Archiwum FiF
| ||||||
Portret starszej damy
1.
Dziewczyna była bardzo ładna. Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, coś ścisnęło mnie za gardło, a ja wiedziałem, że to po prostu smutek. Była zbyt ładna, by ginąć w tak paskudny sposób. Lecz nie mogłem się zastanawiać. Miałem zadanie do wykonania, brudną robotę, dzięki której ci na zamku odczepiliby się ode mnie (przynajmniej na pewien czas), a ja mógłbym wykonywać pracę bez obawy, że w każdej chwili do mego domu może przybyć posłaniec z wyrokiem śmierci. Zdjąłem kapelusz, skinąłem głową. – Dobry wieczór. Dziewczyna nie czuła się pewnie, widziałem to w jej zielonych oczach. – Pani mnie nie zna... – Znam – nie pozwoliła dokończyć. Poprawiła ciemny szal, który otulał jej szyję i piersi. Wzdrygnęła się lekko, nie odrywając ode mnie oczu. Miałem nadzieję, że ta gęsia skórka na jej bladej skórze to od zimna, a nie z mojego powodu. – Znam pana, panie Crane. Któż by pana nie znał... – Zapewniam panią, że paru się znajdzie – starałem się przybrać lekki ton głosu. – Może nie w centrum miasteczka, ale na jego obrzeżach. Stary Wins nie poznał mnie, gdy tamtej jesieni pojechałem do tej jego budy, by odzyskać długi banku. – O co chodzi, panie Crane? – spytała poważnym tonem. Pomyliłem się co do niej. Może była ładną dziewczyną, może była przerażona, może coś skrywała, ale tak poza tym – nie była naiwna. – Mógłbym wejść? – A to coś poważnego? – miałem wrażenie, że chciała się odwrócić i spojrzeć za swoje plecy. Stała w otwartych drzwiach. Dyskretnie zerknąłem w ciemność korytarza. Nad głową przeleciał mi nietoperz. Poczułem lodowaty powiew wiatru. – Tak, to coś poważnego. Obawiam się, że nie załatwimy tego na zewnątrz. Jasne, że nie. Nie może być żadnych świadków. Te zielone oczy... – Skoro tak, proszę wejść – odwróciła się i weszła do domu, pozostawiając otwarte drzwi. Ruszyłem za nią. Mieszkała sama. Domek był niewielki, a i tak zbyt duży dla jednej osoby. Nie zwykłem zadawać pytań, ale teraz, gdy prowadziła mnie do ogrzanego salonu, zacząłem się poważnie zastanawiać, dlaczego miałem zabić akurat ją? Czym się naraziła? Czyżby Dama zazdrościła dziewczynie urody? Lecz przecież na urodę władczyni zamku narzekać nie mogła. Co zatem? Być może więc dziewczyna odmówiła wdzięków Lordowi? To było całkiem możliwe, nie wyglądała bowiem na taką, która włazi do łóżka bez namowy. Nawet do ozdobionego baldachimem łoża Lorda. Postanowiłem dowiedzieć się wszystkiego, czego zdołam o tej dziewczynie. Być może zabicie jej bez znajomości powodów byłoby łatwiejsze, ale ja nie byłem maszynką do zabijania. Oni kazali mi ją usunąć. Nie sprecyzowali rozkazów. Miałem wolną rękę, jak zawsze. Jedyny warunek – ta ręka miała zadać śmierć. Nieodwołalnie. Zamierzałem wykonać rozkaz. Ale zamierzałem również wykorzystać tę noc, by poznać moją ofiarę. – Proszę spocząć, gdziekolwiek pan chce – powiedziała cicho, gdy weszliśmy do przytulnego salonu. – Jeśli mogłabym jedynie prosić – dodała po chwili. – Ten fotel koło okna. Chciałabym, żeby pozostał pusty. – Oczywiście. Jak pani sobie życzy. Rozejrzałem się. Salon sprawiał bardzo przytulne wrażenie, czuć w nim było duszę kobiety. Na murowanym kominku ustawiono porcelanowe figurki, przedstawiające różne zwierzęta, niektóre z nich całkowicie mi nie znane. Cóż, nie byłem typem podróżnika. Odwróciłem wzrok od kominka i trzaskających tam płomieni. Usiadłem sobie w fotelu, blisko niewielkiego stoliczka, przykrytego białym obrusikiem. Na stoliczku leżała srebrna tacka, a na niej biała, podłużna koperta. Otwarta. Tuż obok spoczywał niewielki nożyk do otwierania listów. – Może się pan czegoś napije? – spytała. Stała w drzwiach, bacznie mnie obserwowała, a z wyrazu jej twarzy z łatwością odczytać mogłem rosnącą do mnie niechęć. – Z przyjemnością – odparłem po chwili. – Coś ciepłego, jeśli można. – Proszę chwilę zaczekać. Wyszła z salonu. Zostawiła otwarte drzwi. Nie ufała mi, ale czegóż mogłem się spodziewać. Podniosłem się z fotela. Zaskrzypiał. Mimowolnie spojrzałem w stronę wyjścia. Stała tam, skryta w ciemności korytarza niczym upiór. Po moich plecach przebiegł zimny dreszcz. Mimo wszystko jednak postarałem się przywołać na twarz uprzejmy uśmiech. – Czy może być herbatka z pokrzywy? – spytała cicho. – Tak, oczywiście, że tak. Dziękuję. Tym razem patrzyłem, jak znika w korytarzu i stałem tak jeszcze chwilę, nim nie usłyszałem, jak otwiera szafkę w kuchni i pobrzdękuje czajniczkiem. Spojrzałem na kopertę. Nie, jeszcze nie teraz. Może będzie inna okazja. Uniosłem wzrok i napotkałem zimne spojrzenie kobiety. Była stara i patrzyła na mnie z obrazu zawieszonego na ścianie. Rama obrazu, gruba, mahoniowa, w dziwnie niepokojący spokój harmonizowała z kolorem ścian – ciemnobrązowym, upstrzonym delikatnymi, czarnymi kwietnymi motywami. Obraz był podpisany, zbliżyłem się więc, stąpając po miękkim dywanie. Obszedłem fotel, na którym nie wolno mi było siadać (zauważyłem dość grubą warstewkę kurzu na skórzanym siedzeniu i oparciu) i wreszcie stanąłem przed portretem. Nie zdążyłem jednak odczytać imienia i nazwiska, bowiem w tej samej chwili usłyszałem nagły trzask. Odwróciłem się, sięgając za pas, gdzie przygotowany miałem długi sztylet. Odetchnąłem głęboko. To tylko jedno z brewion przesunęło się w kominku. Rzuciłem szybkie spojrzenie w stronę drzwi. Pusto i ciemno. Wciąż była w kuchni. Odwróciłem się i przeczytałem podpis pod portretem. "Eleanor Darby". Czyżby to była jej... – To moja matka, panie Crane – weszła do salonu z tacą, na której spoczywał imbryczek aromatycznej herbaty, cukier i dwie filiżanki. – Zmarła jakiś czas temu. Powróciłem na swój fotel. Biała koperta wciąż przyciągała mój wzrok. – Przykro mi. Pewnie była piękna. Dziewczyna położyła tacę na stole. – Owszem – odparła, nalewając herbatę. – Ale nie musi panu być przykro. To w końcu obca dla pana kobieta. – Chciałem być tylko uprzejmy, to wszystko – burknąłem. Zauważyłem, że dziewczyna skutecznie unika mojego spojrzenia. – Jeśli panią uraziłem, to przepraszam. – Nie, nie uraził mnie pan, panie Crane. – Podała mi filiżankę. – I nie musi być pan uprzejmy. Mnie również pan nie zna. Wcale mnie pan nie zna, panie Crane. Wzięła jedno ze stojących przy stole krzeseł, przysunęła je tak, by stało naprzeciw mnie, ale nie w pobliżu kominka, lecz w cieniu. Usiadła i położyła dłonie na kolanach. Miała bardzo delikatne dłonie i długie palce. – To prawda – odparłem, choć wiedziałem, że to, co zamierzam powiedzieć, zabrzmi idiotycznie w obecnej sytuacji. – Lecz bycie uprzejmym chyba nie może zaszkodzić? Spojrzała na mnie przeciągle, ale się nie odezwała. Upiła łyk herbaty. – Czasami miłe słowa, ciepłe słowa, są w stanie zbliżyć do siebie całkowicie obcych sobie ludzi. Nie sądzi pani? – Być może – powiedziała. Wydało mi się, że posłała ukradkowe spojrzenie w kierunku portretu pani Darby. A może był to zakurzony fotel? – Proszę powiedzieć, w czym mogę panu pomóc, panie Crane. Niczego nie ukradłam, dziwię się więc, czemu zawdzięczam pańską wizytę. – Łapanie złodziei to nie jedyne moje zajęcie, panno Darby – odparłem sucho. – Nawet sobie pani nie wyobraża, z jak wieloma sprawami musiałem się do tej pory uporać. Skinęła głową. – Co zatem sprowadza pana do mnie? Już miałem otworzyć usta, gdy nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Uśmiechnąłem się lekko, posyłając jej wyzywające spojrzenie. – Chyba się pani domyśla, panno Darby? Domyśla się pani, prawda? Zbladła, czy to ogień w kominku lekko przygasł? Trudno było ocenić. Nie spuszczałem z niej wzroku. Czekałem na odpowiedź. Słyszałem, jak na zewnątrz wieje wiatr. Gdzieś nad moją głową zaskrzypiały deski starego domu. – Nie wiem, co pan sugeruje, panie Crane – odpowiedziała wreszcie. Traciła pewność siebie, czułem to w jej głosie. Nie poddałem się więc. – Panno Darby – zacząłem, nieco bardziej urzędowym tonem. – Po co się mamy oszukiwać. Mógłbym już teraz wyjaśnić pani, w jakim celu przybyłem. Lecz jeśli pani sama mi to powie, być może będziemy mogli zaradzić sytuacji tak, byśmy oboje byli zadowoleni. Te słowa rzuciłem całkowicie w ciemno. Nie miałem pojęcia, czy blef zaskutkuje. Usłyszałem, jak filiżanka w jej ręce stuknęła cichutko o spodeczek. Kącik moich ust uniósł się nieznacznie – wiedziałem, że panna Darby zaczyna być zdenerwowana. A mnie zaczynała fascynować gra, którą podjąłem. – Panie Crane, pan nie wie, co mówi – wyszeptała. Nie wiem czemu, ale już po raz drugi przeszły mnie ciarki. W jej głosie było coś – jakaś głęboko skrywana tajemnica, jakiś sekret, którym nie chciała się ze mną podzielić. A może chciała? Może po prostu była zbyt przerażona, by trzymać to w sobie? – Doskonale wiem, o czym mówię – odparłem, może nieco zbyt ostrym tonem, bo popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. – Radziłbym... Za moimi plecami rozległ się hałas. Coś uderzyło w podłogę. Zerwałem się i wyciągnąłem sztylet zza pasa. – To tylko portret – wyjaśniła, pospiesznie mijając mnie i podchodząc do obrazu Eleonor Darby, leżącego na podłodze. – Spada od czasu do czasu. Powinnam wbić nowy haczyk. Odetchnąłem głęboko. Patrzyłem, jak zawiesza obraz, poprawia go na ścianie, a następnie odwraca się w moją stronę. Spojrzała na mój sztylet. Jej spojrzenie było puste przez chwilę. Wróciła na swoje krzesło. Upiła łyk herbaty. Schowałem sztylet, usiadłem w fotelu. – Nerwowa noc – mruknąłem. – Doprawdy? – uniosła brwi. – Dla mnie jedna ze spokojniejszych. Przynajmniej nie pada, nie błyska. Gdy nadchodzi burza, cały ten dom drży w posadach. – To musi być przerażające – stwierdziłem autorytatywnie. – Mieszkać samotnie w takim domu... Nie boi się pani? – Już nie. Już nie. A więc jednak czegoś się bała. Kiedyś, a może nawet teraz, tyle że nie chciała się do tego przyznać. Lecz czy to miało jakiś związek z moim zadaniem? Tak bardzo chciałem wiedzieć, dlaczego muszę zabić tę kobietę. – Wróćmy do sprawy, panno Darby. – Tak. – Słucham więc. Wstała i odłożyła filiżankę na stół. Wróciła na krzesło. Miała smutną minę i zaciśnięte usta. Bałem się, że zaraz się rozpłacze i opowie jakąś łzawą historyjkę, ale ona nagle popatrzyła na mnie, wbiła we mnie spojrzenie zielonych oczu, tak uporczywe, że aż wgniotło mnie w fotel. – Czy widział pan kiedyś śmierć człowieka, panie Crane? Odpowiedziałem dopiero po chwili, kiedy zdumienie minęło i odzyskałem głos: – Oczywiście, panno Darby. Jestem Strażnikiem w tym miasteczku. Nieraz miałem do czynienia ze śmiercią ludzi. I nie tylko ludzi – dodałem po chwili. – Tak, oczywiście – odparła. W jej głosie zadźwięczała upiorna pustka. Wychyliłem się w jej stronę. – Proszę mi powiedzieć, panno Darby, czy wie pani o czyjejś śmierci? Patrzyła na mnie przez chwilę, a wreszcie wolno skinęła głową. – Tak. Oparłem się w fotelu. Na chwilę przymknąłem oczy. A więc to tak. Zabiła kogoś. Lub widziała, jak ktoś zabija. To dlatego ci na zamku zlecili mi pozbycie się jej. Pewnie była niewygodnym świadkiem. Problemem, z którym chcieli się uporać moim kosztem. Biedna dziewczyna. Najwyraźniej była w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Cóż, czasami musimy ponosić srogą karę za coś, za co nie odpowiadamy. Pokiwałem głową w zamyśleniu. Zrobiłem pełną wyrozumiałości minę, by dodać jej otuchy. – Niech mi pani powie, panno Darby. O czyją śmierć chodzi? – O pańską, panie Crane. Jeszcze jedna kłoda drewna zsunęła się i z sykiem wpadła w czerwony popiół, wzbudzając fontannę iskier. Przez chwilę ciszy, jaka zaległa w przytulnym salonie, długie cienie trwożliwie tańczyły na ścianach. Atmosfera w salonie w jednej sekundzie stała się przerażająco chłodna. A po moim kręgosłupie już po raz trzeci w ciągu kilkudziesięciu minut przebiegły ciarki. Zaschło mi w gardle. Wypiłem resztę herbaty i postawiłem filiżankę na brzegu stoliczka z kopertą. Postawiłem filiżankę nieudolnie – zachwiała się na brzegu i spadła na dywan, rozbijając się w drobny mak. To musiała być porcelana. Panna Darby zerwała się ze swego krzesła, upadła na kolana tuż przy mnie i zaczęła zbierać okruchy. – Przepraszam – wyjąkałem. – Niechcący. – Nic nie szkodzi, panie Crane – odszepnęła, nie unosząc głowy znad odłamków. – To moja wina. Nie powinnam mówić takich rzeczy. Podniosła się z ziemi, jej delikatne ramię musnęło moje kolano. – Pan pozwoli, że wyrzucę to do śmieci. Zaraz wrócę. Nie odezwałem się. Siedziałem sztywno wyprostowany, próbując zrozumieć tę absurdalną sytuację. Czyżby panna Darby była wariatką? Czyżby właśnie dlatego, ze względu na zły stan jej zdrowia psychicznego, polecono mi zabicie jej? Czy mogła stanowić dla mnie jakieś niebezpieczeństwo? Nie – odpowiedziałem sobie po sekundzie – nie sądzę. Gdyby była aż tak niezrównoważona, próbowałaby pozbyć się mnie już dawno temu. Ale któż o zdrowych zmysłach opowiada takie głupoty? Chciała mnie przestraszyć? Zaniepokoić? Cóż, udało jej się. Cholera, naprawdę jej się udało. Gdy mi to powiedziała, na chwilę straciłem oddech. A potem ta nieszczęsna filiżanka. Spojrzałem w stronę stoliczka. Dotknąłem koperty. Już chciałem ją wziąć i wyjąć list, gdy nagle panna Darby zjawiła się w salonie. Z nową filiżanką. Szybko porzuciłem pomysł przeglądania cudzej korespondencji. Lekko się zarumieniłem, gdy panna Darby, podając mi filiżankę, wymownie spojrzała na kopertę. Dziwny błysk pojawił się w jej oku. Chyba nie zabije mnie za to, że próbowałem czytać jej list? Nagle zdałem sobie w pełni sprawę z tego, o czym myślałem. Wystraszyłem się słabej, delikatnej kobiety, która siedziała naprzeciwko mnie i popijała herbatę. Ale ze mnie osioł. – Pan się uśmiecha, panie Crane – powiedziała ponurym tonem. – Proszę mi wybaczyć – momentalnie przywołałem na twarz grymas śmiertelnej powagi. – To przez to, co przed chwilą usłyszałem. Pani raczy żartować, panno Darby. Nie rozumiem tylko, dlaczego stroi sobie pani żarty, gdy ja rozmawiam z panią całkiem poważnie. – Zrobiłem surowszą minę. – Dosyć, panno Darby. To nie jest śmieszne. Dziwię się, że w środku nocy, w tym pustym domu, trzymają się pani takie żarty, panno Darby. – To nie są żarty – odparła, ale zbyt niepewnym tonem, bym jej uwierzył. – Bzdury! – teraz ton mojego głosu był co najmniej nieprzyjemny. Wzdrygnęła się. Chyba po raz pierwszy spojrzała na mnie jak na kogoś, kto mógłby wbić jej sztylet prosto w serce. – Niech pani mówi, panno Darby. Niech pani mówi to, co wie, zanim będzie za późno. Zanim będę zmuszony przedstawić pani zarzuty, o których wiem, a które rzucają na panią bardzo, ale to bardzo negatywne światło. Niech pani mówi, panno Darby. Do cholery – chcę wiedzieć, chcę usłyszeć z pani ust, w co takiego jest pani zamieszana. Patrzyła na mnie przez chwilę, przygryzając usta. Wreszcie odetchnęła. Spokojnym ruchem pochyliła się w moją stronę i odłożyła filiżankę na tackę, gdzie leżał list. A potem spojrzała na mnie łagodnie. Miałem ją w garści. Uśmiechnąłem się w duchu. Widziałem jej minę, była zrezygnowana. Zrozumiała, że nie pozwolę, by bawiła się moim kosztem. Miałem ją w garści. – Pan blefuje, panie Crane – powiedziała. – Pan nic nie wie. Zamarłem. Siłą woli zdusiłem w sobie przekleństwo, które cisnęło mi się na usta. Czułem, że gorąco napływa mi na twarz. A ona patrzyła na mnie, patrzyła – z politowaniem? Ze smutkiem? Nie mogłem odgadnąć. Wyprostowała się na krześle i jej twarz skryła się w półcieniu. Ogień w kominku powoli dogasał. – Panno Darby – zacząłem znowu, tym razem spokojniej. – Próbowałem pani pomóc. Chciałem, by pani zeznawała. Lecz pani odmawia współpracy. Cóż, będę zmuszony... – sięgnąłem do pasa, gdzie zatknięty był sztylet. – Pan nic nie wie, panie Crane – powtórzyła i całkowicie panowała nad swym głosem. – Lecz ja wiem, po co został pan tu przysłany. I wiem, jak bardzo pana oszukano. – O czym pani mówi? – moja dłoń zamarła na trzonku sztyletu. Patrzyłem na jej smukłą figurę, skrytą w cieniu tuż przede mną. – Ten list – pochyliła się nagle do przodu, chwyciła kopertę i wycofała się na swoje miejsce – dostałam dzisiaj rano. To list z zamku. List informujący o pańskim przybyciu. Popatrzyłem na nią tępo. – To... niemożliwe. Wzruszyła lekko ramionami. – Przysłano pana z zamku, panie Crane, czyż nie? – Tak, ale... – wyjąkałem. W jednej chwili straciłem całą pewność siebie. Panna Darby uśmiechnęła się, a był to dość drapieżny uśmiech. Wiedziałem jednak, że dziwny nastrój panujący w salonie, dogasający blask ognia i gra cieni czyniły z twarzy panny Darby momentami karykaturalną maskę. Podejrzewałem, że i moja, pewnie blada teraz, twarz nie wyglądała lepiej. – Dostał pan polecenie z samej góry – ciągnęła spokojnym głosem. – Polecenie zabicia mnie. Nie odezwałem się. Rzuciłem krótkie, nerwowe spojrzenie w bok, w stronę otwartych drzwi salonu. Gdy zerknąłem w ciemności korytarza, przez chwilę wydawało mi się, że widzę czyjeś palce zaciskające się na futrynie. Kiedy jednak wytężyłem wzrok, były tam tylko podłużne rysy, wypełnione cieniem. Czułem, jak bije mi serce. Nad moją głową skrzypnęły deski. Po strychu grasowały pewnie szczury. – Zbladł pan, panie Crane – jej spokojny (zbyt spokojny!) głos zwrócił ponownie moją uwagę. – Czy mogę w jakiś sposób pomóc? – Zaschło mi w gardle – wyszeptałem. – Czy mógłbym jeszcze filiżankę herbaty? – Oczywiście. Wstała i nalała mi herbaty. W drugiej dłoni wciąż trzymała kopertę z listem. – Proszę mi to wyjaśnić. Dlaczego... dlaczego przesłali to pani? Po co cała ta mistyfikacja? Oparła się o ścianę, tuż przy kominku. Nie patrzyła teraz na mnie, lecz w stronę zakurzonego fotela. Zdjęła z kominka czarną figurkę wilka i zaczęła się nią bawić, głaszcząc ją palcami. – Nie wiem, panie Crane. W liście napisano tylko tyle, że przybędzie pan do mnie i że będzie chciał mnie pan zabić. Zakładam, że i pan nie wie, cóż takiego zrobiłam. – To prawda – odparłem. – Jest pani pewna, że ten list... że to z zamku? Uśmiechnęła się. Odłożyła figurkę na miejsce. – Dostarczył mi to posłaniec. Siedziałam właśnie w tym salonie, gdy się pojawił. Nieprzyjemnie zrobiło mi się na samą myśl o posłańcach z zamku. – Więc o co tu chodzi...? Pokręciła głową na znak, że nie ma pojęcia. Wierzyłem jej. Ale co miałem zrobić w tej sytuacji? Zabić ją? Teraz, gdy się już tego spodziewała, gdy patrzyła na mnie jak na potencjalnego mordercę? Wypominałem sobie, że wpadłem na pomysł ten nieszczęsnej gry. Przeklinałem swoją ciekawość i swoją słabość. Miałem zadanie do wykonania, a zamiast tego bawiłem się w podchody i oto, jak to się wszystko skończyło. Nie byłem już pewny, a najistotniejsze – wcale nie miałem ochoty jej zabijać. Panna Darby przyglądała mi się w milczeniu. Wstałem z fotela. Zacząłem wolno chodzić po pokoju. Wreszcie podszedłem do kominka, chwyciłem pogrzebacz i wściekłym ruchem dźgnąłem polana. Zasyczało, zaskwierczało, płomienie buchnęły w górę, pomarańczowy blask oświetlił moją postać i stojącą obok pannę Darby. Dym i iskry zostały wessane przez otwór kominowy. Odłożyłem pogrzebacz. Odwróciłem się i oparłem o gzyms kominka. Zamyślonym spojrzeniem obiegłem portret Eleanor Darby (miała naprawdę ostre spojrzenie) i fotel, na którym... ...nie powinienem siadać. Zamarłem ze wzrokiem utkwionym na siedzeniu owego fotela. Nie było na nim kurzu. Tak, jakby ktoś przed chwilą tam siedział. Rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu. – Coś się stało, panie Crane? – spytała niewinnym tonem. – Zachowuje się pan dziwnie. Przełknąłem ślinę. Zatrzymała mi się grudą w gardle. Odkaszlnąłem sucho. Serce waliło mi coraz mocniej. Spojrzałem na nią gorączkowo. – Ten list, muszę zobaczyć ten list. Zawahała się, ale tylko krótką chwilę. – Skoro musi pan go przeczytać – podała mi kopertę. – Proszę bardzo. Drżącymi rękoma chwyciłem kopertę i wydarłem z niej kartkę papieru. Zbliżyłem się do kominka i w świetle ognia zacząłem czytać. Panna Darby stanęła tuż obok mnie. – "Droga Rito" – czytałem szeptem, a kolejne słowa brzmiały coraz bardziej złowieszczo i upiornie w ciszy, jaka zaległa w salonie. Przestałem słyszeć trzask płomieni, przestałem odczuwać obecność stojącej obok panny Darby. Rity Darby. Liczyły się dla mnie tylko te słowa i rosnące we mnie przerażenie. – "Droga Rito, dzień, w którym otrzymasz ten list będzie jednocześnie dniem, w którym przybędę. Mam nadzieję, że przygotowałaś wszystko na mój powrót. Pamiętaj, najdroższa, załatw wszystko tak, by nie zaalarmować tych na Zamku. Nie chcę, żeby Strażnik zawracał ci głowę. W razie czego, zapamiętaj nazwiska. Ja już wszystko załatwię na mój sposób. Tęskniłem za tobą, Rito. Aidan." Jeszcze raz z niedowierzaniem przebiegłem wzrokiem treść listu. – Aidan? Nie znam kogoś o takim imieniu. Ten list... – szeptałem bardziej do siebie niż do Rity Darby – Ten list jest dziwny. Nie ma ani słowa o tym, że zostałem tutaj wysłany, aby panią... – Zamilkłem. W jednej chwili zrozumiałem wszystko. Spojrzałem w bok, gdzie stała panna Darby. Nie było tam jej. Zdołałem jednak zaobserwować, że zniknął także pogrzebacz. Obróciłem się na pięcie i wtedy napotkałem spojrzenie jej chłodnych, zielonych oczu. Spojrzenie tak podobne do tego, którym patrzyła na mnie z portretu Eleanor Darby. Jej córka trzymała w ręku pogrzebacz. Wycelowany w mój brzuch. – Nie tylko pan potrafi blefować, panie Crane – szepnęła z diabelskim uśmieszkiem. A potem skoczyła do przodu. Krzyknąłem, zaskoczony. Chwilę później poczułem potworny ból.
2.
Wyrzuty sumienia pojawiły się sekundę po tym, jak Strażnik Crane przestał oddychać. Patrzyłam na rosnącą na dywanie kałużę krwi i działo się ze mną coś dziwnego. Przestawałam widzieć trupa w salonie, a mój wzrok skupiał się na płomieniach trzaskających w kominku. Nie wiem, jak długo tam stałam, prawie nieprzytomna ze strachu i wątpliwości. W pewnym momencie zrobiło mi się niedobrze, musiałam się skulić i pędem pobiec do łazienki. Zwymiotowałam, a potem spojrzałam w lustro i dostrzegłam twarz morderczyni. Byłam tak strasznie blada, a w moich oczach tańczyły iskierki szaleństwa. Czy tak wyglądałam podczas ostatnich minut mojej rozmowy z Cranem? Ale w takim razie dlaczego się nie zorientował, dlaczego pozwolił mi przejąć inicjatywę, dlaczego pozwolił zgubić się w grze, którą sam zaczął? Ochlapałam twarz zimną wodą. Orzeźwiała, ale nie zmywała wyrzutów sumienia. Zabiłam człowieka. Opuściłam łazienkę i oparłam się o ścianę w ciemnym korytarzu. Co ja teraz pocznę? Oczywiście mogłam czekać, aż Aidan wreszcie się zjawi, ale kiedy to miałoby nastąpić, nie wiedziałam. Aidan potrafił pisać górnolotne i romantyczne listy, ale był tylko i wyłącznie mężczyzną. Oczywiście miał swoje niezwykłe strony, ale przesłaniały je te jak najbardziej zwykłe. Jedną z nich była niesłowność. Czułam, że sama muszę zająć się ciałem. Podejrzewałam, że pod osłoną nocy uda mi się niepostrzeżenie ukryć trupa w piwnicy, ale co potem? W miasteczku szybko dowiedzą się, że Crane nie żyje i zaczną snuć podejrzenia. Prędzej czy później zaczną się zastanawiać nade mną. Może nawet ktoś widział Crane’a idącego do mego domu? No i pozostawała jeszcze kwestia Zamku. Crane został wysłany przez nich, by mnie zabić, co do tego nie miałam wątpliwości. Nie miałam wątpliwości już w momencie, gdy zobaczyłam Strażnika stojącego u mego progu. Odetchnęłam głęboko, po czym weszłam do salonu. Crane leżał za fotelem. Stąd widziałam tylko jego buty. Przeniosłam spojrzenie na portret mamy. Zastanawiałam się, co poczęłaby w takiej sytuacji. Pewnie skrytykowałaby mnie i stwierdziła, że ona załatwiłaby tę sprawę lepiej. Tak, ona zawsze wszystko robiła lepiej. Minęłam fotel i stanęłam nad ciałem Strażnika. Musiałam zacząć myśleć praktycznie. Skoro miałam na tyle sił i odwagi, by przebić tego człowieka pogrzebaczem, to muszę mieć silną wolę i skończyć, co zaczęłam. Plamami krwi bardzo się nie przejęłam. Jeśli ich nie wywabię, to spalę dywan. Jeśli zaś chodzi o ciało... Chwyciłam go za ramiona i pociągnęłam. Ciężki był. Musiałam bardzo się namęczyć, zanim nie wytaszczyłam go z salonu. Potem ciągnęłam go korytarzem, jego obcasy zarysowały parkiet. Powoli wycofywałam się w stronę drzwi do piwnicy. Gdy wreszcie tam dotarłam, porzuciłam ciało, otworzyłam drzwi, zeszłam na dół i zapaliłam świece. Do mojej piwnicy schodziło się po wąskich i stromych schodach. Mimo że znałam w tym domu każdy kąt i każdą deskę, wolałam nie schodzić tam po omacku. Nie teraz, gdy byłam podenerwowana, a najmniejszy błąd kosztować mnie mógł życie. Wróciłam na górę. Crane leżał tak, że musiałam chwycić go za nogi, by w miarę wygodnie zaciągnąć go do piwnicy. Nie pomyślałam wtedy o jego głowie i o tym, jak nieprzyjemny odgłos wydaje głowa uderzająca głucho o kolejne stopnie schodów. Ale było już za późno. Schodziłam powoli na dół, ciągnąc za sobą ciało i mimowolnie wsłuchując się w tępe stuknięcia za mymi plecami. Miałam tylko nadzieję, że czaszka Crane’a nie pęknie. Już i tak w moim domu rozlało się wystarczająco dużo krwi. Wreszcie zaciągnęłam ciało na sam dół. Moja piwnica nie była wielka. Ot, prostokątne pomieszczonko, gdzie składałam drewno, jakieś stare, nieużywane już meble, skrzynię ze starymi ubraniami i niewielki stojaczek, w którym przechowywałam kilkanaście butelek wina. W piwnicy panował chłód, pachniało drewnem. Przepchnęłam ciało Crane’a pod stary, obłupany z lakieru kredens. Pomyślałam, że dobrze byłoby zamknąć trupa w jakimś worze, ale nie miałam niczego takiego pod ręką. Miałam nadzieję, że chłód piwnicy na pewien czas zakonserwuje ciało i nieprzyjemny zapach nie zacznie się rozchodzić. A gdy Aidan przyjedzie, pozostawię problem Crane’a jemu. Prędko zgasiłam świecę i najszybciej, jak się tylko dało, opuściłam piwnicę. Ruszyłam do kuchni po wiadro i szmatę. Nalałam wody do wiadra i wróciłam do salonu. Klęknęłam i zaczęłam szorować dywan, żeby pozbyć się tej krwi. Woda w wiadrze szybko poróżowiała, a potem stała się ciemnoczerwona. Szorowałam dalej. Wymieniłam wodę ze dwa razy, aż spostrzegłam, że przestaje się barwić. Wtedy dopiero pozostawiłam dywan do wyschnięcia. Byłam tym wszystkim zmęczona. Dobrze, że musiałam coś robić, że musiałam o czymś myśleć, bo w przeciwnym razie chyba bym zwariowała. Jak bumerang wróciła do mnie męcząca myśl: "zabiłam człowieka". Jeśli ktoś odkryje moją zbrodnię, nie będzie dla mnie ratunku. W tym momencie mniej się martwiłam karą, bardziej tym, czy ja sama kiedykolwiek sobie z tym poradzę. Spojrzałam na fotel mamy. Gdy tylko zauważyłam, że gdzieś zniknął kurz, jaki się tam zgromadził przez te wszystkie miesiące, ogarnął mnie chwilowy gniew. Crane siadał na fotelu mamy! Pomimo tego, że mu zabroniłam! Ale Crane już nie żył, nie zamierzałam więc mieć mu tego za złe. Fotel prędzej czy później pokryje się kurzem, natomiast Crane już nigdy na nim nie siądzie. Zdenerwowana i zmęczona, usiadłam na krześle. Właśnie wtedy ktoś zastukał do drzwi. Zerwałam się jak poparzona, odruchowo rozejrzałam się po salonie, szukając śladów krwi lub innych dowodów mej zbrodni. Niczego takiego nie znalazłam, więc siłą przywołałam spokój na mą twarz. Nie było łatwo, ale musiałam sobie poradzić. Ruszyłam korytarzem w stronę drzwi. Otworzyłam je, spodziewając się zastać na progu kolejnego wysłannika Zamku. Ale to był Aidan. Spojrzał na mnie lekko zaskoczony, lecz jego ciemne oczy momentalnie rozjaśniły się błyskiem szczęścia. – Rito! – uśmiechnął się i wziął mnie w ramiona. – Witaj, Rito! – Witaj, kochany – odparłam, nie wiedząc już, co jest we mnie silniejsze: wyrzuty sumienia czy radość z widoku Aidana. Weszliśmy do środka. Aidan zamknął drzwi, a potem poszedł za mną do salonu. Zrzucił płaszcz na krzesło i usiadł w fotelu Crane’a. Po moim ciele przebiegł dreszcz. – Jesteś dziwnie blada, Rito – Aidan spojrzał na mnie z troską. – Zmęczona? A może chora? Może powinnaś się położyć? – Nie, Aidan, nie – odparłam zmęczonym tonem. – Muszę ci o czymś powiedzieć. Nie pozwolił mi dokończyć. Wstał z fotela, podszedł do mnie i złożył pocałunek na mych ustach. Wtuliłam się w niego, chłonąc jego ciepło i oparcie, jakie dawał mi w tej chwili. Tak bardzo cieszyłam się z jego przyjazdu. – Coś się stało? – spytał. – Zabiłam człowieka. Strażnika Crane’a. Przyszedł, bo ci z Zamku go przysłali. Aidan, oni już o wszystkim wiedzą! Rozumiesz? Wydało się! A co, jeżeli wiedzą również, że Crane nie żyje? Co, jeżeli wysłali po mnie żołnierzy? Musimy uciekać, Aidan, natychmiast! Przytulił mnie, pogłaskał po głowie. Cała drżałam. W jednej chwili uzmysłowiłam sobie, jak wielkie niebezpieczeństwo zawisło nad nami. Aidan na szczęście zachował spokój i zdrowy rozsądek, lecz ja nie mogłam powstrzymać narastającej we mnie paniki. – Aidan... Aidan... – Zaprowadzę cię do sypialni, Rito – szepnął. – Odpoczniesz, a jutro mi o wszystkim dokładnie opowiesz, dobrze? – Ale... czy ty nie rozumiesz?! Zabiłam człowieka! Strażnika! Nie mogę iść spać! Nie mamy czasu! Mój histeryczny głos nie wytrącił go z równowagi. Chyba czuł, że w tym momencie musi być spokojny za nas dwoje. – Chodź, zrobię ci gorącej herbaty. Pokrzywowej, takiej, jak lubisz. Gdy wspomniał o herbacie, prawie zemdlałam. Zmusiłam się jednak do zachowania przytomności. Dałam się w końcu zaprowadzić do sypialni. Gdy Aidan wyszedł do kuchni, rozebrałam się, założyłam koszulę nocną i weszłam pod kołdrę. Zmęczenie powróciło ze zdwojoną siłą, a powieki stały się ciężkie jak ołów. Pragnęłam zasnąć. Czekałam na Aidana, starając się zachować przytomność. Ale jego tak długo nie było...
Aż wreszcie zjawił się z tacą i czajniczkiem parującej herbaty.
3.
Gdy tylko zobaczyłem ją na progu, wiedziałem już, że partacz Crane zawiódł. Idioci! Uważali, że Rita jest głupia i niczego się nie domyśli. Od początku byłem przeciwny temu pomysłowi, ale nie chcieli czekać do mego powrotu, tak jakby kilka godzin mogło ich zbawić. Banda głupców. Dobrze, że wysłałem liścik do Rity. Ona jedna mnie nie zawiodła. Domyśliła się, że Crane został wysłany, by ją zabić. Więc załatwiła Crane’a i w ten sposób ułatwiła moje zadanie. Kochana. Gdy wszedłem do salonu, doskonale wiedziałem już, co się stało. Świetnie uprzątnęła plamy z dywanu, ale zapomniała o zmyciu zakrzepłej krwi z pogrzebacza. Brawo, kochanie, brawo. Poradziłaś sobie z samym Strażnikiem Cranem, postrachem miasteczka i niezłomnym stróżem zakichanego prawa. Ciekawe, gdzie podziałaś ciało? Wiem, wiem. Chciałaś mi o wszystkim opowiedzieć, bo przecież mnie kochałaś i mi ufałaś. Ale ja nie miałem zamiaru słuchać twych żalów. Na pewno targały tobą wyrzuty sumienia i najchętniej odwróciłabyś bieg zdarzeń. Ale było już za późno, malutka, za późno. Byłaś teraz morderczynią i uwierz mi, gdy patrzyłem na twą wciąż niewinną twarz i te twoje zielone, błyszczące oczy, siłą powstrzymywałem się, by nie roześmiać ci się prosto w twarz i powiedzieć, że za to, co zrobiłaś, będziesz się na wieki smażyć w piekle. Ale czy ja sam nie miałem zrobić tego samego? Cóż, kochanie, będziemy smażyć się w piekle oboje. Jeśli to jest nam przeznaczone... Chciałem, by na chwilę dała mi spokój, podejrzewałem, że jeszcze sekunda, a wpadnie w histerię, zaproponowałem więc sen i herbatkę z pokrzywy. Zaprowadziłem ją do sypialni, upewniłem się, że nic głupiego nie przyjdzie jej do głowy, poczekałem w korytarzu, aż usłyszałem, jak wchodzi do łóżka, a potem poszedłem do kuchni. Nie miałem problemów ze znalezieniem puszki, w której Rita trzymała herbatkę. Znałem ten dom jak własną kieszeń. Ach, ten aromatyczny zapach mieszanki mamusi. Pamiętam, jak stara pani Darby jeszcze żyła, obie raczyły mnie tą herbatką. "Specjalna mieszanka, Aidanie" – mawiała świętej pamięci mamusia Rity. – "Zsyła ukojenie". Nigdy nie lubiłem tej hetery. Rita też chyba za nią nie przepadała, bo matka trzymała ją krótko, choć dałbym sobie rękę uciąć, że w razie czego stara stanęłaby za córeczką murem. Słodkie. Szanowna pani Darby miała z pewnością rację co do jednego: jej pokrzywowa mieszanka szybko działała, szczególnie na te organizmy, które do niej nie przywykły. Po wypiciu choćby jednej filiżanki, człowiek robił się ospały i ociężały. A najgorsze było to, że nawet sobie z tego nie zdawał sprawy. Mogłem się założyć, że Rita podała pokrzywową herbatkę Crane’owi, w przeciwnym razie nie zaskoczyłaby go. Ciekawe tylko, gdzie wbiła pogrzebacz? W plecy czy brzuch Strażnika? Sprawdzę to, jak już będzie po wszystkim. Hmm, na pewno ukryła ciało w piwnicy, nie odważyłaby się bowiem wyjść z trupem na zewnątrz. Moja mała Rita... Zaparzyłem herbatę. Ten jeden raz mogłem pobawić się w kuchcika. Ten jeden raz mogłem pobawić się w troskliwego ukochanego. Rita, podobnie jak większość znanych mi kobiet, nie potrafiła dostrzegać w zachowaniu mężczyzny pewnych delikatnych zmian. A kiedy już je dostrzegała, zazwyczaj było za późno. Tak jak teraz. Nagle poczułem, że się uśmiecham. Musisz być smutny, Aidanie – upomniałem się w myślach. Musisz być przejęty. W mig przywołałem na twarz odpowiedni grymas. O, tak, byłem świetnym aktorem. Położyłem czajniczek i filiżankę na tacy, po czym ruszyłem w stronę sypialni. Nie mogłem się powstrzymać i idąc, nuciłem cicho jakąś znaną mi melodię. Byłem tej nocy w doskonałym humorze.
4.
– Proszę, kochanie, napij się – Aidan usiadł na brzegu łóżka i poczekał, aż podniosę się i podsunę sobie poduszkę pod plecy, by wygodniej siedzieć. – To na pewno cię uspokoi. Zaśniesz, a jutro o wszystkim porozmawiamy, dobrze? – Dobrze – zgodziłam się. – Tak się cieszę, że już jesteś. Kamień spadł mi z serca. – Wiem – pogładził mnie po włosach i uśmiechnął się. – Wiem. Upiłam łyk herbaty. Była mocna i aromatyczna, dokładnie taka, jaką przyrządzała moja mama. Aidan odłożył tacę i patrzył z delikatnym uśmiechem, jak piję. Nie odzywał się, tylko patrzył. W pewnym momencie usłyszałam, jak cichutko nuci sobie jakąś ładną melodyjkę. Byłam mu wdzięczna i za to, bowiem dźwięki te uspokajały i koiły zszarpane nerwy. Kiedy wypiłam herbatę, spytał, czy chciałabym jeszcze jedną filiżankę. – Nie, położę się już, Aidanie – odszepnęłam. – Położysz się obok mnie? – Oczywiście – odparł. Przesunęłam się, a on położył się i objął mnie ramieniem. Gładził mnie delikatnie po udach i biodrach. Powoli odpływałam w sen, Aidan odsyłał mnie tam swoimi pieszczotami. Co jakiś czas otwierałam oczy i patrzyłam na jego spokojną twarz, chłonęłam spojrzenia, którymi mnie obdarzał. Czułam się bezpieczna. Nagle usłyszeliśmy huk, jakby coś ciężkiego uderzyło w podłogę. Zerwałam się przestraszona i dopiero po sekundzie dotarło do mnie, że to przecież spadł portret mamy. Spojrzałam na Aidana, który błyskawicznie odwrócił się w stronę drzwi. Patrzył tam, nie zdając sobie widocznie sprawy ze źródła hałasu. Już miałam położyć mu dłoń na ramieniu i go uspokoić, gdy nagle dostrzegłam w jego dłoni ostrze sztyletu. Dokładnie takie samo ostrze posiadał Strażnik Crane. Trudno było pomylić te długie sztylety z innymi – takiej broni używali tylko wysłannicy z Zamku. Histeryczne przerażenie momentalnie podpełzło mi do gardła. Ledwo łapałam oddech, starając się rozpaczliwie zrozumieć sytuację. Aidan powoli odwracał się w moim kierunku, a jego pięść zacisnęła się na trzonku sztyletu. Strażnik Crane, list, zaskoczony Aidan, herbatka, portret mamy – wszystkie te obrazy pojawiły się w ciągu sekundy przed moimi oczyma. Słyszałam krew pulsującą mi w skroniach. – Aidan... – Cicho – odszepnął, ale w jego głosie nie było czułości. Jego spojrzenie było matowe i puste. Zerwałam się z łóżka i rzuciłam się do drzwi. Nie miałam pojęcia, czy zdążę, wiedziałam tylko jedno – zostałam ostrzeżona i teraz wszystko, ale to wszystko zależało ode mnie.
|
||||||