Archiwum FiF
| ||||||
Miejsce
Miejsce jak tysiąc innych. Szare domy z trzech stron otaczają ciasne podwórko. Ponura czeluść klatki schodowej zalatuje odpadkami i moczem. Pod nogami chrzęści potłuczone szkło. Wspinam się po schodach, na których bez trudu można skręcić kark. Miejsce jak tysiąc innych. Odnajduję TO mieszkanie, naciskam klamkę. Drzwi są otwarte. Wewnątrz również unosi się nieprzyjemny zapach, lecz inny; gęstszy, bardziej zjadliwy. Odór stęchlizny i brudu kryje ostrzejszą, laboratoryjną nutę. Alkohol albo chemikalia... Drzwi cicho zatrzaskują się za mną. Macam naokoło rękami w poszukiwaniu kontaktu. W mętnym świetle pojedynczej żarówki dostrzegam na dłoniach ciemne smugi. Boże, ileż tu kurzu! Jego drobinki wirują w powietrzu, szara powłoka oskorupia meble i wykładzinę. Nagle ja również zaczynam się czuć brudna, skażona – jakbym przebywała w domu dotkniętym zarazą. Ogarniają mnie mdłości, szarpię za klamkę, lecz drzwi za nic nie dają się otworzyć. Jestem uwięziona. Tłumiąc obrzydzenie zaczynam się rozglądać po mieszkaniu, łudząc się nadzieją, że znajdę jakąś inną drogę ucieczki. Trudno mi uwierzyć, że ktokolwiek jest w stanie na co dzień przebywać w tym otoczeniu. Zużyte strzykawki, zakrwawione papierowe chusteczki, strzępy osmolonej folii aluminiowej zaścielają szeleszczącą warstwą dywan w salonie. Ekran telewizora jest rozbity, ściana nad nim – okopcona. Z dziurawych oparć foteli wyłazi gąbka. Na poprzypalanym petami blacie małego stolika – pornograficzne zdjęcia. Przylgnęły do nich ziarenka białego proszku. Kuchnia wita mnie fetorem nieświeżej żywności. Wszędzie piętrzą się brudne naczynia. Na nie opróżnionych do końca talerzach bieli się pleśń. Zlew wypełniony jest mętną cieczą. Obok, na szafce – nierozpoznawalne szczątki jakiegoś małego zwierzęcia. Z trudem udaje mi się powstrzymać od wymiotów. Przez cały czas mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Usiłuję sobie wmówić, że to tylko złudzenie, lecz nie potrafię pohamować dreszczy. W łazience – obszernej, nawet jak na stare budownictwo – kolejna niespodzianka. Stół z niepalnego tworzywa, na nim – całkiem ładne domowe laboratorium. Ciężkie statywy, stojak z probówkami, kolby, rozdzielacze, płaszcz grzejny i zestaw do destylacji... Otwieram na chybił trafił jedną z szafek. W półmroku połyskują ustawione w idealnym porządku butelki z odczynnikami. W sypialni nie ma mebli. Nic nie przesłania brzydoty zagrzybionych ścian. Kimkolwiek jest właściciel mieszkania, to tutaj jego widmowa obecność zaznacza się najwyraźniej. Jakby w ścieżkach pęknięć na pożółkłym tynku zapisane były – niczym melodie na płycie – jego sny, wypełnione scenami cierpienia i perwersji. Zamiast łóżka – koc i śpiwór na podłodze. Z rozdarcia w spłowiałym czerwonym ortalionie wyłazi puch. U wezgłowia butelka Jasia Wędrowniczka, w połowie pusta. Obok leży coś błyszczącego. Klękam. Tajemniczy przedmiot okazuje się staroświeckim medalionem, kryjącym w swym wnętrzu owalny portrecik. Nie zdziwiłabym się, natrafiwszy na podobny przedmiot w muzeum, ale tutaj?... Sądząc po ciężarze, ramka jest ze szczerego złota. Powoli obracam cenną rzecz w palcach. Mój wzrok ponownie zatrzymuje się na portrecie, tym razem na dłużej. Miniatura przedstawia moją twarz.
Zakończenie jest za każdym razem takie samo. Budzę się we własnym łóżku. Już do świtu nie mogę zasnąć. Gdyż dopiero na jawie, leżąc nieruchomo w przyjaznej ciszy, naprawdę zaczynam się bać... |
||||||