Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Maciej Jurgielewicz Literatura
<<<strona 72>>>

 

Lodowe drzewo

 

 

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma rzekami, żył sobie pewien człowiek, o imieniu Hłazani. Był on wodzem położonej pośród malowniczej równiny wioski. Miał wszystko – piękną żonę, dwoje radosnych dzieci, zdrowie, bogactwo. Także jego lud był szczęśliwy, żyzna ziemia rok w rok rodziła obfite plony. Nie toczyli żadnych wojen. Przychylna im natura wytyczała spokojny tryb zajęć.

Hłazani był przystojnym i rosłym mężczyzną. Gdy stawał, aby z zadowoleniem spojrzeć na swych ludzi, w jego jasnych włosach radośnie grały promyki słońca. Ciało miał silne, nie stronił od pomocy swoim ziomkom. Umysł zaś lotny, a serce łagodne, każdy powstały spór rozwiązywał tak, iż obydwie strony odchodziły zadowolone. Miłował swych poddanych i był dla nich jak najwspanialszy z ojców. Oni także kochali swego władcę i pragnęli, aby rządził nimi dopóty, dopóki przyprószony siwizną położy się na wieczny spoczynek.

Od czasu do czasu, do wsi zawitali jacyś goście. Zazwyczaj byli to mieszkańcy sąsiednich osad. Przybywali z licznymi podarkami, aby ucztować, rozmawiać i tańczyć. Rzadko pojawiali się kupcy, ponieważ tu nikomu niczego nie brakowało. To, co rodziła ziemia, wytwory własnych rąk oraz wszechobecne piękno natury, wystarczały do osiągnięcia szczęścia.

Pewnego dnia do wioski przybył tajemniczy, odziany w powłóczystą szatę, starzec. Był wędrowcem, widział wiele wspaniałych krain i cudownych rzeczy. Serdecznie ugoszczony, przez długą noc snuł gawędę dla ciekawych słuchaczy. Hłazani zaprosił go do swego domu, aby podróżnik tam wypoczął. Pijąc podany mu kompot, starzec zagadnął wodza:

– Jesteś szczęśliwym człowiekiem, Hłazani.

– Jestem – odparł wódz – mam wszystko, o czym mógłbym zamarzyć.

– Mnie los tak obficie nie obdarował. Niebawem zapewne skończy się mój żywot, czuję jak siły powoli opuszczają me ciało. Jednak nie żal mi odchodzić. Nie zostawiam tu nic, co byłoby drogie memu sercu. Ciebie także w końcu czeka śmierć. Nie boisz się jej?

– Taki jest porządek rzeczy, wędrowcze. Tak jak wszystko w naturze wpierw się narodziłem, później trwałem, na koniec zaś umrę.

– Zaiste, taki porządek rzeczy. Jednak ty miałbyś powody do tego, aby żyć. Pamiętaj, że twoje szczęście skończy się, gdy przyjdzie po ciebie śmierć.

– Nie boję się tego – odparł Hłazani.

Nazajutrz starzec oznajmił, iż rusza w dalszą drogę. Zanim odszedł, poprosił wodza o rozmowę.

– Nigdzie jeszcze nie przyjęto mnie tak życzliwie – oznajmił – Nigdzie też nie widziałem tak szczęśliwego ludu i jego władcy. Pragnąłbym pozostawić ci podarek, aby wyrazić mą wdzięczność.

– Zawsze, gdy do nas zawitasz wędrowcze, przyjmiemy cię z otwartymi ramionami

– Dziękuję, lecz udaję się już w moją ostatnią drogę. Słuchaj wspaniały Hłazani, wiem jak można zyskać nieśmiertelność. Byłem w pewnym miejscu, gdzie rośnie czarodziejskie lodowe drzewo. Jeśli do niego dotrzesz i poprosisz, odsunie od ciebie wszechobecne jarzmo śmierci. Jak tam dojść objaśni ci mapa.

To powiedziawszy wręczył wodzowi zwinięty w rulon kawałek skóry. Hłazani podziękował, chociaż prezent nie sprawił mu radości. Starzec pożegnał się ze wszystkimi i zaopatrzony w prowiant, ruszył w drogę.

Życie we wsi dalej toczyło się spokojnym tempem. Co roku wiosną obsiewano pola, latem o nie dbano, jesienią zbierano obfite plony. Zimę zaś spędzano w zaciszu drewnianych chat, grzejąc się przy palenisku i wysłuchując snutych przez gawędziarzy opowieści. Rodziły się zdrowe dzieci, młodzi łączyli się w pary, starcy z łagodnym uśmiechem pogrążali się w wiecznym śnie – wszystko było tak jak zawsze. Jednak od czasu wizyty wędrowca Hłazani zaczął się zmieniać. Żona pytała się go, co mu jest. Prosiła, aby podzielił się z nią swymi troskami. Lecz on milczał wtedy jak zaklęty lub stwierdzał, że nic mu nie dolega. Codziennie siadywał na szczycie pobliskiego wzgórza i obserwując osadę oraz jej okolicę, pogrążał się w zadumie. Tak minęło kilka lat, w czasie których mieszkańcy wsi przywykli do odmienionego wodza. Tylko jego żona wciąż chodziła zatroskana, ze smutkiem patrząc na dorastające dzieci.

Pewnego dnia Hłazani powrócił do domu po całodziennym pobycie na wzgórzu i oznajmił, że nazajutrz wyrusza w podróż.

– Wiedziałam, że nadejdzie dzień, gdy to powiesz -zapłakała jego żona – To ten stary wędrowiec powiedział ci o czymś, co trapiło cię przez tyle lat. Cóż to jest, tak ważnego, że chcesz opuścić swoje dzieci, lud i mnie?

Wódz przytulił swą małżonkę.

– Nie martw się, ja powrócę.

Rankiem następnego dnia Hłazani uściskał swe dzieci i żonę, pożegnał się z poddanymi i ruszył w drogę. Wędrował odczytując wytyczoną na mapie trasę. Gościł w napotkanych osadach, gdzie uzupełniał zapas żywności i reperował odzież. Po kilku miesiącach wędrówki otaczająca go równina zaczęła wypiętrzać się w coraz liczniejsze góry. Zrazu nie były one wielkie, lecz im dalej brnął, tym potężniejsze i posępniejsze otaczały go kolosy. Marsz stawał się coraz bardziej uciążliwy, także dlatego, że zmieniał się klimat – gorące słońce znad macierzystej krainy zamieniło się w nikły i blady, nie dający ciepła okrąg. Coraz częściej prószył śnieg niesiony podmuchami lodowatego wiatru. Hłazani nauczył się odnajdywać miejsca na nocleg. Sypiał w grotach i zagłębieniach, rzadko kiedy znajdując opał na ognisko. Jednak nie rezygnował – był silny i wytrzymały, a cel wędrówki sprawiał, że wciąż brnął na przód. Po nieskończenie wielu trudach przeprawy przez góry, wędrowiec dotarł na kolejną równinę. Panowała tu jeszcze ostrzejsza zima. Tylko gdzieniegdzie, pośród hałd śniegu, sterczały samotne, martwe drzewa. Lodowate wietrzysko spływało ze zboczy gór i niczym nie zatrzymywane, gnało przed siebie z zatrważającą siłą. Hłazaniemu skończyło się jedzenie, także nigdzie nie mógł odnaleźć miejsca na nocleg. Zwątpił, czy uda mu się dotrzeć do celu. Jednak szedł dalej, ponieważ wiedział, iż na powrót jest za późno.

Przez trzy dni maszerował wśród zamieci, brnąc w głębokim śniegu. Siły coraz szybciej go opuszczały. Wciąż się potykał, a tańczące kłębowisko śnieżynek wciskało mu się pod zniszczone łachy i tumaniło zmęczony umysł. Po kolejnym upadku nie odnalazł w sobie energii wystarczającej do podniesienia się. Brnął dalej na czworaka, nikły szary punkcik pośród morza bieli. W końcu przestał dostrzegać otaczającą go zamieć. Resztkami sił gramolił się jeszcze przez chwilę po omacku, aż w końcu wycieńczone ciało odmówiło mu posłuszeństwa i stracił przytomność.

Gdy otworzył oczy, dostrzegł że znajduje się u wlotu do jakiejś jaskini. Z jej wnętrza emanowało białe światło, które zdawało się dodawać sił. Do uszu Hłazaniego docierał nikły dźwięk, jakby wydawany przez delikatnie trącane dzwonki. Ruszył w głąb groty. Maszerował łagodnie schodzącym w dół korytarzem, miękko stąpając po wyściełającym go piachu. Tunel doprowadził go do wielkiej komory, o regularnie okrągłym kształcie. Rosło w niej mnóstwo lodowych drzew, zaś po środku – największe. Wędrowiec zbliżył się do niego – z grubego pnia wyrastały liczne konary pokryte kryształowymi listkami, które dawały przyjemną, mlecznobiałą poświatę.

– Witaj Hłazani- odezwał się łagodny głos. Nie dobiegał on z żadnego konkretnego miejsca. Wódz słyszał go tak, jakby miał on źródło w jego głowie, a zarazem w każdym punkcie jaskini. – Cóż cię tu sprowadza?

– Pragnę nieśmiertelności.

Drzewo zadrżało wydając z siebie całą gamę pięknych dźwięków.

– Po cóż ci nieśmiertelność, Hłazani?

– Jestem szczęśliwym człowiekiem. Mam wszystko, co jest potrzebne do osiągnięcia radości. Jednak co mi z tego, jeśli nadejdzie śmierć i wszystko mi odbierze? Chcę jej uniknąć.

– Zaiste, skoro takie jest twoje życzenie, sprawię to.

Drzewo zagrało tysiącem wspaniałych dźwięków, a Hłazani poczuł, iż sztywnieją mu nogi. Spojrzał na nie i z przerażeniem dostrzegł, że zamieniły się w zamarzniętą bryłę.

– Cóż robisz?! – spytał wystraszony.

– Obdarowuję cię nieśmiertelnością.

Chciał krzyczeć, jednak szyja zamieniła się już w twardy kryształ. Po chwili z lodowego pnia, w który zmienił się wędrowiec, zaczęły wyrastać pierwsze gałęzie.

Okładka
Spis Treści
Tomasz Agurkiewicz
Tomasz Agurkiewicz
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Tomasz Bąkowski
Shigor Birdman
Ryszard Bochynek
Dawid Brykalski
Dawid Brykalski
Charms
Sebastian Chosiński
Paweł Ciemniewski
Paweł Ciemniewski
Gregorio Cortez
Gregorio Cortez
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Łukasz Dylewski
Mateusz Dymek
Ryszard Dziewulski
Ryszard Dziewulski
Piotr Ferens
Michał Fijał
Michał Fijał
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Jurij Gawriuczenkow
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Jakub Gruszczyński
W.Grygorowicz
Agnieszka Hałas
Agata Hołuj
Agata Hołuj
Agata Hołuj
I.Ilf i J.Pietrow
I.Ilf i J.Pietrow
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Maciej Jesionowski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Daniel 'Beesqp' Jurak
Daniel 'Beesqp' Jurak
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Irena Juriewa
Irena Juriewa
KAiN
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Tomasz Kolasa
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Marcin Korzeniecki
Rafał Kosik
Kot
Kot
Kot
Kot
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska

Archiwum cz. II
< 72 >