Archiwum FiF
| ||||||
Sprawiedliwość w boleści
Sala sądu powiatowego w Boleści świeciła pustkami. Na poranną rozprawę przybył tylko stażysta z miejscowego dziennika Boleściwe Wieści, sklepikarz, organista i komendant straż pożarnej, który pełnił równocześnie funkcję naczelnika dwuosobowego posterunku policji. Prokurator Wincenty Glista, na co dzień dorabiający sobie nauczaniem katechezy w tutejszej szkole, przez cały czas rozprawy ani razu nie usiadł, żeby nie pognieść świeżo wyprasowanej togi. Jego sądowym adwersarzem był Jan Klepaczko, obrońca z urzędu, wyznaczony przez sąd wojewódzki. Mecenas Klepaczko spoglądał ostentacyjnie na zegarek i ziewaniem dawał do zrozumienia, że jego dzisiejszy przyjazd do Boleści jest jedynie mało znaczącym epizodem w długiej i bogatej prawniczej karierze. Sędzia Adam Tępik zagrodził długopisem drogę zielonkawemu żukowi, który zbliżał się już do krawędzi stołu. Owad zatrzymał się i trwał bez ruchu. Tępik trącił go lekko długopisem. Owad ożył, niespodziewanie przyspieszył, cudem ominął przeszkodę i zniknął za krawędzią stołu, zanim Tępik zdążył go powstrzymać. Sędzia wysmarkał się hałaśliwie w chusteczkę i spojrzał znad okularów na Bieńka Trutniaka. – Oskarżony przyznaje się do winy? – zapytał urzędowo, postukując w otwartą teczkę z aktami sprawy. Trutniak wzruszył ramionami. – Mnie tam nie było. Kobita zaświadczy – wychrypiał. Mecenas Klepaczko wszedł mu przytomnie w słowo: – Wysoki Sądzie, dołączyłem zeznania pani Trutniak do akt sprawy. Zaświadcza, że w czasie, gdy dokonano napadu na listonosza, mąż przebywał z nią w domu. – Czyli niewinny – mruknął Tępik. Prokurator Glista zerknął w swoje notatki i wykrzyknął piskliwie, prostując niewidzialny fałd na todze: – Wysoki Sądzie, pragnę przypomnieć, że na torbie listonosza są odciski palców oskarżonego. – Czyli winny – zawyrokował sędzia Tępik. – Obecność odcisków palców o niczym jeszcze nie świadczy – podkreślił mecenas Klepaczko. Glista przekrzywił głowę, jakby się czemuś dziwił. – Mój szanowny kolega nie chce chyba twierdzić, że dowód daktyloskopijny jest podważalny – wycedził. – Pragnę tylko zauważyć, Wysoki Sądzie, że odciski palców mojego klienta mogły znaleźć się na torbie zupełnie przypadkowo. A może kiedyś pomagał listonoszowi nieść torbę? Nie możemy przecież – perorował mecenas z mocą – karać człowieka za chęć niesienia pomocy. Tępik zaklął głośno: za paznokieć weszła mu drzazga ze stołu. Usunął drzazgę i dmuchając na obolałe miejsce popatrzył z odrazą na zapyziałą salę. Tyle lat, takie poświęcenie i co on takiego osiągnął! Nagle oczami wyobraźni ujrzał siebie za stołem sędziowskim w Warszawie. Światła, kamery telewizyjne, na sali ubrani na ciemno antyterroryści, w żelaznej klatce skuty kajdankami Słabizna. To jest życie! A tutaj? Pospolita przestępczość, złodzieje kur, kryminaliści bez polotu. Nie da się rozwinąć skrzydeł! – Wysoki Sądzie – przerwał mu rozmyślania głos prokuratora Glisty – wnoszę o przesłuchanie świadka. Walery Ptaszek stanął nieśmiało w ławie dla świadków. Średniego wzrostu, lekko przygarbiony, ręce jak patyki. Trutniak, wyższy od świadka o dwie głowy, wytarł nos o rękaw i popatrzył na niego spod przymrużonych powiek. Ptaszek skulił się w sobie. – Świadek poznaje oskarżonego? – wyrecytował Tępik urzędowo. – To on – odparł jękliwie Ptaszek. Mecenas Klepaczko podniósł rękę. – Mam pytanie do świadka. Proszę powiedzieć – podjął groźnie, mierząc palcem w Ptaszka – z jakiej odległości świadek widział obywatela Trutniaka? – Dwa... Nie, półtora metra – odrzekł Ptaszek i jego ręka powędrowała instynktownie ku podbitemu oku. – No proszę! Z tak bliska trudno się pomylić – orzekł prokurator Glista i rozejrzał się triumfalnie po sali. Stażysta z gazety gryzmolił coś zawzięcie w notesie. – Chwileczkę – odezwał się ostro mecenas – na zdjęciu w dowodzie obywatel Ptaszek ma okulary. Teraz świadek ich nie nosi. Na jaką wadę wzroku cierpimy? – powiedział prawie serdecznie do Ptaszka, po czym, już bardziej stanowczo, zwrócił się do sędziego: – Zmierzam do wykazania, że świadek bez okularów mógł mieć ograniczoną zdolność widzenia. – Aha – mruknął Tępik robiąc mądrę minę. Nie zdążył powiedzieć więcej, bo świadek wydukał cicho: – Noszę okulary, Wysoki Sądzie. Ale Bieniek Trutniak rozbił je tamtego dnia. – Zatem podsumujmy. – Tępik poprawił się na niewygodnym krześle. – Świadek rozpoznał oskarżonego Trutniaka. Do tego mamy odciski palców rzeczonego Trutniaka... – Przepraszam, Wysoki Sądzie – przerwał mu Klepaczko – mam wniosek proceduralny. Można? – Proszę – zgodził się Tępik. "Wniosek proceduralny" – powtórzył w myślach z rozrzewnieniem dawno nie słyszane słowa. Wiadomo, człowiek z województwa! – Wnoszę o wyłączenie świadka – ciągnął mecenas Klepaczko – w związku z uzsadnionym podejrzeniem o brak obiektywizmu. – Proszę jaśniej – zainteresował się Tępik. – Mieliśmy podobną sprawę w Sądzie Wojewódzkim w Kielcach – zaczął Klepaczko – ale z uwagi na tajemnicę służbową nie mogę zdradzać jej szczegółów publicznie. – Zbliżył się do stołu sędziowskiego i ściszonym głosem zdał relację Tępikowi. Ten słuchał z rosnącym zaciekawieniem, od czasu do czasu kiwając głową. Kiedy Klepaczko skończył, Tępik jeszcze raz przewertował akta i otworzył je na szukanej stronie. – Jak słusznie zauważył mecenas Klepaczko – zaczął z namaszczeniem – nie możemy uznać zeznań świadka Ptaszka za wiarygodne. Uzasadniam: obywatel Ptaszek jako ofiara napadu może czuć do sprawcy urazę, zatem zachodzi obawa, że w swoich zeznaniach nie będzie bezstronny, co dyskwalifikuje go jako świadka. Zamknął teczkę z aktami i widząc oczami wyobraźni wycelowane w siebie kamery i mikrofony, przemówił dobitnie: – Sąd postanawia: umorzyć sprawę o napad na listonosza Walerego Ptaszka, pobicie rzeczonego i zabór trzystu złotych, a kosztami procesu w wysokości sześciuset złotych obarczyć powoda. – Sędzia Tępik wyprostował się na krześle i podsumował z dumą w głosie: – Nikt nam nie zarzuci, że u nas sprawiedliwość gorsza niż w mieście. |
||||||