Fahrenheit nr 70 - styczeń 2o11
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
bookiet

<|<strona 03>|>

Bookiet (1)

 

 

Bookiecik zarazków

 

Anne Rice, Sługa kości, tłum. Maciejka Mazan, Rebis 2010, stron: 432, cena: 33,90

 

Kolejna najdłuższa książka nowoczesnej Ameryki. Za każdym razem, kiedy czytam którąkolwiek z powieści tej autorki, mam wrażenie, że słucham historii może ciekawej, ale opowiadanej-głosem-cichym-bezbarwnym-monotonnym. Nie ma na czym ucha zawiesić. Z trudem walczę z pragnieniem ucieczki. Przegrywam. Idealne na bezsenność.

 

Michalina Olszańska, Dziecko gwiazd. Atlantyda, Albatros 2009, stron: 464, cena: 37,90

 

Wiele hałasu o nic. Jak na czternastolatkę tekst świetny, ale powód to żaden, żeby uszczęśliwiać nim czytelników. Dzieła młodzieńcze najlepiej prezentują się w szufladzie. I tam, przy całej mojej sympatii dla młodych zdolnych, powinny pozostać. Na wieki wieków. Amen.

 

Anders Roslund, Borge Hellstrom, Dziewczyna, która chciała się zemścić, tłum. Beata Walczak-Larsson, Albatros 2010, stron: 464, cena: 34,00

 

To nie jest Szwecja z Ikei. To Szwecja odrażająca, brudna, zła. Ciemna jak noc polarna. Świadomość, że Szwedzi mają równie obskurne komisariaty jak my, krzepi. Mocne i dołujące. Wrażliwcy niech pozostaną na naszym brzegu Bałtyku.

 

Frederick Forsythe, Kobra, tłum. Robert Ginalski, Albatros 2010, stron: 446, cena: 35,90

 

Ręka mistrza. Brać, nie pytać, czytać. Rekordowy samorodek na sensacyjnym poletku Albatrosa.

 

Ebola

 

 

 



W Grenadzie zaraza

 

Choć wierszyk o zwierzu Alpuhary i zarazie w Grenadzie słyszeliśmy wszyscy, niewielu z nas na tyle zna historię, by od razu umiejscowić w czasie prześladowania ludności muzułmańskiej na Półwyspie Iberyjskim. Jak się okazuje, w XVI wieku katoliccy władcy Hiszpanii czynili heroiczne wysiłki, aby wszyscy mieszkańcy królestwa czcili jednego Pana. W tym celu ustalili odgórnie, że każdy muzułmanin staje się prawowiernym chrześcijaninem. Jeśli nowa wiara niezbyt mu odpowiadała, miał dwa wyjścia: ściągnąć szykany i wreszcie śmierć na siebie oraz rodzinę albo jednak mimo wszystko stać się gorliwym wyznawcą dobrego Boga i jego umiłowanego Syna.

Zaraza, jaka występuje w książce Ildefonsa Falconesa „Ręka Fatimy”, to zaraza, która zabija. Objawia się ona kategorycznym zróżnicowaniem postaci na dobre i złe, czarne i białe, bez odcieni szarości. Zabieg ów miał zapewne na celu dodanie wyrazistości bohaterom, jednak – przynajmniej mnie – skutecznie obrzydził czytanie.

Hernando Ruiz jest synem muzułmanki Aiszy, dziewczyny słodkiej i potulnej, zgwałconej w wieku czternastu lat – a jakże! – przez okrutnego a jurnego katolickiego księdza. Brahim, mąż Aiszy, który żeni się z nią w nadziei, że dziewczyna poroni chrześcijańskiego bękarta, jest – nie inaczej! – bezdusznym brutalem, stawiającym na wyrafinowaną grę wstępną przy użyciu kopniaków i pięści. Sam Hernando jest naiwny i niewinny aż po kres swoich dni. Fatima, ukochana Hernanda, budzi plugawą i nieposkromioną żądzę jego ojczyma, który zmusza ją do uległości groźbami i biciem. Kiedy Hernando znajduje sobie autorytet moralny w osobie świętego męża Hamida, ten okazuje się potomkiem wielkiego rodu, niecnie wyzutym z rodowej własności. Stereotyp siedzi na stereotypie, po przeczytaniu stu stron byłam już nimi zmęczona. Powieść liczy sobie stron prawie tysiąc, więc pod jej koniec moje zmęczenie było dziesięć razy większe.

Pomysł autora na postać Hernanda, człowieka z uwagi na mieszane pochodzenie nieufnie traktowanego i przez chrześcijan, i przez muzułmanów, był doskonały. Niestety, na pomyśle się skończyło.

Wykształcony przez Hamida Hernando jest człowiekiem uczonym. Potrafi czytać, pisać, nieobca jest mu sztuka walki. Pragnąc zapobiec prześladowaniom swych muzułmańskich braci, współpracując z archetypicznie dobrym chrześcijańskim księdzem, układa pomysłowy plan pewnej mistyfikacji. Kiedy zostanie ona odkryta, ma szansę doprowadzić do pojednania zwaśnionych stron. Muzułmanie i wyznawcy Jezusa staną się braćmi, lew legnie obok jagnięcia, nastąpi era pokoju i szczęśliwości. Nie, nie powiem, jak wszystko się skończyło i z czyjej winy. Nie jest trudno się tego domyśleć, lecz powiem, że za taki, a nie inny finał sprawy znowu odpowiedzialny jest pan Stereotyp.

Gdybym miała piętnaście lat, być może książka przypadłaby mi do gustu. Jest w niej sporo egzotyki, dużo akcji, trochę miłości, nieco okrucieństwa i bohaterowie, którzy nie budzą absolutnie żadnych wątpliwości. Wszystko jest jasno określone, a działania i reakcje bohaterów nie mają szans wystąpić poza grubo nakreślone ramy. I to jest rzecz, która uniemożliwiła mi delektowanie się książką. Bo zbytnia jednoznaczność zabija przyjemność płynącą z lektury.

 

Nimfa bagienna

 

Ocena: 2+

 

Ildefonso Falcones

Ręka Fatimy

Tłum. Teresa Gruszecka-Loiselet, Anna Łochowska

Albatros, 2010

Stron: 944

Cena: 41,99 zł

 

 

 



Potop szwedzki – drugie podejście

 

Po niebywałym na polskim – i światowym – rynku sukcesie trylogii Stiega Larssona „Millennium” półki księgarskie objął drugi potop szwedzki. Gdzie się człowiek nie obejrzał, tam widział skandynawsko brzmiące nazwiska oraz tytuły łudząco podobne do podtytułów trylogii (na przykład „Mężczyzna, który się uśmiechał” Henninga Mankella, „Dziewczyna, która chciała się zemścić” Hellströma i Roslund). Czy tak rzeczywiście brzmią szwedzkie oryginały, czy tylko polscy wydawcy chcą zyskać szerszą rzeszę kupujących? – nie mam pojęcia. Tak czy siak: Szwedzi atakują!

Na fali tegoż potopu wypłynął w Polsce Mons Kallentoft ze swoimi, jak do tej pory, dwiema książkami: „Ofiara w środku zimy” i „Śmierć letnią porą”.

Na razie przeczytałam tylko „Ofiarę...”, zakładam jednak, że „Śmierć...” będzie podobna. Główną bohaterką jest komisarz Malin Fors – samotna matka dorastającej córki pracująca w policji w Linköping, trzydziestoczteroletnia, naużywająca alkoholu w samotności, sypiająca od czasu do czasu z lokalną gwiazdą dziennikarstwa.

Malin rozwiązuje zagadki kryminalne, jak przystało na policjantkę – musi znaleźć mordercę. Jej wadą jest to, że dość mocno utożsamia się z ofiarami, jest wrażliwa na ludzką krzywdę ponad miarę. Stres związany z pracą odreagowuje w domu, który z lekka się sypie. Córka potrzebuje Malin coraz mniej, jest nastolatką z typowymi dla tego wieku problemami, związek z dziennikarzem nie potrafi wyjść poza sypialnię i okazjonalny seks, do tego dochodzi jest zadawniony konflikt z byłym mężem – rozstali się oboje z poczuciem krzywdy.

Na okładce „Ofiary...” poleca tę powieść szwedzki krytyk literacki: „Nie zawracajcie sobie głowy Stiegiem Larssonem, Kallentoft jest lepszy.”

Chętnie podyskutowałabym sobie z tym krytykiem, choć – jak wiadomo – o gustach się nie dyskutuje. Nie śmiałabym porównywać Larssona z Kallentoftem. Tworzą w zupełnie innych klimatach: Larsson napisał trylogię językiem szorstkim, bezpośrednim, Kallentoftowi bliższa jest poetyckość – nie opisów świata zastanego, bo te są równie brutalne jak u twórcy „Millenium”, ale opisów konfliktów, jakimi są targani bohaterowie powieści.

Larsson jest lepszy w konstruowaniu postaci – jego Lisbeth Salander nie ma sobie równych. Kallentoft stworzył Malin Fors, która średnio do mnie przemówiła. Nie potrafię utożsamić się z jej życiem prywatnym, nie rozumiem jej wyborów. Oczywiście nie jest to wina autora, po prostu Malin i ja działamy na innych falach.

Sama intryga kryminalna jest na wysokim poziomie – a to dla mnie w kryminałach najważniejsze. Dlatego z czystym sumieniem polecam tę książkę, dajcie się opryskać falą przypływu znamionującą potop.

 

Mormor

 

Ocena: 4+

 

Mons Kallentoft

Ofiara w środku zimy

Tłum. Bratumiła Pawłowska-Pettersson

REBIS, 2010

Stron: 446

Cena: 39,90 zł




Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi (Rdz. 4,12)

 

Poprzednia powieść Knoxa, „Sekret Genezis”, średnio przypadła mi do gustu. Nikt, zwłaszcza ja sama, nie oczekiwał zatem choćby umiarkowanego entuzjazmu w związku z nadciągającą premierą „Znamion Kaina”. I właśnie to kocham w literaturze – jakiekolwiek by nie były nasze uprzedzenia, czasem przychodzi taki moment, że coś się odblokowuje i zaczyna się liczyć wyłącznie opowiadana historia. O ile „Sekret...” męczył mnie przez bez mała tydzień, o tyle „Znamiona...” potraktowały mnie litościwiej.

Konstrukcja jest identyczna jak w poprzedniej książce – akcja dzieje się dwutorowo, by w końcu zazębić się i z impetem podążać w kierunku rozwiązania. Jednak tym razem historia jest ciekawsza, Knox przestał szpikować tekst irytującymi wtrąceniami wyjaśniającymi przeróżne rzeczy, co w „Sekrecie...” graniczyło niemal z przemądrzałością. Tym razem bohaterami są David Martinez, młody prawnik, i Simon Quinn, londyński dziennikarz. Ten pierwszy próbuje rozwikłać rodzinną tajemnicę, drugi zbiera materiały dotyczące serii morderstw dokonywanych ze szczególnym okrucieństwem na starszych ludziach. Oba te wątki oscylują wokół Basków, nazistowskich eksperymentów genetycznych i tajemniczych Cagotów. Panowie koniec końców nawiązują współpracę, pojawia się piękna kobieta, brutalny terrorysta i wiele sekretnych dokumentów, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Wiadomo, to już było. Kolejna spiskowa teoria dziejów. Ale tym razem jakoś jednak do zaakceptowania. Z pewnością na korzyść tej historii przemawia fakt przeniesienia większości akcji na tereny europejskie, wciąż egzotyczne, a jednak już swojskie. W odpowiednim momencie, zanim czytelnik zmęczy się górzystymi okolicami Półwyspu Iberyjskiego, Knox przerzuca swoich bohaterów w inne, bardziej egzotyczne miejsce, gdzie czas na chwilę zatrzymuje się w miejscu, by potem ruszyć z impetem do przodu. Byłam też bardzo wdzięczna za porzucenie mędrkowania – jako czytelnik powieści tego rodzaju nie chcę wiedzieć więcej, niż to konieczne do ogarnięcia akcji. Dokładnie wyselekcjonowane wiadomości podane w odpowiednim czasie powinny być wzbogaceniem historii i tym się okazały.

Thrillery sensacyjne, takie jak „Znamiona Kaina”, nastawione są głównie na warstwę fabularną, czego najczęstszym przejawem są nawarstwienia wątków. Nic więc dziwnego, że w tym wszystkim gubi się bohater, jego osobowość zanika, postać staje się papierowa, a niekiedy i kompletnie niewiarygodna lub, co gorsza, koszmarnie stereotypowa. Cóż, widocznie musi być coś za coś.

„Znamiona Kaina” to lektura dla szukających wrażeń i uwielbiających niewyjaśnione tajemnice cywilizacji. Może się też przydać wybierającym się w długą podróż.

 

Rudość

 

Ocena: 4

 

Tom Knox

Znamiona Kaina

Tłum. Maciej Szymański

REBIS, 2010
Stron: 408
Cena: 33,90 zł

 

 

 




< 03 >