Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Tomasz Agurkiewicz Literatura
<<<strona 02>>>

 

Gostium Tarthilion

 

 

Czterech mężczyzn wyszło z porannej mgły, która po zimnej nocy zaległa las. Szli wolno, ramię w ramię uważnie wpatrując się w ziemię. Za plecami sterczały zatknięte miecze o jednakowych klingach. Szli równo, prawie żołnierskim marszem.

Gostium przypatrując się im zza gęstych zarośli wzdrygnął się widząc ich sylwetki. Mimo, iż widział ich po raz pierwszy, wiedział kim są... i po co przyszli. Ileż to razy słyszał o barbarzyńcach północy. Czterech najemnikach. Zjawiali się znikąd, by po chwili zniknąć. A tam gdzie się pojawiali zawsze płynęła krew. Barbarzyńcy północy. Walczyli dla dobra. Zawsze po słusznej stronie. Uśmiechnął się w duchu. Słyszał, że nigdy nie robili nic złego, nawet za wielkie bogactwa. Patrząc na nich śmiał się, choć sytuacja do śmiechu wcale nie skłaniała.

Podniósł się z ziemi i wyszedł z zarośli. Stanął naprzeciw nich. Nawet nie zauważył, kiedy dobyli mieczy, które teraz ściskali stojąc w miejscu. Gotowali się do ataku, choć byli trochę zaskoczeni. Widział to w ich oczach. Ostatnio bardzo wiele potrafił wyczytać z oczu. Trochę go to dziwiło.

– Mnie szukacie? – spytał znając odpowiedź, a jeden z mężczyzn skinął głową. – Więc chodźcie.

Obrócił się i ruszył powolnym krokiem. Wszystkie mięśnie jego ciała napięły się oczekując ciosu w plecy, lecz cios nie nastąpił. Nie słyszał ich kroków, ale wiedział, że za nim idą. Trochę żałował, że cios nie padł.

Poprowadził ich w głąb lasu. Wspięli się nieco w górę, by potem wąskim korytarzem utworzonym z ostrokrzewów zejść w dół. Zatrzymali się dopiero w półkolu utworzonym ze zwalonych pni. Na zewnątrz gęsto rosły ostrokrzewy o zabójczo ostrych kolcach. Były stąd dwa wyjścia. To, którym przyszli i jeszcze jedno, gęsto przysypane liściami, które biegło pod ziemią przez ponad dwieście kroków. Pośrodku, otoczone osmalonymi kamieniami było palenisko.

Gostium wyciągnął ze spróchniałego pnia trochę gałęzi i rzucił je obok paleniska. Po chwili z tego samego otworu wyciągnął trzy ciemne butelki, jakieś zawiniątko i pięć drewnianych kubków. Wszystkie te rzeczy postawił na ziemi obok pnia i zabrał się do rozpalania ogniska. Barbarzyńcy stali u wejścia. Wciąż trzymali w rękach miecze.

– Siadajcie. – rzekł Gostium, lecz barbarzyńcy nie usiedli. – Usiądźcie i wysłuchajcie mnie nim zrobicie to, co macie zrobić. – mówiąc to jego głos zaczął więznąć w gardle, więc chrząknął.

Barbarzyńcy wciąż stali nieporuszeni, ale w oczach dostrzegł, że coś w nich drgnęło. Schowali miecze i usiedli na specjalnie przytaszczonych pniakach. Gostium rozpalił ogień, z zawiniątka wyciągnął mięso i zatknąwszy je na kiju podstawił nad ogień. Otworzył butelki i nalał do kubków.

– Napijecie się? – spytał podając kubki, ale barbarzyńcy nie wzięli ich, krótkim ruchem głowy zaprzeczając.

Gostium zmartwił się widząc pełne kubki. Po chwili namysłu postawił je przed sobą. Szkoda byłoby zmarnować tak dobre wino. Łyknąwszy nieco usadowił się na pieńku i patrząc w ogień zaczął mówić.

– Moje imię znacie. Gostium Tarthilion. Jak mój ojciec... – zamyślił się. – Dzieciństwa nie będę wam opowiadał, bo i tak nie ma ono tu, w tej chwili żadnego znaczenia. Prawdę rzekłszy zastanawiałem się, kiedy sprowadzą kogoś, kto będzie mógł mnie wytropić. Nie obraźcie się, ale nawet wy nie moglibyście mnie odnaleźć przez wiele tygodni, gdybym tylko chciał. Lecz byście mnie znaleźli... Wcześniej czy później... Te lasy – rzekł wiodąc wzrokiem wkoło. – Są moim domem. Nie ma chyba nikogo, kto znałby je tak jak ja. Znam tu każdy krzak, każde drzewo.

A wszystko zaczęło się, gdy byłem parę lat młodszy. Teraz nawet nie wiem dokładnie ile, ale trochę czasu już minęło. Byłem kowalem, zwykłym kowalem, nikim więcej. Mieszkałem tu zaraz w Werynie, wschodniej części C’Hertu. Miałem dom, duży dom, bo byłem kowalem. Postacią znaną i szanowaną . Miałem też żonę, piękną żonę... I córeczkę Belewenę. Jakież to słodkie było dziecko.

Wiecie czemu nigdy nie napuścili na mnie wojska? – spytał nagle, ale widząc, że nie zamierzają mu odpowiadać sam odpowiedział na to pytanie. – Ten las leży na wschód od miasta i przez niego przebiega granica trzech mocarstw: C’Hertu, Fitronu i Niegasnącego Imperium. Władcy nie przepadają za sobą i pewnie każdy ruch wojsk w tym lesie mógł oznaczać wojnę. Więc nikt mnie nie rusza, poza najemnikami i łowcami nagród, lecz nie doceniają mnie. Nikt nigdy mnie nie doceniał. Nawet teraz wy...

Nie pamiętam, czy było to przed świętem zbiorów, czy po, ale wtedy namiestnik Werynu wyjechał do Rytii. Nie wiem po co, ale musiało być to coś ważnego. Namiestnicy rzadko opuszczają przydzielone im miasta. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy ile nieszczęść z tego wyniknie.

Wnet po tym jak opuścił miasto przybył do mnie mój brat Tar’hoth. Był konno, a jego koń, jak i jego przybycie bardzo mnie zdziwiły. Koń był rosły, potężny i miałem wrażenie, że okropnie silny. Nigdy wcześniej nie wdziałem takiego konia, nawet konie Królestwa Wielkich Stepów wydały mi się wtedy małe, gdy na niego patrzyłem. Mojego brata nie widziałem przedtem prawie dziesięć lat i z trudem go poznałem. Był silny, a jego twarz miała dziwny wygląd. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale kiedy zobaczyłem go wtedy po raz pierwszy na koniu, nie poznałem go. On wtedy uśmiechnął się do mnie, ale nie był to uśmiech beztroski. Było w nim coś ciężkiego, coś co nie pozwalało cieszyć się razem z tym uśmiechem.

– Witaj kochany bracie. – rzekł, gdy zsiadał z konia, a ja ledwo mogłem go utrzymać. W pierwszej chwili byłem tak zdziwiony, że nie mogłem przemówić. Patrzyłem jak zsiada i dopiero gdy jego stopy dotknęły ziemi zdołałem wydobyć z siebie ciche "Witaj". Weszliśmy do domu. Roboty wtedy nie miałem zbyt dużo, a nawet gdybym miał, mogłem zrobić sobie przerwę z okazji powrotu mego dawno niewidzianego brata.

Usiedliśmy przy stole w głównej izbie. Żony nie było, bo akurat wyszła na targ, a córka bawiła się gdzieś z innymi dziećmi. Jego głos się zmienił. Był twardy i rzeczowy. Nie tak jak go zapamiętałem.

– Dużo lat minęło. Co? – zaczął jakby zmuszając się do grzeczności. Rozejrzał się po izbie, jakby w obawie, że ktoś może podsłuchiwać i mówił dalej. – Przybywam z daleka i wiele mil mam już za sobą. Wiele też dni już podróżuje, gdyż uważam że należy odzyskać nasze dziedzictwo.

Chyba rozumiecie, jak mnie te słowa zdziwiły i kiedy miałem się spytać o ich znaczenie przerwał mi w połowie zdania i mówił dalej:

– Nieważne jak ani dlaczego, ale udałem do dalekiej krainy, leżącej daleko za Niegasnącym Królestwem na wschodzie. Tam kierowany przez pewnego mędrca odnalazłem wielką, pradawną księgę. O której wszyscy zapomnieli. Lecz nie sama księga była interesująca, ale to co w niej się znajdowało. Otóż dowiedziałem się, że Weryn niegdyś nie był mało znaczącym miastem na wschodzie C’hertu, ale olbrzymim imperium, w którym władzę sprawował król imieniem Gostium Thartilion. Tak jak ty. Zawsze pierworodny syn otrzymywał takie samo imię, tak jak i nasz ojciec przekazał je tobie.

– Ale ja jestem tylko zwykłym kowalem. – odparłem wielce zdziwiony.

– To o niczym nie świadczy. Przeczytałem całą księgę, ale nie dowiedziałem się jak upadło Królestwo Werynu. Ani co się stało z potomkami króla. Ale jestem pewien, że na pewien czas po upadku królestwa przybrali inne imiona, przekazując swe prawdziwe dziedzictwo w tajemnicy, aż wszelka pamięć o Wielkim Werynie zgasła. Niestety zgasła również pamięć o królewskich przodkach, dlatego na nas spoczywa obowiązek przywrócenia Werynu do dawnej światłości. Udało mi się zgromadzić całkiem sporą armię, która teraz czeka nieopodal, by na twój rozkaz zaatakować.

Chyba rozumiecie co wtedy czułem. Nie bardzo uwierzyłem w tę jego opowieść. Poza tym ludziom nie wiodło się aż tak źle, by rozpoczynać wojnę domową. A zresztą nie nadawałem się na króla. Byłem zwykłym kowalem, nikim więcej. Nie znałem się na rządzeniu, na wojnie i w ogóle na królewskich sprawach. Powiedziałem to mojemu bratu dosyć stanowczo, tak żeby dobrze mnie zrozumiał. Niestety, moje słowa miały zgoła odmienny skutek. Zamiast poniechać tego szalonego planu, oznajmił mi, że to on zostanie głównodowodzącym wojsk, i że jest i tak już za późno. Wyznaczeni przez niego szpiegowie już wtedy działali gromadząc ludzi do wojny. Nie było odwrotu.

A mimo to nie stanąłem na ich czele. Kategorycznie odmówiłem tytułu króla Werynu, na co mój brat... Oznajmił mi, że jeśli się nie zgodzę, to siłą mnie tronie posadzą... Czy on nie rozumiał, że się nie nadawałem?

Namiestnik miał powrócić po siedmiu dniach od wizyty mego brata, a już w czwartym wybuchły walki. Nic o nich nie wiedziałem. Tar’Hoth nawet mnie nie poinformował o swoich planach. Uderzyli wcześnie rano, gdy duża grupa ludzi wmaszerowała przez główną bramę. W dwóch skrajnych punktach miasta rozgorzały walki. Z jednej strony walczyli nowoprzybyli, by otworzyć bramę, która z początkiem walk została zamknięta. Natomiast pod zamkiem duża grupa mieszkańców, których zachęciła wizja nowego króla próbowała zająć zamek.

Straże zamkowe były słabe, gdyż większość towarzyszyła namiestnikowi. Zamek padł szybko, a po chwili prowadzili mnie... Co ja gadam, nieśli, niczym jakiegoś wielkiego zdobywcę przez bramy zamku, przez jego korytarze, aż do sali królewskiej. Tam posadzili mnie na tronie, nie siłą, bo nie potrzebowali już jej. Dałem się ponieść uczuciom, które w tamtej chwili ogarnęły wszystkich. Uwierzyłem w zwycięstwo.

Koło południa przybył Tar’Hoth ubrany w czarne szaty, z niewielką tarczą na ramieniu. A na tarczy było godło, jakiego jeszcze wcześniej nie widziałem. Tarcza była podzielona na cztery części, dwie białe i dwie czerwone ustawione w szachownice. Na czerwonych tłach wymalowany był złoty zamek swym kształtem przypominający Weryn, natomiast na białych tłach wymalowana była czarna korona.

– Godło Werynu – wyjaśnił Tar’Hoth. Przynosił niestety złe wieści. Atak na bramę nie powiódł się zgodnie z oczekiwaniami i brama wciąż była zamknięta, a pozostałe oddziały "mojego" wojska nie mogły wedrzeć się do miasta. Mimo to mój brat był dobrej myśli. Wciąż wierzył w zwycięstwo, a mnie po tym jednym niepowodzeniu naszły wątpliwości.

Baraki były w bezpośrednim sąsiedztwie bramy. Dlatego atak się nie powiódł, a teraz brakowało ludzi by ostatecznie zakończyć sprawę. Chciałem pójść i przemówić do nich, by złożyli broń i przysięgli służyć nowemu królowi, ale mój brat mnie od tego odwiódł. Pomyliłem się wtedy. On nie wierzył bezmyślnie w zwycięstwo. Był pełen radości, ale to nie była ślepa radość. Chciał zachować wszelkie środki ostrożności, by w razie wpadki nie dowiedzieli się o mnie. Sam tam poszedł, by walczyć. A ja zostałem sam.

Tak samotnie jak wtedy jeszcze nigdy się nie czułem. To było potworne. Stałem w oknie i patrzyłem na bramę, która wciąż była zamknięta i na pola poza miastem, gdzie oczekiwali żołnierze. Nie wiem co wtedy działo się z moją żoną i córką. Prawdę powiedziawszy zapomniałem o nich, a swą uwagę skupiłem na "moim" ludzie. Dwa dni minęły szybko. Ale brama wciąż była zamknięta. Obrońcy byli co prawda już, według zapewnień Tar’Hotha, wyczerpani i lada moment powinni się poddać ale tak się nie działo.

Gdyby dany nam był jeszcze jeden dzień. Wszystko mogło by się zmienić. Lecz tak się nie stało. Koło południa, na dzień wcześniej niż zapowiadał wrócił namiestnik. Widocznie ktoś doniósł o powstaniu, gdyż jechał na czele wielkiej armii. Patrzyłem ze swego okna jak nacierają na oddziały czekające wciąż przed bramą. Zmiażdżyły je swą potęgą. Do wieczora brama stała otworem, a wojska C’Hertu wkraczały do miasta masakrując mieszkańców.

Tar’Hoth zjawił się nim dotarli do zamku. Nigdy nie zapomnę jego twarzy. Wyglądał strasznie. Jakby stracił wszelką nadzieję. Nie było czasu. Natychmiast zbiegliśmy schodami w dół i stanęliśmy na dziedzińcu. Przy bramie na dziedziniec trwały walki. Myślałem, że to już koniec, ale Tar’Hoth poprowadził mnie w kierunku lochów. Zeszliśmy w dół, w ciemność i wąskim korytarzem, przepełnionych ludzkim lamentem pobiegliśmy w nieznanym mi kierunku.

Nie jestem pewny, czemu się tam udaliśmy, ale było już za późno. Drogę odcięli nam żołnierze namiestnika. Rozgorzała walka, której jedynie byłem świadkiem, nie miałem broni, a zresztą i tak nie umiałem walczyć. Tar’Hoth za to wydawał się być w swoim żywiole. Ciął na prawo i lewo siekąc przeciwników, ale było ich po prostu zbyt wielu. Padł w końcu pod ich ciosami...

Mnie pochwycili i wywlekli na zewnątrz. Nikt nie powiedział nawet słowem o mojej roli w tych wydarzeniach. Potraktowali mnie jak zwykłego buntownika...

Wszystkich schwytanych zgromadzono na dziedzińcu i ustawiono rzędami. Koło mnie stała moja żona i moja córeczka. Przeklęty los... Zaczęli od lewego końca... Brali co drugiego i na oczach bliskich i innych znęcali się nad nimi w najokrutniejszy sposób. Ci, co mieli szczęście umierali od razu. Ci, co nie jeszcze długo potem leżeli nieruchomo z twarzami zwróconymi do ziemi, nim nie zakrztusili się na śmierć swą własną krwią.

Przeklęty los chciał, bym patrzał, jak gwałcą najpierw moją żonę, a potem moją malutką...

 

...

 

Długo trwało milczenie, nim Gostium znów przemówił. Po twarzy barbarzyńców nie było nic widać, żadnych wzruszeń, żadnych emocji. Nic. Były tak samo martwe jak na początku.

– Dlatego zrobiłem to wszystko. Dlatego zabijałem. Dlatego... Skończyłem, pora na was.

Barbarzyńcy jeszcze chwilę siedzieli, po czym ten, który nimi dowodził wstał, odwrócił się i ruszył spokojnym krokiem. Wnet tak samo postąpili pozostali. U wyjścia zatrzymali się by jeszcze spojrzeć na Gostiuma, ale jego już nie było. Leżały tylko rozgarnięte liście ukazujące dziurę w ziemi.

Okładka
Spis Treści
Tomasz Agurkiewicz
Tomasz Agurkiewicz
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Tomasz Bąkowski
Shigor Birdman
Ryszard Bochynek
Dawid Brykalski
Dawid Brykalski
Charms
Sebastian Chosiński
Paweł Ciemniewski
Paweł Ciemniewski
Gregorio Cortez
Gregorio Cortez
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Łukasz Dylewski
Mateusz Dymek
Ryszard Dziewulski
Ryszard Dziewulski
Piotr Ferens
Michał Fijał
Michał Fijał
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Jurij Gawriuczenkow
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Jakub Gruszczyński
W.Grygorowicz
Agnieszka Hałas
Agata Hołuj
Agata Hołuj
Agata Hołuj
I.Ilf i J.Pietrow
I.Ilf i J.Pietrow
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Maciej Jesionowski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Daniel 'Beesqp' Jurak
Daniel 'Beesqp' Jurak
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Irena Juriewa
Irena Juriewa
KAiN
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Tomasz Kolasa
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Marcin Korzeniecki
Rafał Kosik
Kot
Kot
Kot
Kot
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska

Archiwum cz. II
< 02 >