Fahrenheit nr 70 - styczeń 2o11
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 22>|>

Jedenaście pazurów (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

„Kotom wszystko wolno” – Andrzej Sapkowski

„Na początku był kot. Istota pod każdym względem – inteligencji, fizycznego piękna, wrodzonej tajemniczości i gracji poruszania się – absolutnie doskonała. Inne dokonania naszego Stwórcy, a zwłaszcza te przemieszczające się na dwóch nogach, uznać należy za wypadek przy pracy, prototyp co najwyżej”.

Jedenastu autorów, jedenaście różnych prób przeniknięcia odwiecznej kociej tajemnicy. Zebrane przez nas opowiadania reprezentują pełen asortyment gatunków współczesnej fantastyki od klasycznej science fiction poprzez fantasy, horror,

space operę, urban fantasy aż po groteskę. Niektórzy z autorów podejmują koci temat nieco przewrotnie, inni całkiem poważnie. W czułym uścisku „Jedenastu pazurów” każdy z czytelników znajdzie coś dla siebie: horror, że aż strach zgasić światło, literacką żonglerkę cytatami, socjologiczno-polityczną analizę wydarzeń ostatniego trzydziestolecia, inspirowaną komputerowymi grami kosmiczną bijatykę, anglosaską dystynkcję i skrzeczącą rzeczywistość.

O kotach pisano od wieków i dalej będzie się pisać, albowiem każde pokolenie próbuje na nowo rozwiązać fascynującą zagadkę kociej natury. Jak dotąd nikomu się nie udało, ale może kiedyś...?

Autorzy: Andrzej Sapkowski, Jaga Rydzewska, Łukasz Orbitowski, Mirosława Sędzikowska, Piotr Patykiewicz, Paweł Ciećwierz, Marcin Wełnicki, Witold Jabłoński, Artur Baniewicz, Donat Szyller, Marcin Przybyłek, Paweł Kempczyński

Mirosława Sędzikowska:

Część z moich dziesięciu kotów była czarna, poruszałam się więc po mieszkaniu, spluwając przez lewe ramię i wysuwając dwa palce od uroku.

Paweł Ciećwierz:

Gdybym był kotem, dałbym się głaskać cały dzień albo siedział na piecu.

Piotr Patykiewicz:

Moje beztroskie dzieciństwo skończyło się, gdy zobaczyłem, jak mój pieszczoch, ten stary obłudnik wymiotuje mysim futerkiem.

Paweł Kempczyński:

Adolf, kot mojej dziewczyny, miał jakieś siedem kilo żywej wagi i nienawidził mnie z całej głębi swojego kociego serca.

Łukasz Orbitowski:

Koty... mam wrażenie, że obcuję z czymś świętym i przedwiecznym.

 

(superNOWA)

 

Artur Baniewicz – Szczyt piramidy

 

Kharrks zwolnił do truchtu. Południe Starej Gondwany to jednak nie tropiki, o tej porze roku noce są chłodne. Uciekającym ssakom to sprzyja, ale zmiennocieplny dinozaur wychłodził organizm podczas całonocnego pościgu i nie bardzo nadawał się teraz do sprintu. Może gdyby nałożył ocieplacz... Ale jaki urok mają takie łowy? Chodzi przecież o niepowtarzalny klimat pradawnych pościgów za zwierzyną, którą trzeba za wszelką cenę dopaść, bo inaczej troodon zginie z wycieńczenia.

Zużył wiele sił, jeśli zatem uciekinierzy wypatrzą go z daleka i postanowią rozbiec się w przeciwne strony, nie zdoła dopaść obojga. A mogli to zrobić. Hodowcy tresują podopiecznych do tego typu sztuczek – by jedno przeżyło polowanie i dało się sprzedać raz jeszcze. Umowa nie zakładała wprawdzie ram czasowych, lecz w praktyce więk­szość łowców rezygnowała z dalszych łowów, zadowalając się pojedynczą zdobyczą. Cóż, niedzielni myśliwi nie mają zbyt wiele czasu.

Świat, niestety, schodził na krokodyle.

Przegnał posępne myśli, skupił się na biegu. Troodonowi o sylwetce długiego na siedem stóp, spłaszczonego „T” niełatwo skrycie przemierzać las. Niedzielny myśliwy narobiłby hałasu, zaczepia­jąc sztywnym ogonem o mijane zarośla. Kharrx, którego po kampanii marsjańskiej jeden z pismaków nazwał “najgroźniejszym dinozaurem planety Ziemia”, potrącił ledwie parę gałązek.

I udało się: kiedy ujrzał ludzką samicę, ta nawet nie patrzyła za siebie. Siedziała na jakiejś kłodzie, zmęczonymi ruchami wcierając w skórę kamuflaż z rudej gliny.

Zaklął w duchu. Była sama, a pod błotem... biała!

Zbuki-stłuki! Samica z Laurazji Środkowej?! Mniejsza o to, że osobniki rasy białej są gorzej umięśnione, co oznacza krótsze łowy, niższy prestiż oraz mniej mięsa. Nie dla chwały i napchania żołądka uganiał się po buszu. Chodziło mu o bukiet subtelnych doznań, które poprzedzają ucztę, a potem jej towarzyszą. A biała miejska samica, pospiesznie sparzona z brunatnym tubylczym samcem, oznaczała prawdopodobnie samicę bezradną, słabą... i porzuconą. Dającą się zabić bez walki, co psuje cały urok polowania.

Zgrzytnął ze złości zębami. Nie aż tak, żeby usłyszała – ale obejrzała się przez ramię zaraz potem. Chcąc nie chcąc, popędził w jej stronę. Nie mógł sobie pozwolić, żeby wrzaskami spłoszyła samca, jeśli – o, spraw, żeby tak było, Wielki Jajcarzu! – ten nie zostawił jej na pastwę losu, a tylko oddalił się na chwilę.

Na szczęście nie wrzeszczała. Może ze zmęczenia – jej nagie ciało, mimo chłodu, spływało potem – może dlatego, że nie miała do kogo.

Walka to wysiłek – a ona zamierzała walczyć.

 


< 22 >