czołówka programu „Reporterski cug” – sekwencja dziwnych pulsujących migawek. Na szczęście, oczy nie zdążyły zmęczyć się serwowanym obrazem, który zmienił się w szarą planszę z napisem „W tym domu straszy”. Tło stopniowo zmieniało się, ukazując zarys wysokiego budynku; w kilku oknach odbijało się światło pobliskiej latarni. Gdy tytuł reportażu zniknął, w kadrze pojawiła się młoda kobieta – długowłosa brunetka z owalną twarzą i niewielkimi, wąskimi ustami. Odczekała taktownie chwilę, aż widzowie ogarną jej walory – poprawiła niesforny kosmyk włosów i zaczęła mówić. Niestety, głos był szokująco niski, brzmiał jak męski bas i nie pozostawiał złudzeń, dlaczego ta dość atrakcyjna niewiasta wciąż pracowała w lokalnej telewizji.

– Ulica Fahrenheita 2. Zwykłe osiedle, niepozorny wieżowiec. Zwyczajni ludzie. Ale od momentu powstania w tym budynku zdarzają się niewytłumaczalne rzeczy. Dziwne hałasy budzą grozę. Czy ich źródłem są zjawiska nadprzyrodzone? A może ściany budynku zaczynają pękać? Mieszkańcy są zdesperowani, domagają się interwencji...

Kamera przesunęła się odrobinę w prawo, gdzie na skwerku stało kilkanaście postaci. Reporterka podeszła do grupki i zagadnęła pierwszą z brzegu kobietę.

– Proszę powiedzieć, dlaczego państwo uważają, że w wieżowcu jest duch?

– Jak to, dlaczego? Hałasy słychać, krzyczy ktoś po nocy, spać nie daje.

– A tak, jakieś cholerstwo włóczy się po łączniku!

– Proszę państwa, ale może to po prostu jakiś żywy człowiek dostał się na górę?

– Nikogo tam nie ma! To znaczy tam jest duch!

Do reporterki przecisnął się nieogolony facet o dość ogorzałej twarzy i mocno czerwonym nosie.

– Ja pani powiem, kto tam jest: kosmita!

– Stachu, nie kompromituj się, to duch!

– Ja wiem swoje. Pieprzone ufoki!

– Proszę pana, to jest telewizja – ostro przerwała dyskusję reporterka. – Proszę się odpowiednio wyrażać!

Na chwilę obraz pociemniał, słychać było parę pojedynczych, stłumionych okrzyków, aż wreszcie napis „Przepraszamy za usterki” rozepchnął się na całej szerokości ekranu. Po chwili na monitor powróciła grupka mieszkańców oraz prowadząca program brunetka.

– Proszę mi powiedzieć, czy ktoś z państwa widział choć raz tego ducha?

Podniosła się ogólna wrzawa, każdy ze zgromadzonych miał coś do powiedzenia.

– Spokojnie, po kolei. Może najpierw pani.

Wybór padł na pełną temperamentu staruszkę.

– Ja widziałam tego antychrysta, jak wchodził do windy. Przezroczysty był jak szkło.

– Babciu, to był Mietek spod szóstki! Z wojska wracał...

– Ja tam swoje wiem. To był duch!

– To na pewno był kosmita, oni są właśnie przez....

– Stul ryja, Stachu. Co tu wyjeżdżasz z tymi zielonymi ludkami?

– Kosmici wcale nie są zieloni.

W zgromadzonym tłumku powstał niewielki zamęt, zaś entuzjasta życia pozaziemskiego został szybko wypchnięty na tyły.

– Ktoś jeszcze z państwa widział ducha? Spokojnie, nie wszyscy naraz. Proszę, może teraz pan.

– Żona mnie kiedyś wysłała do szwagierki. Po cukier. Szwagierka mieszka w środkowej klatce. Na ostatnim piętrze. To mi się nie opłacało wychodzić na dwór, nie? Wjechałem na ostatnie piętro, poszedłem na samą górę, co by przejść do klatki. I zobaczyłem go.

– Jak wyglądał?

– Normalnie. Dżinsy i skórzana kurtka. Myślę sobie, jakiś pijaczek. Ale porządne ciuchy miał. Zapytałem, co tutaj robi. Nic nie powiedział. Chciałem go szturchnąć i nic.

– Co się stało? – Reporterka przerwała przedłużające się milczenie.

– Moja ręka przeszła przez niego! A potem rozpłynął się w powietrzu.

Alicja chwyciła za komputerową myszkę i zatrzymała film. Zniesmaczona odwróciła głowę i spojrzała z wyrzutem na stojącego za jej fotelem pracownika.

– Zbyszek, co to ma być? Pokazujesz mi tu jakieś niestworzone dyrdymały, wyssane z palca brednie! Tracę przez ciebie czas.

– Nie denerwuj się. – Twarz Zbyszka zdobił szeroki uśmiech. – Chciałem, żebyś się trochę rozerwała. Przewiń do dwudziestej piątej minuty.

Alicja przesunęła suwak na dole ekranu. Wciąż było widać grupkę dyskutujących mieszkańców bloku i dziennikarkę z mikrofonem.

– Ja wam mówię, że kosmici będą nami rządzić!

Zbyszek uśmiechnął się na gniewne spojrzenie szefowej.

– Już za chwilkę.

– Dobrze się bawisz?

– Jasne. Dobra, teraz.

W kadrze była już tylko reporterka.

– Czy te relacje są prawdziwe? Czy to możliwe, że w tym wieżowcu dzieją się nadprzyrodzone zjawiska? Może te wszystkie opowieści wyglądają nieprawdopodobne, ale kilka faktów z przeszłości tego budynku każe nam się zastanowić nad usłyszanymi przed chwilą słowami. Równo piętnaście lat temu zdarzył się tutaj potworny wypadek. Deweloper, który budował ten blok, zginął w windzie: urwała się i roztrzaskała. Mściwój Wojciechowski stał się ofiarą własnych niedoróbek – było tajemnicą poliszynela, że oszczędzał na materiałach i technologiach. Malwersacje dewelopera sięgały milionowych sum. Zginął, bo stalowa lina, zbyt cienka z powodu oszczędności, pękła i dźwig zamontowany w trzeciej klatce runął, stając się trumną pana Wojciechowskiego. Dzisiaj mija właśnie piętnasta rocznica tej tragedii. Czy to właśnie duch dewelopera straszy mieszkańców bloku Fahrenheita 2? A może istnieje prostsze wytłumaczenie dziwnych zjawisk? Spróbujemy wyjaśnić tę sprawę. Mówiła dla państwa Agnieszka Paproch.

Alicja wpatrywała się z niesmakiem w ekran monitora, na którym pojawiały się nazwiska osób zamieszanych w stworzenie reportażu. Nawet nie spojrzała na Zbyszka, ale mogła się założyć, że w dalszym ciągu na jego zmęczonej twarzy gościł uśmiech.

– To wszystko?

– A jak myślisz?

– Nie baw się ze mną w kotka i myszkę.

– Dobra, dobra. – Zbyszek przemieścił się zza pleców szefowej i zajął wolny fotel, stojący z drugiej strony biurka. – Pozwoliłem sobie prześwietlić naszą klientkę, hrabinę de Volaille.

– Nawet nie chcę wiedzieć, jak zdobyłeś informacje.

– Mam znajomą...

– Powiedziałam, że nie chcę wiedzieć – Alicja nie pałała wielkim entuzjazmem do odkrywania tajemnic pracowników.

– Hrabia de Volaille był Francuzem, Panie świeć nad jego duszą. Ale pani Marianna, zanim go poślubiła, żyła w Polsce. – Zbyszek pozwolił sobie na dość długą pauzę, ale podjął relację po wpływem spojrzenia szefowej. – Nazywała się Wojciechowska.

– Żona Mściwoja?

– Dokładnie.

Alicja przypomniała sobie wczorajszą rozmowę z arystokratką. Wyglądało na to, że panią Marianną kieruje sentyment: chciała mieć mieszkanie w bloku, gdzie zginął jej mąż. Tylko dlaczego za wszelką cenę chciała mieszkanie numer osiemdziesiąt trzy?

– Kto poszedł rozmawiać z właścicielami?

– Arek.

– Jak wróci, niech natychmiast do mnie przyjdzie.

– Jasne.

– Dzięki, Zbyszek. Bardzo dobrze się spisałeś.

– Dzięki. Czy mogę zamienić nagrodę? – Na oblicze mężczyzny powróciło zmęczenie.

– Co masz na myśli?

– Chciałem wziąć wolne. Za godziny nadliczbowe.

– Ile?

– Dwa dni.

– Przekaż sprawy Romkowi i możesz iść.

Zbyszek ciężko podniósł się z fotela i podążył w stronę drzwi.

– Premię i tak dostaniesz. – Alicja jakby od niechcenia rzuciła w jego stronę.

 

***

 

Przedpołudnie minęło Alicji bardzo pracowicie. Po rozeznaniu, jakie zrobił Arek, umówiła się z właścicielem mieszkania, które upatrzyła sobie hrabina. Mężczyzna z początku nie chciał w ogóle słyszeć o sprzedaży lokalu, twierdząc, że traktuje je jako inwestycję. Jednak delikatna perswazja połączona z odpowiednią ceną wywołała zamierzony skutek.

Cały entuzjazm wynikający z pozytywnego załatwienia sprawy opadł z Alicji wraz z przekroczeniem progu biura. Dopadła ją dziwna apatia, gdy uświadomiła sobie, że powinna zadzwonić do arystokratki. Nie wiedziała, czy pani de Volaille będzie działała na nią również na odległość. Samo wspomnienie ostatniej wizyty hrabiny wywoływało niepokój. Alicja starała się robić wszystko, byle tylko przedłużyć moment wykonania telefonu. Poukładała papiery na biurku, część niepotrzebnych świstków przepuściła przez niszczarkę, wyrównała segregatory na półce, cały czas zerkając niechętnie w stronę telefonu.

Wreszcie zasiadła na fotelu i odszukała właściwy numer. Westchnęła ciężko, podniosła słuchawkę i wystukała sekwencję cyfr. Po kilku sygnałach już miała przerwać połączenie, gdy wreszcie po drugiej stronie dało się słyszeć zmysłowy, kobiecy głos.

– Hrabina de Volaille przy aparacie, słucham.

– Alicja Majstersztyk, dzień dobry pani. – Ledwo powstrzymała się przed odłożeniem słuchawki. Czuła, że postępuje irracjonalnie, przecież chciała doprowadzić do końca sprzedaż mieszkania, a bez kontaktu z arystokratką byłoby to niemożliwe. Coś jednak odpychało ją od rozmowy.

– Bardzo mi miło panią słyszeć.

– Chciałam oznajmić, pani hrabino, że udało się namówić właściciela mieszkania numer 83 do sprzedaży.

– Szybko pani działa.

– Dziękuję, ale, niestety, musiałam zaoferować znacznie wyższą cenę niż rynkowa, czyli...

– Jak już wspominałam podczas naszej poprzedniej rozmowy – przerwała jej hrabina – cena nie gra roli. Chciałabym jak najszybciej doprowadzić do transakcji.

– Właściciel obiecał, że opróżni mieszkanie w przeciągu dwóch miesięcy.

– Dwóch miesięcy? – Po drugiej stronie słuchawki dało się słyszeć wyraźne zdumienie.

– Za długo?

– Jeśli byłaby pani łaskawa jeszcze raz porozmawiać z właścicielem i trochę skrócić czas oczekiwania, byłabym bardzo wdzięczna.

– Oczywiście, spróbuję. – Alicja ciężko westchnęła, starając się zasłonić mikrofon.

– Doskonale. Czekam wobec tego na dalsze informacje.

– Zadzwonię do pani, jak tylko się czegoś dowiem.

– Dziękuję i do usłyszenia.

Alicja trzymała jeszcze przez chwilę słuchawkę, mimo że arystokratka już się rozłączyła. Pośpiech i szastanie pieniędzmi były zastanawiające. Zwykle nie wnikała w postępowanie klientów, przywykając powoli do ich wielu dziwactw. Nie zadawała pytań, nie dociekała – interesowało ją tylko powodzenie transakcji. I tak powinno być również w tym przypadku – załatwi sprawę i zapomni o wszystkim.

Siła woli Alicji okazała się jednak tym razem niewystarczająca. Siedząc przed komputerem i przeszukując pliki, Alicja znalazła katalog z filmem, który umieścił w sieci Zbyszek. Patrzyła długo na tytuł, zastanawiając się, czy jest sens wracać do sprawy. Ciekawość zwyciężyła.

Jeszcze raz obejrzała reportaż Agnieszki Paproch. Tym razem nie uroniła z niego ani sekundy. Niestety, rewelacje lokatorów nie wniosły nic nowego do sprawy. Końcowa przemowa autorki filmu obudziła na chwilę czujność Alicji, bo wreszcie nadciągnęły fakty. Malwersacje, winda, cienka lina, trzecia klatka, Mściwój Wojciechowski, duch. „Co to może mieć wspólnego z mieszkaniem numer 83?”

Długopis stukał miarowo w kartkę papieru z wypisanymi wnioskami z reportażu. „83 – trzecia klatka, piąte piętro, środkowe mieszkanie. Trzecia klatka!”. Tam, gdzie zginął mąż hrabiny. Alicja podniosła słuchawkę i wybrała jeden z wewnętrznych numerów.

– Zbyszek? Możesz przyjść do mnie?

Nie czekała długo i zobaczyła przemęczonego podwładnego w drzwiach gabinetu.

– Dobrze, że jeszcze nie wyszedłeś.

– Przecież mieliśmy umowę – jęknął mężczyzna.

– Wybierzesz się dzisiaj ze mną na Fahrenheita 2?

– Rozumiem, że to propozycja nie do odrzucenia? – Zbyszek potarł lewe oko. – Mam nadzieję, że nie zajmie nam to dużo czasu. O której chcesz iść?

– O wpół do dwunastej w nocy.

– O której?

– Wpół do dwunastej. – Alicja popatrzyła uważnie w oczy podwładnemu. – Bardzo by mi zależało, żebyś ze mną tam poszedł.

– Nie sądzisz, że to dość późna pora na składanie wizyt?

– Chcę sprawdzić, czy tam rzeczywiście straszy.

– Nie wierzę. – Zbyszek bez zaproszenia zajął drugi fotel. – Przecież ty nie wierzysz w duchy.

– Nigdy też nie wierzyłam, że pod wpływem czyjegoś dotyku mogę mieć wizje – Alicja poczuła ulgę, że wreszcie może się komuś zwierzyć.

– O czym ty mówisz?

– Podczas wczorajszej wizyty hrabiny bardzo źle się czułam. Jej wzrok – Alicję przebiegł dreszcz – przenikał mnie na wylot. Nie mogłam się na niczym skupić.

– Zwyczajne przemęczenie.

– Poczekaj. Kiedy złapała mnie za rękę, chyba zemdlałam. Miałam koszmarną wizję, nie mogłam się wydostać z walącego się pokoju. Najgorsze, że czułam to wszystko, jakbym naprawdę tam była.

Zbyszek patrzył na szefową z mieszanką przerażenia i podziwu. Jeszcze nie widział jej takiej rozemocjonowanej – zawsze kalkulowała na chłodno, panowała nad każdym mięśniem twarzy. Teraz zaś była zaprzeczeniem Alicji, jaką znał: wypieki na twarzy, żywa gestykulacja, nieobecny wzrok.

– Dobrze, wybiorę się tam z tobą. Ale przełóżmy to na jutro.

– Wolałabym dzisiaj – Alicja wydawała się bardzo zdeterminowana.

– Myślałem, że uda mi się odespać kilka ostatnich dni.

– Bardzo cię proszę, jak przyjaciela.

– Pójdziemy tam, okaże się, że nie ma żadnych duchów. Dasz sobie z tym wtedy spokój?

– Tak.

– O której mam do ciebie przyjść?

– Dwadzieścia po jedenastej.

– Dobrze – Zbyszek podniósł się z fotela. – Powinno nam wystarczyć pół godziny, żeby tam od ciebie dotrzeć. Zatem do wieczora. A raczej do nocy.

– Na razie – odparła machinalnie Alicja. Zaczęła się zastanawiać, co będzie, jeśli tam jednak rzeczywiście straszy?

 

***

 

Punktualnie o godzinie jedenastej dwadzieścia w mieszkaniu Alicji zadzwonił domofon.

– To ja, Zbyszek. Gotowa?

– Już schodzę.

Alicja przebrana w ściśle przylegający do ciała golf, spodnie dresowe i adidasy, sprawdziła jeszcze zawartość kieszeni. Zadowolona, że o niczym nie zapomniała, zabrała z masywnej komody klucze i zamknęła mieszkanie. Zbiegła szybko po schodach, przeskakując po dwa stopnie i po pchnięciu drzwi znalazła się obok Zbyszka, który właśnie bawił się kluczami od samochodu, obracając je w palcach. Wyglądał o niebo lepiej niż rano.

– Którym samochodem jedziemy?

– Wszystko jedno. – Alicja klepnęła się po kieszeni spodni. – Też zabrałam kluczyki.

– To w takim razie moim – Zbyszek wyszczerzył zęby.

– Jak sobie chcesz. Gdzie zaparkowałeś?

– Przed parkiem.

Na szczęście niedaleko. Gdy dotarli do samochodu, Zbyszek otworzył szarmancko drzwi pasażera, po czym zajął miejsce za kierownicą. Po przekręceniu kluczyka w stacyjce dało się słyszeć charakterystyczny klekot Diesla. Zbyszek zjechał ostrożnie z wysokiego krawężnika na pustą ulicę.

– Zawsze tak wolno jeździsz?

– Mamy czas. – Zbyszek zerknął na tablicę rozdzielczą.

– Przecież Fahrenheita jest na drugim końcu miasta. – Alicja spojrzała krytycznie na prędkościomierz.

– Spodziewasz się korków o tej porze?

– Nie, po prostu męczy mnie takie jeżdżenie.

– Zrelaksuj się. – Zbyszek nie zamierzał wyjść naprzeciw oczekiwaniom pasażerki. – Poza tym trzeba jeździć przepisowo.

– Obudź mnie, jak dojedziemy – żachnęła się Alicja i odwróciła głowę w kierunku bocznej szyby. Postanowiła zakończyć konwersację i porozglądać się po okolicy.

Po dziesięciu minutach wyjechali wreszcie z centrum i dostali się na obwodnicę. Zbyszek, jakby wbrew wcześniejszym zapowiedziom, wyraźnie przyspieszył. Ruch na drodze był niewielki, więc mógł sobie na to pozwolić.

– Nie przegap zjazdu. – Alicja nawet nie odkleiła nosa od szyby.

– Przecież już tu byłem.

– W nocy?

– Nie bój się, poznam. – Zbyszek stłumił irytację i skupił się na omijaniu dziur w drodze.

Alicji bardzo szybko odechciało się oglądać okolicę. Droga wiodła przez pustkowia, gdzieniegdzie w oddali widniały osiedla, jednak dostrzeżenie czegoś interesującego w pejzażu za oknem było zadaniem heroicznym. Odwróciła się więc z powrotem w stronę kierowcy.

– Zbyszek?

– Słucham.

– Wierzysz w duchy? – Próbowała zadać pytanie jak najbardziej obojętnym tonem.

Zbyszek nie odpowiadał, bardzo intensywnie wpatrując się w pobocze.

– Zadałam ci pytanie.

– Poczekaj, bo naprawdę przegapimy zjazd. – W ostatniej chwili skręcił w prawo. Alicja uderzyłaby niechybnie głową o szybę; zdążyła na szczęście, instynktownie, wyciągnąć przed siebie rękę.

– Co ty wyrabiasz? – Rozcierała bolącą dłoń.

– Przepraszam, ale następny zjazd jest bardzo daleko. Nie zdążylibyśmy.

Przejechali jeszcze kilkanaście metrów i wjechali na spory parking. Zbyszek wybrał jedno z nielicznych wolnych miejsc i zgrabnym łukiem wjechał w lukę między samochodami.

– Jesteśmy na miejscu.

Za osiedlowym parkingiem rozciągał się znajomy widok. Właśnie na skwerku, który mieli przed sobą, rozgrywała się akcja reportażu. Cel wycieczki prężył dumnie pierś jako pierwszy w szeregu; za nim stały cztery podobne bloki. Wysiedli z samochodu i, przemierzając nierówny chodnik, doszli do trzeciej klatki. Niemalże u celu napotkali problem, którego nie przewidzieli: domofon. Wrota do mekki stały zawarte dla pielgrzymów, a pilnował ich akustyczny cerber o trzydziestu trzech głowach w kształcie kwadratowych przycisków.

– I co teraz?

– No chyba się nie poddamy z powodu takiej błahostki – Alicja chwilę przyglądała się domofonowi, jakby szukała w nim natchnienia. – Musi być jakiś sposób wejścia do budynku.

– Niby jaki?

– Ulotki!

– A kto o tej porze roznosi ulotki? – Zbyszek wydął usta.

Alicja postanowiła działać i już wyciągała rękę w stronę pierwszego przycisku, gdy Zbyszek chwycił ją za nadgarstek.

– Przecież to parter.

– No i co z tego?

– Jak nas nawet wpuszczą, to ktoś zobaczy przez wizjer, jak wchodzimy. I zaczną się kłopoty. – Zbyszek zwolnił uchwyt. – I nie dzwoń na samą górę. Tamtędy będziemy przechodzić do łącznika.

– Dobrze, już dobrze – Alicja wybrała przycisk przy numerze osiemdziesiąt trzy.

Przez dobrą chwilę nic się nie działo i już miała już wybrać inny przycisk, gdy rozległ się mocno zdegustowany głos:

– Kto się szlaja po nocy?

– Ulotki!

– Jakie do diabła, ulotki?

Najgorsze są tak zwane dodatkowe pytania precyzujące. Alicja poczuła się jak na maturze. Profesor Wosk, od języka polskiego, słynął w całej szkole z tego rodzaju znęcania się nad uczniami. Jedynym rozwiązaniem było wymyślenie na tyle absurdalnej i jednocześnie prawdopodobnej odpowiedzi, by zniechęcić do dalszych pytań. Jednym słowem trzeba było zaufać intuicji.

– Agencji towarzyskiej.

Nagrodą w teleturnieju „Otwórz te pieprzone drzwi” był charakterystyczny przeciągły dźwięk brzęczyka, informujący o zwolnieniu blokady. Alicja nie zareagowała, więc to Zbyszek musiał rzucić się i otworzyć metalowo-szklaną przegrodę ostatniej klatki. Wepchnął towarzyszkę nocnej eskapady do środka. Zalała ich ciemność, w dodatku, jak na złość, nie działał włącznik światła. Potykając się o stopnie, dotarli do drzwi windy.

– Zbyszek, może pójdziemy na piechotę? – Alicja próbowała zapanować nad drżącym głosem.

– Na dziesiąte piętro? – Zbyszek zmarszczył brwi. – A czemu nie chcesz jechać windą?

– Jakoś nie mam przekonania.

– Przecież po wypadku wymienili wszystkie liny. I windę.

– Wiem, wiem. – Alicja poczuła skurcz w okolicach żołądka. – Ale dalej nie mam przekonania.

– Nic nam nie będzie, wsiadamy. – Zbyszek poczekał, aż dźwig zatrzyma się, chwycił za klamkę i otworzył. Musiał delikatnie popchnąć opierającą się szefową, po czym sam wszedł do środka.

Podróż na ostatnie piętro trwała dość krótko. Gdy tylko winda się zatrzymała, Alicja z impetem pchnęła drzwi i wystrzeliła jak z procy na korytarz. Złapała się poręczy schodów i ciężko oddychała.

– Masz klaustrofobię? – Zbyszek wydawał się mocno zatroskany. – Czemu nie powiedziałaś?

Alicja nie odpowiedziała i trzymając się poręczy, ruszyła do góry. Wreszcie znaleźli się w korytarzu, łączącym trzy klatki bloku. Z jednej strony widniały pobrudzone niemiłosiernie szyby, z drugiej zaś grupa niegdyś białych drzwi, za którymi znajdowały się, zapewne, maszynownie wind.

– Co teraz? – Zbyszek obejrzał się na towarzyszkę.

– Jeszcze pięć minut. Czekamy.

Wzruszył ramionami i oparł się o ścianę między drzwiami, ale natychmiast zorientował się, że nikt mu nie płaci za sprzątanie.

– O rany! Jestem brudny na plecach?

– Pokaż! Trochę ściany ci na golfie zostało.

– Wytrzepiesz?

Alicja zabrała się za strzepywanie brudu z ubrania Zbyszka i tak pochłonęła ją ta czynność, że nie dostrzegła nadchodzącej bladej postaci w dżinsach i skórzanej kurtce.

– Alicja – dało się słyszeć szept Zbyszka.

Kobieta uniosła głowę i zamarła. Duch jakby czekał na uwagę widowni; zawył przeraźliwie i wypalił w kierunku audytorium:

– Dwanaście centymetrów styropianuuuuuu!

Alicja osunęła się na ziemię.

 

***

 

Jak tylko otworzyła powtórnie oczy, ujrzała nad sobą zatroskaną twarz Zbyszka.

– Nic ci nie jest?

– Nie, w porządku. Gdzie on jest?

– Kazałem mu się schować, żeby cię znowu nie przestraszył. – Zbyszek podał Alicji dłoń, pomagając jej się podnieść.

– Jak to kazałeś?

– W gruncie rzeczy to przyjazny duch. Pierwszy raz ktoś zemdlał na jego widok. Też się przestraszył.

– To po cholerę tak wył? – Alicja rozglądała się, próbując zgadnąć, gdzie też mógł ukryć się sprawca jej omdlenia.

– Zaraz ci wszystko sam opowie. – Zbyszek odwrócił głowę. – Panie Mściwoju! Może pan już wyjść.

Wojciechowski wystawił niepewnie głowę ze ściany, po czym ukazał się cały. Wyszczerzył bielutkie zęby w uśmiechu.

– Pierwszy gatunek parkieeeeeeetu!

– Panie Mściwoju! Obiecał pan! – Zbyszek wyciągnął oskarżycielsko palec.

– Przepraszam, ale to jest silniejsze ode mnie. Pan rozumie, piętnaście lat. Nic ci się nie stało, serduszko?

– Nie, nic – odburknęła Alicja. – Nie mogę uwierzyć, że jest pan duchem.

– Tak, naprawdę. Płacę za błędy młodości. – Zjawa spochmurniała.

– Błędy? Raczej pazerność!

– Ala, daj spokój. – Zbyszek próbował wcielić się w rolę rozjemcy.

– Arkusz blachy ocynkowaaaaaanej! – Duch chrząknął. – Drogie dziecko, robiłem to z miłości do kobiety!

– To pana wcale nie usprawiedliwia!

– Pan Mściwój ponosi teraz karę – wtrącił się powtórnie Zbyszek. – Nie ma co wracać do przeszłości. Niech pan lepiej powie, skąd te dziwne okrzyki?

– To właśnie moja kara. Mam wyliczać te materiały, których nie użyłem do budowy bloku i dzięki temu zaoszczędziłem. One były na oficjalnej liście, zatwierdzonej przez inspektora nadzoru. Ja zaś kupowałem tańsze i gorszej jakości.

– Hochsztapler!

– Ala! Przyszliśmy tutaj, żeby się czegoś dowiedzieć, a nie rzucać oskarżeniami. – Zbyszek odwrócił się do ducha. – Kiedy skończy się panu kara?

– Jak ocieplą budynek i naprawią resztę niedoróbek. – Duch podrapał się po nosie. – Oczywiście tych, które dadzą się wyeliminować. Wtedy będę wolny. Beton towarowy be piętnaaaaaaście!

Alicja zdążyła już trochę ochłonąć od nadmiaru wrażeń. Emocje powoli opadały, dopuszczając do głosu logikę.

– Mieszkanie osiemdziesiąt trzy. – Kobieta utkwiła wzrok w duchu.

– Proszę?

– Mieszkanie osiemdziesiąt trzy. Co się w nim stało?

– Przychodziłem tam czasem. – Pan Mściwój zawstydzony oglądał czubki własnych butów. Nie spieszył się z dalszymi wyjaśnieniami.

– Mieszkała tam pana rodzina? – Alicja próbowała sama rozwiązać zagadkę, widząc, że zjawa nie jest skora do współpracy.

– Zaraz rodzina – wymamrotał pod nosem deweloper.

– Znajomi? Kochanka?

– Ala, po co to śledztwo? – Zbyszka ogarnęło współczucie dla ducha.

– Próbuję zrozumieć, dlaczego hrabina de Volaille chce kupić to mieszkanie. – Alicja poskubała z roztargnieniem włosy.

– Jaka znowu hrabina? – Pan Mściwój okazał nagłe zainteresowanie.

– Pana żona – Zbyszek pospieszył z wyjaśnieniami.

– Marianna została hrabiną?

– Przepraszam, zapomniałam, że może pan nie wiedzieć, co się stało po pana... – Alicja próbowała znaleźć słowo, które nie uraziłoby ducha – odejściu. Wyszła za mąż za francuskiego arystokratę, ale już go pochowała.

– Mówiliście, że chce kupić mieszkanie osiemdziesiąt trzy?

– Tak, i zastanawiam się, dlaczego akurat to? – Alicja nie dawała za wygraną.

– Mieszkała tam moja kochanka – westchnął duch. – Nie lubię do tego wracać. Skąd wiecie, że moja żona kupuje akurat to mieszkanie? – Pan Mściwój miał minę zbitego psa, zupełnie niepasującą do eterycznego stanu skupienia.

– Jestem właścicielką agencji nieruchomości. Hrabina złożyła mi wczoraj wizytę.

– Szyba o współczynniku dwa zeeeeeero! Niech pani nie dopuści do sprzedaży mieszkania!

– Proszę się uspokoić! Nie mam na to wpływu. Jak ja tego nie załatwię, to pójdzie do innej agencji. – Alicja ze zdziwieniem obserwowała panikującego ducha. – Co złego może się stać, jak pana żona kupi to mieszkanie?

– To diabeł wcielony, nie kobieta! To przez nią kradłem! Zanim ją poznałem, byłem uczciwym człowiekiem. Wystarczy chwila jej obecności, a człowiek zaczyna zmieniać się na gorsze. Miałem koszmarne wizje: spadałem z dachu wieżowca, przygniatały mnie ściany, zakopywali mnie żywcem w trumnie. Któregoś dnia Marianna powiedziała mi, że może sprawić, że wizje znikną na dobre! Tylko muszę robić to, co ona mi każe. Chciała pieniędzy. Ciągle było jej mało...

Alicja pobladła na wspomnienie o wizjach. Duch przerwał przemowę, przyglądając się jej uważnie.

– Pani też już miała koszmary? Niech pani powie.

Alicja cofnęła się. Poczuła, że zapulsowała jej skroń.

– Rura miedziana fi dwadzieeeeeścia! Niech pani powie!

Kobieta złapała Zbyszka za rękę i pociągnęła go ku sobie.

– Chodźmy stąd.

– Nie pozwólcie jej kupić mieszkania! Błagam! – Duch wciąż podążał za nimi.

– Do widzenia panu. Miłego straszenia. – Alicja zbiegła szybko po schodach, ciągnąc za sobą kompana.

– Nie pozwólcie...

Bardzo szybko znaleźli się przed szybem windy. Panna Majstersztyk miała w głowie istny mętlik, straciła zainteresowanie tym, co dzieje się dookoła. Zarejestrowała, jak nadjechała winda, jak oboje weszli pospiesznie do środka, ale duchem znajdowała się zupełnie gdzie indziej. Klaustrofobia w tym świecie nie istniała. W uszach wciąż brzmiało rozpaczliwe wołanie dewelopera: próbowała zatkać uszy, ale dźwięk przedzierał się pod palcami i atakował zajadle. Zerwała się i próbowała uciekać, ale przewróciła się. Pod nogami miała, jak okiem sięgnąć, rumowisko. Raniła się bez przerwy w nogi, potykała o wielkie kamienie albo wpadała w jakieś rozpadliny. Głos przybywał w coraz większym natężeniu, stawał się nie do zniesienia. Alicja zerwała się jeszcze raz, ale nie zdołała odbiec daleko. Kolejny kawałek gruzu uraził ja boleśnie w nogę i straciła równowagę.

– Alicja!

Rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem. Znajdowała się w windzie, podtrzymywana pod ramię przez Zbyszka. Drugą ręką zasłaniał jej usta.

– Alicja, nie krzycz, wszystkich obudzisz. Co się z tobą, u licha, dzieje?

Chciała odpowiedzieć, ale uniemożliwiał jej to knebel w postaci palców Zbyszka. Zerwała rękę podwładnego ze swoich ust i łapczywie chwytała powietrze. Wreszcie dźwig stanął na parterze: Alicja wybiegła na klatkę i popędziła po schodach do wyjścia. Zbyszek ruszył za szefową ile tylko miał sił, przerażony jej stanem. Dogonił ją już na zewnątrz, a w zasadzie do niej dobiegł. Alicja stała na środku chodnika, rozglądając się zdziwiona.

– Wyszliśmy?

– Jak widzisz – Zbyszek wziął kilka głębokich oddechów.

– Co się stało?

– Chodźmy do samochodu.

Drogę do auta przebyli w milczeniu, starając się jak najszybciej pokonać dystans dzielący ich od parkingu. Widok samochodu Zbyszka podziałał na Alicję uspokajająco: w jego wnętrzu poczuła się bezpiecznie.

– Wracajmy do domu.

– Tak łatwo ci nie pójdzie. – Zbyszek demonstracyjnie schował kluczyki do kieszeni. – Co ci się stało w windzie?

– Zbyszek, i tak mi nie uwierzysz.

– Spróbuj.

– Tak samo jak mi nie uwierzyłeś, gdy mówiłam o hrabinie. – Alicja odwróciła. – Po prostu jedźmy.

– Znowu miałaś jakąś wizję? – westchnął Zbyszek.

– Znowu? Dopiero drugi raz.

– Opowiedz.

– Nie ma sensu – Alicja popatrzyła na niego zmęczonym wzrokiem. – Zbyszek, proszę cię, jedź.

Ruszyli: Zbyszek skupił się na prowadzeniu, a Alicja próbowała zebrać myśli. Dochodziła do wniosku, że zaczyna wariować – znowu doszło do sytuacji, w której nie potrafiła zapanować nad swoim ciałem. Wizje były tak realistyczne, że moment przebudzenia stawał się szokiem. Czuła fizyczny ból, prawdziwe cierpienie, a potem okazywało się to tylko przewidzeniem. Czyżby zjawa miała rację? Może rzeczywiście zetknięcie się z hrabiną sprowadza na człowieka koszmary? „Nie mogę myśleć w ten sposób, to do niczego nie prowadzi. To na pewno da się jakoś logicznie wytłumaczyć. Może rzeczywiście jestem przemęczona?”

Samochód zatrzymał się z lekkim szarpnięciem.

– Jesteśmy na miejscu – Zbyszek spojrzał z troską na towarzyszkę. – Odprowadzę cię do domu.

– Nie trzeba, dam sobie radę.

– Ale to żaden problem.

– Już mi lepiej. – Alicja wreszcie uwolniła się z pasów. – Naprawdę dam sobie radę. Dziękuję, że się ze mną wybrałeś.

Zbyszek kiwnął głową, tłumiąc ziewnięcie. Poczekał chwilę, aż Alicja zamknęła za sobą drzwi do klatki i ruszył do domu.

 

***

 

Powtórna rozmowa z właścicielem mieszkania numer osiemdziesiąt trzy zakończyła się kolejnym sukcesem. Czas na zwolnienie lokalu został skrócony do dwóch tygodni. I właśnie dzisiejszego ranka pani Marianna dostała wreszcie upragnione klucze. Alicja zrobiła wszystko, żeby wymigać się od spotkania z arystokratką i sprawę zleciła Zbyszkowi. Sama postanowiła przez cały dzień nie ruszać się z domu na krok. Nie odbierała telefonów, nie korzystała z Internetu, nie oglądała wiadomości – zero kontaktu z zewnętrznym światem. Przedpołudnie poświęciła na sprzątanie i gotowanie, próbując skupić się na pracy fizycznej i wyzbyć myśli o hrabinie i Mściwoju. Jednak nie mogła uwolnić się od wspomnień na temat wydarzeń tamtej nocy. Dlaczego pan Wojciechowski tak bardzo obawiał się małżonki? Czyżby rzeczywiście arystokratka chciała go całkowicie pogrążyć, zgubić jego duszę? Tylko jak mogłaby to zrobić, co można zrobić człowiekowi, który już nie żyje?

Alicja nie mogła znaleźć sobie miejsca: do wieczora nie potrafiła na niczym się skupić. Zaczynała tysiące rzeczy i żadnej nie kończyła, odpływając myślami do zagadkowej klientki. W końcu postanowiła, dla poprawienia nastroju, obejrzeć romantyczną komedię, jednak co rusz gubiła wątek. Co gorsza, na ekranie poczęły pojawiać się osoby z otaczającej ją rzeczywistości. Hrabina biegała z wielką kosą za Mściwojem, zaś Zbyszek próbował ich bezskutecznie rozdzielić i wołał bezustannie o pomoc. Gdy ostrze świsnęło w powietrzu i obcięło rękę ducha, panna Majstersztyk zerwała się na równe nogi. Zasnęła podczas filmu i obudził ją koszmar. Czyżby to była kolejna wizja zesłana przez arystokratkę? Jeśli Mściwój cierpiał podobne okropieństwa, to Alicja zaczęła rozumieć powód malwersacji sprzed piętnastu lat. Zrobiło jej się żal ducha. Niepotrzebnie na niego nakrzyczała. Ciekawe, czy może mu jakoś pomóc? Zerknęła na zegarek, tykający leniwie na telewizorze. Dwudziesta trzecia dwadzieścia pięć – jeszcze zdąży.

Wybiegła niczym sprinter z mieszkania, zapominając zupełnie, że sportowcy nie biegają w kapciach, wobec czego zawróciła, by zmienić obuwie. Następne dwa powroty – pierwszy po kluczyki, a drugi po torebkę z prawem jazdy – ukradły jej pięć minut. Dopadła samochodu, który po krótkotrwałej szarpaninie wpuścił ją do środka. Ruszyła na pełnym gazie, wyciskając z auta, ile się tylko dało. Na obwodnicy przeżyła większą dawkę emocji, bo podobnie jak za pierwszym razem, musiała ostro skręcać w zjazd, którego o mały włos nie przegapiła. Znalazła lukę na parkingu, wcisnęła swój pojazd. Jeszcze tylko nierówny chodnik i stanęła pod właściwą klatką. Kątem oka zauważyła, że drzwi nie są zamknięte – ktoś odchylił zapadkę blokującą i droga stała otworem. Zwykle takie furtki zostawiali sobie koneserzy wieczornych spacerów z psem, którzy nie lubili wypychać kluczami kieszeni. Alicja zawsze klęła patentowanych leni, zostawiających swobodny dostęp do budynku niepowołanym osobom, tym razem jednak pobłogosławiła szczęśliwy przypadek i wśliznęła się do środka. Pierwsze kroki skierowała ku windzie, jednak nie odważyła się skorzystać z dźwigu. Postanowiła pójść schodami i żwawo ruszyła w górę. Między czwartym a piątym piętrem złapała ją zadyszka. Oparła się o ścianę, próbując uspokoić oddech. Zza środkowych drzwi na piątej kondygnacji dobiegały jakieś wrzaski. Alicja podniosła głowę i spojrzała na numer mieszkania. Osiemdziesiąt trzy. Podeszła bliżej, starając się nie hałasować. Przyłożyła ucho do drzwi. Bez wątpienia słychać było perorującą hrabinę. Na kogoś krzyczała: najczęściej używała słów „niewdzięcznik”, „rozpustnik” i „kanalia”. Na chwilę wszystko ucichło – Alicja mocniej przytuliła ucho do drzwi, a te niespodziewanie ustąpiły.

– Witam panią, pani Alicjo. Cóż za miła wizyta.

Kompletnie zaskoczona panna Majstersztyk nawet nie próbowała tłumaczyć swojej obecności pod drzwiami mieszkania arystokratki.

– Zapraszam do środka, jeśli nie ma pani żadnych innych planów. – Hrabina nie zamierzała poświęcić ani chwili na wypominanie swojemu gościowi położenia, w jakim został zdybany. – I pana Zbyszka również.

Z półpiętra wyłoniła się znajoma męska postać. Alicja nie sądziła, że jest obserwowana, a już na pewno nie wierzyła, że mógłby to robić jej podwładny.

– Co ty tu robisz? – W głosie panny Majstersztyk brzmiało zdumienie, ale w głębi duszy ucieszyła się, że będzie miała jakieś wsparcie.

– Ciekawość. – Zbyszek zwlekał z odpowiedzią, aż znalazł się przed otwartymi drzwiami obok Alicji.

Dalsza konwersacja nie była możliwa, znaleźli się bowiem w mieszkaniu. Obojgu zaparło dech, bo nie sądzili, że hrabina mając do dyspozycji tylko jeden dzień, zdoła uporać się z urządzeniem wnętrza. Na próżno było szukać tekturowych pudeł, które zajmowałyby każdą dostępną powierzchnię, skrywając w sobie nierozpakowane bibeloty, książki, płyty, naczynia i tym podobne przedmioty. Wszystkie półki wyglądały tak, jakby mieszkano tu od wieków. Meble sprawiały wrażenie ciężkich: zdobiona rytami w kształcie kwiatów trzydrzwiowa szafa, masywne fotele wokół przysadzistego stolika, nawet lampa zdawała się jęczeć pod ciężarem abażuru, przykrytego mięsistym pluszem. Do atmosfery dostroiły się książki zalegające na regałach – jak okiem sięgnąć opasłe tomiszcza, poustawiane w równiutkich rzędach. Całości dopełniał sekretarzyk, na którym tkwiła lampka, dająca czerwony poblask. Kształt lampki imitował konary drzewa. Alicja przez chwilę miała wrażenie, że dostrzega w nim człowieka wyciągającego ręce w wołaniu o pomoc.

Hrabina wskazała na fotele i jej goście bezwiednie usiedli – Zbyszek z wrażenia zapomniał o manierach, bowiem w pomieszczeniu znajdowały się dwa siedziska i dla pani Marianny zabrakło miejsca. Chciał wstać, gotowy szarmancko ustąpić, jednak arystokratka powstrzymała go wyciągniętą dłonią.

– Nie będę siedzieć, może pan, młodzieńcze, nie wstawać. Cieszę się, że przyszliście w porę, bo ominęłoby was niezłe widowisko.

– Widowisko?

– Coś w rodzaju seansu spirytystycznego – hrabina najwyraźniej świetnie się bawiła, bo uśmiech nie schodził jej z twarzy.

– Kogo chce pani przyzwać? – Alicja przełknęła nerwowo ślinę.

– Powolutku, pani Alicjo. – Wzrok pani de Volaille znowu przewiercał pannę Majstersztyk. – Najpierw poprosimy jeszcze jednego gościa. Państwo pozwolą, że przedstawię: mój pierwszy mąż, pan Mściwój Wojciechowski.

Ze ściany wyszła znajoma postać w skórzanej kurtce i dżinsowych spodniach. Mina ducha zdawała się krzyczeć bezgłośne „pomocy”. Alicja kiwnęła głową na powitanie. Hrabina przyglądała się uważnie swoim gościom i nawet jeśli była zaskoczona brakiem spodziewanej reakcji na widok umarłego, nie dała tego po sobie poznać.

– Właśnie wspominaliśmy z mężem stare, dobre czasy. – Arystokratka odwróciła się w stronę ducha. – Prawda, kochanie?

– Skończmy tę komedię – Mściwój spuścił głowę.

– Nie sądzisz, że po piętnastu latach mógłbyś być odrobinę czulszy?

– Czulszy? – Wykrzywił twarz w grymasie. – Pręt zbrojeniowy ze stali nierdzeeeeewnej. Przez ciebie zginąłem i pałętam się bez końca po tym wieżowcu. Zostaw mnie w spokoju!

– Nie, słoneczko, nie zostawię cię w spokoju. – Hrabina spoważniała. – Nie po tym, co mi zrobiłeś.

– Ja tobie? A to dopiero!

Hrabina zrobiła kilka kroków w stronę byłego małżonka.

– Tak, ty mnie. Jak myślisz, dlaczego kupiłam to mieszkanie? – Pani de Volaille zdawała się miażdżyć wzrokiem rozmówcę. – Chyba nie zapomniałeś, dlaczego tak często bywałeś w tym wieżowcu? Czy to nie dziwne, że deweloper pojawia się w wybudowanym już bloku? Przecież wszelkie prace dawno się skończyły, a ty jeszcze tu przychodziłeś!

– Chciałem sprawdzić, jak się mieszka lokatorom – Mściwój zaczął się odrobinę jąkać.

– Ach, jakiś ty troskliwy. Szkoda, że sprawdzałeś tylko w jednym mieszkaniu.

– Może my już pójdziemy? – Zbyszek starał się unikać scen z udziałem obcych ludzi, odkąd dwójka jego przyjaciół pokłóciła się przy nim i przez pół roku rozmawiała wyłącznie za jego pośrednictwem.

– Siadać! – Zbyszek już wstawał z fotela, ale pod wpływem głosu hrabiny opadł z powrotem. Arystokratka odwróciła się do męża. – Zdradzałeś mnie, ty nędzny rozpustniku. A ja tyle dla ciebie zrobiłam, niewdzięczniku. Na początku zastanawiałam się, dlaczego to zrobiłeś. Potem to już straciło znaczenie. Pozostała zemsta.

– Ale ja... – wtrącił się pan Mściwój.

– Nie będziemy się teraz bawić w wyjaśnienia – przerwała stanowczo hrabina. – Miałeś na nie dość czasu za życia, ale nie skorzystałeś z okazji. Teraz jest zdecydowanie za późno. Zniszczę cię, bo tylko na to zasłużyłeś!

– Co masz zamiar zrobić? – Duch mógł wydobyć z siebie jedynie szept.

Pani Marianna podeszła do sekretarzyka i wyjęła z niego spory talerz. Wróciła do stolika, przy którym siedzieli goście i postawiła go na samym środku blatu. Na brzegach talerza w równiutkich odstępach widniały wszystkie litery alfabetu.

– Urządzimy sobie sąd. – Hrabina spojrzała z politowaniem na pierwszego męża. – Zobaczymy, czy będziesz miał coś na swoje usprawiedliwienie.

– Jaki sąd? – Mściwój zatrząsł się ze złości. – Co to jest, inkwizycja?

– Nie, mój drogi. Inkwizycja to przy tym niewinna zabawa.

– Cegła palona mrozoodpooorna! Mów, kobieto, kogo chcesz wezwać? – Duch powoli przesuwał się w kierunku ściany, oddzielającej pokój od korytarza.

– Antytrójcę.

– Nie zrobisz tego. – Mściwój cofnął się o krok.

– A kto to jest? – Ocknęła się Alicja.

– Sorat, Aryman i Lucyfer – Zbyszek wypowiedział każde imię z wyraźnym wysiłkiem.

– Brawo. – Hrabina odwróciła się do stolika. – Skąd pan to wie?

– Interesuję się tym – bąknął zmieszany mężczyzna.

– To imiona diabłów? – zgadywała Alicja.

– Tak. – Zbyszek pospieszył z wyjaśnieniami. – Pierwszy jest antytezą Stwórcy, drugi Chrystusa, a trzeci przeciwstawia się Duchowi Świętemu. Razem tworzą antytrójcę. Ale żeby mogli zadziałać, muszą wejść w ludzkie ciała. – Mężczyzna spojrzał na hrabinę. – Potrzebuje pani trzech ciał...

– Znowu punkt dla pana. – Arystokratka pozwoliła sobie na uśmiech. – I zdaje się, że osiągnęłam cel.

– Pani od początku wiedziała, że tu przyjdziemy – Zbyszek niespokojnie wiercił się w fotelu.

– To nie było takie trudne. – Hrabina spojrzała na Alicję dokładnie tak samo jak przy pierwszej wizycie w agencji. – Pana szefowa okazała się bardzo podatna na mój wpływ. A pan musiał się tu zjawić jako dobry przyjaciel i obrońca słabej niewiasty.

– Ale po co kupiła pani to mieszkanie? – Zbyszek dotknął się w okolicach mostka, jakby sprawdzając, czy czegoś nie zapomniał.

– Kaprys starszej kobiety. – Pani de Volaille kątem oka sprawdziła, czy zjawa słucha jej słów. – Oczywiście żartuję. Antytrójca skuteczniej sądzi, jeśli rozprawa odbywa się w miejscu zbrodni. Tam, gdzie oskarżony popełnił winę.

– Belka stropowa konstrukcyjna dwuetooowa! Jaką zbrodnię? – Mściwój opanował strach i odszedł od ściany, do której się przesuwał. – Przecież nikogo nie zabiłem. Miałem tylko niewinny romans.

– Zabiłeś, słonko, zabiłeś. – Hrabina nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem, schylając się nad siedzącymi przy stoliku. – Pana Alojzego Guźca, ojca tej nieszczęsnej dziewczyny. Ta dziewczyna miała dopiero siedemnaście lat. – Arystokratka odwróciła głowę w stronę zjawy. – Amator niedojrzałych jabłek.

– Nikogo nie zabiłem! – Mściwój trząsł się ze zdenerwowania. – Co ty bredzisz, kobieto?

– Człowiek dostał zawału, gdy się dowiedział się, jaki staruch zdeprawował mu córkę. – Hrabina dotknęła palcem talerza. – Zmarł, zanim dojechała karetka.

– Przecież nie chciałem. – Mściwój stracił cały rezon, zwiesiwszy głowę na piersi.

– Będziesz się tłumaczył, ale nie przede mną. – Hrabina spojrzała na Alicję. – Proszę, przyłóżcie dłonie do talerza.

– Nie zrobię tego – blada na twarzy Alicja próbowała oponować.

– Chyba wam nie żal tej kanalii? – Arystokratka uniosła brwi.

– Tak nie można...

– Powiem inaczej – Marianna de Volaille zniżyła głos. – Jeśli chce się pani pozbyć tych upiornych wizji, to radzę, żebyście oboje słuchali, co mam wam do powiedzenia.

– Dość tego! – Zbyszek wstał gwałtownie z krzesła.

– Ojej. – Hrabina de Volaille wyprostowała się. – A po co ten dramatyzm?

– Nie pozwolę na to.

– A w jaki sposób? – Skrzyżowała ręce na piersiach.

Zbyszek w milczeniu rozpiął trzy guziki koszuli. Na piersiach spoczywał mu monstrualnych rozmiarów drewniany krzyż, zawieszony na skórzanym rzemyku. Mężczyzna ujął go w dłoń i wyciągnął przed siebie na tyle, na ile pozwalał rzemyk.

– Szatanie, mówię ci, odejdź!

Hrabina cofnęła się kilka kroków i przywarła plecami do ściany.

– W czyim imieniu działasz? Kim jesteś?

– W imieniu MEA CULPA, szatanie, mówię ci, odejdź!

Zbyszek był coraz bliżej hrabiny. Zdjął z szyi krzyż i trzymał go w wyciągniętej ręce. Z każdym krokiem jak mantrę powtarzał te same słowa egzorcyzmu. Pani de Volaille unikała wzrokiem krucyfiksu, ale im bliżej był Zbyszek, tym trudniej jej to przychodziło. Ostatnim wysiłkiem chwyciła go za rękę i zablokowała dalszy ruch krzyża. Mocowali się w zwarciu, ale krucyfiks ani drgnął. Na skroni Zbyszka pojawiły się pierwsze krople potu. Nie mógł wyjść z podziwu, skąd w hrabinie tyle siły.

Mściwój tańczył nerwowo obok mocującej się dwójki, dopingując mężczyznę i denerwując się, że nie ma żadnego wpływu na rezultat starcia. W przypływie otrzeźwienia zerknął na skamieniałą z wrażenia Alicję: siedziała jak zahipnotyzowana. Duch przesunął się w jej stronę, próbując obudzić ją z letargu.

– Zrób coś, do cholery! Rusz się! Pomóż! Wstań! Pomoooocy!

Ostatni rozdzierający okrzyk otrzeźwił Alicję. Zerwała się na równe nogi i ruszyła w stronę walczących, lecz zaczepiła o brzeg dywanu. Potknęła się i wykonała kilka niekontrolowanych kroków, wpadając na Zbyszka. Popchnięty mężczyzna poleciał na hrabinę, która tracąc równowagę, instynktownie podparła się ręką o ścianę. Uwolniony krzyż spadł prosto na jej piersi.

Z ust hrabiny wyrwał się potworny krzyk. Alicja i Zbyszek mimo prób zatkania uszu, wciąż słyszeli straszliwy wrzask. Brzmiał również w ich głowach, przeciągły, dziki, pierwotny, zwierzęcy zew. Jedynie Mściwój nic sobie z niego nie robił, przyglądając się z wyraźnym zadowoleniem katuszom małżonki. Arystokratka osunęła się po ścianie na ziemię, znacząc paznokciami tynk. Ciało podrygiwało w konwulsjach, na ustach pojawiła się piana. Hrabina upadła na podłogę, w bezsilności uderzyła jeszcze kilka razy pięściami w podłogę, po czym znieruchomiała.

Zbyszek zdjął ręce z uszu. Klęknął, podniósł drewniany krzyż i zawiesił go z powrotem na szyi.

– Co się z nią stało? – Alicja nawet nie wiedziała komu zadać to pytanie.

– Jest w piekle, tam, gdzie jej miejsce – Mściwój nie mógł jeszcze uwierzyć w swoje szczęście. W zasadzie powinien się cieszyć, że przeżył, gdyby nie fakt, iż zginął piętnaście lat temu.

– To straszne! – Alicją wstrząsnął dreszcz.

– To był diabeł wcielony! Nie ma kogo żałować. Zauważyliście coś? – Głos ducha nie bardzo pasował do powagi sytuacji. – Przestałem wykrzykiwać te durne rzeczy, związane z budową!

– Może przeszły panu jak czkawka, kiedy się pan przestraszył? – Zbyszek wciąż przyglądał się z uwagą ciału arystokratki.

– Długo trwała ta czkawka.

– Jest pan teraz wolny? – Alicja przyglądała się uważnie zjawie, próbując znaleźć inne zmiany, które potwierdziłyby jej teorię.

– Nie tak szybko. Wciąż nie został spełniony najważniejszy warunek: budynek nie jest do końca naprawiony.

– Siostra mojego kolegi z wojska pracuje w spółdzielni mieszkaniowej tego osiedla. – Zbyszek wydobył z kieszeni chusteczkę i przedmuchał rejony nieobce laryngologowi. – Dowiem się, co można w tej sprawie zrobić.

– Naprawdę?

– A ja sprawdzę, czy nie da się pozyskać środków z Unii Europejskiej. – Panna Majstersztyk nigdy nie lubiła zostawać w tyle.

– Jesteście kochani. Dziękuję wam za wszystko. Pora na mnie. Wracam do siebie.

Duch zbladł, rozrzedził się i zniknął. Pozostali tylko we dwoje.

– Zbyszek, co to było? – Alicja przerwała niezręczną ciszę, która powstała po efektownym wyjściu pana Wojciechowskiego.

– Egzorcyzm.

– Ale jak? – Spojrzała na niezapiętą jeszcze koszulę mężczyzny. – To znaczy, skąd umiesz takie rzeczy?

– Już mówiłem – Zbyszek podchwycił spojrzenie Alicji i zapiął guziki. – Interesuję się tym.

– Coś kręcisz. – Alicja przysunęła się bliżej Zbyszka. – Poza tym, co to jest ta... MEA CULPA?

– Musisz koniecznie wiedzieć?

– Tak, koniecznie.

– Ale zachowaj to dla siebie – westchnął Zbyszek. – Rozgłos nie jest nam potrzebny. MEA CULPA to tajna organizacja. Międzynarodówka Egzorcystów Amatorów: Całodobowe Usługi Lokalizacji i Pacyfikacji Antychrysta.

– Skąd wiedziałeś, że hrabina jest opętana? – Alicja kiwnęła głową w kierunku ciała.

– Nabrałem podejrzeń, kiedy powiedziałaś mi o wizjach. Po moim sygnale organizacja sprawdziła hrabinę. Okazało się, że hrabia de Volaille zmarł w dziwnych okolicznościach. Miałem jej nie spuszczać z oczu.

– Co teraz zrobimy?

– Wyjdziemy. A potem zgłosimy anonimowo sprawę na policji.

– Chodźmy stąd. – Alicja wzdrygnęła się na wspomnienie ostatnich wydarzeń. – Jakoś się dziwnie tu czuję.

Wyszła pierwsza, Zbyszek ogarnął wzrokiem pokój, zgasił światło i zatrzasnął za sobą drzwi.

 

***

 

– Życie dopisało ostatni rozdział tragicznej historii, jaka rozgrywała się w budynku na Fahrenheita 2. Ponad piętnaście lat temu zginął tutaj deweloper budujący właśnie ten wieżowiec. W trzeciej klatce urwała się winda, którą jechał Mściwój Wojciechowski. Nie wytrzymała lina dźwigu, a wszystko to z powodu machlojek, jakich dopuścił się deweloper. Kilka dni temu w bloku, który teraz państwo widzą za moimi plecami, mieszkanie kupiła hrabina Marianna de Volaille, wdowa po słynnym magnacie kotletowym. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pani Marianna była poprzednio żoną Mściwoja Wojciechowskiego, tragicznie zmarłego dewelopera. Tak naprawdę nie wiadomo, co powodowało arystokratką, że zdecydowała się zamieszkać w lokalu numer osiemdziesiąt trzy. I nigdy się tego nie dowiemy, wczoraj znaleziono bowiem ciało hrabiny – policja wciąż nie ustaliła przyczyny zgonu. Ostatni raz widzieli ją około godziny siedemnastej pracownicy firmy przewozowej. Dzisiaj nad ranem anonimowy rozmówca powiadomił policję o śmierci hrabiny. Zobaczmy, co mogą na jej temat powiedzieć sąsiedzi.

 

LILIANNA PODPUCHA (sąsiadka z parteru) – Tak, widziałam przeprowadzkę. Taki duży samochód, długi. Tak. I ładne meble miała. No nie, jej nie widziałam. Musiała już być w środku, jak wróciłam z zakupów. Byłam nieopodal w spożywczym, bo, wie pani, cukier ma...

XAWERY ZALĄŻEK (sąsiad z szóstego piętra) – Ja tam jej nie widziałem, ale za to słyszałem. Przed północą to było. Tak, spojrzałem na zegarek, a on na pewno dobrze chodzi, bo go dwa razy dziennie reguluję. My tak w rodzinie z dziada pradziada ten zegar... A, ten okrzyk? No fakt, krzyczała! Coś jakby „Zemszczę się”! Co zrobiłem? Przywołałem do porządku, cisza nocna przecież jest, nie? Mnie się widzi, że ona tego pierwszego męża to jeszcze kochała i nie mogła mu darować, że on tak zginął, z tęsknoty umarła, jak nic!

HENRYK SIWUCHA (sąsiad z czwartego piętra) – Wyszedłem sobie na papieroska na półpiętro. No wie pani, żona nie poz..., żona mnie prosiła, żebym w domu nie kopcił, bo to dzieciom szkodzi. No więc stoję sobie na półpiętrze i słyszę, jak ktoś takim głośnym szeptem woła: „Co ty tu robisz?”. To musiała być ta hrabina. W głowie jej się pomieszało i pewnie zwidziało, że do męża gada. Ech, pani, ona to musiała biedna być. Niby taka bogata, a szczęścia nie znalazła, tylko zwariowała z tej miłości. Przepraszam, wracać muszę, bo żona się pie..., żona mnie woła.

ANDŻELIKA BROJLER (nastolatka z dziesiątego piętra) – Wracałam z randki, jeszcze przysiedliśmy z chłopakiem na ławce za blokiem, na placu zabaw. Widziałam takie dziwne światła w oknie pani hrabiny. I coś krzyczała, jakby z kimś rozmawiała. Pewnie do siebie gadała, coś się kobiecinie w głowie poprzestawiało. I tyle. A co potem? Potem to nie wiem. No nie słyszałam, żegnałam się z chłopakiem. Mogę kogoś pozdrowić? Dlaczego?

STANISŁAW DREPTUŁA (miejscowy filozof i myśliciel) – Ja myślę, że pani hrabina próbowała nawiązać kontakt z pozaziemską cywilizacją. Te głosy, rozmowy – ludzie tego nie rozumieją, od razu by wysyłali do domu wariatów. A to trudne zajęcie – wymaga konsekwencji i człowiek całe życie samotny. A co się stało z panią de Volaille? Kosmici ją porwali. Ciało? Stare zostawili, pewnie dostała lepsze.

 

– Jak państwo widzą, im mocniej drążymy temat, tym staje się on bardziej zagadkowy. Tak naprawdę nikt z sąsiadów nie zdążył dobrze poznać nowo przybyłej lokatorki. Pozostała tajemnicą do końca. Po co kupiła mieszkanie? Czy ktoś złożył jej wizytę tuż przed północą? Kogo wzywała? Dlaczego i jak zmarła? Te wszystkie pytania pozostają bez odpowiedzi i nieprędko poznamy prawdę, która kryje się za postacią hrabiny Marianny de Volaille. Mówiła dla państwa Agnieszka Paproch.

 


< 23 >