Fahrenheit nr 67 - październik 2oo9
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 15>|>

Awangarda subiektywnie

 

 

Byłem w tym roku uczestnikiem warszawskiego konwentu Awangarda. Uczestnikiem jednodniowym, ale poniekąd forsownym, bo w tym wykonałem prawie cztery godziny prelekcji czy wykładu, jak kto uważa.

Z jakichś bliżej mi nieznanych powodów, Organizatorzy pozwolili mi się wygadać do woli. Jedyna niedogodność była taka, że najmniej kilka osób mnie słuchało, wobec tego musiałem uważać. Albowiem, jak powszechnie wiadomo, słowa, co skowronkiem ulatują, wracają na ten przykład z agentami różnych służb i tak dalej. Poniekąd większy strach w tym, że człek głupot może nagadać, a ludziska zaczną powtarzać.

Kilka obserwacji mi się nasunęło. Dobrze mieć znajomości w świecie literackim. Bo na ten przykład EuGeniusz Dębski jechał i mogłem się z nim zabrać. Już tak mam, że się trzymam starej kompanii i bez niej właściwie nigdy na żadne konwenty poza Wrocław się nie ruszyłem. Obserwacja druga, że języki, owszem, trzeba szlifować, ale bez przesady! Z Anglikiem i tak sobie nie pogadam, a z Rosjaninem po rosyjsku. Z jakichś powodów rosyjski jest memu pokoleniu dany jakby za darmo, bez żadnego szlifowania czy kursowania na kursach po kilka stów. Po prostu, spotkałem tam naczelnego rosyjskiej Fantastyki. On zagadał, ja zagadałem i w zasadzie wszystko jasne.

Czego się dowiedziałem? Na przykład o efekcie skali, jaki daje wydawanie rosyjskojęzycznego pisma. Czytelników potencjalnie mają jakieś 250 milionów. I tu trudno się nie zgodzić. Zarówno mieszkańcy dzisiejszej Ukrainy, Białorusi czy, powiedzmy, Kazachstanu ciągle bardzo dobrze mówią po rosyjsku. Miałem okazję się o tym przekonać. Natomiast trochę niespodziewanie dla mnie rośnie bariera językowa z Polakami. Coś mi się zdaje, że proces jest niesymetryczny, to znaczy Rosjanie próbują poznawać język polski (co widziałem na przykładzie naszego gościa), natomiast w drugą stronę, podejrzewam, barierę wielkiej wysokości stanowi cyrylica. W rezultacie ogromna ilość rosyjskiej literatury, która jest łatwo dostępna przez Internet, jest dla „naszych” bez pomocy tłumacza po prostu nieosiągalna.

Kilka „innostrannych” akcentów było bardzo miłych, jak choćby stoisko z matrioszkami, ale i „kokalą” z nazwą zapisaną bukwami. Po prostu znakomity pomysł! Żałuję, że zabrakło mi czasu na kontynuowanie kontaktów międzynarodowych. Także na polu handlowym, ale przede wszystkim personalnym. Ludzie zza granicy i z troszkę innej strefy są dla nas znakomitą okazją do skorygowania wyobrażeń o sobie. Znają Lema? A Sapkowskiego? Kogo jeszcze, Krajewskiego?

Po mojemu organizatorzy wykazali się na kilku polach. Generalnie, sprawność organizacji zaskoczyła mnie. Kilkakrotnie na konwentach okazywało się, że na przykład nie ma sali, gdzie ma się prelekcja odbyć (ale nigdy nie zdarzyło się, by po kilku minutach nie okazało się, że jest i czeka na prelegenta), już nie mówiąc o tym, że zaginął gdzieś sprzęt multimedialny, a przegranie prelekcji wymaga jakichś alpejskich kombinacji. Tu organizatorzy zapewnili szybką i sprawną obsługę, nie był potrzebny własny laptop, nawet czytnik kart pamięci, wszystko działało, a dyżurny informatyk zdał mi się przygotowany na wszelkie kataklizmy.

Na plus organizatorom także zaliczam dopasowanie wielkości sali do liczby słuchaczy. Była niewielka i to znakomicie ułatwiło kontakt. Jak się zdaje, także wielkość obiektu i sposób jego przygotowania utrafił i w liczbę uczestników, i w rodzaj imprez, jakie się tu odbywały. Z drugiej strony topografia (i topologia) pomieszczeń dostarczała wrażeń właściwych odwiedzinom w Labiryncie.

Refleksji dostarczyła mi obserwacja stoisk handlowych. Otóż Fantastyka staje się czymś tak samo poważnym jak na ten przykład modelarstwo kolejowe. Albo zbieranie znaczków. Jeśli ktoś sądzi, że tu pobrzmiewa ironia, to się myli. Poniekąd co innego czysta stara i dobra SF, która, gdy jej pierwsi entuzjaści dorośli do wieku, w którym stali się i opiniotwórczymi, i autorytetami, została awansowana do rangi literatury społecznie pożytecznej, bo na przykład popychającej młódź ku obserwacji gwiazd w niebiesiech, w odróżnieniu od popalania papierosów w krzakach. Więc o zaletach hard SF raczej już nie trzeba przekonywać, jednak co może być dobrego w space operze czy sztukowanych o lasery opowieściach o smokach?

Jak widać, idzie jakaś systematyzacja. Albowiem miotacze laserowe mają być takie, misiurki mocno zbliżone do autentyku (nie wiem, czy to był model handlowy, bo na osobniku) czy wreszcie zbroje wojowników z wojen gwiezdnych oddane z dokładnością do maści plastiku. Ot, taka refleksja: za mojej młodości fantastyka i jej miłośnicy mieli asocjacje ku Literaturze, a ogólniej ku Sztuce dużymi literami pisanej. Dziś dobrze się czujemy w popkulturze. Tak, siedzimy w „czystej rozrywce”. Jednocześnie różnorodność form nadaje ruchowi i autentyczność, i żywotność. I cóż, że nie bardzo rozumiem, co robią osobnicy pochyleni nad planszami wypełnionymi figurkami wojowników: nie muszę, wystarczy, że ich to bardzo zajmuje. Zaś to, co robią, ma swe korzenie gdzieś w literaturze, choćby poprzez przerabianie na wszelkie sposoby fabularnych schematów.

Myślę, że z jednej strony mamy żywiołową „ludyczność”, z drugiej właśnie owe tendencje systematyzacji, jak zbieranie znaczków, które zresztą potrafi być źródłem bardzo poważnych dochodów i jest już dziś poważną wiedzą. Osobiście byłbym przeciwny poświęcaniu czasu na analizowanie systemu politycznego wymyślonego świata, bo zdaje mi się on tylko rodzajem dekoracji. To trochę tak, jakby zajmować się architektoniczną poprawnością teatralnych dekoracji. Ciekawe jest to, jak się uzyskuje ich wiarygodność, że na przykład kolumnę widzimy okrągłą, choć w rzeczywistości jest wymalowana na dykcie. Ale mogę się mylić, bo czytałem kiedyś zawiłą analizę poświęconą temu, ile lat ma Telimena, która uwodziła pana Tadeusza, napisaną przez bardzo poważnego pana profesora i kończącą się niegłupimi i ważnymi wnioskami.

Niestety, poza wykładami niewiele mi czasu pozostało, owszem udało mi się spotkać kilka osób i zamienić z nimi kilka uwag, lecz też prawdą jest, że po odbyciu programowego maratonu zacząłem się w końcu odzywać trochę jak komputer HAL (w Linuksie Warstwa Abstrakcji Sprzętowej, taka asocjacja jakkolwiek nie komputer, a demon). No więc gadałem jak w tych wyjaśnieniach, co HAL robi w Linuksie i gdyby nie Q, zgubiłbym torbę z gadżetami.

Nasza redakcyjna Wirusa najpierw odholowała mnie w zasięg oddziaływania radiolatarni PKNiM-u, potem przełączyła z przegrzanego głównego sterowania na zapasowe i sprawdziwszy, czy w polu target widnieje home uruchomiła akcję go. Tak skończyła się moja krótka wizyta.

I cóż na podsumowanie? Mam wrażenie, że fantastyka od czasów, gdy własnym sumptem organizowaliśmy własne wyjazdy pod namiotami w celu czytania opowiadań, przebyła lata świetlne. Nie wiem, czy to dobrze, ale najwyraźniej odnalazła swoje miejsce. Zarówno rozmach, jak i tak zwany społeczny oddźwięk oznacza, że jest to ważne zjawisko w kulturze. Pop, nie pop, kasa, nie kasa, ale zauważmy, że właśnie nie bez kozery ktoś nazwał proces w Linuksie HAL, co znaczy, że ów HAL stał się rozpoznawalnym znakiem. Słowo się rzekło, lata świetlne od czasu, gdy po raz pierwszy pokazano w peerelowskiej tiwi Lema. Obudziłem się naraz w XXI wieku. Dokładnie gdzieś o pierwszej w nocy, zziębnięty i trochę wystraszony, skąd to zimno, skoro był upał, po chwili zacząłem główkować, że to już dziewiąty rok po roku 2000. Mają taką maszynerię opartą w swym pomyśle na działaniu silnika Carnota. Otóż, gdy się wymusi ruch tłoka zewnętrzną siłą, wówczas on ze sprawnością wyznaczoną poprzez różnicę temperatur zadziała jak pompa cieplna... Gapiłem się chwilę w ciemność, obserwując opalizujący tajemniczymi światłami panel sterujący. Jak się tę pioruńską klimę ustawia?! Tak to bywa, jak się wpuści osobnika z prowincji do porządnego hotelu... Wypada mi na koniec podziękować Organizatorom za zaproszenie i ciekawą przygodę, jaką w sumie było i samo uczestnictwo, i przygotowania do występu.

 


< 15 >