Fahrenheit nr 68 - styczeń 2o1o
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 18>|>

Sea Oak

 

 

O szóstej pan Frendt krzyczy przez głośniki: „Witajcie w Joysticks!”. Następnie zapowiada Zdejmowanie Koszul. Ściągamy kurtki lotnicze i składamy. Ściągamy koszule i składamy. Zostawiamy na sobie szaliki. Thomas Kirster to najładniejszy chłopak wśród nas. Kształtne mięśnie i jasnoniebieskie oczy. Kiedy zdejmuje koszulę, dwie tłuste panie przepychają się do niego, wciskają mu pieniądze w spodnie i pytają, czy zostanie ich Pilotem. Mówi, że oczywiście. Przynosi im sałatki. Przynosi im zupę. Mój telefon dzwoni i słyszę damski głos zapraszający mnie do makiety Spitfire’a. Czy ta kobieta chce, żebym był jej Pilotem? Mam nadzieję. Wewnątrz Spitfire’a czeka Margie, która oznajmia, że cierpi na Syndrom Chronicznej Nieśmiałości i proponuje mi dziesięć dolców za miejsce z dobrym widokiem na tyłek Thomasa.

Czy się zgadzam? Naturalnie.

Mogło być gorzej. Lloyd Betts ma gorzej. Przytył ostatnio, zaczyna łysieć. Przez całą zmianę nie dzwonią do niego, nie obsługuje stolików i siedzi tylko na skrzydle P-51, grając w samotnika, a zgarbiona pozycja podkreśla wielkie fałdy na jego brzuchu.

Ja pilotuję sześć stolików, zarabiam czterdzieści dolarów napiwku plus pięć za godzinę regularnej pensji.

Po zamknięciu lokalu siadamy na podłodze i zaczyna się Odprawa.

– Jest w życiu czas – mówi pan Frendt – kiedy trzeba z wdziękiem przejść do kolejnego etapu życia, jak na przykład kobiety w Afryce czy Brazylii, nie pamiętam konkretnie, które malują sobie twarze albo nakładają specjalne narzutki na głowę, gdy wchodzą w menopauzę. Nadążacie? Jeden z nas musi odejść. Nikt nie jest samotną wyspą w sensie bycia przystojniakiem na zawsze, więc dziś musimy pożegnać naszego przyjaciela Lloyda. Lloyd, wstań, żebyśmy mogli ci powiedzieć do widzenia. Przykro mi. Wszystkim nam przykro.

– O Boże – mówi Lloyd. – To nie może być prawda.

Ale to prawda. Lloyd jest skończony. Dziękujemy mu oklaskami, dostaje od Frendta Pożegnalne Pióro oraz rzeczy z szafki zapakowane w worek na śmieci, i odchodzi. Biedny Lloyd. Ma żonę, dwójkę dzieci i żałosny domek-bliźniak na Self-Storage Parkway.

– Cała przyjemność po mojej stronie! – krzyczy desperacko w progu, starając się nie palić mostów za sobą.

Co za stresująca robota. W chwili gdy spadasz w Rankingu Przystojniaków, już po tobie. Klientki przyznają nam rangi: Odlot, Ciacho, Przeciętniak, Śmierdziel. Nie żebym narzekał. Przynajmniej mam pracę. Przynajmniej nie jestem Śmierdzielem jak Lloyd.

Mam solidną pozycję jako Ciacho/Przeciętniak i wracam do domu z czterdziestoma dolcami w kieszeni.

 

***

 

W Sea Oak nie ma morza ani dębów, tylko setka mieszkań komunalnych i widok na zaplecze FedExu. Min i Jade karmią niemowlaki, oglądając program „Brutalna śmierć mojego dziecka”. Min to moja siostra. Jade to nasza kuzynka. „Brutalną śmierć mojego dziecka” prowadzi Matt Merton, prawie dwumetrowy blondyn, który zawsze głaszcze rodziców po ramieniu i mówi, że ból ich uświęcił. W dzisiejszym show mowa o dziesięciolatku, który zabił pięciolatka za odmowę wstąpienia do gangu. Dziesięciolatek udusił pięciolatka skakanką, napchał mu do ust kart baseballowych, później zamknął się w łazience i nie chciał wyjść, dopóki rodzice nie zgodzili się zabrać go do FunTimeZone, gdzie wyznał wszystko, a potem zanurkował z wrzaskiem do siatki pełnej plastikowych piłek. Publiczność wykrzykuje groźby pod adresem rodziców zabójcy, podczas gdy rodzice ofiary nawołują do opanowania i wybaczenia z takim zaangażowaniem, że w końcu publiczność także im zaczyna wygrażać. Potem puszczają reklamę. Min i Jade odkładają maluchy, zapalają papierosy i krążą po pokoju, powtarzając na głos materiał do egzaminów GED1. Nie wygląda to dobrze. Jade mówi, że „interregnum” to rodzaj wirusa. Min uważa, że Biafra to kolejna planeta za Saturnem. Oferuję pomoc, a one zaczynają krzyczeć, że się wywyższam.

– Szczęściarz z ciebie, człowieku – mówi siostra. – Skończyłeś szkołę średnią. Dostałeś pieprzone świadectwo. My nie. Dlatego musimy zdawać te pieprzone egzaminy. Gdybyśmy miały te świadectwa, mogłybyśmy sobie pooglądać telewizję, a nie ciągle się rozpraszać.

– Właśnie – mówi Jade. – A teraz zamknij się, laska! Musimy się pouczyć. Zaraz się zacznie program.

Dyskutują, ile boków ma trójkąt. Zgadzają się, że Churchill to postać z opery. Matt Merton powraca i tłumaczy, że program z zeszłego tygodnia na temat samobójstwa, ten, w którym rodzice oglądali rekonstrukcję śmierci syna, był uzdrawiającym przeżyciem dla rodziców. Później pokazuje video z rodzicami przyznającymi, że to było uzdrawiające przeżycie.

Troy jest dzieckiem mojej siostry. Jade ma Maca. Obaj raczkują w stronę kuchni, gdzie palec Troya wplątuje się w wentylator. Min przybiega i zaczyna ciągnąć.

– Jezu Chryste! – wrzeszczy Jade. – Uważaj! Przestań go ciągnąć i dawaj jakąś pieprzoną wazelinę. Bo mu rękę wyciągniesz na kilometr!

Troy zaczyna płakać. Mac zaczyna płakać. Idę tam i uwalniam Troya bez problemu. W międzyczasie Jade i Min przechodzą do rękoczynów i prawie przewracają telewizor.

– Hej, laska! – Min krzyczy ile sił w płucach. – Walnęłaś mnie? I przewróciłaś pieprzony telewizor? Czy nic cię nie obchodzi?

– Obchodzi! – odkrzykuje Jade. – To ty, dziwko, prawie wyrwałaś własnemu dziecku palec! Bez żadnego pieprzonego powodu!

I wtedy przybywa z Drug Town ciocia Bernie, w czapeczce Drug Town na głowie, kuśtyka do Troya, podnosi go i wszystko się uspokaja.

– Nie ma co marudzić, malutki – mówi. – Wszystko w porządku. W porządeczku.

– W porządeczku – mówi Min i szczypie po raz ostatni Jade.

Ciocia Bernie to rozjemca. Nie lubi kłopotów. Kiedyś jeden facet w Food Kingu cofając, najechał jej na stopę, a ona sama wróciła do domu, z dziesięcioma złamanymi kośćmi. Nigdy nie wyszła za mąż, bo dziadek potrzebował kogoś do prac domowych po śmierci babci. A później umarł i zostawił pieniądze jakiejś kobiecie, o której żadne z nas nigdy nie słyszało i ciocia Bernie zaczęła pracować w Drug Town. Ale nie jest zgorzkniała. Czasem jest tak niezgorzkniała, że mnie to wkurza. Kiedy mówię, że Sea Oak to nora, ona odpowiada, że cieszy się z dachu nad głową. Kiedy mówię, że męczy mnie ten brak forsy, ona opowiada o dziadku, który raz dał jej ołówki na Boże Narodzenie, a ona była zachwycona, cały dzień szkicowała konie na zużytych kopertach. Kiedyś spytałem, czy nie żałuje, że nigdy nie miała dzieci, a ona na to, nie, zupełnie, zresztą, czy nie jesteśmy jej dziećmi?

A ja odpowiedziałem, że tak, jesteśmy.

Ale oczywiście nie jesteśmy.

Na obiad mamy danie z fasoli i parówek. Na deser nieco sfatygowane lody z zamrażalnika.

– Jak miło spędziliśmy dzień – mówi ciocia Bernie, gdy niemowlaki są już w łóżeczkach.

– Kurczę, ale z cioci optyczka – mówi Jade.

 

***

 

Następnego dnia jest czwartek, co oznacza wizytę Eda Andersa z Inspekcji Zdrowia. Kontroluje, czy nie pokazujemy penisów. I czy nikogo nie całujemy. Żaden z nas nie całuje nikogo ani nie pokazuje penisa, poza Sonnym Vance’em, który robi obie rzeczy, bo zbiera na franczyzę Faxit. Jeśli chodzi o nasze Symulatory Penisów, tak, możemy je pokazywać, mogą wystawać ze spodni, możemy nawet co jakiś czas spryskiwać nasze ciasne portki, tak żeby kontur Symulatora się odznaczał, ale prawdziwe penisy, nie, te muszą pozostać wewnątrz gorących, niewygodnych i nienaturalnie dużych Symulatorów.

– Przykro mi, koledzy, witam – mówi Anders, kiedy wkracza znużony do nas. – Uwierzcie mi, mnie się to też nie podoba. Uczyłem się, jak przeprowadzać kontrole mięsa, ale na pewno nie to wtedy miałem na myśli. Ha ha!

Zamawia Lindbergh Enchiladę i zjada ostrożnie, jakby była żywa, a on bał się ją obudzić. Sonny Vance podaje zupę do stolika pijanych fryzjerów i za dwudziestaka pozwala im szybko zerknąć na swój interes.

Dokładnie w tej samej chwili Anders podnosi wzrok znad Lindbergha.

– Na litość boską – mówi i zarządza Zamknięcie, więc wysyłają nas wcześniej do domu. Niedobrze. Liczy się każdy dolar. Ostatnio wynoszę do domu papier toaletowy w aktówce. Mieszczą się trzy rolki. Zanim dojdę do domu, zupełnie się spłaszczają i kiepsko się obracają na uchwycie, ale zawsze parę dolców oszczędności.

Odbijam kartę i idę na skróty przez skrawek lasu za FedExem. Pięknie. Szop przemyka nad zwalonym dębem i zaczyna podgryzać zardzewiały rower. Kiedy wychodzę spośród drzew, słyszę strzał. Przynajmniej myślę, że to strzał. Może to z rury wydechowej. Ale nie, to strzał, bo zaraz jest następny, i jakieś dzieciaki pędzą przez podwórze, wrzeszcząc, że Piekielne Psy rządzą.

Biegnę do domu. Min, Jade, ciocia Bernie i dzieci kulą się za kanapą. Wygląda, że maluchy były na zewnątrz, gdy zaczęła się strzelanina. Chodzik Troya został trafiony. Na szczęście był pusty. Chodzik jest w kształcie kaczora, tylko że teraz brakuje mu dzioba.

– Cholera, pierdolić to gówno! – krzyczy Min.

– Chciałaś powiedzieć, pieprzyć to świństwo – mówi Jade. – Chcesz, żeby dorastali słuchając takiego gównianego języka jak my? Znaczy, świńskiego języka?

– Ja tylko chcę, żeby mogli dorastać, to wszystko – mówi Min.

– Uuuu, Miss Dramatu – mówi Jade.

– Odpierdol się, Miss Dziwkarstwa – krzyczy Min.

– Ja nie żartuję, debilko, naprawdę – krzyczy Jade i uderza Min w ramię.

– Dziewczynki, na litość boską! – mówi ciocia Bernie. – Powinniśmy być wdzięczni. Przynajmniej mamy dom. I przynajmniej nikt nie został postrzelony.

– Bez obrazy, Bernie – mówi Min – ale ty to nazywasz pieprzonym domem?

Sea Oak nie jest bezpieczne. W pralni jest zaimprowizowana palarnia cracku, a w zeszłym tygodniu Min znalazła kastet w brodziku. Gdyby to ode mnie zależało, przeprowadzilibyśmy się do Kanady. Tam jest miło. Uprzejmie. Zeszłej jesieni pojechaliśmy tam na weekend i złapaliśmy gumę, a wtedy para rumianych farmerów uparła się, że zaraz to naprawią, zafundują obiad i dadzą pierwszy wkład na studia dla maluchów. Przesłali akcje giełdowe tydzień później, razem ze zdjęciem, na którym jemy deser w barze. Ale przeprowadzka do Kanady kosztuje. Tato zmarł i nie zostawił nic, a mama żyje z Freddiem, który nas nie lubi, a poza tym właściwie nie jest bogaty. Jest ankieterem. W tym miesiącu dzwoni do rozwiedzionych kobiet i pyta, jak często się poddają i śpią ze swoimi byłymi. Dostaje dziesięć dolców za każdą wypełnioną ankietę.

Niezbyt to dochodowe, więc kwestia Kanady jest czysto teoretyczna.

Wychodzę na zewnątrz, znajduję dziób kaczora Troya i mocuję przy pomocy kleju Elmer’s.

– Wiecie co? – mówi Ciocia Bernie. – Właściwie to wygląda teraz nawet bardziej jak prawdziwa kaczka. Bo czasem kaczki mają popękane dzioby. Widziałam taką w centrum.

– O Boże – mówi Min. – Kaczka dzieciaka jest postrzelona w twarz, a ona mówi, że mamy szczęście.

– No cóż, mamy szczęście – mówi Bernie.

– Komuś popękał dziób – mówi Jade.

– Wiecie, co robię, gdy stanie się coś złego? – mówi Bernie. – Nie myślę o tym. Nie traktuję poważnie. To nie koniec świata. Tak właśnie robię. Zawsze tak robiłam. Dzięki temu udało mi się wszystko osiągnąć.

Myślę sobie, Bernie, kocham cię, ale co udało ci się osiągnąć? Pracujesz w Drug Town za minimalną stawkę. Masz sześćdziesiąt lat i nie dorobiłaś się niczego. Byłaś praktycznie niewolnicą swojego ojca i nigdy nie poszłaś na randkę.

– Znaczy, wnieście skargę, jeśli macie ochotę – mówi Bernie. – Ale ja myślę, że sami sobie świetnie radzimy.

– Tak, wspaniale sobie radzimy – mówi Min, wyciąga Troya zza kanapy i otrzepuje odłamki kaczki ze śpiochów.

 

***

 

„Joysticks” zostaje otwarte na nowo w piątek. Dom wariatów. Włączyli mgłę. Panie z klubu brydżowego proponują mi piętnaście dolców za zapasy w oleju z Melem Turnerem. Więc walczę w oleju z Melem Turnerem. Proponują mi dwadzieścia dolców, jeśli własnoręcznie nakarmię je skrzydełkami kurczaka. Więc karmię je własnoręcznie skrzydełkami z kurczaka. Popołudnie mija piorunem. Później wieczór. Po dziewiątej klub brydżowy wychodzi i dostaję studentki. Śpiewają inteligentnie zbereźne piosenki, łapią mnie za Symulatora i mówią, że teraz nie będą w stanie spojrzeć w oczy mizernym genitaliom swoich chłopaków. Wtedy nadchodzi pan Frendt i mówi o telefonie. To Min. Mam wrażenie, że zwariowała. Cztery razy pod rząd wrzeszczy, wracaj do domu. Kiedy mówię, żeby się uspokoiła, odwiesza słuchawkę. Oddzwaniam i nikt nie odbiera. Nic wielkiego. Min ma skłonności do panikowania. Pewnie któregoś z maluchów wzięło na rzyganie. Na szczęście mogę wybierać godziny pracy.

– Wrócę niedługo – mówię do pana Frendta.

– Nie mogę się doczekać – odpowiada.

Biegnę przez błoto i tereny FedExa. Na wzgórzu świeci się światło ostatniej istniejącej farmy. Czasem zabieramy chłopców do pobliskiej myjni samochodów, żeby popatrzyli na krowę. Ale dziś nie widać krowy.

W domu Min i Jade skaczą wokół cioci Bernie, która siedzi bardzo, bardzo spokojnie na brzegu kanapy.

– Nie wpuszczaj dzieci! – wrzeszczy Min. – Nie chcę, żeby zobaczyły trupa!

– Zamknij się! – wrzeszczy Jade. – Nie nazywaj jej trupem!

Pochyla się i szczypie ciocię Bernie w policzek.

– Ciociu Bernie? – wrzeszczy. – Kurwa!

– Już tego próbowałyśmy dwa razy, laska! – wrzeszczy Min. – Po jakie gówno znów to robisz?

– Cholera, cholera, cholera! – wrzeszczy Jade.

Dzwonię na 911 i sanitariusze przyjeżdżają, męczą się jakieś dwadzieścia minut, a później poddają się i mówią, że przykro im, ale wygląda, że zmarła wczesnym popołudniem. W mieszkaniu panuje totalny bałagan. Szuflada na pieniądze jest pusta, a rodzinne zdjęcia walają się w wannie.

– Ani zadraśnięcia – mówi gliniarz.

– Podejrzewam, że zmarła z przerażenia – mówi drugi. – Przestraszyła się intruza?

– Chyba tak – mówi sanitariusz.

– O Boże – mówi Jade. – Boże, Boże, Boże.

Siadam koło Bernie. Myślę: przepraszam. Przepraszam, że mnie tu nie było, gdy to się stało, i przepraszam, że nie miałaś radości w życiu, i przepraszam, że nie jestem na tyle bogaty, żebyśmy się wyprowadzili do bezpieczniejszej okolicy. Przypominam sobie, jak ciocia była młoda i nosiła różowe streczowe spodnie i robiła papierowe łańcuchy z paragonów Drug Town, podśpiewując „Froggie Went A-Courting”. Całe życie pracowała ciężko. Nigdy nikogo nie skrzywdziła. A teraz to.

Przestraszona na śmierć w nędznym mieszkaniu.

Min wyprowadza dzieci do kuchni, ale ciągle stamtąd wypełzają. Ciocia Bernie leży w całunie na czymś w rodzaju wózka, a na kanapie są formularze do podpisania.

Dzwonimy do mamy i Freddiego. Włącza się automatyczna sekretarka.

– Mamo, podnieś słuchawkę! – mówi Min. – Stało się coś złego! Mamo, proszę, podnieś, do cholery!

Ale nikt nie podnosi.

Więc zostawiamy wiadomość.

 

***

 

Zakład Pogrzebowy Lobtona to zwykły dom na zwykłej ulicy. Wewnątrz znajduje się stojak z broszurami o tytułach w rodzaju „Dlaczego Nasi Najdrożsi wydają się trochę więksi?” Lobton wygląda zdrowo. Może nawet zbyt zdrowo. Ubrany jest w żółtą koszulę golfową i ciągle napręża bezwiednie bicepsy. Co jakiś czas dotyka mięśni naramiennych, jakby chciał się upewnić, że ciągle są tak duże jak piłki do softballa.

– Jaka smutna historia – mówi.

– Ile to wyniesie? – pyta Jade. – Znaczy, za podstawowe rzeczy. Bez wydziwiania.

– Ale też nie jakiś szajs – mówi Min. – Nasza ciocia była najlepsza.

– Jaki zakres cenowy państwo rozważają? – mówi Lobton, strzelając knykciami. Mówimy mu, a on podnosi brwi i prowadzi nas do czegoś, co wygląda jak pudło do przeprowadzki.

– Przed użyciem zabezpieczamy to przed wilgocią lakierem w sprayu – mówi. – Wygląda zupełnie jak drewno.

– Tylko to możemy dostać? – mówi Jade. – Tekturę?

– Właściwie to już wam oferuję pewien upust – mówi Lobton i wykonuje coś w rodzaju pompki w oparciu o ścianę. – Z powodu tragicznych okoliczności. To Górski Zachód Słońca. Niezupełnie tektura. Raczej dykta.

– Czy ja wiem – mówi Min. – Wydaje się dość liche.

– Czy możemy się zastanowić? – mówi mama

– Oczywiście – mówi Lobton. – O ile mi wiadomo, żyjemy w Ameryce.

Podchodzę i przyglądam się dokładniej. Widzę zszywki w miejscu, gdzie będzie kręgosłup Cioci Bernie. W nogach są jakieś napisy o włożeniu odcinka A w wycięcie B.

– Nie, do cholery – mówi Jade. – Harować całe życie i skończyć w tym pudełku? Nie sądzę.

Oszczędności mamy zero. Siadamy przy biurku i Lobton robi tak zwaną kalkulację kredytową. Jeśli będziemy płacić miesięczne raty przez siedem lat, możemy sobie pozwolić na zestaw Bursztynowa Mgła, który obejmuje skrzynię z balsy podwójnej grubości, dwie warstwy lakieru i godzinę czuwania przy trumnie.

– Ale siedem lat, kurczę – mówi mama.

– Musimy kupić jej porządny model – mówi Min. – Nigdy w życiu nie miała nic ładnego.

Więc stanęło na Bursztynowej Mgle.

 

***

 

Pochowaliśmy ją na cmentarzu St. Leo, na wzgórzu niedaleko BastCo. To dość pospolita część cmentarza. Bez aniołów, kapliczek i kwiatów, po prostu kamienne płyty jak garby na parkingu. Tu i ówdzie porzucone styropianowe kubki. Ojciec Brian odmawia modlitwę i wtedy jedno z nas powinno coś powiedzieć. Ale co tu można powiedzieć? Ciocia nigdy nie miała własnego życia. Nigdy nie wyszła za mąż, nie miała dzieci, ciągle praca, praca, praca. Czy ona kiedykolwiek gdzieś wyjechała? Całe jej życie to autobusy. Raz pojechała z Mamą autobusem do Quigley w Kansas, na zakupy i hazard w centrum handlowym. Kiedy były na show Roya Clarka, ktoś się włamał do jej pokoju, ukradł ubrania i zrobił kupę do walizki. To by było na tyle. Taki był zasięg jej turystyki. Poza tym była praca w Drug Town, w dzień i w nocy. Po piętnastu latach zdegradowano ją ze stanowiska Kasjerki na Pomoc Klienta. Ludzie pytali, gdzie są lekarstwa na przeziębienie, a ona wskazywała wielki napis na ścianie „Lekarstwa na przeziębienie”.

Freddie, chłopak mamy, wysuwa się przed szereg i oświadcza, że nie znał jej długo, ale była okropnie miłą panią i zostawia po sobie mnóstwo miłości, i tak dalej, bla, bla, bla. To prawda, nie osiągnęła wiele w życiu, jednak była bliska tym wszystkim, którzy ją znali, i nigdy się nie użalała, ale była zadowolona, cokolwiek by się jej nie przytrafiło i tak dalej, bla, bla, bla.

A później ceremonia się kończy i trzeba odejść.

– Musimy tu przychodzić, tak co tydzień – mówi Jade.

– Ja będę – mówi Min.

– A co, ja nie będę? – mówi Jade. – Była taka cholernie miła.

– Nie przeklina się przy grobie – mówi Min.

– Od kiedy cholera to przekleństwo? – mówi Jade.

– Dziewczynki – mówi mama.

– Mam nadzieję, że dobrze mi poszło z przemówieniem – mówi Freddie swoim kretyńskim tonem, śmierdząc przy tym English Navy. – Czasem sam siebie zadziwiam.

– Żegnaj, ciociu Bernie – mówi Min.

– Żegnaj, Bern – mówi Jade.

– Och, siostrzyczko – mówi mama.

Zaciskam powieki i próbuję wyobrazić sobie ciocię szczęśliwą, roześmianą, trącającą mnie w żebra. Ale widzę tylko przerażoną postać na kanapie. To straszne. Gdzieś tam jest ktoś, kto to zrobił. Ktoś przyszedł do jej domu, przeraził ją śmiertelnie, patrzył, jak umiera, przeszukał jej rzeczy, ukradł pieniądze. I ten ktoś żyje sobie dalej, może teraz je ciastko albo coś załatwia, albo drapie się w dupę i może, jeśli ma ochotę, jechać na zachód przez trzy dni czy coś koło tego i siedzieć w słońcu nad oceanem.

Stoimy przez kilka minut ze spuszczonymi głowami i założonymi rękami.

 

***

 

Później Freddie zabiera nas do Trabantiego na lunch. W zeszłym roku Trabanti zmarł i restaurację wykupiły wspólnie trzy wietnamskie rodziny, ale ciągle serwuje się tu makaron i pizzę, a wielkie malowidło z Trabantim nadal wisi na ścianie. Teraz jednak z kuchni dobiega bardzo ładna wietnamska muzyka i jedzenie jest jakby lepsze.

Freddie proponuje toast. Min mówi, pamiętacie, jak Bernie zawsze nazywała lunch obiadem, a późny obiad kolacją? Jade mówi, pamiętacie, jak jej szczęka klekotała, a ona żartowała, że trzeba ją naoliwić?

– Była wspaniałą kobietą – mówi Freddie.

– Już teraz bardzo mi jej brakuje – mówi mama.

– Zabiłabym tego skurwiela, który ją zabił – mówi Min.

– Może byśmy nie używali takich słów przy lunchu – mówi mama.

– To tylko słowo, mamo, prawda? – mówi Min. – Jak na przykład pędzel. Nie masz nic przeciwko używaniu słowa pędzel? Pędzel, pędzel, pędzel?

– Cóż, gówno to też tylko słowo – mówi Freddie. – Ale nie używamy go w czasie lunchu.

– Tak samo z rzygami.

– Gówno rzygi, gówno rzygi – mówi Min.

Kelner chrząka. Mama wpatruje się w Min.

– Pięknie się zachowujesz, młoda damo – mówi.

– Zwłaszcza na pogrzebie – mówi Freddie.

– To nie jest pogrzeb – mówi Min.

– Zastanawiam się poważnie, co wy teraz zrobicie, dzieciaki – mówi Freddie. – Bo ja uważam tę całą sprawę za dzwonek alarmowy, znaczy najwyższy czas, żebyście tak jak ja wyciągnęli się za własne uszy z tego bagna.

– Powiedział pan Ankieter Telefoniczny – mówi Min.

– Tak czy owak, nie jest wcale tak niebezpiecznie – mówi Jade.

– Mordują kobietę i nie jest niebezpiecznie? – mówi Freddie.

– Po prostu potrzebujemy solidnego zamka i judasza – mówi Min. – No i gdzie byśmy poszli? Moglibyśmy się do was przeprowadzić?

– Ja osobiście byłbym za tym, i wiecie o tym dobrze – mówi Freddie – Ale nie spodobałoby się to wynajemcy.

– Freddie chce po prostu powiedzieć, że najwyższy czas, żebyście znalazły jakąś pracę, dziewczyny – mówi mama.

– Jasne, mamo – mówi Min. – Pamiętasz, co było ostatnim razem?

Kiedy się wprowadziłem po raz pierwszy, Jade i Min pracowały na informacji w Hardware Niche. I pewnego razu przyszliśmy do niani po dzieci i znaleźliśmy Troya siedzącego nago na pralce, a Maca na podwórzu, atakowanego przez pekińczyka. Niania, kompletnie nawalona, grała w KillerBirds na Nintendo.

I to był koniec z Hardware Niche.

– Może jedna poszłaby do pracy, a druga opiekowała się dziećmi? – mówi mama.

– Nie rozumiem, dlaczego ja miałabym pracować, a ona zostawać w domu ze swoim dzieciakiem – mówi Jade.

– I nawzajem, cholera – mówi Min.

– Coś wam powiem – mówi Freddie – o tym kraju. Każdy może wszystko osiągnąć. Ale musi najpierw spróbować. A wy nie próbujecie. Dwoje nie pracuje, a trzecie jest striptizerem? To nie próbowanie. Zarabiacie grosze, więc mieszkacie na niebezpiecznym zadupiu. A co się zdarza na niebezpiecznym zadupiu? Cholerne tragedie. Tak to wygląda w Ameryce, zaczynasz na zadupiu, pracujesz ciężko, żeby się przeprowadzić na trochę lepsze zadupie. A w końcu może do posiadłości. Ale w tym tempie nigdy się nie przeprowadzicie na trochę lepsze zadupie.

– A ty niby mieszkasz w posiadłości – mówi Jade.

– Nie twierdzę, że mieszkam w posiadłości – mówi Freddie. – Ale to nie slumsy. A poza tym nie jestem striptizerem.

– Bogu niech będą dzięki – mówi Min.

– A on właściwie nigdy nie jest nagi – mówi Jade.

To prawda. Zawsze mam na sobie przynajmniej stringi.

– Trudno się dziwić, że nigdy nie zabieramy dzieciaków na miły lunch – mówi Freddie.

– Ja tam nie uważam, że jesteśmy teraz na miłym lunchu – mówi Min.

 

Wieczorem Jade podgrzewa w mikrofali Stars’N’Flags. Uzależniająca potrawa. Dodają cukier do sosu i kawałków mięsa. Może też i kofeinę. Ktoś mi mówił, że brązowe smugi to kofeina. Każdy z nas zjada pięć misek.

Po posiłku dzieci marudzą, więc Min daje im do butelek mieszankę z lodów i syropu Hershey’s, a my oglądamy „Najgorszy możliwy splot wypadków”, półgodzinny program oparty na komputerowych symulacjach tragedii, które nigdy się nie wydarzyły, ale teoretycznie mogły się wydarzyć. Pociąg uderza w dzieciaka i wrzuca go do zoo, dzieciaka zjadają wilki. Facet rąbiąc drzewo, odcina sobie rękę, a kiedy wrzeszczy i lata jak opętany szukając pomocy, porywa go tornado i wypuszcza dopiero w przedszkolu podczas przerwy – prosto na ciężarną nauczycielkę.

– Bardzo tęsknię za Bernie – mówi Min.

– Ja też – mówi Jade.

Dzieciaki wyją, bo chcą więcej lodów.

– To takie słodkie – mówi Jade. – Jakby mówiły: „Kurwa, ruszcie się już!”.

– Już się, kurwa, ruszamy, maleństwa, bez obaw – mówi Min. – Nie zapomniałyśmy o was.

Wtedy dzwoni telefon. To ojciec Brian. Ma dziwny głos. Przeprasza, że niepokoi nas o tak późnej porze. Ale wydarzyło się coś dziwnego. Coś złego. Coś, prawdę mówiąc, ohydnego. Czy siedzę? Mówię, że tak, chociaż to nieprawda.

Wygląda na to, że ktoś sprofanował grób Bernie.

W pierwszej chwili myślę, że przecież nie ma pomnika. Tylko trawa. Jak można sprofanować trawę? Co się stało, ktoś nasikał na trawę na grobie? Ale ksiądz prawie płacze.

Więc dzwonię do mamy i Freddiego, mówię, że musimy się spotkać, i pakujemy dzieciaki do samochodu.

– Sprofanować – mówi po drodze Jade. – Co to znaczy sprofanować?

– To znaczy rozpieprzyć – mówi Min.

– Ale jak? – pyta Jade. – Znaczy, co się konkretnie stało?

– Nie wiemy, głupku – mówi Min. – Dlatego tam jedziemy.

– I dlaczego? – mówi Jade. – Dlaczego ktoś miałby zrobić coś takiego?

– Patrzcie, panna Shreelock Holmes – mówi Min. – Ktoś to zrobił, bo jest dupkiem.

– Ktoś jest cholernym dupkiem – mówi Jade.

Przy bramie spotykamy ojca Briana z latarką i wózkiem golfowym.

– Kiedy to zobaczyłem, dosłownie usiadłem ze zdumienia. Nigdy wcześniej nic takiego tu się nie wydarzyło. Tak mi przykro. Wydajecie się takimi miłymi ludźmi.

Jesteśmy za ciężcy i koła obracają się w miejscu, gdy podjeżdżamy pod wzgórze, więc schodzę z wózka i truchtam obok.

– Okay, kochani, przygotujcie się – mówi ksiądz i wyłącza silnik.

Tam, gdzie był wcześniej grób, jest po prostu dziura. W środku dziury znajduje się Bursztynowa Mgła, bez wierzchniej pokrywy. W środku Bursztynowej Mgły nie ma nic. Nie ma cioci Bernie.

– Do diabła – mówi Jade. – Gdzie jest Bernie?

– Ktoś ukradł Bernie? – mówi Min.

– Przynajmniej trzymacie się na nogach – mówi ojciec Brian. – Mówię wam, ja dosłownie usiadłem. Na tej kupie ziemi. Padłem jak postrzelony. Widzicie ten ślad? Tu usiadłem.

Na kupie ziemi widać ślad w kształcie tyłka.

Nadchodzą gliniarze i jeden z nich wchodzi do dołu z miarką i aparatem fotograficznym. Po trzech czy czterech błyskach wydostaje się na wierzch i podaje mamie parę błękitnych czółenek.

– Jej buciki – mówi mama. – O mój Boże.

– Czy to te? – pyta Jade.

– Tak, to te – mówi Min.

– Ja odpadam – mówi Jade.

– Ja totalnie odpadam – mówi Min.

– Usiądę sobie – mówi mama i opada na wózek golfowy.

– Nie rozumiem, kto chciałby ją zabierać? – mówi Min.

– Była zwykłą starszą panią – mówi Jade.

– Zwykle to sprawka nastolatków? – mówi jeden z gliniarzy. – Zwykle znajdujemy zmarłego w pobliżu? Raz znaleźliśmy zmarłego, wiecie, z papierosem w ustach i sombrero na głowie? Dzieciaki dzisiaj pozwalają sobie na więcej niż kiedyś. Nigdy by mi nie przyszło do głowy odkopać trupa, gdy byłem nastolatkiem. Jasne, można się było wywrócić na nagrobku, napisać coś sprayem na krypcie albo, wiecie, kopnąć pijaka.

– Ale to, Jezu – mówi Freddie – to zupełnie inna para kaloszy.

– Właśnie – mówi gliniarz i wszyscy patrzymy na buty w rękach mamy.

 

***

 

Następnego dnia wracam do pracy. Nie mam ochoty, ale potrzebujemy pieniędzy. Trawa jest wilgotna i ciężko przejść przez rów w moich wyjściowych butach. Podeszwy są za śliskie. Poza tym buty są za ciasne. Parę razy upadam na moją teczkę. W środku mam stringi i piankę w sprayu.

Od razu dostaję stolik pełen kobiet z MediBena usadowionych pod transparentem POWODZENIA, BEATRICE, NIE MIEJ ŻALU. Zdejmuję koszulę i podaję im sałatki. Zdejmuję spodnie lotnicze i podaję im zupy. Jedna z kobiet rzuca dolara na podłogę i mówi, że mogę podnieść.

Podnoszę.

– Nie tak, nie tak – mówi kobieta. – Odwróć się, żebyśmy mogły zobaczyć twój rowek, jak się schylisz.

Robiłem to chyba milion razy, ale jakoś nie jestem w stanie zrobić tego teraz.

Patrzę na nią. Ona patrzy na mnie.

– No co? – mówi. – Nie wolno mi tego powiedzieć? Myślałam, że o to tutaj chodzi.

– O to tutaj chodzi, Phyllis – mówi inna kobieta. – Jesteś w swoim prawie.

– Słuchaj – mówi Phyllis.- Albo się schyl tak, jak mówię, albo oddaj dolara. Myślę, że to będzie fair.

– Dobrze mówisz, dziewczyno – mówi jej przyjaciółka.

Oddaję dolara. Wracam do szatni i siedzę tam przez chwilę. Pierwszy raz dostaję rangę Śmierdziela. Przy stoliku MediBen siedzi trzynaście kobiet i wszystkie głosują za rangą Śmierdziela. Czy te kobiety zdają sobie sprawę z mojej sytuacji? Czy głosowałyby tak, gdyby wiedziały? Ale co niby mam zrobić, iść i powiedzieć: „Bardzo panie proszę, właśnie zmarła moja ciotka, a w dodatku zaginęło jej ciało”?

Pan Frendt odciąga mnie na bok.

– Może powinieneś iść do domu – mówi. – Przykro mi z powodu twojej straty. Ale chciałbym powiedzieć, że lepiej, żebyś nie zachowywał się jak kobiety Komanczów, które odgryzają sobie palec wskazujący, gdy umiera ktoś z rodziny. Żałoba jest w porządku, żałoba jest dobra, ale za dużo żałoby, jak dobrze wiemy, to przesada. Jeśli po śmierci ciotki masz w ustach za dużo palców wskazujących, na litość boską, weź tydzień urlopu, ale nie wyżywaj się na naszych Gościach, oni nie zabili twojej cholernej ciotki.

Ale nie mogę sobie pozwolić na tydzień urlopu. Nie mogę sobie pozwolić nawet na parę dni.

– Naprawdę potrzebujemy pieniędzy – mówię.

– Czy to mój problem? – pyta pan Frendt. – Mam ci pozwolić tańczyć bez wigoru tylko dlatego, że potrzebujesz pieniędzy? Może mam dać ogłoszenie do gazety dla wszystkich żałosnych ludzi, którzy potrzebują pieniędzy? Niech przyjdą wszystkie bidy z miasta i się rozbierają. Do widzenia. Wracaj, jak będziesz się czuł mniej więcej normalnie.

Płacę za telefon i dzwonię do domu, żeby się dowiedzieć, czy nie potrzebują czegoś z FoodSoQuik.

– Po prostu wracaj – mówi Min sztywno. – Wracaj prosto do domu.

– O co chodzi? – pytam.

– Wracaj – mówi Min.

Może ktoś znalazł ciało. Wyobrażam sobie Bernie gołą, przerąbaną na pół, usadzoną na ławce na przystanku autobusowym. Mam nadzieję, modlę się, żeby to było coś tylko trochę okropnego, coś, z czym moglibyśmy żyć.

W domu zastaję drzwi szeroko otwarte. Min i Jade siedzą zupełnie nieruchomo na kanapie, z dzieciakami na kolanach i gapią się na bujane krzesło, a w bujanym krześle siedzi Bernie. Ciało Bernie.

Ta sama trwała, te same okulary, ta sama niebieska sukienka, w których ją pochowaliśmy.

Co robi tutaj to ciało? Kto mógłby być tak okrutny? I co niby mamy z tym zrobić?

Wtedy Bernie odwraca głowę i patrzy na mnie.

– Siadaj, do cholery – mówi.

Za życia nigdy nie przeklinała.

Siadam. Min na przemian ściska i puszcza moją rękę.

– Ty, kawalerze – Bernie mówi do mnie – zaczniesz pokazywać fiuta. Regularnie. Podchodzisz do klientki, jeśli ona będzie chciała go zobaczyć i zapłaci za to, zrobię odcisk kciuka na jej czole. Kiedy zobaczysz odcisk, spytasz. Spróbuję ci znaleźć pięć klientek na dzień, po dwadzieścia dolców za pokaz. Czyli sto dolców dziennie. Siedemset dolców tygodniowo. I to gotówki, bez podatków. Bez odciągania zaliczki podatkowej. Pięknie, nie?

Ma brud we włosach i w zębach, jej fryzura to katastrofa, a język, który widać, gdy oblizuje wargi, jest czarny.

– Ty, Jade – mówi. – Jutro zaczynasz pracę. Andersen Labels, na skrzyżowaniu Piątej i Rivery. Ubierz się tam elegancko. Włóż coś ładnego. Pokaż trochę nogi. I nie ciamkaj gumy. Poproś o Lena. Pod koniec miesiąca weźmiemy twoje pieniądze i pieniądze z fiuta i znajdziemy nowe mieszkanie. W bezpiecznej okolicy. To pierwsza część Fazy Pierwszej. Ty, Min. Opiekujesz się dziećmi. I rzucasz palenie. I uczysz się gotować. Koniec z puszkami. Musimy jeść porządnie, żeby jak najlepiej wyglądać. Bo mam zamiar mieć wielu kochanków. Może nie zdajecie sobie sprawy, dzieciaki, ale zmarłam jako cholerna dziewica. Żadnych dzieci, żadnych kochanków. Nic nie weszło, nic nie wyszło. Ha ha! Wyschło mi na kość, moje małe miejsce między nogami. Ale teraz będę miała kochanków, sukinsyny! Jak w filmach, duże bary i tak dalej, i domek letni, i piękne podróże, a rankiem wielki bukiet kwiatów w moim pokoju, i będą mi twardniały sutki od bryzy znad oceanu, i będę jadła krewetki z filiżanki, sukinsyny, a mój kochanek będzie patrzył na mnie z werandy, jego ramiona będą lśniły, będzie mu stawał dla mnie, cholera, to wam gwarantuję, dzieciaki! Ha! Myślicie, że żartuję? Kurde, nie żartuję. Nigdy nic nie miałam! Moje życie było gówniane! Nigdy nawet nie leciałam pieprzonym samolotem. Ale to było tamto życie, a teraz jest obecne życie. Moje nowe życie. Przykryjcie mnie teraz! Kocem. Potrzebuję drzemki dla urody. Jak powiecie komuś, że tu jestem, wszyscy umrzecie. I ci, którym powiecie. Komu powiecie, umrze. Zabiję ich mocą umysłu. Mogę to zrobić. Jestem teraz cholernie silna. Mam moc! Więc żadnych gości. Nie wyglądam najlepiej. Rozumiecie? Wszyscy rozumiecie?

Przytakujemy. Idę po koc. Dłonie i stopy Bernie drżą, a gdy zaciska zęby, jeden wypada.

– Przykryj mnie całą, sukinsynu! – wrzeszczy Bernie, więc ją przykrywam.

Wymykamy się z dziećmi i szepczemy w kuchni.

– To coś wygląda jak ciocia – mówi Min.

– To ona – mówię.

– To ona i nie ona – mówi Jade.

– Lepiej zróbmy, jak każe – mówi Min.

– Masz rację, cholera. – mówi Jade.

Całą noc Bernie siedzi w bujanym krześle pod kocem, drżąc i przeklinając.

Całą noc siedzimy w łóżku Min, kompletnie ubrani, i trzymamy się za ręce.

– Widzicie, jaka jestem silna! – krzyczy Bernie koło północy i słychać trzaśnięcie, a kiedy wychodzę, oderwane są drzwiczki od mikrofali – ale ciocia ciągle siedzi w krześle.

 

***

 

Rano ciągle tam jest, drżąc i przeklinając.

– Zabieraj koc! – wrzeszczy. – Czas do pracy.

Zdejmuję koc. Zapach jest nieciekawy. Jedno ucho wylądowało na kolanach cioci, która z roztargnieniem próbuje je co chwila przytwierdzić do głowy.

– Ty, Jade! – krzyczy. – Ubieraj się. Idź dostać tę pracę. Kiedy się spotkasz z Lenem, pochyl się trochę do przodu. Niech sobie popatrzy w dekolt. Daj mu trochę nadziei. To zbok, ale go potrzebujemy. Ty, Min! Rób śniadanie. Coś domowej roboty. Na przykład ciasteczka.

– Dlaczego nie użyjesz swojej mocy? – pyta Min.

– Nie bądź taka cwana! – wrzeszczy Bernie. – Widziałaś, co zrobiłam z mikrofalą?

– Nie umiem robić pieprzonych ciasteczek – jęczy Min.

– Umiesz chyba czytać? – krzyczy Bernie. – Słyszałaś o czymś takim jak przepis? Byłaś kiedyś w grobie? Beznadzieja. Żal ci wszystkich rzeczy, których nigdy nie robiłaś. Obie będziecie się czuć fatalnie w grobie, jeśli się nie weźmiecie za siebie, naprawdę! Skręćcie ogrzewanie. Ma być zimno. Lubię zimno. Coś jest nie tak z moim ciałem. Nie czuję się dobrze.

Skręcam ogrzewanie. Ciocia patrzy na mnie.

– Idź pokazywać fiuta! – krzyczy. – To część pierwsza Fazy Pierwszej. Jak przeprowadzimy się do nowego mieszkania, skończy się pierwsza część Fazy Drugiej. Ciągle będziesz pokazywał fiuta, ale tylko trzy razy w tygodniu. Bo zaczniesz naukę w college’u. Wstęp do prawa. Wstęp do prawa jest najlepszy. Będziesz prymusem. Nie jesteś tępy. A Jade będzie pracować w weekendy, żeby nadrobić braki w pieniądzach za fiuta. Rozumiesz? Widzisz, jak to działa. Teraz wynocha. Co masz robić?

– Pokazywać fiuta? – mówię.

– Pokazywać fiuta, zgadza się – mówi Bernie i przeczesuje włosy ręką, a wielki pukiel odpada, przez co jedna strona głowy staje się niemal łysa.

– O Boże – mówi Min – Wiesz co? Nie ma mowy, żebym została tutaj sama z dziećmi.

– Nie jesteś sama – mówi Bernie. – Jestem tutaj.

– Proszę, nie odchodź – Min mówi do mnie.

– Och, przestań – mówi Bernie, drzwi się otwierają szeroko i czuję coś w rodzaju walnięcia niewidzialną pięścią w plecy.

Na zewnątrz jest słonecznie. Zwykły dzień. Facet zmienia olej. Chmury są zwykłe i słońce jest zwykłe i jedyną niezwykłą rzeczą jest to, że moje ubranie śmierdzi jak Bernie, kombinacją wilgotnej piwnicy i zgniłej szynki.

W pracy idzie mi dobrze. Udaje mi się uśmiechać i ukrywać drżące dłonie, i w połowie zmiany dostaję rangę Ciacha. Po lunchu podchodzi starsza kobieta i mówi, że wyglądam tak autentycznie jako pilot, że ledwie może to wytrzymać.

Na jej czole jest odcisk kciuka. Jak w Środę Popielcową, tylko bardziej świecący.

Nie wiem, co mam robić. Tak prosto z mostu spytać, czy chce zobaczyć mojego fiuta? A co, jeśli odmówi? A jeśli mnie przyłapią? A jeśli pokażę jej, a ona uzna, że to nie było warte dwudziestu dolców?

Wtedy ona pyta, czy mógłbym w charakterze niespodzianki urodzinowej zatańczyć na stole jej najlepszej przyjaciółki. Wskazuje przyjaciółkę. Ładna dziewczyna, bez odcisku kciuka. Wygląda jakoś znajomo.

Angela Silveri.

Chodziliśmy ze sobą w ostatniej klasie. Później tata zmarł i mama musiała podjąć pracę w Patty-Melt Depot. Dostała okropnej wysypki od smaru i ledwie mogła nosić bluzki. A Min szalała. Więc Angela przychodziła do nas, Min ćpała pod brezentową wiatą dla samochodów, a mama w biustonoszu siedziała na kuchennym stołku z wentylatorem wycelowanym w brzuch. Angela miała marzenia. Miała plany. W notatniku przykleiła sobie zdjęcie biura z katalogu J. C. Penney i podpisała „Moje biuro (kiedyś?)”. Pewnego razu zobaczyliśmy czarne Porsche i powiedziała, bardzo ładne, ale jej będzie czerwone. Gwoździem do trumny był Ed Edwards, straszny pijak, jeden z kuzynów taty. Nasza sytuacja była tak nieciekawa, że mama wynajmowała mu pralnię. Pewnej nocy Angela i ja przytulaliśmy się do siebie na sofie, kiedy przyszedł zalany Ed i zaczął sikać do zmywarki.

Co mogłem powiedzieć? Że to bardzo daleki krewny? Że zachowuje się tak sporadycznie?

Angela miała oczy jak dwa małe spodki.

Odprowadziłem ją do domu, nie dostałem całusa, wróciłem, wyczyściłem zmywarkę najlepiej, jak umiałem. Kilka dni później dostałem szkolny pierścień i egzemplarz „Proroka”.

Zawsze będziesz moją pierwszą miłością – napisała wewnątrz. Ale teraz moja ścieżka zbiega się z wyższym poziomem. Niech Ci się zawsze powodzi. Niech Cię otacza radość. Proszę, nie myśl, że jestem okrutna, po prostu chcę wiele osiągnąć na drodze rozwoju, poza tym nie mogłam uwierzyć, że ten facet nasikał prosto na wasze naczynia.

Nie ma siły, żebym zatańczył na stole przed Angelą Silveri. Nie ma siły, żebym spytał przyjaciółkę Angeli Silveri, czy chce zobaczyć mojego fiuta. Nie ma siły, żebym się kręcił tutaj, a Angela mogła mnie zobaczyć w lotniczej kurtce i stringach i zastanawiać się, jak mogłem tak nisko upaść, itd., itd.

Chowam się w kuchni do końca mojej zmiany, a później idę do domu bardzo, bardzo powoli, bo bardzo się boję tego, co mi zrobi Bernie, jak już tam dotrę.

 

***

 

Min spotyka się ze mną przy drzwiach. Bluzkę ma całą w mące i wygląda na to, że płakała.

– Ja już tego nie wytrzymam – mówi. – Ona się nie trzyma kupy. Znaczy, cała się rozpada. I w dodatku kazała mi zrobić pieprzoną zapiekankę.

Na stole widać bardzo gniotowatą zapiekankę. Jedno ramię Bernie oderwało się całkowicie i leży na jej kolanach.

– Co ty sobie wyobrażasz! – krzyczy Bernie. – Ani razu nie pokazałeś fiuta? Myślisz, że to łatwo robić te odciski kciuka? Sam sobie spróbuj, mądralo! Znasz plan czy nie? Masz nas stąd wydostać! A żeby nas stąd wydostać, musisz użyć tego, co masz. A nie masz wiele. Ładną twarz. I nienajgorszy członek. Nie za duży, ale kształtny.

– Bernie, Boże – mówi Min.

– O co chodzi, panno sztywniaro? – krzyczy Bernie i z rozmachem klepie oderwaną ręką o kolana, przy czym odpada jej drugie ucho.

– Przepraszam, ale to jest zbyt obrzydliwe – mówi Min. – Wychodzę.

– Co jest obrzydliwe? – pyta Bernie. – Uważasz, że ja jestem obrzydliwa? Cóż, ja uważam, że ty jesteś obrzydliwa. Tyle cudownych rzeczy w życiu, a o czym ty myślisz? Myślisz swoją leniwą dupą. Bierzesz, co ci życie przyniesie. Nigdzie nie pójdziesz. Zostaniesz w domu i będziesz się uczyć.

– Co będę robić? – mówi Min. – Czego się uczyć? Nie będę się uczyć. Ktoś przychodzi do domu i zmusza mnie do nauki? Cholera, nie sądzę.

– Nic nie wiesz! – mówi Bernie. – Co masz z życia, kiedy nic nie wiesz? Nie potrafisz znaleźć własnego miasta na mapie. Nie potrafisz wymienić nazwiska żadnego prezydenta. Kiedy pojedziemy do Rzymu, nic nie będziesz wiedziała o jego historii. Będziesz czytać Książkę Świata. mamy jeszcze tę serię Książek Świata?

– Ta, jasne – mówi Min. – Jedziemy do Rzymu.

– Pojedziemy do Rzymu, gdy on zostanie prawnikiem – mówi Bernie.

– Śnij dalej, dziewczyno – mówi Min. – Pojedziemy na Marsa, gdy ja zostanę maklerem.

– Nie waż się wyśmiewać ze mnie! – krzyczy Bernie, nasz jedyny wazon leci przez pokój i niewiele brakuje, żeby przywalił Min w głowę.

– Cały dzień jest taka – mówi Min.

– Jaka? – krzyczy Bernie. – Spędziłyśmy cudowny dzień.

– Musiałam jej pomóc przymierzać moje staniki – mówi Min.

– Nigdy nie miałam seksownego stanika – mówi Bernie.

– A teraz moje są wszystkie zniszczone – mówi Min – Całe są wysmarowane tą mazią.

– Ty niewdzięczna gówniaro! – krzyczy Bernie. – Wiesz, co ja robię dla ciebie? Ocalam twojego syna. A ty masz czelność mówić, że wysmarowałam ci staniki! Na podwórku będzie strzelanina. We wrześniu. Osiemnastego września. Strzał wyrzuci Troya z jego trzykołowego rowerka. Padnie z jedną nogą dziwnie wygiętą pod nim, a krew będzie mu się lała z ucha. To proroctwo, cholera. Znasz to słowo? Oznacza przepowiadanie przyszłości. Myślisz, że pieprzę głupoty? Nie pieprzę głupot. Mam moc. Patrz: Cały dzień Jade siedziała i lizała nalepki przy biurku przy oknie. Jej szef kupił wszystkim sandwicze na lunch. Jade przyniesie kilka do domu w zielonej torbie.

– To nieprawda o Troyu, prawda? – mówi Min. – Nieprawda? Nie wierzę w to.

– Włączcie telewizor! – krzyczy Bernie. – Podajcie mi pilota.

Włączam telewizor i podaję jej pilota. Bernie przełącza na Sportowy Salon Nathana. Nathan mówi, że kobiety szaleją za kaloryferem na brzuchu. Dają zbliżenie jego kaloryfera.

– O, tak – mówi Bernie. – To coś dla mnie. Chciałabym go polizać. Polizać i poszczypać. Coś tak pomiędzy.

Właśnie wtedy w drzwiach pokazuje się Jade z zieloną torbą.

– O Boże – mówi Min.

– A nie mówiłam! – mówi Bernie i trąca Min w żebra. – Ha! Naprawdę mam moc!

– Nie rozumiem – mówi Min, zrozpaczona. – Co się stanie? Proszę. Co się z nim stanie? Lepiej mi, cholera, powiedz.

– Już ci powiedziałam – mówi Bernie. – Przeleci ponad pięć metrów i będzie żył przez jakieś trzy minuty.

– O Boże, Bernie – mówi Min i zaczyna płakać. – Kiedyś byłaś taka miła.

– Ciągle jestem taka miła – mówi Bernie i wgryza się w sandwicza, przeżuwając przy tym czubek palca.

 

***

 

Tuż po wschodzie słońca Bernie krzyczy moje imię.

– Zdejmij koc – mówi. – Nie czuję się dobrze.

Zdejmuję koc. Bernie jest po prostu zbiorowiskiem części ciała: obie ręce na kolanach, głowa na ramionach, pięta jednej stopy dotyka drugiej pięty, wszystko jakby zapakowane w sukienkę.

– Podaj mi ręcznik – mówi. – Czy ja mam gorączkę? Czuję się, jakbym miała gorączkę. Och, wiedziałam, że za dobrze mi idzie. Ale w porządku. Nowy plan. Nowy plan. Zmieniam część pierwszą Fazy Pierwszej. Jeśli zobaczysz dwa odciski kciuka, to znaczy, że klientka prześpi się z tobą za pieniądze. Mamy problem. Musimy wszystko przyspieszyć. Nic ze mnie nie zostanie. Kto teraz będzie moim kochankiem?

Słychać dzwonek u drzwi.

– Skurwysyn – warczy Bernie.

To ojciec Brian z pudełkiem pączków. Szybko wychodzę mu naprzeciw i zamykam za sobą drzwi. Mówi, że chciał tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku. Może chcielibyśmy porozmawiać? Może czujemy jeszcze jakiś gniew w związku z sytuacją Bernie? Co byłoby, oczywiście, całkowicie zrozumiałe. Kiedyś, gdy był młodym księdzem, ktoś się włamał i dorysował markerem wąsy Najświętszej Panience, a on tygodniami miał wizje wyłamywania palca wandalowi, dopóki ten by nie wybuchnął łzami i nie przeprosił.

– Wiedziałem, że to nieodpowiednie – mówi ksiądz. – I wiedziałem, że ulegając tym fantazjom, pobłażam przemocy. A jednak sprawiało mi to przyjemność. Wyobrażałem sobie też, jak łapię go na gorącym uczynku i walę w głowę kamieniem. I wyobrażałem sobie, że skaczę mu po plecach, aż coś mu pęka w kręgosłupie. Miałem właściwie tysiące pomysłów. Ale wiesz, co zrobiłem zamiast tego? Szorowałem i szorowałem Najświętszą Panienkę i wkrótce była jak nowa. To znaczy jej figura. Oczywiście ona sama jest zawsze jak nowa.

Z wewnątrz dobiega dźwięk tłuczonego szkła. Tłuczone szkło, a później jakby coś większego upadło. Jade i Min zaczęły krzyczeć, a dzieci płakać.

– Ups – mówi ksiądz. – Chyba przyszedłem nie w porę? Ja tylko chciałem was prosić, żebyście, jeśli to możliwe, przebaczyli winowajcom, jak ja przebaczyłem winowajcy, który porysował Najświętszą Panienkę. To, co straciliście, to w końcu tylko ciało waszej ciotki, a to, co zostało z niej najważniejszego, jest gdzie indziej, zapewniam was, pod dobrą opieką.

Kiwam głową. Uśmiecham się. Dziękuję za wizytę. Biorę pączki i wracam do środka.

Telewizor jest zepsuty, lodówka przewrócona, a części Bernie rozsypane po całym salonie, jakby wystrzelono ją z armaty.

– Próbowała wstać – mówi Jade.

– Nie wiem, gdzie do cholery chciała iść – mówi Min.

– Chodź tutaj – mówi do mnie głowa, więc kucam. – To już koniec. Wszystko się spieprzyło. Jak zwykle. Zawsze druhna, nigdy panna młoda. Chociaż, tak właściwie, to nigdy nie byłam nawet pieprzoną druhną. Słuchaj, pokazuj fiuta. To najkrótsza linia między dwoma punktami. Dobre życie nie trafia się często. Masz fundusz powierniczy? Jesteś geniuszem? Pokazuj fiuta. To masz. I pamiętaj: Troy we wrześniu. Na swoim trzykołowym rowerku. Wygięta noga. Nie zapominaj. I jeszcze. Nie pamiętajcie mnie takiej. Zapamiętajcie mnie, jaką byłam tego wieczoru, gdy wszyscy poszliśmy do Czerwonego Homara i miałam tę nową trwałą. O Chryste. Kupcie mi przynajmniej pomnik.

Głaszczę jej ramię, które leży koło stopy.

– Kochaliśmy cię – mówię.

– Dlaczego niektórzy ludzie mają wszystko, a ja nie miałam nic? – pyta Bernie. – Dlaczego? Dlaczego tak było?

– Nie wiem – mówię.

– Pokazuj fiuta – mówi Bernie i umiera jeszcze raz.

Stoimy i patrzymy na stertę części ciała. Mac czołga się w jej kierunku i Min powstrzymuje go stopą.

– To cholera za dużo – mówi Jade i zaczyna płakać.

– Co teraz robimy? – pyta Min.

– Wzywamy gliny – mówi Jade.

– I co im powiemy? – pyta Min.

Myślimy nad tym przez chwilę.

Biorę worek na śmieci i zimowe rękawice.

– Nie będę na to patrzeć – mówi Jade.

– Ja też nie – mówi Min i zabierają dzieci do sypialni.

Zamykam oczy i zawijam Bernie w worek, zamykam i ładuję do bagażnika. Dorzucam szpadel. Jadę na cmentarz St. Leo. Na sznurze bungee opuszczam worek do dołu, później zasypuję dół.

Daleko w mieście są ładne i mniej ładne domy, kochankowie przytulają się w ciemnych podwórzach, dzieci płaczą za swoimi mamami, a ja się zastanawiam, czy, poza Jezusem, to się jeszcze komuś wcześniej przydarzyło. Może to się ciągle przydarza. Może wszędzie są rozzłoszczeni zmarli, ukrywający się w pokojach, przykryci kocami, dyrygujący swoimi przestraszonymi, zakłopotanymi krewnymi. Skąd można to wiedzieć?

Ja na pewno nie planuję tego rozgłaszać.

Wyrównuję ziemię i modlę się krótko: jeśli to nie było w porządku, że do nas wróciła, przebacz jej, nie miała dobrego życia, poza tym chciała nam pomóc.

W samochodzie przychodzi mi do głowy dodatkowa modlitwa: ale proszę, nie pozwól jej wrócić znowu.

 

***

 

Kiedy przyjeżdżam do domu dzieci już śpią, a Jade i Min oglądają reklamę seksu na telefon, trzy dziewczyny w skórzanych kombinezonach jedzące banany w zwolnionym tempie z zastrzeżeniem biegnącym przez ekran: „Niekoniecznie te dziewczyny rzeczywiście pracują przy obsłudze telefonów! Niekoniecznie te dziewczyny rzeczywiście pracują przy obsłudze telefonów!”

– Tym laskom naprawdę smakują te banany – mówi Min cicho i cienkim głosem.

– Ale podobają mi się kombinezony – mówi Jade.

– No, kombinezony w porządku – mówi Min.

Później podnoszą wzrok na mnie. Nigdy nie widziałem, żeby wyglądały na tak smutne, zmęczone i chore.

– Załatwione – mówię.

Wtedy obejmujemy się i płaczemy, i obiecujemy sobie nigdy nie zapomnieć Bernie takiej, jaka była naprawdę. Później biorę środek do czyszczenia dywanów, a dziewczyny idą poczytać Książki Świata.

Następnego dnia idę wcześnie do pracy. Nie widzę żadnych odcisków kciuka. Ale to nie ma znaczenia. Zgaduję się z Sonnym Vance’em i on mi mówi, jak to robić. Najpierw trzeba spytać, czy klientka miałaby ochotę na prywatną trasę. Później pokazuje się jej kopię P-40, Galerię Historycznych Asów, kabinę prysznicową, gdzie się rozkręcamy itd. itd., a później w holu koło toalet trzeba się spytać, czy jest jeszcze coś, co chciałaby zobaczyć. To jest wulgarne. Okropne. Ale kiedy to robię, myślę o wrześniu. Wrzesień i Troy w środku strzelaniny, jego noga dziwnie pod nim wygięta itd., itd.

Większość kobiet odmawia, ale całkiem dużo się zgadza.

Mam upatrzone miejsce w kompleksie Swan’s Glen. Nigdy tam nie było strzelaniny ani bójek na noże, a szkoła jest świetna i urządza dzieciom wycieczki przyrodnicze na polu za klubem.

Z każdych stu dolców, które zarobię, odkładam pięć na pomnik dla Bernie.

Co się pisze na takich pomnikach? ŻYCIE JĄ OMINĘŁO? ZMARŁA ROZCZAROWANA? POWRÓCIŁA DO ŻYCIA, ALE SIĘ ROZSYPAŁA? Wszystko to prawda, ale zbyt smutna, nie mam zamiaru pisać nic takiego.

BERNIE KOWALSKI, tak będzie napisane: UKOCHANA CIOCIA.

Czasem wraca do mnie we snach. Nigdy nie wygląda dobrze. Czasem jest ubrana w brudny fartuch. Raz miała kajdanki. Raz była goła i brudna, a okropny kot wspinał się po niej. Ale za każdym razem jest tak samo.

– Niektórzy ludzie mają wszystko, a ja nie miałam nic – mówi. – Dlaczego? Dlaczego tak było?

Za każdym razem odpowiadam, że nie wiem.

Bo nie wiem.

 

 

1 GED (General Education Development) - odpowiednik matury zdawanej eksternistycznie.

 

 

 Z angielskiego przełożyła Monika Talar

 

Tekst pochodzi z: http://www.barcelonareview.com/20/e_gs.htm

 


< 18 >