Fahrenheit nr 67 - październik 2oo9
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 21>|>

Poza światem

 

 

Czas w karcerze płynął bardzo wolno. Lilianna początkowo starała się kontrolować jego upływ, ale szybko straciła rachubę. Do małej, ciasnej celi nie wpadał choćby najmniejszy promyk światła i nie docierały żadne dźwięki. Nie było czegokolwiek, na czym można by się skoncentrować. O to właśnie chodzi sukinsynom! Chcą zmusić człowieka, by rozmyślał o swoim postępowaniu. Może jeszcze do tego okazać skruchę? Płakać i błagać, niech wreszcie wypuszczą. Niedoczekanie! Lepiej spędzić tu wieczność, niż kajać się przed tymi gnojkami.

Lilianna karmiła się złością i nienawiścią, trzymając się ich kurczowo, byle nie wpaść w depresję. Gniew podsycała uporem. Mrok jednak powoli sączył się w umysł dziewczyny, przynosząc coraz dłuższe okresy apatii i zniechęcenia. Najgorsze, że nie mogła zająć się przygotowaniami do ucieczki. Nie ma co ryzykować wpadki, teraz z pewnością Liliannę obserwowano. Co też ją wtedy napadło, by dać się sprowokować i zaatakować inną skazaną? Przez tę głupią siksę musi znosić tortury, jakby tych codziennych było mało.

Niech szlag trafi urzędników, którzy wymyślili nową politykę penitencjarną i zaprojektowali to więzienie. Teraz już nie trzyma się przestępców w zamkniętych obozach czy na parszywych koloniach karnych. Z nich dało się jakoś uciec, a stąd? Nie było to takie proste, choć Lili miała nadzieję, że jej się uda. Niestety, na zawsze pożegna się ze swoim starym ciałem, ale trudno. W rebelianckiej bazie „Mandela” sprawi sobie nowe, wyhodowane na miarę.

Jej stare ciało spoczywało w komorze biostatycznej. Umysł więźniarki został sczytany, jak przy standardowym wnikaniu w wirtuala, i wprowadzony do systemu resocjalizacyjnego. W ten sposób Lilianna została umieszczona w wirtualnym kazamacie, znajdującym się na rządowym serwerze. Pod okiem surowych i nieprzekupnych strażników (bo jak można przekupić AI?) spędzi tu kilkadziesiąt lat. Tyle, ile system uzna za stosowne. Skazana przejdzie długotrwały i bez wątpienia bolesny proces przemiany z cyberterrorystki i buntowniczki w pokorną i praworządną obywatelkę. Odbędzie za swe przestępstwa surową pokutę, a potem zostanie ukształtowana na nowo. Wpoi się jej jedynie słuszne prawdy i będzie poddawać próbom, surowo każąc za uleganie podsuwanym pokusom. Pierwszą pokutę właśnie przechodziła. Kolejne będą coraz boleśniejsze i dotkliwsze.

Koszmar. Bez szans na zachowanie własnej tożsamości, własnego ja. To niczym lobotomia, lepiej już zginąć. Nie. Nigdy nie wolno się poddawać. Trzeba spróbować oszukać system. Udawać, że ulega się praniu mózgu. Cierpliwie czekać na możliwość ucieczki, zachować spokój, a potem dać nogę. Lilianna dopnie swego, zwieje stąd i tyle. Potem, w bazie, jej umysł zostanie wpisany w ciało klona. Lili poprosi, by wyhodowano jej coś ekstra. Blondynkę o jasnej karnacji, silną i zwinną, a do tego piekielnie ładną. Stare ciało i tak było już przechodzone. Za dużo szpecących wszczepów, a do tego zaczynało nawalać. Zbyt szumny styl życia. Narkotyki i nielegalny wirtual zrobiły swoje. Lili wyglądała i czuła się jak stara, zmęczona kobieta, a przecież nie miała nawet trzydziestki. Nowe ciało będzie bardziej szanować, zrobi sobie tylko jeden wszczep, gdzieś w dyskretnym miejscu. Może w dolnej części kręgosłupa, tuż nad nowym, ślicznym tyłeczkiem.

Bez wszczepu się nie obędzie, musiała przecież jakoś wchodzić w net, net był całym jej życiem. Lilianna z zawodu i zamiłowania była inforem, specjalistą od technicznej strony sieci. Swobodnie surfowała po infopolu, tworząc i modyfikując sztuczną inteligencję, wnikając w wirtuale, penetrując serwery, włamując się na co ciekawsze i kradnąc dane. Nieobcy jej był też cyberterroryzm i sabotaże rządowych transmiterów netu. Jakiś czas temu przyłączyła się do rebeliantów, swoją wiedzą i doświadczeniem wspierając ich w walce z systemem. Niestety, szybko wpadła w łapy tajnej policji i wylądowała tu, gdzie jest teraz.

Gdy tylko wypuszczą ją z tej przeklętej celi, spróbuje uciec. Lilianna nie wytrzyma dłużej, nie ma mowy. Skupiła się i prawie natychmiast poczuła na dłoni znajomy ciężar. Zacisnęła dłoń, rozkoszując się ciepłem bijącym od przedmiotu. Xip był czymś więcej niż zabawką, przygotowywała go od trzech miesięcy, czyli prawie od początku pobytu w więzieniu. Głupcy, zamknęli w wirtualu infora, człowieka potrafiącego mentalnie wpływać na infopole. Wystarczyło wydrzeć kod jakiegokolwiek przedmiotu i ulepić z niego nowy twór. W ten sposób z wizualizowanych w więziennym wirtualu drobnych urządzeń stworzyła Xipa – wirusa, który wyciągnie ją z tego syfu.

Musiała go jeszcze dokończyć. Teraz był tylko masywną, czarną kulką, ale już niedługo wbuduje w niego ostatni pakiet kodowy i uwolni osobowość nowej, sztucznej inteligencji. Dobra w tym była, klawiszom nawet do głowy nie przyszło, że coś się święci. Nikt nie zauważył, jak Lili kładzie rękę na przedmiotach, a te rozwiewają się w powietrzu. Jak nocami siedzi w kącie celi, plotąc wzory z ukradzionych kodów. Wyglądała wtedy jak naćpana epileptyczka, obciążenie dla umysłu było tak wysokie, że całkiem traciła kontakt ze swoim wirtualnym ciałem. Na szczęście nikt nie zauważył.

Ostatnie szlify programu-wytrycha i cześć! Nie spędzi w pierdlu ani minuty dłużej niż to konieczne. Obudzi Xipa i zainfekuje nim strażnika, by poprowadził ją do Bramy, węzła komunikacyjnego systemu. Przejdzie przez nią i wynurzy się w otwartym necie. Pomknie sektorami infopola, klucząc tak, że do końca świata nikt nie wpadnie na jej trop. Potem dotrze do serwera bazy „Mandela” i nawiąże kontakt z kompanami. Nigdy już nie da się złapać.

Pilnujący więzienia klawisze to kompletni durnie. Nie dorastają Lili do pięt. Wydaje im się, że mogą trzymać w wirtualnym pierdlu prawdziwego infora? Frajerzy!

 

***

 

– Ma nas za idiotów? – mruknął do siebie Edgar Feinen.

Mężczyzna siedział w wózku inwalidzkim ustawionym w boksie dla operatora sieci. Otaczało go kilka holomonitów wyświetlających obrazy z więzienia.

– Mówiłeś coś? – z sąsiedniego boksu odezwał się Anzelm Chrunow, komendant jednostki e-penitencjarnej Vir-Alkatraz 1.

– Zastanawiam się, szefie, co też tej dziewczynie chodzi po głowie – odparł Edi, obracając wózek i wyjeżdżając z boksu, by pogadać chwilę z dowódcą. – Wyobraża sobie, że jest taka cwana, a my to kompletne bałwany? Przecież doskonale wiemy, że jest inforem. Przez cztery lata studiowała ten kierunek na MIT. Zapowiadała się na świetnego fachowca, zanim została niegrzeczną dziewczynką. Skazana na resocjalizację z artykułu 2013 i 24, cyberterroryzm i przynależność do zorganizowanej grupy przestępczej. Powinna być świadoma, że będziemy mieli ją na oku. A ona jak gdyby nigdy nic kradnie kody kilku mechanizmów. Więziennego zegara, fragmentu ruchomego chodnika w korytarzu, siłownika kraty w jednej z cel i pompę wodotrysku na spacerniaku. Myślała, że nie zauważymy, czy co? Nie widzimy, jak lepi z tych kodów jakieś cholerstwo?

– Spokojnie – uśmiechnął się komendant. – Będzie tego żałowała. Poczekamy, aż dokończy tę zabawkę, a potem ją odbierzemy. System z pewnością za coś takiego da popalić naszej spryciarze, niedługo czeka ją zatem kolejna pokuta. Jeśli chcesz, możesz osobiście skasować ten program i własnoręcznie utrzeć nosa pani Liliannie Redcliff.

Edgar aż podskoczył w wózku. Ostatnio w wirtualu był dwa lata temu. Dawniej net był całym jego życiem, mężczyzna przez kilka lat służył jako podoficer w siłach zbrojnych Federacji, w sekcji ochrony sieci. Był wojskowym inforem, weteranem wojennym. Został kaleką, gdy w czasie czyszczenia jednego z sektorów infopola jego oddział uległ wirusowi obcych. Edi jako jedyny się uratował, ale zapłacił za to porażeniem układu nerwowego. Armia zapewniła mu opiekę medyczną, ale nie udało się przywrócić żołnierza do pełnej sprawności. Zwolniono go więc ze służby i zatrudniono jako operatora netu w wirtualnym więzieniu.

– Naprawdę mógłbym? – z trudem zapanował nad spontanicznym wybuchem radości.

– Pewnie – uśmiechnął się komendant. – Nie możemy stale polegać na strażnikach, przecież to tylko sztuczna inteligencja, nigdy nie będzie się równała z prawdziwym człowiekiem. Od dziś będziesz prowadził patrole w wirtualu, przecież kiedyś byłeś inforem, marnujesz mi się w tej dyżurce.

Edi wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Komendant był naprawdę równym chłopem. Oczywiście wcale nie zachodziła konieczność wysyłania infora w wirtual, Edi był tego w pełni świadomy. Strażnicy i świetnie zaprojektowany system więzienny w zupełności wystarczały, by zapanować nad dwoma tysiącami więźniów. Anzelm po prostu chciał zrobić przyjemność weteranowi. Aż żal było patrzeć na smutnego, samotnego kalekę, nienadającego się do służby nie z powodu utraty umiejętności, ale przez idiotyczne przepisy nakazujące przenieść w stan spoczynku żołnierza, który odniósł trwałe kalectwo w iluś tam procentach. Chłopak od razu poczuje się lepiej, gdy połazi sobie w wirtualu. Przynajmniej na ten czas zapomni o porażonych kończynach, o nudzie i beznadziei.

– Spójrz! – Edi wrócił do swojego stanowiska i sprawdził, co u Lilianny. – System już wypuścił ją z karceru. Dziewczyna jest z powrotem w swojej celi. Ciągle zapominam, że czas w więzieniu jest przyspieszony. Dla niej minęły w tej ciemni dwa tygodnie. No zobacz, co ona robi! Znów ukradła kod i splata go z tym swoim programem. Dziwne, system nie zameldował o utracie któregokolwiek z modułów. Skąd ona go wzięła?

– Nie mam pojęcia – odparł komendant. – Trzeba będzie to później sprawdzić. Dobra, leć do transmitera i właź do wirtuala. Zrób porządek z tą dziewczyną. No, już!

Edi skinął głową i energicznie pchnął wózek do wyjścia. Nie mógł powstrzymać uśmiechu na myśl, że znowu wejdzie w infopole. Zabawi się z tą laleczką, trzeba jej pokazać, że nie jest taka cwana, jak się jej wydaje. Wszyscy rebelianci zasługują, by porządnie przetrzepać im skórę. Kiedy ludzkość została zaatakowana przez obcych, zamiast przyłączyć się do obrony, wykorzystali osłabienie Federacji i zmasowali ataki na kilka kolejnych systemów planetarnych. Nie obchodziło ich, że utrudniają odparcie najeźdźców, że przez nich giną niewinni ludzie. To przez takie zakłamane suki, udające bojowniczki o wolność, Edi stał się tym, czym teraz jest.

I będzie o tym pamiętał, gdy spotka panią Liliannę Redcliff.

 

***

 

Lili uśmiechała się do siebie, gdy bladym świtem, razem z setką innych skazanych prowadzono ją do kamieniołomów. Ostatni pakiet kodowy nieomal spadł jej z nieba. Czekał na nią wpisany w ścianę celi i aktywował się, zwracając na siebie uwagę, gdy tylko dziewczyna wróciła z karceru. To musiał być prezent od jakiegoś tajemniczego sprzymierzeńca, kod był niesamowity, niezwykle skomplikowany i zagadkowy. Lilianna chwilę zastanawiała się, czy to nie pułapka, prowokacja systemu, ale program był zbyt subtelny jak na dość toporny wirtual więzienny. Kobieta poświęciła całą noc, by go rozplątać i wpisać w Xipa. A teraz wystarczyło tylko zainfekować strażnika i zwiać.

W okolicy było ich kilku, postawnych facetów ubranych w jasne, powłóczyste szaty. Strażnicy mieli twarze o regularnych, identycznych rysach, wiecznie wykrzywione w dobrotliwym uśmiechu. Niestety, nie tak łatwo było się do któregokolwiek dobrać, bo wszyscy unosili się dobrych kilka metrów nad ziemią, majestatycznie machając białopiórymi skrzydłami. Trzeba cierpliwie poczekać, aż nadarzy się okazja.

Skazane maszerowały gęsiego po kamiennym bruku dziedzińca, by po chwili wyjść poza mury e-fortecy. Lili zmrużyła oczy, spoglądając w stronę wschodzącego słońca. Gdzieś tam, za zielonymi łąkami, wśród majaczących na horyzoncie gór, była Brama, jedyna droga do wolności. Kobieta spojrzała w błękitne niebo, wciągnęła w płuca świeże powietrze i westchnęła cicho. To nie to, co smród metalu, smaru i potu, jaki zwykle panował w bazie „Mandela”. Szum wiatru w koronach drzew i w kłosach traw nie brzmiał jak wizg hydraulicznych wspomagaczy egzoszkieletów ani trzask wyładowań pracującego transmitera netu, ale mimo to dało się jakoś znieść ten bajkowy i przesłodzony do wyrzygu wirtual. Właśnie o to chodziło w tym e-więzieniu: z jednej strony ciężka praca, z drugiej piękno i wyciszająca przyroda. Wszystko tu oczywiście miało służyć praniu mózgu. Lilianna wzdrygnęła się ze wstrętem. Zaczynała powoli i nieświadomie ulegać systemowi. Początkowo cukierkowy świat tylko ją irytował, a dziś musiała przyznać, że po kilkunastu dobach w ciemności oczy wypełniły jej łzy szczęścia na widok skąpanego w słońcu krajobrazu. Co prawda mocno topornego, z widocznymi na pierwszy rzut oka niedoskonałościami, ale i tak spełniał swoją funkcję. Jeszcze trochę i Lili będzie zasuwać do kamieniołomu ze śpiewem na ustach, rozkoszując się piękną pogodą i słońcem. O, takiego! Niedoczekanie! Nigdy nie da się zamienić w pokorną mrówę!

Splunęła wściekle pod nogi.

W kamieniołomie dostała oskard, jedna z kapo wskazała jej miejsce pracy. Dziś będą rozłupywać wielkie bryły błękitnego kamienia, z których kolejne sekcje wyciosają kostki brukowe, by potem wspólnie ułożyć z nich drogę. Inne skazane wydobywały marmur, cięły go i szlifowały, kolejne kopały glinę, by wypalić z niej cegły. Całe więzienie pracowało nad budową wspaniałego pałacu, który stanie nad brzegiem jeziora. Wspólną, ciężką pracą stworzą sobie nowy dom, lekkie więzienie, w którym zamieszkają podczas kolejnego etapu resocjalizacji. Budowanie od świtu do zmierzchu, w pocie czoła, znoju i trudzie miało być pierwszą fazą przemiany bandytów w obywateli, miało być pokutą i nauką w jednym. Potem w pałacu oczyszczą dusze, zajmując się sztuką. Kolejnym etapem będzie nauka pokory i dyscypliny, wpojenie świętych praw Federacji i jej etyki. W tym czasie system stale poddawać będzie więźniów testom i próbom, surowo karząc nieposłuszne jednostki. Nim minie setka wirtualnych lat, penitencjariuszki wyjdą na wolność. Jednak Lili nie zamierza spędzić tu ani jednego dnia dłużej.

Popędzana przez kapo zaczęła tłuc oskardem wielki głaz, zaciskając zęby ze złości. Ból mięśni pojawił się bardzo szybko – od razu czuć było, że jest sztucznie generowany. Niby to Alkatraz było profesjonalnym wirtualem, ale sporo rzeczy zrobiono tu na chybcika i niedokładnie. Pracujący więźniowie mieli się męczyć i cierpieć oczyszczający ból fizycznej pracy. Owszem, Lili czuła niewygodę, tępe łupanie w gnatach i rwanie mięśni, ale było to zupełnie inne doznanie niż przy naturalnym wysiłku fizycznym. System stymulował te odczucia koślawo i nieudolnie, jakby ich kod przygotował infor niemający głowy do torturowania ludzi albo taki, który sam się nigdy nie zmęczył. Tak czy inaczej, męka była irytująca i nie sprawiała najmniejszej radości, jak choćby wysiłek przy uprawianiu sportu.

Lilianna przerwała robotę, rozglądając się wokół. Dwaj strażnicy szybowali im nad głowami, na zbyt dużej wysokości, by dali się dosięgnąć. Pracy skazanych pilnowały kapo, oddziałowe wytypowane spośród więźniów.

– Spójrzcie, dziewczyny, to chyba człowiek – sąsiadka Lili wskazała na wejście do wąwozu, w którym znajdował się kamieniołom. – To może być prawdziwy klawisz.

Mężczyzna ubrany był w czarny mundur, jaki nosiły służby więzienne w realu. Wydawał się bardzo niski przez to, że towarzyszyło mu dwóch strażników. Obaj skrzydlaci, głupkowato uśmiechnięci pięknisie, w dłoniach ściskali ogromne miecze o falistych ostrzach.

– Przyszli po kogoś – syknęła druga z towarzyszek Lili. – Któraś z dziewczyn musiała wyciąć numer na tyle poważny, że system sam nie może załatwić sprawy. Musieli przysłać do wirtuala prawdziwego klawisza.

Mężczyzna przystanął, rozglądając się po kamieniołomie. Patrzył na skazane, jakby kogoś szukając. Lilianna poczuła się nieswojo, odruchowo ścisnęła w dłoni czarną kulkę promieniującą ciepłem. Czyżby wykryli jej wirusa? Klawisz mógł być inforem, przysłanym, by ją zneutralizować. Spojrzenie mężczyzny skrzyżowało się ze wzrokiem Lili. Stalowoszare lodowate oczy przeszyły ją na wskroś. Człowiek uśmiechnął się nieznacznie i ruszył do Lilanny. On wiedział! Przerażenie chwyciło ją za gardło. Przyszedł tu po nią, wszystko stracone. Lili nigdy nie opuści tego przeklętego więzienia.

– Co tak stoicie, głupie dziwki?! Chłopa nie widziałyście? – Kapo pojawiła się jak spod ziemi, wrzeszcząc ze złością. – Jazda do roboty!

Lilianna, niewiele myśląc, zamachnęła się oskardem i cisnęła nim w kapo. Trafiona kobieta runęła na ziemię, krzycząc z bólu i strachu. Lili rzuciła się do rozpaczliwego biegu ile sił w nogach. Gnała na oślep, skacząc po głazach, między zdumionymi skazanymi. Już po chwili usłyszała łopot skrzydeł i na jej drodze wylądował strażnik.

– To nie ma sensu, dziecko – powiedział łagodnie, szeroko rozkładające ręce. – Nigdzie nie uciekniesz.

Wymierzyła mu tęgiego kopniaka w krocze i wpadła wprost w jego ramiona. Strażnik ani drgnął, gnojek, nic nie miał poniżej pasa. Dziewczyna otwartą dłonią wymierzyła mu siarczysty policzek, roztrzaskując na jego twarzy czarną kulkę z Xipem. Z twarzy strażnika natychmiast znikł głupi uśmieszek. Przystojniak jęknął, zwijając się w kłębek. Biel jego skrzydeł i szaty przygasła i zszarzała, a po chwili zrobiła się całkowicie czarna. Lilianna patrzyła z zachwytem, jak wirus opanowuje i deformuje AI. Nie minęło kilka sekund i Xip przeciągnął się, rozprostowując nietoperze skrzydła.

– Pięknie to ty nie wyglądasz – mruknęła Lili.

Musiał sam zaprojektować swój wygląd, bo inforka nie wplotła w kod żadnego konkretnego kształtu. Xip przypominał skrzydlate czarne psisko o okropnym pysku szczerzącym pożółkłe kły. Miał też dwa rogi jak nosorożec, a oczy świeciły trupiobladym blaskiem.

Bez ceregieli dziewczyna wskoczyła na grzbiet potwora, a ten machnął skrzydłami, podrywając się w powietrze. Lili obróciła głowę, spoglądając na nadbiegającego klawisza, pokazała mu język i parsknęła śmiechem. Miał bardzo głupią minę. Nie spodziewał się, że przygotowała coś takiego.

Edgar stał chwilę, patrząc na unoszącą się coraz wyżej uciekinierkę. Bardzo zdolna dziewczyna, ten jej wirus to prawdziwy majstersztyk. Trzeba będzie włożyć w tę zabawę trochę wysiłku. Mężczyzna uśmiechnął się. Wreszcie działo się coś, co pozwalało zapomnieć o bezsensownej wegetacji kalekiego ciecia w e-więzieniu. W wirtualu znów czuł się potrzebny. Zaraz pokaże tej egzaltowanej gówniarze, z kogo sobie kpi. Edi musnął dłonią pierś czekającego na rozkazy strażnika i złapał AI za wybrany fragment kodu. Dzięki komendantowi dostał uprawnienia moderatora i miał dostęp bezpośrednio do infopola, w które wpisano ten wirtualny świat. Zapętlił kod wokół swojej manifestacji i odetchnął głęboko. Wszystko trwało raptem kilka sekund.

Rozłożył odebrane strażnikowi skrzydła. Uderzając nimi z całych sił, szybko nabrał wysokości. Lilianna Redcliff pędziła prosto na wschód, pod słońce. Strasznie pewna siebie ta cyberterrostka, zamierza wpaść w Bramę i zwiać. Trzeba ją zatrzymać, nie wolno pozwolić, by uniknęła kary. Edi skupił się na oddalającym punkcie, wznosząc się wysoko ponad niego. Doganiał go, ale bardzo wolno, może nie zdążyć i nie odciąć uciekinierki od Bramy.

Łąka pod nimi zamieniła się w ukwiecone wzgórza, nieopodal wyrosły strome turnie. Edi złożył skrzydła i spikował jak jastrząb. Powietrze z dotychczasowego świstu w uszach przeszło w ryk. Ciemna sylwetka skrzydlatego psa powiększała się szybko. Lilianna krzyknęła, dostrzegając pościg, pies skręcił gwałtownie, a potem zrobił widowiskową beczkę. Edi minął ich o włos, natychmiast zawrócił, rzucając się za psem, który wirując, spadał wprost w błyszczącą w oddali Bramę. Bestia nagle zwolniła, pozwalając, by mężczyzna wpadł na nią. Chwyciła go paszczą za ramię i pociągnęła w dół.

Edgar zacisnął dłoń na paskudnym pysku, szukając fragmentu kodu, którym mógłby obezwładnić potwora. Lilianna trzasnęła mężczyznę pięścią między oczy, ale bezwładny upadek i wirowanie w korkociągu zmusiły ją do zaniechania walki – musiała kurczowo trzymać się psa, by nie zsunąć się z jego grzbietu. Edi zaklął wściekle, piorunując dziewczynę spojrzeniem i szarpnął skórę potwora, chcąc na oślep rozerwać kod. Nic z tego – mężczyzna ze zdumieniem stwierdził, że skrzydlaty pies nie jest sztuczną inteligencją wpisaną do wirtuala. Wydawał się prawdziwą świadomością, jak Edi i Lilianna. Ale to przecież niemożliwe!

Wtedy uderzyli w Bramę.

 

***

 

Oprzytomniała, drżąc z zimna. Dłuższą chwilę dochodziła do siebie, szczękając zębami. Wreszcie przypomniała sobie ucieczkę i upadek w Bramę. Udało się dotrzeć do wyjścia z więzienia, ale czy Xip poprowadził ją dalej do transmitera i pchnął gdzieś w otwartą sieć? Rozejrzała się. Siedziała na wilgotnej ziemi przed niewielkim, wygaśniętym ogniskiem. W pośladek uwierał ją kamień, powietrze było zimne i wilgotne. Poranna mgła zasnuwała trawiastą dolinę, otoczoną porośniętymi lasem wzgórzami.

Lilianna wstała, ze zdumieniem oglądając swoje nowe ciało. Była teraz wysoką i szczupłą kobietą umięśnioną jak atletka. Miała raczej płaski i twardy jak kamień tyłek, do tego niewielkie piersi uwydatnione sporym dekoltem skórzanego kostiumu. Co ta ma być? Uda i ramiona okrywały nabite ćwiekami ochraniacze, a korpus opinało coś przypominającego perwersyjny gorset. Czarny, obcisły strój więcej odsłaniał, niż zasłaniał. Lili westchnęła z rezygnacją. Bez wątpienia znalazła się w porno-wirtualu. Nikt normalny nie ubrałby się w coś takiego. Pewnie Xip wrzucił ją na jakiś serwer dla miłośników sado-maso lub czegoś podobnego. W necie pełno było tego rodzaju lokacji i to od czasów jego powstania pod koniec XX wieku.

Wzrok Lili padł na tłumok leżący obok ogniska. Pochyliła się i podniosła znalezisko. Futro, pocięte i zszyte tak, by tworzyć wierzchnie okrycie. Obrzydliwe. Ubierać się w skórę zamordowanej istoty, jakby nie można zrobić stroju ze sztucznego tworzywa. Kobieta oglądała futro ze skrzywioną miną, dotykała szorstkiej, szarej sierści, zastanawiając się, co zrobić. W realu ubrania z naturalnych, zwierzęcych materiałów warte były fortunę, nosiły je bogate, snobistyczne suki. Lili znów zadygotała z zimna, gdy wilgotny podmuch smagnął jej prawie całkiem nieosłonięte ciało. Nie zastanawiając się dłużej, zarzuciła futro na ramiona.

Na ziemi leżało nie tylko futro. Podróżna, skórzana torba i pas z długim, wąskim sztyletem o prostej, pozbawionej ozdób rękojeści wystającej z prostej pochwy. W torbie kobieta znalazła bukłak z wodą, kawałek suszonego cuchnącego mięsa i suchego chleba. Nieciekawe jedzenie z pogardą cisnęła w popioły ogniska, pas zapięła na biodrach.

Broń i strój może jednak wskazywać, że to świat jakiejś gry fabularnej – uznała Lili. Pasowałby do tego kiczowaty, perwersyjny kostium. Światy fantasy sprzedawały się doskonale, podobnie jak pornografia od zamierzchłych czasów. Z gier korzystały najczęściej pryszczate nastolatki, a twórcy dopasowywali wirtuale do ich upodobań. Każdy przecież wie, że goła panienka z mieczem jest obowiązkowym elementem dobrej fantasy. Ech, co tym małolatom chodziło po łbach! Ślinili się do wirtualnych manifestacji mających tyle wspólnego z prawdziwymi kobietami, co sexandroidy w pornoshopach.

Lili uśmiechnęła się do siebie. Świetnie! Tu służby śledcze nigdy jej nie znajdą, serwerów z grami były tysiące. Wystarczy teraz znaleźć gracza i skorzystać z jego wiązki wodzącej po infopolu. Wyjść z gry do transmitera i skoczyć do otwartej sieci. Xip spisał się na medal!

Wysoka trawa, mokra od rosy, nieprzyjemnie chłostała dziewczynę po odsłoniętych łydkach. Stopy w wysoko sznurowanych sandałach zmarzły błyskawicznie tak, że całkiem przestała je czuć. Szła przed siebie środkiem długiej doliny. Z czasem mgła całkiem opadła, a promienie słońca zaczęły dawać coraz więcej ciepła. Mięśnie grały pod skórą, rozgrzewając się z każdym krokiem. Lilianna czuła, jak rośnie w niej energia, niezwykła moc zdrowego, młodego i wysportowanego ciała. Lekki wiaterek rozwiał jej włosy ściągnięte w niedbały kucyk. W świeżym powietrzu unosił się zapach wilgotnego mchu, drzew i kwiatów. Lili zdawało się, że czuje nawet aromat żywicy ze złamanej brzozy widocznej na skraju lasu. Świergotały ptaki i bzyczały owady, wiatr szumiał w koronach drzew, przesuwał po błękitnym niebie smugi chmur.

Ależ perfekcyjnie zrobiony świat! Wirtualne Alkatraz nie umywało się do niego, w e-więzieniu czuć było przerysowanie i sztuczność. Zapachy i bodźce odbierane przez skazanego były przytępione, wykoślawione. Twórcom więzienia udała się przyroda (Liliannie nawet się podobała), ale w porównaniu z tą tutaj wypadała blado i płasko. W tym świecie, z każdym krokiem, z każdym uderzeniem serca Lilianna odbierała miliony bodźców. Czuła swoje ciało jak prawdziwe. Wpierw zimno i zesztywnienie po nocy, potem ciepło i radość fizycznego wysiłku. Do tego poranna mgła, potem pieszczota wiatru na nagiej skórze, dotyk słonecznych promieni. I te zapachy, dźwięki! Miliony szczegółów, nieskończone kłębowisko danych. Ten świat był gigantyczny, wspaniały, dopracowany do perfekcji!

Lili słyszała o czymś takim, Xip musiał wpisać ją w ekskluzywny serwer przeznaczony dla bogaczy albo nawet należący dla jakiegoś miliardera. Stworzenie tak rozbudowanego wirtuala musiało kosztować majątek. Napisanie kodu dla każdego drobiazgu, każdego owada, rośliny, wymagało wielkiego nakładu pracy. Jeżeli była to próba odtworzenia rzeczywistości w infopolu, jak najbardziej precyzyjnie i dokładnie, to znakomicie się udała.

Lilianna szła coraz szybciej, napawając się przyjemnością przebywania w takim miejscu. Tak innym od tego, co znała z reala. Od ciasnych kajut na stacjach orbitalnych, klaustrofobicznych kokpitów przemytniczych statków, mrocznych serwerowni, brudnych i śmierdzących korytarzy w bazach, od przeludnionych habitatów kolonii, które Lili odwiedziła w swoim życiu. Od zapachu spalin, smarów, ludzkich ciał, od tytoniowego i kokainowego dymu, oparów taniego alkoholu, od niezwykłego smrodu zamkniętych miesiącami pomieszczeń z niesprawną wentylacją. Kobieta wciągnęła głęboko powietrze, ostre i chłodne. Zdjęła futro, zakręciła nim nad głową i cisnęła je w górę. Śmiejąc się, ruszyła biegiem w dół doliny, w stronę błyszczącej w oddali rzeki. Pędziła jak szalona, wrzeszcząc przekleństwa i wymachując rękoma. Tu nie miała płuc przepalonych kokainą i nikotyną, zdegenerowanych od ciągłego niedotlenienia panującego na biednych, wolnych koloniach. Nie miała atroficznych mięśni, zwiotczałych od braku ciążenia lub po tygodniach spędzonych nieruchomo po podłączeniu do netu. Była silna i sprawna, mogła tak biec przez cały dzień, bez chwili odpoczynku. Była niezniszczalna, była boginią!

W biegu zerwała skórzane ochraniacze ud i ramion, szamocząc się z wściekłością, wyswobodziła z gorsetu i w samych sandałach z rozpędem wskoczyła do wody. Uderzenie zimna przeraziło ją w pierwszej chwili, ale okazało się, że jej ciało świetnie umie pływać. Mocnymi wymachami ramion Lilianna cięła wodę, prawie nie burząc nieskazitelnej tafli. Mknęła niczym syrena, szybko i pewnie. Nabrała powietrza i zanurkowała, patrząc pod wodą na kamienie, rośliny i kilka błyszczących srebrzyście rybek. Przepłynęła na drugi brzeg, a potem zawróciła i wyszła z wody.

Drżała, gdy chłodny wiatr smagał jej nagie i mokre ciało, ale nie było to torturą, lecz przyjemnością. Lili zaśmiała się, patrząc na swoje odbicie w rzece. Kobieta miała rysy twarzy prawie identyczne z prawdziwymi, a przynajmniej bardzo zbliżone. Obejrzała się dokładnie. Na kolanie widniała brzydka, szeroka blizna, podobna znajdowała się na lewym udzie. Nie słyszano tu o chirurgii plastycznej czy co? No cóż, widocznie twórcę czy właściciela tego wirtuala naprawdę kręciło dokładne naśladowanie rzeczywistości.

Dygocząc z zimna, Lilianna zebrała rozrzucone ubranie i wcisnęła się w idiotyczny strój. Po prawdzie był nawet wygodny, tylko wyglądał jak wymyślony przez faceta dla uciechy innych facetów. Wróciła nad wodę i usiadła na kamieniu. Co dalej? Miała ochotę coś zjeść! Głód nie był mechaniczny, jak w wiezieniu, dziewczynie całkowicie zwyczajnie burczało w brzuchu. Stalowe mięśnie i doskonale funkcjonujące ciało domagały się porcji energii. Lili znów weszła do wody i zanurzyła w niej ręce po łokcie. Czekała nieruchomo, aż pojawiły się srebrne rybki. Skupiła się, sięgając do ich kodów, by zapleść je i ściągnąć do siebie. Wpisałaby je w swoje wirtualne ciało, karmiąc je w ten sposób energią złapanych istot. Nie udało się. Pomimo zaciskania oczu i wysyłania wiązek rozkodowujących, a nawet sygnałów hakerskich, odpowiedziała jej tylko cisza.

– Niech to! – wrzasnęła Lili, wyskakując z wody.

Xip musiał wpisać ją jako zwykłego gracza, a infopole w tym wirtualu było całkowicie zabezpieczone. Rzecz jasna, blokowano każde infopole od czasów ataków obcych i rozwijającego się cyberterroryzmu, by zewnętrzna ingerencja w wirtual nie zabiła przebywających w nim osób. Ale tutaj musiały być dodatkowe zapory. Gdyby Lilianna miała choć uprawnienia moderatorskie, ale nic z tego, świat był zabezpieczony lepiej niż Vir-Alkatraz, nie sposób było nawet wyczuć kodu. Dupa blada! To oznacza, że Lili musiała postępować zgodnie z regułami gry.

A gdyby tak skończyć ze sobą? Wyciągnęła sztylet, ważąc go w dłoni. Czy system wyrzuciłby ją z infopola i wysłał do zewnętrznego serwera? A jeśli nie? Jeśli nie znajdzie (bo i jak, skoro ciało spoczywa w więziennej komorze biostatycznej) jej źródła i potraktuje Lili jak AI-intruza? Może ją skasować, co dość prawdopodobne, skoro jest tak perfekcyjnie zaprojektowany.

Zgrzytając zębami ze złości i zimna, rozejrzała się po okolicy. Na nagim szczycie niedalekiego wzgórza wznosiła się chyba budowla lub ruiny. Pierwszy ślad działalności człowieka. Nie ma co się zastanawiać, trzeba tam iść. Może tam Lilianna spotka jakiegoś gracza albo postać scenariuszową i wreszcie dowie się, jak się wydostać z tej gry czy symulacji świata.

Marsz przez las pod dość stromy stok okazał się już nieco większym wysiłkiem niż spacer po łące, ale ciągle stanowił przyjemność. Lili z zachwytem dotykała drzew, wąchała ich korę i liście. Przystawała przy kępach paproci, muskała dłonią mięciutki mech, rozkoszowała się nawet trzaskiem gałązek pękających pod sandałami. Słońce powoli pięło się po niebie, a ona szła między drzewami jak zaczarowana. Zatrzymywała się za każdym razem, gdy w okolicy odzywał się ptak i próbowała odszukać go wzrokiem. Kilka razy dostrzegła szare i brunatne ptaszki skaczące wysoko po gałęziach. Cieszyła się wtedy jak dziecko.

Minęło już południe, gdy wyszła wreszcie na kamienisty grzbiet wzgórza. Szła, mijając kolczaste krzewy i wielkie głazy, powoli zbliżając się do celu. Budowla okazała się stojącym blisko krawędzi ostrego żlebu kolistym placem otoczonym kolumnami z białego kamienia. Wyglądało to jak ruiny antycznej świątyni, tylko że kamień nie nosił śladów wielowiekowej erozji. Kolumny pokryte były wyraźnymi ornamentami, a plac, gdzie kiedyś stał ołtarz, nosił jeszcze ślady plam, pewnie po krwi ofiar.

– Znów się spotykamy, pani Redcliff – zza jednej z kolumn wyszedł wysoki mężczyzna.

Klawisz z Alkatraz! Sukinsyn, uczepił się Xipa i musiał chyba trafić do tego świata po tej samej wiązce wodzącej. Teraz wezwie wsparcie, strażnicze AI, i zaciągną Lili z powrotem do więzienia. Lilianna napięła mięśnie, kładąc dłoń na rękojeści sztyletu. Dlaczego klawisz jeszcze nie ściągnął pomocy? Wyglądało na to, że był sam.

Mężczyzna nosił skórzane spodnie i ciemny kubrak, wysokie buty do konnej jazdy, a na piersi stalowy kirys z ryngrafem przedstawiającym jakiś skomplikowany symbol lub herb. Jego strój nieco przypominał ubranie XVII-wiecznego dragona, a całości dopełniał masywny garłacz z rozszerzającą się jak trąba lufą, który mężczyzna niedbale trzymał w garści.

– Obawiam się, że łatwo się pani ode mnie nie uwolni – powiedział, uśmiechając się groźnie.

– Chcesz się przekonać? – Lili śmiało ruszyła w jego stronę, dobywając sztylet.

Nieśpiesznie wymierzył w nią lufę garłacza.

– Nie zamierzam się z tobą cackać, suko – warknął. – Będziesz grzeczna albo cię skasuję. Wiem, że ten wirtual jest na zabezpieczonym serwerze, też jestem inforem. Jeśli cię tu zlikwiduję, nic nie ocali twojego zapisu, nie przechowa go w infopolu. Pociągnę za spust i przestajesz istnieć, rozumiesz? Rzuć to żelastwo, no już!

Lilianna zatrzymała się o dwa, trzy kroki przed mężczyzną. Czarny wylot lufy o ogromnym kalibrze robił wrażenie. Upuściła sztylet, który zadzwonił o kamienną posadzkę świątyni.

– Jak zamierzasz zaciągnąć mnie z powrotem do Alkatraz, skoro sam też jesteś zablokowany? – spytała.

– Znajdę najbliższą Bramę i pociągnę cię ze sobą. W otwartym necie mam na wyposażeniu programy policyjne, które spętają nawet tak zdolnego infora, jak ty – klawisz nadal się uśmiechał. Lili czuła nieprzepartą ochotę, by pięścią zmazać z jego gęby ten złośliwy grymas. – Nagle zbladłaś. Ze strachu czy ze złości? Nie krzyw się tak, za późno na nerwy, trzeba było porządniej dopracować tego wirusa, bo zamiast cię uwolnić, wpakował w pułapkę.

Ze wściekłym warknięciem Lili wymierzyła kopniaka w armatę klawisza. Broń ryknęła basowo, wyrzucając chmurę dymu, ognia i śrutu. Strzał trafił w pobliską kolumnę, wyrywając z niej kawałki kamienia. Wkoło zagwizdały rykoszetujące metalowe kulki. Lilianna, jeszcze nim przebrzmiał huk, doskoczyła do mężczyzny, z rozmachem tłukąc go czołem w twarz. Aż zachwiała się, oszołomiona uderzeniem. To naprawdę bolało! Klawisz zatoczył się, upuszczając garłacz i łapiąc się za krwawiącą twarz. Lili potrząsnęła głową, walcząc ze wstrząsem i wymierzyła mężczyźnie cios w brzuch, a zgiętego wpół jeszcze poczęstowała kopniakiem. Przeciwnik osunął się na kolana, zwijając w kłębek.

– Goń się, klawiszu! – warknęła. – Nigdy nie wrócę do pierdla!

Uderzył ją prawym sierpowym, z dołu, jednocześnie się prostując. Trafił w policzek. Lilianna miała wrażenie, jakby dostała w twarz kilkukilowym młotem. Poczuła wilgoć krwi i eksplodujące gorąco bólu. Głowa jej odskoczyła, oczy na chwilę zasnuła ciemność. Cholera! Twórcy tego wirtuala nawet ból i szok dopracowali do perfekcji, czuła się, jakby naprawdę dostawała łomot. Z trudem utrzymała się na nogach, ale mężczyzna natychmiast poprawił drugim ciosem, trochę lżejszym, w usta. Ból był znacznie ostrzejszy, jak kopnięcie prądem. Lili poczuła smak gorącej krwi. Warknęła, robiąc unik przed kolejnym ciosem i skoczyła na mężczyznę, łapiąc go oburącz za głowę i obejmując nogami w pasie, szarpnęła przeciwnika za ucho i pociągnęła za włosy.

Klawisz ryknął, okładając ją na oślep pięściami. Zachwiał się, cofając pod ciężarem dziewczyny, potknął o krawędź świątynnego placu i przewrócił, turlając po ziemi. Oboje wrzasnęli równocześnie. Ruiny stały na skraju ostrego żlebu. Spleciona para stoczyła się po kamienistym osuwisku, wzbijając tumany pyłu i piachu. Lili kilka razy boleśnie uderzyła pośladkami w kanciaste skały, raz przejechała bokiem po kamieniach. Zaklęła wściekle, odpychając mężczyznę, ale osiągnęli już na tyle duży pęd, że na niewiele się to zdało. Toczyli się bezładnie, łapiąc nawzajem, rozpaczliwie próbując zatrzymać.

Wszystko ustało niespodziewanie, w jednej chwili.

Leżeli obok siebie, dysząc ciężko. Lili szeroko otwartymi oczyma patrzyła w niebo, bojąc się ruszyć. Jej ciało było kłębkiem bólu, miała wrażenie, że połamała sobie wszystkie gnaty. Mężczyzna jęczał głośno, mamrocząc jakieś przekleństwa. Wreszcie usiadł, bezwiednie obmacując poobijane ciało. Rozejrzał się wokół.

– Żyjesz? – spytał.

– Spieprzaj – jęknęła.

– Spójrz, jest tu coś, co może cię zainteresować – powiedział, podnosząc się powoli. – To chyba stało na ołtarzu świątyni, ale zostało zepchnięte w przepaść. Wygląda mi znajomo.

Lili poruszyła się na próbę, z ulgą konstatując, że nic sobie nie połamała. Uniosła się, najpierw ze złośliwą satysfakcją spoglądając na poturbowanego towarzysza, a potem ze zdumieniem na wskazywany przez niego obiekt.

To była kamienna figura, mająca ponad dwa metry długości. Leżała na boku, częściowo porośnięta dzikim pnączem. Przedstawiała siedzącego skrzydlatego psa o paskudnym i groźnym łbie zwieńczonym dwoma rogami. Podobieństwo było uderzające.

– To Xip! – stwierdziła Lili.

 

***

 

Edgar z trudem zwalczył ochotę, by udusić na miejscu tę wredną wściekłą małpę. Nikt nie miałby mu tego za złe, a nawet infor pewnie dostałby pochwałę i premię. Za sprowadzenie więźnia żywego wcale przecież nie należą się dodatkowe profity. A tak Edi zlikwidowałby skazaną w trakcie próby ucieczki i ukręciłby łeb sprawie. W czasie wojny widział rzeczy tak przerażające, że zwykły mord nie wydawał mu się niczym nadzwyczajnym. Jednak okrucieństwa, których był świadkiem, nie zabiły w nim resztek przyzwoitości. Nie będzie mordował dla wygody. Już raczej doprowadzi to babsko z powrotem do więzienia i dopilnuje, by odbyło karę.

Rozejm z chimeryczną i drażliwą jak osa kobietą nie należał do najłatwiejszych. Już od początku Lilianna zaczęła działać mu na nerwy. Zgodziła się na zawieszenie broni i wspólne poszukiwania Bramy, ale nie zamierzała Ediemu ułatwiać roboty. Oczywiście sama też była zaintrygowana znaleziskiem przedstawiającym jej wirusa, jak i całkowitą blokadą wirtuala, do którego trafili. To zaczynało być coraz bardziej podejrzane. Żadne z nich nie było w stanie choćby wyczuć kodu, nie mówiąc o ingerencji. Lilianna i Edgar musieli zatem przeżyć w dziwnym wirtualu, zachowywać się, jakby był prawdziwym światem. A do tego potrzebowali się nawzajem.

Po dłuższej penetracji okolic świątyni znaleźli pozostałości dawnej drogi. Prawie całkiem porosła trawą i krzakami, ale udało się wypatrzyć ślady po koleinach. Do świątyni jeździły kiedyś wozy, choć zdaje się, że co najmniej dobrych kilka lat temu. Bez dłuższej dyskusji ruszyli nieużywanym szlakiem. Mieli nadzieję trafić do częściej odwiedzanych przez ludzi rejonów. Kimkolwiek będą spotkani, graczami czy AI, na pewno da się z nich wyciągnąć informację, jak trafić do Bramy.

Edgar i Lili przedzierali się przez chaszcze aż do zmroku, kiedy zrobiło się tak chłodno, że Lilianna odmówiła dalszego marszu. Stopy zmarzły jej na kość. W trakcie zbierania chrustu i prób rozpalenia ogniska dziewczyna z pasją grała Ediemu na nerwach. Oboje, Lili w małym schowku u pasa, a Edgar wciśnięte w kieszeń, znaleźli po dwa krzemienie. Uciekinierce nie podobał się stos, jaki ułożył Edi, i sposób, w jaki próbował skrzesać iskry. Stała nad nim, wygłaszając kąśliwe uwagi, aż nie wytrzymał i w kilku ostrych słowach kazał jej iść precz. Skończyło się na rozpaleniu dwóch konkurencyjnych ognisk. Siedzieli przy nich, nie odzywając się do siebie, cierpiąc z głodu i ze złości.

I niech ją cholera, wredną małpę, niech uświerknie przy tych swoich ledwie tlących się gałązkach. Niech sobie nie wyobraża, że Ediego to rusza. Jeszcze nie upadł na głowę, by przejmować się rozpieszczoną, rozwydrzoną gówniarą, której się wydaje, że pozjadała wszystkie rozumy.

Następnego dnia było jeszcze gorzej. Edi obudził się wściekły z głodu, tak samo jak Lili, która dodatkowo była sina z zimna. Gdy ruszyli w dalszą drogę, co chwila próbowała sprowokować towarzysza, wygłaszając irytujące uwagi o wszystkim, co mogłoby go dotknąć. O głupocie więziennych strażników, bezradności zakichanej Federacji w walce z takimi jak ona buntownikami, o rychłym upadku całego systemu, o konieczności szerzenia wolności bez liczenia się z kosztami. Edi zgrzytał zębami, ale nie był agresywny. Ataki dziewczyny odpierał spokojnie, zawsze celnymi argumentami, jeszcze bardziej ją wkurzając.

Nie cierpiał takich babochłopów. Zawsze wolał dziewczyny delikatne, czułe i kobiece. Takie, które pocieszą w trudnych chwilach, które można przytulić i znaleźć w ich ramionach ukojenie. Z Lili musiał przez cały czas toczyć walkę charakterów. Miał wrażenie, że ciągle go testuje, sprawdza, na jak wiele może sobie pozwolić.

Ustne przepychanki trwały prawie cały dzień podczas wędrówki śladem starej drogi wijącej się między wzgórzami. Raz Edi i Lili natknęli się na porośnięte krzakami zgliszcza niewielkiej osady, a potem na zniszczoną kapliczkę w trawie. Przewrócony kamienny słup zwieńczony był znajomą podobizną skrzydlatego psa. Ktoś w tym wirtualu nie lubił tego symbolu, niszcząc go, gdzie się dało.

Po południu weszli do wielkiej doliny. Od razu zauważyli stado saren pasących się na łące przy skraju lasu. Zwierzęta były smukłe i zdrowe, o błyszczącej sierści, a przede wszystkim mięsie tłustym i jędrnym. Lili w jednej chwili zapomniała o swoich uprzedzeniach dotyczących zabijania zwierząt. Głód skutecznie wyleczył ją z zahamowań. Ona i Edi odłożyli na bok wzajemną niechęć i szybko ustalili plan polowania. Edgar nabił swój garłacz prochem, śrutem i pakułami znalezionymi w ekwipunku i zaczął czołgać się w wysokiej trawie, w kierunku stada. Lili szerokim łukiem obiegła łąkę, znikając w lesie. Wypadła stamtąd, wrzeszcząc i wymachując rękoma. Spłoszone sarny rzuciły się do ucieczki, pędząc wprost na przyczajonego Ediego. Ten wypalił z garłacza w rogaty łeb potężnego samca, który nieomal go stratował. Odrzut broni prawie wyrwał ją z rąk mężczyzny, a zwierzę dosłownie straciło głowę.

Potem, już zgodnie, dwoje inforów rozpaliło ognisko i wspólnie poćwiartowało zdobycz, przy czym zachwycony polowaniem Edi zupełnie zapomniał o nienawiści do dziewczyny, a jej złośliwości zgasił kilkoma wesołymi żartami. Wreszcie po zmroku upiekli mięso i urządzili sobie gargantuiczną ucztę, śmiejąc się po raz pierwszy całkowicie beztrosko i już zupełnie szczerze pieczętując rozejm. Okazało się przy tym, że Lilianna zna masę wojskowych, wulgarnych piosenek, śpiewali je więc razem do późnej nocy. Edi zasnął szczęśliwy, jakby znów był młodym kadetem w szkole podoficerów na dalekiej Ziemi.

Obudził się w świetnym humorze, pełen niespożytej energii i radości życia. Z rozkoszą wdychał świeże powietrze, pachnące wilgotną trawą, i z przyjemnością popatrzył na śpiącą po drugiej stronie ogniska kobietę. Umył się w lodowatym strumyku, spakował cześć upieczonego mięsa i zaskakująco dla siebie samego delikatnie obudził Liliannę. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego niepewnie, a Edi skonstatował, że jej pociągła, smukła twarz o lekko skośnych oczach jest niezwykle ładna. W ogóle ta kobieta miała to coś. A ten charakterek! Prawdziwa dzika kotka, mrrr. Szkoda, że trzeba ją wsadzić z powrotem do więzienia.

Niedługo potem Edi maszerował energicznie, a Lili dotrzymywała mu kroku. Szli, brodząc w wysokiej trawie, a chłodny wiatr targał im włosy. Mężczyzna zagadywał towarzyszkę, a ta śmiała się beztrosko, często odpowiadając złośliwie, ale już bez wrogości. Edi po raz pierwszy od bardzo dawna czuł, że jest szczęśliwy. Kiedy ostatnio oddychał świeżym powietrzem? Spadł pod gołym niebem? Na wszystkich bogów, jeszcze przed szkołą kadetów! Wieki temu. I to nowe ciało! Nie było prymitywną ułudą jak w standardowych wirtualach, naprawdę miał wrażenie, jakby było jego własne. Do tego wyglądało jak u prawdziwego herosa: kawał chłopa silny jak tur. Edgar czuł, że byłby w stanie gołymi rękoma wyrywać drzewa lub skręcić kark niedźwiedziowi. Co innego niż ledwie żywy kaleka, połatany strzęp człowieka wegetujący na inwalidzkim wózku. Maszerował dziarsko, rozkoszując się rozsadzającą go siłą w tym niezwykłym, dopracowanym w najdrobniejszych szczegółach świecie. Po jakimś czasie zorientował się, że uśmiech nie schodzi mu z ust. Edi wiedział, co się stało, odzyskał dawno utraconą radość życia.

W południe dotarli do ruin sporego miasta, leżącego u stóp kolejnego wzgórza. Niegdyś było otoczoną murem fortecą, liczącą kilkaset domów, gdzie wysoki zamek wznosił się nad centrum grodu. Jednak to warowne miasto zostało zrównane z ziemią. Bitwa musiała odbyć się co najmniej kilkanaście lat temu, sądząc po niewielkich drzewach wyrosłych w zrujnowanych domach. Najeźdźca zniszczył miasto i wygnał stąd ludzi, nie pozwalając im nawet pogrzebać poległych. Wśród ruin walały się ludzkie szczątki, w rumowisku, będącym niegdyś murem, rdzewiały lufy armat, a na jednej z ulic wędrowcy znaleźli strzaskany, dziwaczny pojazd przypominający czołg, tylko że z trzema kominami wyrastającymi z korpusu, niczym u wielkiej lokomotywy. Na jego powyginanym pancerzu wyraźnie widać było namalowaną czerwoną farbą sylwetkę skrzydlatego psa.

– Lili, powiedz proszę, skąd właściwie wzięłaś wzór na postać swojego wirusa? – spytał Edi, rozpraszając trupią ciszę panującą w ruinach miasta.

– Nie nadawałam mu konkretnych kształtów – odparła dziewczyna. – Obawiam się, że znajdowały się w kodzie, który znalazłam u siebie w celi po powrocie z karceru.

I dziewczyna opowiedziała Ediemu o niespodziance, dzięki której mogła szybko dokończyć tworzony w tajemnicy program.

– Co ci przyszło do głowy, by wpisywać w AI fragment kodu niewiadomego pochodzenia? – zirytował się mężczyzna. – To szczyt amatorstwa i niefrasobliwości. Przecież to mogła być prowokacja więziennego systemu resocjalizacyjnego, jakieś świństwo, które wyciekło z otwartego netu, zmutowany wirus albo nawet pozostałość po inwazji obcych na infopole.

– Miałam serdecznie dosyć pierdla – mruknęła Lili z ponurą miną. – Ciekawe, jak ty byś zniósł kilka tygodni w karcerze. W chwili, w której mnie z niego wypuścili, bez wahania zaryzykowałabym życie, byle zwiać. Postaw się na moim miejscu. Żyć w niewoli, znosić tortury, nachalną propagandę i pranie mózgu, czy uciec za wszelką cenę i choćby przy tym zginąć?

Edgar pokiwał głową. Lilianna zaczynała mu imponować. Była naprawdę odważna i zdecydowana. Żyła pełną piersią, oddawała się bez reszty temu, w co wierzyła, nie wahając się plunąć w twarz potędze Federacji czy ryzykować życie dla tej swojej wydumanej wolności. Edi spojrzał w czarne oczy płonące wewnętrznym żarem i z trudem się pohamował, by nie wziąć dziewczyny w ramiona. Odwrócił się, unikając jej spojrzenia. W czasie wojny i potem, gdy stał się kaleką, niemal zupełnie zapomniał, co znaczy być mężczyzną. To wirtualne ciało zaczynało coraz bardziej go zmieniać.

Po dwóch godzinach opuścili miasto, wychodząc na brukowaną drogę. Wzdłuż niej, jak okiem sięgnąć, wkopano zaostrzone pale, na które nadziano jeńców. Wędrowcy szli w milczeniu ponurą drogą, patrząc na szkielety pobrzękujące zardzewiałymi elementami pancerzy.

– Po co wirus ściągnął nas do tego świata i uwięził? – odezwał się wreszcie Edi. – Manifestacja, którą przybrał w więzieniu, tutaj jest ewidentnie niemile widziana. Mieszkańcy tych okolic wyznawali kult skrzydlatego psa, za co zapłacili życiem. Bo nie ulega wątpliwości, że ten twój Xip był przedmiotem kultu. Jakaś siła próbuje oczyścić z niego wirtual, zgodnie z panującymi tu realiami, nie burząc jednorodności świata.

– Myślisz, że jesteśmy w jakiejś grze? – Lili spojrzała na niego z ciekawością.

– Niekoniecznie. To może być jeden z tajnych wojskowych lub rządowych projektów sprawdzających zdolność AI do radzenia sobie w zagrożonym wirtualu. Słyszałem o takich badaniach, mających na celu stworzenie systemów, które same będą bronić się przed atakami obcych.

– To tłumaczyłoby perfekcję, z jaką ten świat został stworzony – Lili kiwnęła głową. – Tylko Federacja mogłaby pozwolić sobie na tak kosztowny wirtual. Nie rozumiem jednak, co te badania mają wspólnego z Xipem.

– Jest testowanym AI. Stworzono dla niego świat, w którym był bogiem, analogicznie do systemu sprawującego pieczę nad Vir-Alkatraz. A potem zaatakowano go, tworząc sytuację analogiczną do tego, co zrobili obcy, gdy zagrozili całemu netowi. W tym szkoleniowym świecie zapewne pojawił się chaos, może to byli heretycy, konkurencyjny kult, czy ja wiem? Niczym wirus wroga religia rozprzestrzeniła się w tym wirtualu, wypierając z niego Xipa. Eksperyment może ma na celu sprawdzenie, jak AI poradzi sobie z wrogiem. Likwidacja wyznawców zagraża jego istnieniu i stabilności wirtuala. Jeśli Xip obroni się przed zniszczeniem, jego kod może posłużyć jako wzorzec dla programów strażniczych chroniących całe infopole. Takich, które nie dopuszczą, by powtórzyła się tragedia z inwazją obcych czy atakami cyberterrorystów.

– Mhm. – Lili przystanęła przy jednym ze szkieletów, patrząc na wiszącą na nim wystrzępioną tunikę z sylwetką skrzydlatego psa. – A Xip zamiast grać zgodnie z regułami wirtuala, wyrwał się do otwartego netu, znalazł dwóch inforów i sprowadził ich do swego świata. Mamy być jego tajną bronią? Poprowadzić hufce Xipa przeciw wrogom? Czy może otworzy nam dostęp moderatorski i każe wykasować wrogów z poziomu oprogramowania? Spryciarz.

– Myślę, że niedługo się dowiemy – odparł Edi. – Spójrz, dokąd prowadzi droga.

Brukowany trakt piął się po stokach wzgórza, otaczając je ślimakiem. Bez wątpienia na szczycie wzniesienia znajdowało się coś na tyle ważnego, by najeźdźcom chciało się symbolicznie oznaczyć ten trakt tysiącami nabitych na pal ofiar. Miało to być ostrzeżeniem? Symbolem? Edi czuł, że na górze dowie się więcej.

Lili westchnęła. Zapowiadał się spacer pod górę umilany widokiem szczątków tysięcy zamordowanych. Szacując po rozmiarach wzniesienia, wycieczka zapowiadała się na dość długą. Co najmniej dzień marszu.

 

***

 

Kiedy ludzkość zaczęła stopniowo rozprzestrzeniać się po galaktyce, istnienie ogólnoświatowego netu stanęło pod znakiem zapytania. Prędkość wymiany danych między serwerami była limitowana prędkością światła, co wykluczało sprawne funkcjonowanie sieci rozrzuconej na przestrzeni milionów lat świetlnych, przynajmniej w dotychczasowej postaci. Sprawę rozwiązało odkrycie, że istnieje możliwość fizycznej ingerencji w czysto teoretyczny byt, którego istnienie ludzie od dawna podejrzewali – w wypełniające cały wszechświat pole informacji. Istniejące poza czasoprzestrzenią, niebędące kolejnym wymiarem czy składową hiperprzestrzeni, infopole pozwalało na natychmiastowe przesyłanie informacji między najbardziej nawet odległymi punktami.

Po latach badań udało się stworzyć transmitery i bioelektroniczne wersje serwerów, by za ich pomocą przenieść cały net do infopola. Nieskończone pole informacji mogące pomieścić każdą ilość danych jednogłośnie ogłoszono największym cudem świata. Tylko dzięki temu, że udało się je ujarzmić, ludzkość mogła nadal stanowić jedność cywilizacyjną i kulturową.

Czym właściwie był ten naturalny twór, stanowiący jedną z nowo odkrytych składowych wszechświata, nie sposób jednoznacznie zdefiniować. Jego całkowita odrębność od materii, energii i czasoprzestrzeni upodobniała go do mechanizmu lub systemu o nie do końca poznanej naturze. Podejrzewano, że dzięki jego istnieniu wszechświat jest jednorodny fizycznie i w każdym jego miejscu działają te same prawa. Ludzkość ingerując w jego strukturę, wpakowując w nią całe zasoby netu w żaden sposób jednak nie wpłynęła na wszechświat. Wyglądało na to, że infopole jest w stanie zgromadzić każdą informację i nadal pozostać całkowicie stabilne.

Zachwyceni odkryciem kolejnej tajemnicy istnienia ludzie przekonani byli, że faktycznie ujarzmili infopole. Oczywiście byli w błędzie, wykorzystali tylko jeden z możliwych sposobów na jego użycie. I, co najważniejsze, nie byli jedynymi, którzy to robili.

Obcy zaatakowali bez ostrzeżenia i wcześniejszych prób nawiązania kontaktu. Natarli na umieszczone w infopolu wirtuale i bazy danych, zainfekowali je niezwykłymi kodami i programami, deformując i wypaczając. Doprowadzili do pchnięcia w obłęd lub śmierć miliony osób przebywających w necie, zniszczyli tysiące serwerów i transmiterów, kasując ogromną ilość danych, odcinając kontakt z całymi systemami planetarnymi, powodując ogólnoświatowy krach ekonomiczny i nieomal doprowadzając ludzką cywilizację do zagłady.

Ogromnym kosztem udało się odeprzeć wroga, czyszcząc i porządkując sieć, zwalczając zainfekowane i oszalałe AI, kasując lub przetwarzając wirtuale, niszcząc wirusy i obce oprogramowanie. W czasie długiej i wyniszczającej wojny nie udało się praktycznie niczego dowiedzieć o wrogu. Wiadomo było tylko, że jest na zbliżonym poziomie technologicznym, ale skąd pochodzi, jak wygląda, kim właściwie jest i dlaczego tak zajadle zaatakował ludzkość, nie udało się ustalić.

Konflikt ten dał jednak ludziom znak, że nie są jedynymi użytkownikami infopola i że może ono kryć jeszcze wiele tajemnic. Instalując w nim net, czyli całą informację o współczesnej cywilizacji, ludzkość bardzo się odsłoniła i wystawiła na ataki. Było już jednak za późno, by zablokować sieć, cywilizacja zrodzona na Ziemi nie mogła bez niej istnieć. Net rozrastał się w szalonym tempie i nie pozwolił się kontrolować. Pozostawało tylko mieć się na baczności i czekać na kolejne objawienie – inwazję lub kontakt innych użytkowników infopola.

Czym zatem faktycznie był Xip? Eksperymentalną AI ratującą się przed skasowaniem z wirtuala? Czy może chaotycznym, obcym wirusem pozostałym po wojnie? Może innym tworem powstałym w uszkodzonym przez obcych necie? Lilianna rozmawiała o tym z Edim przez całą drogę pod górę, stawiając kolejne hipotezy i zastanawiając się nad możliwościami wybrnięcia z sytuacji, w jakiej się znaleźli.

Na noc zatrzymali się przy samotnej skale, schodząc z drogi. Rozpalili niewielkie ognisko. Edi postawił kołnierz kubraka i zasnął wkrótce oparty plecami o skalną ścianę. Lili leżała długo, patrząc w gwiazdy i nie mogąc zmrużyć oka. Szelesty dobiegające z drogi, brzęczenie zardzewiałych pancerzy i klekot szkieletów na palach mocno ją irytowały. Nie to, żeby się bała, bo właściwie nie było czego. Wirtuale z horrorami zawsze bardziej ją rozśmieszały, niż straszyły, ale ten świat był tak niepokojąco realny, że mimo wszystko poczuła się nieswojo. Przeniosła się na drugą stronę ogniska, kładąc się obok pochrapującego Ediego. Klawisz nie był takim skończonym sukinsynem, za jakiego początkowo go wzięła. Właściwie to całkiem porządny z niego koleś, szkoda, że jest po drugiej stronie barykady. Jak tylko uda im się dostać do otwartego netu, co może stanie się już jutro, będzie musiała kopnąć go w dupę i zwiać. I nigdy już go nie spotka. Długo patrzyła w jego spokojną twarz oświetlaną płomykami dopalającego się ognia, zaskoczona niezrozumiałym smutkiem, który niespodziewanie ją dopadł. Wreszcie zasnęła.

Obudzili się o wschodzie słońca, milcząc, zjedli resztę mięsa i ruszyli w dalszą drogę. Na szczycie wniesienia znaleźli kolejne ruiny. Musiała stać tu duża, kamienna budowla, prawdopodobnie świątynia, sądząc po ocalałej posadzce. Budynek został wysadzony w powietrze bardzo silnym ładunkiem, bo nie ocalał najmniejszy fragment ścian, a odłamki, całe kamienne bloki, leżały porozrzucane daleko od fundamentów. Na środku ocalałej posadzki znajdował się kamienny portal, którego eksplozja nawet nie drasnęła. Owalny, pozbawiony jakichkolwiek ozdób, jakby zupełnie z innego świata.

Podeszli do niego, patrząc na połyskujące w centrum budowli powietrze, łagodnie załamujące się promienie wschodzącego słońca, jakby portal zamykała półprzezroczysta bariera. Dla obojga było oczywiste, co to takiego. Brama przybierała najróżniejsze kształty, w zależności od upodobań twórcy wirtuala, ale rzadko można ją było pomylić z czymś innym.

– Przejście jest aktywne, widzisz? – westchnęła Lili. – Tak po prostu.

– Nie dowiemy się zatem, czym był Xip – Edi pokręcił głową. – Może to jednak całkiem udany wirus, który wpisał nas do tego wirtuala przypadkowo, próbując zmylić programy śledcze. Nie ma w tym żadnej, strasznej tajemnicy.

Zatrzymali się przed portalem. Lilianna udawała, że ogląda kamienne zwieńczenie przejścia, Edi zwrócił się w kierunku drogi, którą przyszli, podziwiając widok rozciągający się ze wzniesienia.

– I co teraz? – odezwała się wreszcie dziewczyna. – Aresztujesz mnie?

Mężczyzna zagryzł wargę, walcząc ze sobą.

– Idź pierwsza. Dam ci parę chwil, żebyś znikła. Postaraj się... Nie daj się nigdy więcej złapać.

Lili podeszła i położyła mu dłoń na piersi. Spojrzał w jej czarne, błyszczące oczy. Uśmiechała się lekko.

– Może kiedyś, w innym świecie... Trzymaj się, żołnierzu.

Odwróciła się i zdecydowanym krokiem weszła w portal. Znikła.

 

***

 

Nurkująca w infopole świadomość odbierała ją jako przestrzeń wypełnioną jasnością promieniującą od błyszczących wiązek wodzących, po których można dotrzeć do lokalnych sektorów netu czy serwerów sortujących dane i prowadzących do wirtuali. Lili, zamiast jasnego i przyjaźnie znajomego obszaru, ujrzała mroczną otchłań. Kobietę otaczały gęste, ciągle kotłujące się chmury ni to dymu, ni pary. Obezwładniający strach ścisnął ją za gardło. Domyślała się, gdzie jest. Brama prowadziła do odizolowanego sektora infopola, pewnie pozostałości po starciu ludzi z obcymi. Skażony, zniekształcony obszar, gdzie unosiły się strzępy danych, urywki wypaczonych kodów i śmiertelnie groźne wirusy, w ogóle nie był czyszczony, lecz fizycznie odcinany. Nie opłacało się go porządkować, wiązało się ze zbyt wielkimi niebezpieczeństwami dla inforów. Lepiej było zamknąć wypełniony chaosem i zniszczeniem sektor i jak najszybciej o nim zapomnieć.

Lili nie brała udziału w wojnie, nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego, ale dużo słyszała o potwornie wypaczonych i uszkodzonych obszarach netu. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek sama może do niego trafić. Obróciła się, unikając pulsującej, kłębiącej się chmury, i skierowała z powrotem do Bramy. Wtem poczuła szarpnięcie bólu, gdzieś głęboko we wnętrzu duszy. Strach minął zastąpiony niezwykłym smutkiem i żalem. Wiedziała, że ktoś jej potrzebuje, że natychmiast musi komuś pomóc. Uległa. Zawróciła, na oślep zanurzając się w czarnym kłębowisku.

Był tam. Wił się, opleciony mackami czystej czerni. Xip, we własnej osobie. Skrzydlaty pies szamotał się, próbując uwolnić ze skuwających go oków. Spojrzał swoimi żarzącymi się trupim blaskiem oczami na Lili. Dziewczyna zadrżała. Miała wrażenie, że pies zajrzał w głąb jej duszy i znów szarpnął za najwrażliwszy kłąb uczuć, wzbudzając w niej niepowstrzymaną falę żalu. Musiała mu pomóc. Przecież nie mogła patrzeć na jego męczarnie, nie po tym, co dla niej zrobił.

Doskoczyła do niego, nawet nie dziwiąc się niezwykłym rozmiarom, jakie tu przybrał. Xip był ogromny i potężny. Moc, energia jego umysłu wręcz porażała natężeniem, niemal fizycznie wyczuwalnym. Oplatające go macki były jeszcze mocniejsze. Lilianna złapała za jedną z nich, szukając jej kodu źródłowego. Pchnęła w głąb czarnego tworu wiązkę rozkodowującą, oplatając ją wokół swej jaźni wprawnym ruchem zawodowego infora. Wiążące Xipa pnącze było niezwykłe, wytworzone nieznaną dziewczynie techniką, o splocie kodowym zapętlonym w szalony i nieprzewidywalny sposób. Lili jednak nie rezygnowała, cierpliwie próbując zerwać kod i krok po kroku go rozgryźć. Jeśli uda jej się w nim zagłębić, pomogą wypracowane lata temu mechanizmy rozkodowujące, którymi nie raz łamała zabezpieczenia nawet wojskowych serwerów. Potrzebowała tylko czasu.

Xip się niecierpliwił. Czuła jego gniew, intensywny jak szalejąca burza. Lili wiedziała, że gdyby pies skierował w nią swoją złość, spaliłby ją samą siłą umysłu. Ruszaj się, dziewczyno, on czeka! Nerwowo szarpnęła za kod, tnąc go kolejnymi rozkazami wytrychowymi. Pękł wreszcie, ale okazało się, że jest wielowarstwowy i zapętlony jak gordyjski węzeł. Sama nie da rady, nie pod taką presją. Potrzebowała pomocy, by ktoś zajął się pozostałymi warstwami. Potrzebowała drugiego infora.

Przecież Xip to przewidział! Był tak mądry, że złapał i sprowadził tu Ediego. Lili czuła, jak miłość do wielkiego psa nieomal rozsadza jej umysł. Była gotowa skoczyć w ogień, dać się rozerwać na strzępy, byle tylko był zadowolony i obdarzył ja ciepłym uczuciem. Więc na czekasz, kobieto? Sprowadź wsparcie!

Skoczyła w czarne, kłębiące się tumany, mknąc jak pocisk w kierunku Bramy. Poczeka tu na niego. Edi pewnie jeszcze nie zdążył jej przekroczyć. Nie wie, ile traci. Nie dotknęła go jeszcze łaska kontaktu z Xipem. Musi tego spróbować.

Coś pochwyciło ją wpół i szarpnęło mocno, ciągnąc do przejścia, by z powrotem pchnąć w wirtual. Nie! Tylko nie to!

– Uspokój się! To ja! – warknął Edi. – Zabieram cię stąd. Musimy wrócić do wirtuala i poszukać innej Bramy. Ten sektor infopola jest skażony.

– Wiem, do cholery! – szarpnęła się wściekle. – Obcy uwięzili Xipa!

– Ten twój Xip to jakaś koszmarna hybryda AI ze zmutowanym wirusem – Edi potrząsnął nią energicznie. – Oplątał cię jakiś podprogowym kodem! Oprzytomniej!

Mężczyzna pchnął w dziewczynę wiązkę rozkodowującą, mechanizm, który wpoił sobie w czasie wojny. Mógł nim błyskawicznie oczyścić niewielki obszar z obcych kodów. Lili odebrała to jak policzek w twarz. Pomogło.

– Opętał mnie – jęknęła. – Niesamowite, pierwszy raz stykam się z czymś takim. Wdarł mi się do umysłu i sterował jak marionetką.

– Likwidowałem już różne plugastwa, w czasie wojny powstały ich miliony – powiedział Edi. – W zależności od tego, z jakiego AI czy programu powstały, mogą mieć różne działanie. Możliwość wpływu na psychikę infora nie jest niczym nadzwyczajnym, stykałem się z tym wiele razy. Tylko że jest coś znacznie bardziej zastanawiającego. On nie ma kodu.

Lilianna zamarła, uświadamiając sobie, co to znaczy.

– Xip to nie program. Jest prawdziwą istotą – szepnęła.

– Stworzył wirusa, by odnalazł w necie inforów i sprowadził ich tutaj. Tylko po co? Kim właściwie jest?

– Chce, byśmy go uwolnili. Jest więźniem.

Lilianna czuła, jak strach znów zaczyna wypełzać z głębi jej umysłu. Zdeformowane infopole, wypełnione czarnymi chmurami strzępów informacji, robiło przerażające wrażenie. Największą jednak grozę budził stwór wijący się głęboko w otchłani. Potężny, groźny i nieomal namacalnie zły.

– Zostawmy go – powiedział cicho Edi.

– Nie. Nie możemy dopuścić, by znów wysyłał wirusy w net. Wreszcie może mu się udać. Nie możemy pozwolić, by się uwolnił, jest zbyt niebezpieczny. Trzeba go powstrzymać.

Edi milczał dłuższą chwilę. Myślał intensywnie, jak to zrobić.

– Mam pakiet programów policyjnych – powiedział wreszcie. – Można je na poczekaniu rozbudować, rozwijając ich kody. Jedno z nas musiałoby zanurkować i opleść nimi Xipa. Programy zdecydowanie zredukują jego aktywność infopolową, uniemożliwiając produkcję nowych kodów. Zanurzę się i zrobię, co trzeba.

Lilianna powstrzymała go stanowczym gestem.

– Natychmiast gdy cię wyczuje, opęta jak mnie niedawno. Trzeba podejść go niepostrzeżenie, ukryć się w infopolu – powiedziała z wahaniem. – Akurat w tym jestem mistrzynią. Nie raz włamywałam się do serwerów, przechodząc niepostrzeżenie pod nosem strażniczych AI. Uciekałam też programami pościgowymi, wtapiając się w pole, robiąc szum informacyjny lub kryjąc wśród kodów. Ja tam zejdę.

Edgar pokręcił głową.

– Zróbmy to zatem jak zespół nurek-ratownik – powiedział. – Zagłębisz się w skażonym infopolu, wykonasz zadanie, a ja cię wyciągnę.

I przejmę na siebie uderzenie wroga – dokończył w myślach.

 

***

 

Było mu nieznośnie gorąco. Skóra piekła, jakby znalazł się ogniu. Nie wiedział, gdzie jest, otaczała go absolutna ciemność. Drgnął, przypominając sobie ostatnie doznania. Xip wykrył Lili, gdy pętała go programami policyjnymi, zaatakował ją, niemal niszcząc na miejscu. Edi, wcześniej połączywszy się z dziewczyną kodowym sprzęgnięciem, wyszarpnął ją z gardzieli potwora, samemu zajmując jej miejsce.

Xip rzeczywiście był czymś niezwykłym. Rozbroił bitewne mechanizmy uruchomione przez Ediego jednym spojrzeniem. Potem wdarł się w umysł mężczyzny, szarpiąc go najbardziej bolesnymi emocjami. Karał i obiecywał jednocześnie, pokazał ułamek swojej potęgi, kusząc obietnicami wielkiej władzy i wiecznego życia. Edi nie uległ, plunął w wielki czarny pysk i dźgnął go ostatnim pakietem bitewnym. Potem ogarnęła go ciemność.

Krzyknął, otwierając oczy. Natychmiast musiał je zmrużyć, słońce stało w zenicie, zalewając płaskowyż z ruinami świątyni oślepiająco białym światłem. To ono tak grzało. Mężczyzna leżał na rozgrzanych, kamiennych płytach dawnej budowli, niczym stek na patelni.

– Obudziłeś się wreszcie! – ucieszyła się Lili, wychodząc zza sterty gruzu.

Trzymała skórzany bukłak. Podeszła do Ediego i podała mu z uśmiechem naczynie.

– Znalazłam studnię, tam, przy stoku.

Łapczywie zaczął pić lodowato zimną wodę. To był najsmaczniejszy napój, jaki w życiu dane mu było spożywać.

– Upał jak diabli – zauważyła dziewczyna. – Klimat się zmienił. Chyba wróciliśmy tu o innej porze roku. Czas w zdeformowanym infopolu płynie inaczej.

Edi westchnął ciężko, oddając jej bukłak.

– Udało się go powstrzymać?

– Chyba tak, przynajmniej na trochę – skinęła głową. – Dzięki, że mnie wyciągnąłeś. Niezła sztuczka ze skupieniem całej uwagi Xipa na sobie. Mogłam w spokoju dokończyć kodowanie, związać się z Bramą i wyciągnąć nas oboje. Nie wiem tylko, skąd miałeś pewność, że zdążę? Skąd wiedziałeś, że zanim Xip cię zniszczy, w ogóle zdołam cię wyciągnąć?

– Nie miałem.

Lili pokręciła głową, a potem nieświadomie poprawiła skórzany gorset. Powstrzymała się w połowie ruchu, zauważając spojrzenie Ediego.

– Ech, faceci. Bohaterowie od siedmiu boleści, a tylko jedno macie we łbach. Muszę zmienić strój, nie zniosę tego cholerstwa dłużej, a zdaje się, że spędzimy tu masę czasu.

Edi wstał i wziął głęboki wdech. Rozejrzał się. Na zachodzie w niebo pięły się ośnieżone szczyty, wokół rozciągały się porośnięte lasem wzgórza, w oddali migotała wijąca się między nimi rzeka. Dokąd iść? W którą stronę?

– Ciekawe, jak daleko jest kolejna Brama? – powiedział głośno.

– O ile w ogóle jest jeszcze jedna Brama – mruknęła Lili.

– No co ty, każdy wirtual zaopatrzony jest w kilka Bram. Tak wielki jak ten musi ich mieć co najmniej kilkanaście.

– Pod warunkiem, że jesteśmy w wirtualu.

Edi spojrzał na nią uważnie.

– Co tak rozdziawiasz gębę? – prychnęła, choć mężczyzna wcale nie otwierał ust. – Nie wydaje ci się dziwne, że nie możemy wykryć tu kodów, a wszystko jest tak cholernie prawdziwe?

– Byłaś bardzo blisko Xipa, dotykał cię swoimi myślami – stwierdził. – Dowiedziałaś się czegoś ważnego.

– Mamił mnie obietnicami. Proponował, że zostawi nas w tych ciałach i odda we władanie cały ten świat. Prawdziwy, realny jak jasna cholera, świat. Rozumiesz? Twierdził, że to wcale nie wirtual, tylko rzeczywistość. Jego rzeczywistość, gdzie jest upadłym bogiem, zepchniętym i uwięzionym przez wrogów w otchłani.

Edi parsknął śmiechem.

– Dziewczyno, co ty wygadujesz? Ciągle jesteś w szoku? Może nadal pod wpływem kodów podprogowych tego potwora? Nie uwierzę, że w infopolu siedzi spętany zły bóg, który uprowadził nas, byśmy go uwolnili! Ha! To zwyczajnie głupie!

– Tak samo jak inwazja obcych przez net – mruknęła Lili. – Równie absurdalne i mało prawdopodobne.

Dziewczyna miała minę całkowicie poważną. Stała z założonymi rękami, świdrując Ediego wzrokiem. Ten przełknął ślinę, rozumiejąc, że ona naprawdę dotknęła umysłu Xipa i może mówić prawdę. Możliwe, że naprawdę znaleźli się w obcej, jak najprawdziwszej rzeczywistości.

– Wierzysz, że jesteśmy w innym świecie – jęknął. – I co my teraz zrobimy?

Lili uśmiechnęła się i popatrzyła w dal, na ciągnące się po horyzont lasy i błękitne, czyste niebo.

– Zdobędziemy go – odparła z zachwytem.

 


< 21 >