Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Irena Juriewa Literatura
<<<strona 76>>>

 

Kobold

 

 

– I jeszcze ta robota! – ze złością pomyślała Lucy, zmiatając na jeden stos skórki chleba, ogryzki kości i resztki jarzyn – Co świnie, to świnie! Zresztą, czego się po nich spodziewać...

Kiedy sprzykrzyło się jej wysłuchiwanie wymówek ojca, lamentów matki i ryków trzech młodszych sióstr, wiecznie domagających się jedzenia, Lucy rzuciła dom i uciekła, nie myśląc o tym, jak przyjdzie jej żyć. Czy możesz zginąć, jeśli jesteś młoda? Trybunał Czystości chyba nie miałby Lucy nic do zarzucenia, jeśli chodzi o jej powiązania z dawnymi rasami. Z dziewięciu zewnętrznych cech „satanos rubinos”, krwi przeklętej, nie miała ani jednej, ? lśniące złoto warkoczy pozwalało zaliczyć siebie do „brilliant soul”, wybranej kasty Promienistych.

Jednak znalazłszy się na ulicy Lucy zorientowała się, że jasne włosy wcale nie są przepustką do świata wybrańców. Żeby dostać się do zakonu zubożałych potomków Promienistych, trzeba mieć osiem glejtów, w których stoi napisane, kim byli twoi przodkowie. A jeśli ich nie masz, to świadectwem może się stać kształt uszu, palców, wykrój oczu... Razem było tych cech siedemnaście, a do Lucy z nich wszystkich pasowała tylko jedna: kolor włosów. Audytor, do którego się udała, ledwo rzuciwszy okiem oświadczył: „Nie istnieją Promieniści z nosem jak bulwa, rękami chłopki i biodrami lafiryndy.” Kiedy usiłowała mu dowodzić, że jej krew jest czysta, nakazał jej pomodlić się do Świętego za tę wielką łaskę, pozwalającą jej żyć bez strachu przed ogniem i mieczem.

Lucy miała wielką nadzieję, że przyciągnie uwagę któregoś ze znamienitych wielmożów, rozjeżdżających się mrocznymi karetami, ale zawiodła się. Po paru dniach wziął ją do siebie wartownik, który stał na straży u głównej bramy. Po miesiącu zastąpił go jakiś handlarz. Jeszcze później był stary piekarz... Hart, ryżowąsy złodziejaszek, lubiący bójki i wypitkę, namówił Lucy do porzucenia „nędznej mieściny”. Zasłyszawszy, że najlepiej płacą tym, którzy gotowi są wydobywać ciosy, ciemnopurpurowe kamienie używane przez wojowników z Trybunału zamiast mieczy w walce z nieczystym, Hart razem z Lucy przystali do osady poszukiwaczy. Bajki o tym, że najcenniejsze ciosy rodzą się w straszliwych miejscach, gdzie pełno wszelkiego obrzydlistwa, mało go wzruszały. Hart po prostu nie wierzył w siły nieczyste, tak jak wcześniej nie wierzył w Świętego. Przyjęli go, bo brakowało ludzi, a Lucy poszła pracować do szynku. Bardzo szybko przekonała się, że mroczne słuchy o kopalniach – to wcale nie legenda. W ciągu paru miesięcy w sztolniach dwa razy zdarzyło się tąpnięcie. Prędko Lucy pożałowała głupiej decyzji, żeby jechać z Hartem.    

– Odłożyć trochę forsy i zwijać się ! -przychodziło jej nieraz do głowy- Tylko jak?

Był pewien sposób, stary jak świat. Lucy wiedziała, że jeśli zaryzykuje, zarobi niezłe pieniądze. W osadzie pracowali tylko mężczyźni, z kobiet oprócz niej były dwie kucharki i praczka imieniem Kessi. Wszystkie trzy były zamężne i nie spotykały się z obcymi mężczyznami. Prastare prawo Trybunału nakazywało nie dopuszczać ladacznic do kopalń, aby nie zbezcześcić rozpustą świętych skał.

Można to zrozumieć, przecież wkoło jest tyle kaplic – odparł jej karczmarz, gdy Lucy zapytała wprost, po co te rygory – Od ołtarzy pomniejszych duchów do wpół rozwalonych świątyń. Na razie nieczysty milczy, bo poskromili go modlitwami, ale może się znów przebudzić i zniszczyć nam kopalnie. Grzech gubi ludzi, ale plugastwu smakuje.

– Już lepiej rozpijać tych, którzy pracują w kopalniach? – zjadliwie spytała Lucy

Ludzie muszą się choć trochę odprężyć, – z wyniosłym uśmiechem na okrągłej, rumianej twarzy uświadomił ją karczmarz. – Zajmij no się brudnymi naczyniami, ślicznotko.

„Ech ty! Powinni się odprężyć i sypać ci pieniądze w kieszeń!” – z gniewem pomyślała Lucy, szurnąwszy stos misek do kotła z rozgrzaną wodą tak, że ta przelała się przez krawędź.

– Ma swoją rację, – uznała Kessi, kiedy Lucy się jej zwierzyła. – Dziwna tu u nas okolica (Kessi była z sąsiedniej wioski)- W lesie pełno dziwnych stworów . Ale tak w ogóle to są w porządku, można z nimi dojść do ładu. Nawet mogą pomóc, jeśli nie latać za nimi bez umiaru z amuletami i zaklęciami. Ja też wierzę w Świętego, którego czci Trybunał, ale kiedy idę w las, zabieram mleko żeby wylać na kamuszek. Tylko ty za dużo nie gadaj, żebym nie straciła roboty.

– Będę milczeć jak grób! – przysięgła Lucy, nawet nie wiedząc, jak dalece wierzyć słowom Kessi. – A dlaczego on, karczmarz, powiedział że „grzech plugastwu smakuje?”

-No przecież one lubią dziewczyny, – prychnęła Kessi. – Gadają że duch nie przyjdzie do skromnej dziewuszki, ale on nie od tego, żeby się zabawić gdy mu nie odmawiają. Pełno u nas opowieści o dzieciach, z nich zrodzonych. Dlatego w osadzie poszukiwaczy skarbów nie ma grzesznych kobiet.

Opowieść ostudziła ją. Myśl o spotkaniu z takim stworem przerażała. We wsiach, zapomnianych przez Świętego, mogli dużo gadać o mieszańcach, zrodzonych z nieczystego. W jej rodzinnym miasteczku matka dziecka, w którym dostrzec można było pięć (nie dziewięć!) szczególnych oznak „satanos rubinos”, zostawała niezwłocznie stracona na placu „za pokalanie krwi”. Było czego się bać, i Lucy długo ociągała się z decyzją. Ale blask monet okazał się silniejszy od wszelkich obaw.

Zachowywała się ostrożnie, żeby uchronić tajemnicę. Siła nieczysta... Hart... I Trybunał Czystości... Każde z nich było zagrożeniem i Lucy starała się częściej modlić do Świętego, prosić go o pomoc, o to żeby był jej niezawodnym obrońcą. Ciągle teraz chodziła na wieczorne nabożeństwa i nawet kupiła dwa maciupeńkie ciosy, wydając na nie wszystko, co udało się jej odłożyć z pracy w oberży.

– Zbzikowałaś? – spytał ją Hart.

– Zamknij się, albo powiem, komu trzeba, jak bluźnisz! -z miejsca obcięła go Lucy – Ten, kto wyżej ceni nikczemny metal od ciosów, chroniących przed plugastwem, sam służy sile nieczystej!

Hart ogłupiały spojrzał na kochankę, próbując pojąć gdzie się nasłuchała takiego gadania, ale zmilczał i więcej jej tego nie wypominał. Pogodził się z tą nagle przebudzoną wiarą, nie wiedząc że Lucy prowadzi podwójne życie. Mężczyźni, z którymi spotykała się Lucy, w żadnym razie nie szukali rozgłosu, instynktownie rozumiejąc, że krótka godzinka, za którą zapłacili, może im później wyjść bokiem. Prawo Trybunału karało wszystkich uczestników tej „rozpustnej zabawy”

Pieniądze Lucy chowała w lesie, w ukrytej jamce, tak by nikt się o nich nie dowiedział. Za każdym razem, wyjmując mieszek, czuła przypływ gorącej radości. Aby nikt nie ukradł sakiewki, Lucy po trzykroć odmawiała modlitwę, którą Kessi zdradziła jej w sekrecie. Modlitwa była niezrozumiała, nie wiadomo w jakim języku, ale przyjaciółka przysięgała, że jest ona nieszkodliwa i skuteczna.

Podłoga była zamieciona do czysta i umyta. Lucy, już umywszy ręce, wyjęła szmatę, którą zawsze przecierała stoły, kiedy nagle poczuła na plecach czyjś wzrok. Odwróciwszy się, ze zdziwieniem spojrzała na młodzieńca siedzącego za stołem na skraju sali. On w odpowiedzi uśmiechnął się, jakby zapraszając by się przysiadła. Nie było to całkiem zgodne ze zwyczajem, poszukiwacze rzadko próbowali zalecać się do niej tutaj, gdzie każdy mógł ich zobaczyć i donieść. A i Hart był wystarczająco skory do bójki. Ale młodzieniec zachowywał się tak, jakby był nie w robotniczej osadzie, lecz w mieście.

Lucy sądziła, że zna wszystkich, którzy mieszkali przy kopalniach, ale jego widziała pierwszy raz. W porównaniu z Hartem chłopak wydawał się być jeszcze zupełnym młokosem, Lucy dałaby mu 15-16 lat, nie więcej. I wcale nie przypominał robotników, którzy mieszkali w pobliżu. Lekka opalenizna, pokrywająca twarz, dłonie i odkrytą szyję podrostka, była jasna i równa, jak gdyby jego życie upływało nie w osadzie górniczej, lecz w odległej posiadłości, pod sklepieniem wysokich drzew, gdzie słońce nie pali, a pieści. Rysy nieznajomego budziły w niej jeszcze większy niepokój, niż jego nieostrożne zachowanie. Zdawały się być żywą ilustracją „listy siedemnastu cech, mogących dopomóc w rozpoznaniu potomka Promienistych”. W mieście, pożądliwie śledząc wzrokiem karety, Lucy usiłowała dojrzeć taką twarz za oknem z cienkiej miki. Myśl, że ujrzy go w zwyczajnej oberży, wydawała się bluźnierstwem. I zamiast „subtelnej harmonii światła i radości, potężną falą zalewającej serce przy spotkaniu z Promienistym” wzrok nieznajomego wzbudził w niej nagle niezrozumiałą trwogę. Z pewnością jej przyczyną był bijący w oczy kontrast między obliczem młodzieńca a wnętrzem oberży. A do tego...

Lucy nagle zrozumiała, co ją uderzyło. Połączenie w obliczu młodzieńca cech charakterystycznych dla „brilliant soul” i... „satanos rubinos”, straszliwy efekt połączenia tego, czego się ze sobą pogodzić nie da! Lucy, jak wielu ludzi, sądziła, że „czarny kolor oczu i włosów” – to tylko metafora, symbol nieprzeniknionego mroku, w którym rodzi się nieczyste. Przecież ciemnokasztanowe włosy, z odcieniem odrobinę czerwonawym, spotykało się nie raz, tak jak i ciemny kolor oczu. A teraz Lucy na własne oczy mogła się przekonać, że „czarny kolor” to wcale nie czczy wymysł.

W pierwszej chwili chciała silniej ścisnąć ciosy na cienkim łańcuszku, swój talizman przeciw nieczystemu. Ale strach nagle odpłynął, sczezł, ustąpiwszy miejsca palącej fali ciekawości.

– Wybacz, wcale nie chciałem cię przestraszyć – z dorosłym, lekko cynicznym uśmieszkiem powiedział młody człowiek. – Patrzyłem na ciebie, jak myłaś podłogę. Piękna jesteś... A ja sam jeden, na razie nikogo nie znam w tych kopalniach. A do tego same tutaj chamy ... A ty... Ty jesteś inna... Całkiem niepodobna do nich, do poszukiwaczy... Myślę, że możesz być też dobra... Dla mnie...

Mówił, z lekka się zacinając, jak gdyby z lękiem, ale badawcze spojrzenie czarnych oczu z wąską białą linią, oddzielającą dolną powiekę od mrocznej źrenicy, było przeszywające i... Lucy nawet nie potrafiłaby nazwać straszliwej mieszaniny uczuć, którą wyrażało. Młodzieniaszek z wybranej rasy Promienistych po prostu nie mógł tak patrzeć!

Młody człowiek uśmiechnął się z zakłopotaniem, lekko się zarumienił i to dziwne uczucie, które wzbudzał, nagle znikło. Z pewnością było ono uzasadnione tą, tak kontrastową, mieszaniną cech charakterystycznych dla dwóch wrogich sobie ras, a także niezbyt typową budową oczu (Lucy słyszała, że pasmo białka między tęczówką a powieką to znak kłamliwości i egoizmu)

– Skąd się tu wziąłeś, chłopczyku? – spytała z nieco wulgarną kpiną, starając się ukryć strach – Czyżby „brilliant soul” bywali w oberżach?

– A gdzież ty widzisz Promienistych? – tym samym tonem odpowiedział jej wyrostek, strosząc ręką kopę czarnych, falistych włosów.

Gest był dziwnie dwuznaczny. Nie wiadomo czy młodzieniec ukrywał zmieszanie, czy też chciał podkreślić złowieszczy kolor, który miał mu zamknąć wstęp do świata wybranych.

– Kim jesteś? – znów spytała Lucy

– Przyjechałem tu tydzień temu. Jestem waszym nowym skrybą – rzekł młodzieniec – Powierzono mi rachubę ciosów, wydobytych tutaj.

– Trudno uwierzyć! – Lucy słyszała od Harta o czymś takim, jednak dość ciężko było jej wyobrazić sobie wyrostka przy tej robocie. – Czyś ty nie za bardzo zielony, chłopcze?

– Wcale nie jestem taki młody, jak by się zdawało. Mam dziewiętnaście lat, – kpiąco rzekł młody człowiek – Zanim tu przyjechałem, pracowałem w skryptorium klasztoru, gdzie opanowałem pięć krojów czcionek i trzy języki. Umiem nie tylko kopiować księgi, ale także prowadzić rachubę danin, rozpisywać plany robót i prowadzić ewidencję różnych towarów. Byłem najlepszy ze wszystkich, których tam uczyli.

– Jasne, – zgodnie skinęła głową Lucy

Uwierzyła chłopcu, kilka słów wszystko jej wyjaśniło. Nietrudno było zrozumieć, jakim szyderstwem losu było dla niego, człowieka który mógłby zajść daleko, nagle znaleźć się w zapuszczonej, nędznej osadzie z woli audytora, który obwieścił: „Znaki satanos rubinos są zbyt widoczne, aby pozwolić wam żyć wśród nas. Kieruję was do dalekiej osady, abyście tam prowadzili rachubę ciosów”

– Podobasz mi się – rzekł młodzieniec. – Wiesz, Sybillo, jakoś jesteśmy do siebie podobni...

– Co takiego? – spytała zdumiona Lucy. – Do kogo ty mówisz?

– Ja? Do ciebie, – z lekkim drgnieniem w głosie szorstko rzekł młody człowiek, spojrzawszy jej w oczy .

– Tak w ogóle mam na imię Lucy, – odparła Lucy, czując nagle ciarki na skórze.

– To nieprawda. Twoje włosy są jak złoty deszcz, a to znaczy że powinnaś nosić imię Promienistej.

– Jestem Lucy.

– Nie, jesteś Sybilla. Teraz. Tylko dla mnie .

– Dobrze, – zgodziła się, niezupełnie pojmując, dlaczego . (Spodobało jej się to, co powiedział chłopak, a i samo imię wydało się jej piękne, zupełnie odpowiednie dla „brilliant soul”.)

Kiedy, jakby przypadkiem, dotknął jej ręki, Lucy nagle się zmieszała. Pisarz, który pojawił się tu nie wiadomo skąd, był tak niepodobny do ludzi, którzy ją otaczali! On jeden rozumiał jej pociąg do wykwintnego życia Promienistych... Czuł, jak okropnie jest być pośród takich, którzy nie są ciebie warci... Umiał zrozumieć jej skryty ból... Był bardzo piękny... Szaleńczo pociągał Lucy!

Jakby pojąwszy, co się z nią dzieje, młodzieniec wstał z ławy.

– Wyjdziemy, Sybillo? – spytał ją tak, jakby wiedział że nie odmówi.

I Lucy, jak odurzona, zapominając że powinna dokończyć sprzątanie, że wredny karczmarz domyśli się, w jakim celu wymknęła się z chłopakiem, że ktoś powie o jej dziwnym wybryku Hartowi, że młodzieniec nic nie mówił o pieniądzach, poszła w ślad za nim...

 

– Jak można być tak głupią, żeby zadawać się nie wiadomo z kim! – powtarzała, wracając do domu. – Naplotą ci, co dusza zapragnie, a ty się potem męcz, gdzie tu prawda, a gdzie łgarstwo.

Nagły pociąg, który Lucy poczuła do chłopca, przestraszył ją samą. To, że zaprowadziła go na leśną polanę, nie pytając ile jej zapłaci, wydawało się wystarczająco idiotyczne. Mogłaby to wytłumaczyć niespodziewanym wybuchem namiętności, chęcią bliższego poznania człowieka, który był tak niepodobny do tych, z którymi spotykała się wcześniej, ale... Coś tu było nie tak!

Lucy miała teraz wielką ochotę opowiedzieć o wszystkim Kessi, praczce, by ta wyśmiała jej głupie strachy:

– Myślałby kto, też mi nowina! Jak cię nazwał „brilliant soul”, toś się rozkleiła. Ach, imię? Pewnie zanim tu przyjechał, ciągle gapił się na jakąś Sybillę. Dziewucha chodziła się modlić do świątyni, w której go uczyli, a on łykał ślinkę! A tu, jak cię zobaczył, postanowił spróbować co i jak. Zrobił co chciał, z tobą zamiast niej, a trząsł się pewnie jak psi ogon!

Ale trzeba by wtedy wyjaśnić, że kiedy zostali sami, niezwykły wyrostek zachowywał się tak, jakby to ona była małą dziewczynką, która nagle znalazła się obok niego ... Obchodził się z nią jak ...

– Z głupią, którą można łatwo okpić!

Lucy wiele by dała za te słowa...

 

– Jak mam cię nazywać?

– Kobold, duch kopalni.

– Nie można z tego żartować!

– Dlaczego? Czy jest na świecie coś, z czego nie wolno mi się pośmiać? Jestem Kobold.

– Przymknij się! Wcale nie jesteś podobny do jakiegoś idiotycznego gnoma!

– Czyżby? Jestem strasznie stary. Nie mam teraz brody, bo ją zgoliłem, a garb zniknął za sprawą czarów...

 

I nagle ogarnęła ją groza, z jakiejś przyczyny uwierzyła. Młodzieniec nie przypominał ducha kopalni, ale jej wydało się, że nie kłamie. Wzrok... Spojrzenie kochanka nie było egzaltowanym spojrzeniem wyrostka, tak mógł patrzeć tylko człowiek znający życie, który doznał wystarczająco wiele bólu, który utracił wiarę w ludzi.

– Nie kocham cię, – rzekł do Lucy, gdy ta się cofnęła – Ale całkiem miło jest spędzać z tobą czas. Przyjdziesz jeszcze raz?

– Nie przyjdę! – odparła Lucy rozdrażniona, sznurując gorset nieposłusznymi palcami.

– Daj spokój, nie złość się. Ja w ogóle nie mogę kochać. Nikogo. A ty mi się mimo wszystko podobasz. Będę czekał. Jutro. Tutaj. O tej samej porze.

 

– Oni lubią dziewczęta... Duch nie przyjdzie do skromnej dziewczyny, ale jest nie od tego, żeby się zabawić z taką, która nie odmawia... U nas mnóstwo krąży opowieści o dzieciach...

 

«O, nie! Za nic nie pójdę z nim jeszcze raz! – pomyślała Lucy, ściskając dwa ciosy na cienkim łańcuszku. – Przecież ty mi pomożesz, Święty?

 

– Znasz nowinę?- spytał Hart, otworzywszy kopniakiem drzwi domu. – Kopalnie będą miały nowego pana. Świętego!

– Jak to? – odezwała się ze zdumieniem Lucy, na chwilę przestając kroić chleb

W zasadzie nie robiło jej różnicy, czyje ciosy wydobywa Hart, ale życiowe doświadczenie uczyło, że lepiej się do niego dostroić, niż dostać lanie. Blask oczu, szybka mowa i niezborne ruchy już jej podpowiedziały, że wraca prosto z szynku, gdzie zdrowo popił. Póki co, Hart jeszcze o nic jej nie spytał, ale przecież oberżysta mógł mu powiedzieć, z kim wyszła Lucy w środku białego dnia.

– A tak! – uwaliwszy się na krzesło, głośno wyrzucił z siebie Hart. – Mówią, że Trybunał już dawno chciał wszystko zagarnąć, ale właściciele trzech kopalń się opierali, a tu umarł główny gospodarz. Jego następca, chłopaczyna, zdecydował że nie warto psuć sobie krwi. No i spuścił Trybunałowi swoją dolę! I już! A za nim inni! Kapujesz?

– A nam co z tego? – zadała pytanie Lucy, czując że ma szczęście.

Albo głupi szynkarz nic mu nie powiedział, albo to, co wleciało jednym uchem Harta, póki był trzeźwy, wyleciało drugim. Najwyraźniej nie myślał o zuchwałej zdradzie kochanki, niepokoił go „Trybunał”.

– Nieźle! – uśmiechnął się Hart. – Wszyscy się spodziewają tęgiej czystki! Chciałby człowiek wierzyć, że nic mu nie grozi. ? porządeczki inne będą... Nie wyniesiesz nawet okrucha tych zatraconych ciosów. Kontrola, niech to szlag trafi!

– ? czyś ty choć raz przyniósł tu kamień?! – ze złością zawołała Lucy, pojąwszy że Hart ją oszukiwał. – Sam ściągał ciosy z kopalni, a mnie niczego nie dawał?! Bydlę! Łajdak!

Hart znienacka głośno zarechotał i złapał Lucy w pół.

– Nie czepiaj się, dziecinko! Moje – to twoje! Baba nie musi wiedzieć, gdzie skarb schowany, ale puszczać forsę będziemy razem. Dam radę, później ich okpię... Jeszcze nazbieram tego drobiazgu... Przecież, chociaż „Tryb” i święty, to matołów tam też pod dostatkiem. Pamiętasz, jak ci mówiłem tydzień temu, kiedyśmy jeszcze nic nie wiedzieli o tej przeklętej sprzedaży, że zniknął rachmistrz? Skryba? Ten dziadyga, co zawsze tam pracował?

– No i? – spytała Lucy, czując jak serce w niej zamarło.

– Właśnie: „No i!” – parsknął Hart. – Tam teraz zamiast dziadka jest „kobold”!

– ?t? taki?!

– A, smarkacz ze stolicy. Zupełny kretyn! Nigdy nie widziałem takich idiotów!

– ?-?-?... Dlaczego Kobold?

Hart znów się zaśmiał:

– Toż ten chłopczyna, jak przyjechał, tak zaczął nosa zadzierać, że ani słowa! Przez cały tydzień trzeszczał o jakichś tam pięciu językach i skir...spir... skiritorium.

– Skryptorium?

– Aha! A potem nagle postanowił zobaczyć, co robimy w szybie, czy nie chowamy ciosów w jakichś „tajemnych schowkach”. Wziął i polazł z nami. I z braku przyzwyczajenia, a może z nadmiaru rozumu, zagalopował się do przodu i skręcił w boczny zaułek. My, oczywiście, całkiem żeśmy o tym przygłupku zapomnieli, a on nagle jak się tam nie rozedrze: „Kobold! Kobold! Siła nieczysta!” No to my, ma się rozumieć, do niego, a chłopczynka już mokry i cały się trzęsie. ”Widziałem! – krzyczy. – Widziałem te oczy!” Od tej pory nazywamy go między sobą koboldem. Kapujesz?

– No jasne – zgodnie przytaknęła Lucy, czując ogarniającą ją słabość.

Jej niezwykły kochanek był tym, za kogo się podawał. Hart najwyraźniej nieco zełgał, opisując jej, jak tamten się trząsł. Możliwe, że przystojniak nieco stchórzył w kopalni, ale nie stracił twarzy. Wiedząc o przezwisku, nadanym mu po wycieczce do szybu, zaczął się nim popisywać. Chłopcu najwyraźniej spodobało się drażnienie jej poprzez wzbudzanie mistycznego lęku.

– Lucy, niedługo będzie zabawa! – przerwał rozmyślania Hart. – Trybunał czystości będzie święcił kopalnie, żeby przegnać siły nieczyste. A potem -święto dla wszystkich. Lucy, słyszysz mnie? Będziemy tańcować! Mówią, że już przywieźli morze wypitki. A i żarcia będzie po prostu po szyję. Za darmo, dla wszystkich górników!

– Kapuję, – znów powtórzyła Lucy.

– Jakaś niemrawa jesteś, – ze zdziwieniem rzekł Hart, lekko nią potrząsając.

– A, coś niedomagam. Położę się dziś wcześniej.

– No już dobra, kimaj.

Była zadowolona, że Hart uwierzył jej na słowo i nie naprzykrzał się więcej.

 

Korzenny zapach mechatych kwiatów, okrywających zarośla, odurzał. Rozciągnąwszy się na miękkiej, już zrudziałej od słońca trawie, Lucy jakby zapomniała o tym, że pora już iść. Zupełnie nie chciało jej się wracać do osady, szykować jedzenia i wysłuchiwać nowin Harta. W ciągu kilku dni całkiem jej obrzydł, chociaż rozsądek podpowiadał, że za wcześnie się z nim rozstawać. Przecież nowy kochanek niczego nie obiecywał, spotykał się z nią po prostu z nudów, nie wiedząc co z sobą zrobić... Ale ona lubiła się z nim zabawiać.

Ich spotkania miały jakiś szczególny posmak grzechu, nieporównywalny z niczym. Miał nad nią władzę, ten Kobold. Przy nim Lucy jakby traciła rozsądek. Jego nieskrywany cynizm, zupełnie niewłaściwy młodości, przerażał ją i przyciągał. Ostra granica między Świętym a Złym dla niego była jak gdyby rozmyta... Kobold nie burzył się przeciw rasowym normom Trybunału, on po prostu nie brał ich pod uwagę. Chłopak znał życie Promienistych tak, jakby sam był jednym z nich. I jednocześnie wiedział prawie wszystko o Wyrzutkach, tych, którzy zdołali uniknąć stosu, ale byli pozbawieni prawa do życia wśród ludzi. Kobold mógł być przerażającym duchem i księciem z bajki w jednej osobie, ale nie nudnym skrybą, skazanym na rachowanie ciosów w roboczej osadzie.

Czy była zakochana? Tak, z pewnością, jej uczucie można było nazwać w ten sposób. Przecież nie brała od niego pieniędzy i przychodziła na pierwsze wezwanie, ryzykując ustabilizowane życie... A w imię czego? Lucy uczciwie starała się to zrozumieć, i nie mogła.

 

   – Masz ochotę na święto? Takie, o jakim żaden z poszukiwaczy nawet nie słyszał? – zapytał Lucy Kobold.

Słowa, rozpraszając słodki półsen, przypomniały jej, że czas wracać do rzeczywistości.

– Pewnie że mam! – uśmiechnęła się, wstając z trawy i wsuwając upuszczoną szpilkę w mocno spleciony węzeł włosów. – Tylko, miły, ja będę z innym mężczyzną. I cała osada zleci się na hulankę, nie tylko tacy, jak ty!

– Mylisz się, – przygryzając łodyżkę cienkiej trawki rzekł Kobold. – Ja nie pójdę do sztolni w dzień poświęcenia. To nabożeństwo – to ogromne głupstwo, cena za nie będzie zbyt wielka...

Lucy, głośno ziewając, przeciągnęła się.

– Daj spokój z głupimi proroctwami... Nie znoszę, kiedy nagle zaczynasz się mądrzyć. Bo sobie pójdę... Na zawsze. Sam będziesz sobie szukał rozrywki.

– Nigdzie nie pójdziesz, Sybillo, ode mnie nie możesz uciec, – z nieprzyjemnym uśmieszkiem powiedział młody człowiek. – Wiesz co? Dokładnie o północy będę czekał na ciebie na zakręcie drogi, która prowadzi do lasu. Pójdziemy na hulankę bożków, na starodawne pogańskie święto na cześć Duchów. Powietrznych, ziemnych, wodnych. A, zapomniałem...Jeszcze ognistych.

– Aha, marzy mu się! Ja wierzę w Świętego, noszę ciosy i przestrzegam praw...

– Które wam narzuca «Trybunał czystości»?

– Mam cię dość na dzisiaj, Kobold! – zauważyła Lucy z niezadowoleniem, wstając z ziemi.

– Nigdy nie miałaś ochoty złamać odwiecznego zakazu? Poznać jakiejś tajemnicy? – spytał chłopak, znów ją obejmując, żeby Lucy się nie wyrwała.

– Nie, nie miałam!

– A może to święto – to pretekst? Chcę być z tobą tej nocy, bo mało mi tych krótkich spotkań... Pójdziemy do starych ruin świątyni, gdzie będzie hulanka dla miejscowych, a potem schowamy się w gęstwinę...Ja i ty, tylko we dwoje, do rana... Zgódź się, Sybillo!

I Lucy... zapragnęła pójść.

– Ale przecież ja nie mieszkam sama, – powiedziała szybko, żeby od razu uciąć rozmowę na niebezpieczny temat.

– I co z tego? Przecież terlisk rośnie wszędzie. Narwij liści, zrób wywar i nalej, komu trzeba. Prześpi do rana, nie zauważy, że wychodziłaś...

– No tak! ? ja potem wcale nie wrócę?

– Dlaczego?

– Słyszałam o sabatach więcej, niż sądzisz!

Z lekka się uśmiechnął i, rozluźniając uścisk, wypuścił Lucy.

– Boisz się? Weź ze sobą cios-sztylet. Nieczysty nie lubi takiego oręża, prawda?

– ? kto mi go da, ten sztylet? Taki cios, który nadaje się na ostrze, kosztuje szalone pieniądze!

– No to pozostaje ci jedno: powierzyć mi swoje życie, – roześmiał się kochanek. – Przecież jeśli jestem Koboldem, to nie pozwolę skrzywdzić przyjaciółki, z którą przyszedłem. Zresztą, decyduj sama, już mnie męczy to namawianie...

I Lucy znów poczuła, że chce iść.

 

Tak i nie... Nie i tak... Nastrój Lucy kolebał się jak huśtawka, fruwająca w powietrzu w górę-w dół, w górę-w dół. Lot tej szalonej huśtawki zbijał ją z pantałyku, męczył, nie pozwalał dokonać wyboru, zdecydować się na coś. Uratowało ją przyjście Kessi, praczki.

– Hulanka bożków? To nasze tutejsze święto, – rzekła przyjaciółka, – które urządzają w lesie mieszkańcy pobliskich osad. Unikają poszukiwaczy, bo uważają wydobywanie kamieni-ciosów za największy grzech wobec duchów. To nie tajemne modły do nieczystego, tylko rozrywka. Muzyka, tańce, różne gry, libacja. I opowieści o duchach, żyjących w lesie. I starodawne pieśni. Ja też tam pójdę.

Lucy uwierzyła Kessi, przyjaciółki postanowiły pójść na hulankę we dwójkę.

 

Po powrocie z kopalni Hart wypił wywar z terlisku, narzekając, że Lucy leje za dużo wody do wina, i zachrapał. Lucy, spotkawszy się z Kessi w umówionym miejscu, poszła razem z nią ku zakrętowi, gdzie miał na nią czekać Kobold. Na myśl, że chłopak na widok dwóch kobiet nie zechce z nimi pójść, wewnątrz cała stygła. Lucy nie wiedziała nawet, czego bardziej się boi: znaleźć się wśród starych ruin w lesie czy wcale tam nie trafić. Tej nocy coś miało się stać!

Kochanek trochę się zdziwił, gdy zobaczył że Lucy nie nadchodzi sama, ale nie okazywał niezadowolenia. Kessi najwyraźniej się spodobał. „Przystojniak! – szepnęła do Lucy tak, żeby chłopak nie słyszał. – Udało ci się!” Fakt, że Kobold nie wzbudził w praczce mistycznych lęków, uspokoił ją. Kessi pewnie wiedziała, jak odróżnić człowieka od siły nieczystej.

Szli długo. Polana, do której doszli, okazała się niezbyt duża, a ruiny starodawnej świątyni przypominały stertę zwykłych kamieni, bezładnie przez kogoś usypaną. Nie wzbudzały ani strachu, ani radości. Kamienie jak kamienie! Gdyby nie obecność na polanie tłumu wystrojonych wieśniaków, Lucy nie uwierzyłaby, że ma się tu odbyć jakieś misterium.

Przy ogniskach, rozpalonych przy samych kamieniach, krzątali się jacyś ludzie, dźwięczała trąbka, piekło się mięso. Śmieszki, żarty, okrzyki, pieśni... Wszystko było zwyczajne, niczego nie można się było wystraszyć. Wpuszczono ich do kręgu, dano chleba, nalano wina, które od razu uderzyło do głowy. Wkrótce Lucy zupełnie przestała żałować, że przyszła. A potem zaczęły się tańce, Kessi przyłączyła się do korowodu. Lucy też chciała tańczyć, lecz kochanek powstrzymał ją.

– Spójrz na nich, – rzekł nagle, skinąwszy na wieśniaków. – Weselą się tu, nie myśląc że popełniają jakiś grzech. ? Trybunał Czystości chętnie skazałby ich wszystkich na zgubę za hulankę. Nieważne, że stary obrzęd stał się zabawą, zwykłym pretekstem, aby razem wypić, poszaleć, potańczyć...

– No i co? – ze zdziwieniem spytała Lucy.

– Wszystkie mowy o przeklętej krwi to dla tych chłopów puste gadanie. Nie wiedzą, że ludzie mają potrzebę tępić tych, którzy nie są jakoś tam do nich podobni. Dla nich zło – to grad, bijący w wątłe źdźbła zbóż, mróz, pomór bydła... I chcieliby jakoś sobie zjednać te duchy, które mogą pomóc. Pieśnią, tańcem, prostą ofiarą w postaci szkiełka, kawałka chleba, wstążeczki. Przecież Święty jest zbyt daleko i wysoko, takie rzeczy go nie wzruszają...

– Co nam do tego? – zauważyła Lucy z niezadowoleniem (bardzo chciało się jej tańczyć, a kochanek nie myślał o tym, najwyraźniej zamierzał mleć językiem.)

– Nic. Żyjemy, sądząc że jeśli przestrzegamy prawideł, to nic nas nie ruszy. Zrywamy kontakt z tym, który czymś się od nas różni, skazując go na śmierć... Czy to ważne, że to nasz przyjaciel, brat, ukochany, albo dziecko?...

– Co ty, upiłeś się? – przerwała mu Lucy (wydało się jej, że w tej długiej, niezbyt zrozumiałej tyradzie kryje się jakiś podstęp.)

– Cios jest znakiem, według którego odróżniamy swoich od obcych. To nasza obrona i nasze oręże... Cechy „satanos rubinos” – to tylko pierwszy etap w tym twardym systemie selekcji. Systemie, który nas odciąga od prawdy... Dziewięć szczególnych znaków obecności Zła i siedemnaście oznak Dobra... Szukaj ich w sobie i w innych, żeby świat stał się prosty i zrozumiały...

– Przestań pleść te bzdury! – przerwała mu Lucy. – I dość już picia, daj tu ten kufel!

– Lubisz złote monety? – jakby nie słysząc, spytał towarzysz. – Przecież lubisz? A czy mogłabyś podzielić monetę na dwie części tak, żeby u obu została tylko jedna strona? Bez drugiej? Nie da się, prawda? W życiu tak samo! Nie ma „brilliant soul” bez „satanos rubinos”. Są tym samym, jedno przechodzi w drugie... Potworów wcale nie ma tam, gdzie ich szukają, one są pośród Promienistych... Wszyscy nieskazitelnie piękni, wytworni, bardzo dobrze wychowani... Ciało i dusza są jak dwie strony jednej monety... Myślisz, że tu są prawdziwe sabaty? Kapłanki wymarłych kultów? Nie, wszyscy oni są w kręgu najwyższym, wśród „brilliant soul”, Promienistych... Młode dziewczęta, których wygląd może być wzorem wszystkich siedemnastu cech, których ród sięga korzeniami w głąb dawnych wieków...

Lucy nie zauważyła, kiedy Kobold zdążył się tak zalać, że sam przestał rozumieć swoje majaczenie. Nerwowy blask oczu, drżenie szczupłych rąk, pot, pokrywający skronie, wyraźnie dawały do zrozumienia, że był wytrącony z równowagi. Lucy nagle zapragnęła wrócić do osady, jednak zdawała sobie sprawę, że niełatwo będzie ciągnąć go przez las. „Dobrze jeszcze, że Kessi jest z nami, razem z nią będzie mi łatwiej” -mignęła przelotna myśl.

Chłopak wręcz nie mógł się już utrzymać na nogach.

– Chodź, usiądziemy, odpoczniemy trochę, – namawiała go Lucy. – Wszystko w porządku... Usiądziemy sobie razem... Tu, na korzeniu ... Posłuchamy, co tam śpiewa tutejszy chór...

Wśród fanfar rożków wykonywano jakąś pieśń o dzielnym bohaterze, któremu duchy żywiołów pozwoliły by przeżył życie po raz drugi, pamiętając wszystko, co mu się zdarzyło.

 

– Szczęściarz! Darowano mu marzenie wszystkich żyjących! Znów przyszedł na świat, wiedząc jak postępować! Znał każdy swój krok! Wiedział, kto przyjaciel a kto wróg! Wiedział, co z nim będzie jutro, co czeka go za rok! I znał swoją śmierć!

 

– Idiotyzm! – przez zęby rzucił towarzysz ścisnąwszy ramię Lucy.

– Nie, marzenie wszystkich – szybko odparła Lucy, nie wnikając zbytnio w sens tych słów.

– Gdyby tylko ten jołop, co wymyślił pieśń, pobył w jego skórze, zrozumiałby: nowe życie to nie prezent, a przytłaczający ciężar... Wiedza – to ogień, który wypala radość...Nie możesz już żyć tak, jak inni. Wiesz, ile kosztuje przyjaźń, miłość, wierność zasadom... Pamiętasz, że zapłatą za wierność jest szyderstwo i śmierć... Wszędzie kłamstwo, obłuda, dogmatyzm...I idziesz w świat, niosąc ciężar urazy do ludzi, wiedząc że najważniejszym prawem jest twój kaprys, twoja przyjemność, bo prawo i moralne normy – to wygodny parawan dla tych, którzy chcą tobą kierować, sami pozostając w cieniu...

Lucy zrobiło się naprawdę straszno... W mężczyźnie, siedzącym obok niej, nie zostało już nic z młodego chłopaka, tak pociągającego Lucy. Obok niej był dziwny, obcy, rozzłoszczony na świat... Człowiek?

– Może ty naprawdę jesteś Koboldem, duchem kopalni? – słabym głosem cicho spytała go Lucy, czując jak serce w niej opada, zamieniając się w zimną grudkę lodu.

– Nie nazywaj mnie Koboldem, jestem człowiekiem, – uśmiechnął się mężczyzna, nie patrząc na Lucy. – Takim samym, jak ty. Po prostu wiem to, czego nie powinienem wiedzieć...

– Ja... Nie wierzę ci, Koboldzie.

– Edgar... Mam na imię Edgar.

– Po coś mnie nabierał że jesteś duchem kopalni?

– A tak sobie... Miałem ochotę zagrać w dwie gry: w miłość Kobolda do dziewczyny i...

Edgar nagle zamilkł.

– A kto to jest Sybilla? – zapytała Lucy, czując, jak jego ręce łączą się w mocny pierścień wokół jej talii.

– Zapomnij lepiej o Sybilli, to jest... Potwór pod maską Promienistej. Ty jesteś inna. Ty jesteś dobra, Lucy? I ja ci się podobam? Chcesz znowu być ze mną? Tutaj, w lesie?

Lucy wcale nie chciała. Pragnienie, które wcześniej pchało ją do Kobolda, zniknęło. Nie wierzyła ani w jedno słowo Edgara, bała się go jeszcze bardziej, niż przedtem. W tej chwili Lucy wiele by dała za to, żeby wszystko to było tylko strasznym snem, a ona spałaby w swojej izbie, z Hartem. Byli jednak pośrodku hałaśliwego tłumu.

– Chodźmy, Lucy, – powiedział Edgar, mocno obejmując ją w talii. – Chodźmy do lasu.

Stał na nogach bardzo mocno, jakby zupełnie wytrzeźwiał. Zresztą, czy rzeczywiście był tak pijany, jak jej się zdawało? A może po prostu udawał? Grał kogoś? Chciał się o czymś przekonać? Lucy, zrozumiawszy że nie może uciec, uległa.

– Ostatni raz! Byle tylko wrócić żywą do osady! To nie Kobold, to wariat! – przemknęło jej przez głowę, kiedy Kobold poprowadził ją w gęstwinę. – I niech Święty ma mnie w swojej opiece!

 

– Powiedz, Lucy, chcesz wrócić do dużego miasta? Mieszkać we własnym domu? Mieć konie i karetę? Służące? – spytał Edgar, gładząc jej biodro.

– Ja? Chcę. Trzeba być głupcem, żeby nie chcieć – obojętnie odezwała się Lucy.

Jej strach nieco ucichł, ale i radości nie było. Coś uciekło, zginęło, rozpłynęło się po niedorzecznych wynurzeniach kochanka. Przestał niepokoić, stał się takim, jak wszyscy inni mężczyźni, których znała. Tej przeklętej nocy tak ją wykończył swoją namiętnością, że Lucy nie mogła na niego patrzeć.

– Masz jakieś pieniądze? – spytał Edgar.

– Pieniądze? Skąd? – ziewnąwszy, obojętnie rzuciła Lucy, chociaż wewnątrz cała się sprężyła Pytanie nie podobało się jej. Bardzo.

– Kup za nie ciosy. Za wszystko. Ile dasz radę. Do dzisiejszego wieczora. Lepiej grube kamienie, niż okruchy... Niedługo będą za nie dawać szalone pieniądze. Po przyjeździe do stolicy zyskasz dziesięć razy więcej, niż włożysz.

– Aha! I tak się będę krzątać wkoło tego majątku! Nic innego nie mam do roboty, – mocno zirytowana odparła Lucy.- Skąd żeś się nagle tak zatroszczył o to, jak mam wydać moje grosze?

– Dobra, nie wydawaj. Ale potem nie żałuj, – powiedział Edgar drwiąco, wstając z ziemi. Chodźmy, póki się całkiem nie rozwidniło, bo się spostrzegą. Zdaje się, nie mieszkasz sama?

Kiedy Lucy wróciła do domu, Hart jeszcze spał (wywar nie zawiódł.) Pospiesznie się rozebrawszy, położyła się do łóżka, ale sen nie przychodził. Ciosy... Dlaczego Edgar jej to powiedział? Po co one Lucy? Jak je sprzedawać? I komu? Pieniądze – to zawsze pieniądze, a kamienie... Przecież za nie można dostać w łeb! Dlaczego Edgar poradził jej tak postąpić? Czego on od niej chce?

Nagle postanowił dalej z nią żyć? Założyć prawdziwą rodzinę, wychowywać dzieci? Ona go nie kocha, ale legalne małżeństwo lepsze jest od życia na kocią łapę... Piśmienny mąż lepszy od prostego robotnika... No i posiada cechy rasy wyższej... Oczywiście, chłopczyna stuknięty, ale Lucy szybko mu rozjaśni w głowie...Jak mu urodzi piątkę dzieciaków, to chłopak zapomni o wymądrzaniu się! Trzeba sprzedać ciosy tym, którzy zapłacą za nie odpowiednią cenę, i od razu kupić sobie dom z ogrodem... A męża wyposażyć w zamożny kupiecki sklep! Albo nie, znajdzie sobie posadę pisarza u kogoś z „brilliant soul”... A najlepiej, jeśli Edgar zdoła przebić się tam, do Trybunału Czystości. Wyrósł przy świątyni, uda mu się ... ? nuż...

A może on nie chce się ożenić z Lucy? A nuż Edgar umyślił ograbić ją albo wręcz zamordować, żeby zabrać kamienie? Cały worek złotych monet u pisarza z kopalni? Dziwne i podejrzane! Trochę kamieni? Normalne! Ten, kto jest blisko kopalni, nie może nie kraść. Tak, wszystko sobie przeliczył, podły Kobold! Ale Lucy nie jest głupia, nie pozwoli...

Myśli zaczęły jej się plątać. Jeszcze trochę – i Lucy zasnęłaby, ale Hart zaczął się wiercić i trzeba było wstawać. Grzejąc na maleńkim piecyku jedzenie, ścieląc pościel, sprzątając naczynia, Lucy nie myślała o tym, co robi. Później, idąc do roboty do karczmy, sama nie zauważyła, jak skręciła na dróżkę, wiodącą w las. Dopiero przy jamce z pieniędzmi Lucy oprzytomniała.

– No cóż, przed losem nie uciekniesz, – szepnęła, wyjmując cenny woreczek i ...

Zrobiła tak, jak radził Edgar. Klnąc samą siebie, poszła jednak do sklepiku przy magazynie, kupiła jeden cios rozmiaru małego palca, jeszcze dwa mniejsze i kupkę taniutkich okruszków, pokruszonych, drobnych kamyków. Po powrocie do domu, Lucy wszyła trzy kamienie w rąbek halki. Purpurowe okruszki przesypała do wąskiego woreczka, który podszyła do stanika, w miejscu mocowania sznurówki. Skończywszy, poczuła wielkie osłabienie (dała o sobie znać bezsenna noc)

– Odpocznę odrobinę i pójdę do karczmy, – ociężale przemknęła ostatnia myśl, zanim głowa dotknęła poduszki, i Lucy runęła w otchłań beztroskiego snu.

Obudził ją gwałtowny wstrząs, łóżko dosłownie podskoczyło. Jeszcze nie całkiem rozumiejąc, gdzie jawa a gdzie sen, Lucy usiadła. W izbie wszystko było jak zwykle, jedynie naczynia, stojące poprzednio na półce, rozsypały się po podłodze.

– Co się dzieje? Kto tu jest? – głośno krzyknęła Lucy, jednak nikt nie odpowiedział, była w domu sama.

Ogarnęła ją trwoga. Poprawiwszy ubranie i włosy, pospiesznie wyszła z domu. Wokół było cicho. Zresztą, sądząc według słońca, poszukiwacze byli jeszcze w kopalni.

– A ja powinnam być w karczmie, – pomyślała Lucy. – Żeby tak zaspać!

Karczma była zamknięta. Miedziany, ciężki zamek zdziwił ją jeszcze bardziej, niż zupełny spokój pustych domków.

– A to co znowu? – zastanawiała się, patrząc z zakłopotaniem na drzwi, póki nagle nie doszło do niej, jaki to był dzień.

Duchowieństwo Trybunału od rana miało święcić kopalnie. Hart przecież nie raz opowiadał o sprzedaży!

– Od rana w szybie będzie nabożeństwo, potem pójdziemy wydobywać poświęcone ciosy, a wieczorem -święto.

A Lucy wszystko przespała! Nie, oczywiście, nie wszystko, święto było jeszcze przed nią, ale miała też ochotę rzucić okiem na kapłanów Trybunału, wystrojonych w aksamit, chciała usłyszeć modlitewny chór, sławiący Świętego, dotknąć świętej kuli na jedwabnym sznurku... Kulę tę wyjmowano dosyć rzadko, podczas szczególnie ważnych nabożeństw. Uważano, że jeśli prosty człowiek jej dotknie, to Święty ochroni i oczyści jego duszę. Lucy przez całe swoje życie widziała kulę tylko dwa razy, ale sądziła, że powinni ją przywieźć do kopalni.

Było już zbyt późno, ale Lucy postanowiła pójść do szybu. Może uda się dowiedzieć czegoś ciekawego?

 

Szum tłumu, krzyki, jęki niezbyt przypominały świąteczny gwar...

 

– Tąpnięcie! Wszystkich zasypało...

– Po takim wstrząsie nic dziwnego...

– Jak sięgnę pamięcią, to jest pierwszy raz...

– Nie trzeba im było tam leźć... Nawet jeśli skały są święte, to nieczyste, które żyje w kopalniach, nie lubi modlitw...

– Teraz już się do nich nie dostaniesz... Nie da rady się tam przebić...Cały szyb zasypany... Zupełnie...

– Niemożliwe!... Tak nie może być!...

– Sami sprawdźcie...

 

Każdy mógł pojąć, że stało się nieszczęście. Przeciskając się przez ten tłum, Lucy nie wiedziała nawet, kogo wypytywać, ale oderwane repliki pomogły jej stopniowo zrozumieć, jak się to wszystko stało.

Z rana, kiedy Lucy spała, wszyscy zebrali się przy szybie. Najpierw było wspaniałe nabożeństwo dla tych, którzy przyszli do kopalni. Następnie Trybunał, a ściślej trzej głowni kapłani, zaczęli opuszczać się na dół. W ich ślady poszła grupa najlepszych robotników, wybranych, aby wyciągnąć na górę pierwsze ciosy, wydobyte dla Trybunału. Krążyła dziwna pogłoska, że znajdą olbrzymi cios, taki jaki się nie trafia, wielki jak stół z oberży. Zejście w dół poszło łatwo, ale gdy zaczęło się nabożeństwo w sztolni, ktoś posłyszał huk... Górnicy, którzy wiedzieli czym to grozi, próbowali powiedzieć, że ten huk – to zły znak, ale kapłani Świętego nie chcieli ich słuchać. Robotnicy wcale nie pragnęli zostać oskarżeni o herezję i związki z nieczystym, ale ktoś ostrożnie odczołgał się w tył i zaczął wspinać się ku powierzchni... Kiedy posypały się kamienie, wyrwali z kopalni, nie myśląc o potędze bóstwa ... Potem zadrżała ziemia. Zadrżała tak, jak nigdy dotąd, i sztolnia runęła. Cała! Z góry na dół! Ludzie z kopalni powtarzali: „Odgruzować zawalisko?! Kamienie zaczęły się sypać na samym dole... Nie da się przebić przez warstwę takiej grubości!”

Rozumie się, że ktoś już się opuścił kilka metrów w dół i bezskutecznie próbował przebić się przez skalne grudy... Niesiono kilofy, kubły na drobne kamienie, młotki... Odmowa przebijania się w głąb była niebezpieczna, «Trybunał» nie darowałby tego, ale ludzie nie wierzyli, że ich wysiłki pomogą...

 

– Wszyscy nie żyją, ci co byli w dole...

– Nie przebijemy się...

– Tak, koboldy chyba nie oddadzą tych, którzy śmieli zagrażać im modlitwą do Świętego...

– A przecież z trzech kopalń – ta jest najlepsza, tamte dwie dają tylko czwartą część kamieni...

 

Lucy nagle poczuła zimny dreszcz.

– Edgar wiedział ... Wiedział, że kopalnia ma runąć... Znał nawet czas katastrofy... Edgar brał udział w tym, co się stało! – przeleciało przez głowę. – Musi mi wszystko wyjaśnić! Tylko gdzie ja go znajdę?

Lucy z ogromnym trudem zaczęła wydobywać się z hałasującego głośno tłumu. Wiedziała, gdzie jest główny magazyn ciosów. I trudno jej było sobie wyobrazić, żeby tam nie było straży. Nie odważyliby się porzucić skarbu, żeby pójść popatrzeć, co się dzieje przy kopalni... Możliwe, że Edgar jest tam, z nimi... Przecież nie lubił tej «zbieraniny», jak z pogardą nazywał wszystkich poszukiwaczy...

 

Lucy w żaden sposób nie chciano wpuścić do magazynu.

– Jaki znów Edgar?... Ach, kobold? Rachmistrz? Rachmistrz jest na miejscu!... Do niego? A po co? ... A może lepiej opowiesz, przyjaciółko, co tam się dzieje, przy kopalni?

Jednak Lucy się udało, wpuścili ją. Strażnik odprowadził ją do jakichś drzwi i dosłownie wepchnął do środka.

– Jakaś ślicznotka do ciebie, pisarzu! – ryknął, i człowiek za stołem podniósł głowę, ze zdziwieniem patrząc na wchodzącą.

Lucy trochę się speszyła. Potrzebny jej był Edgar, wcale nie ten chłopak, ściskający pióro w poplamionych palcach. Wyglądał na starszego, niż jej przyjaciel. Lucy od razu spostrzegła błyszczącą wysypkę pryszczy na chorobliwie bladej twarzy. (Taki kolor często występuje u tych, którzy prawie nie wychodzą na powietrze.) Krótkie, ciemne włosy pisarza były dość tłuste, a wyraz małych oczu nieufny, a jednocześnie wyniosły. Spojrzał na nią tak, że poczuła się jak uprzykrzona mucha, która bez pozwolenia wlazła do jego kałamarza.

– A gdzie... Gdzie Edgar? – zapytała go Lucy.

Chłopak najwyraźniej nie zrozumiał pytania.

– Jaki znów Edgar? – spytał bynajmniej nie kryjąc irytacji i mierząc ją lodowatym wzrokiem.

– Kobold!

Siedzący za stołem poczerwieniał nagle tak, że nawet pryszcze znikły.

– Ach ty, dziewucho! Też sobie pozwalasz?! Czytać się lepiej naucz, a potem przezywaj! Ja przy świątyni byłem najlepszy ze wszystkich! Ja was jeszcze nauczę, bydło, wyzywać mnie od nieczystych! Widzisz ją, znalazła się żartownisia!

– Ja nie do ciebie... To nie ma z tobą nic wspólnego. Ja szukałam innego... On mi mówił, że... Powiedz mi, jest tu jeszcze ktoś oprócz ciebie? Jest inny pisarz? – ochrypłym głosem spytała go Lucy.

– Tylko mnie jednemu przypadł zaszczyt prowadzenia rachuby ciosów, – wyniośle odparł chłopaczek.

– Znasz pięć krojów pisma i trzy języki?

– Rozumie się!

– Masz dziewiętnaście lat?

– Tak, dziewiętnaście.

– Ciebie... To znaczy, że to ciebie nazywają Koboldem?

Chłopak znów poczerwieniał i naprężył się.

– Przepraszam, nie chcę cię obrażać – bardzo szybko powiedziała Lucy. – Po prostu... Jak widać, jeden z naszych robotników postanowił mnie oszukać, podając się za ciebie... Uwierzyłam. Wybacz mi... Pójdę już, dobrze? Nie złość się na mnie....

 

...Jeden z naszych robotników...

Lucy wiedziała, że to kłamstwo. Edgar nie mógł być poszukiwaczem. Ręce, postawa, niezbyt potoczna mowa, niezwykły, trochę budzący lęk wygląd, w którym zmieszały się cechy różnych ras...

Kim on był, ten nieznajomy, który przypadkiem wszedł w jej życie? Być może spadkobiercą jednego z właścicieli kopalni, który przyjechał aby sprzedać «Trybunałowi» swoją część i zapomnieć o jakiejś tam dalekiej Sybilli? Przecież Hart nieprzypadkowo jej powiedział: „chłopczyna!”. Ale dziedzic z miasta, kim by nie był, nie mógł wiedzieć o strasznym tąpnięciu, a Edgar... Wiedział. Wiedział, że sztolnię zasypie. Nie darmo kazał jej kupić ciosy! Czyli że jednak jest koboldem, duchem kopalni?

– Jestem człowiekiem, jestem taki jak ty! – powiedział jej ostatniej nocy. – Po prostu wiem to, czego nie powinienem wiedzieć...

Człowiek nie mógł spowodować tąpnięcia... Człowiek nie mógł wiedzieć, że nabożeństwo spowoduje zawalenie szybu. I człowiek nie milczałby, wiedząc o śmiertelnym niebezpieczeństwie. Skoczyłby w ogień, ale nie dałby duchownym opuścić się na dół i paść ofiarą nieczystego!

Jestem człowiekiem!

Zostawał jeden wariant, który wyjaśniał jeśli nie wszystko, to wystarczająco dużo. Edgar – to nieślubny syn kogoś z kasty „brilliant soul” i... Jeden z tych, którzy nie powinni byli żyć, bo samym faktem swoich narodzin obalał główne prawo „Trybunału” – zakaz mieszania ras. Zdołał przeżyć i, przystosowawszy się do świata, uniknąć stosu i miecza. Ale przeklęta część krwi Wyrzutków, „satanos rubinos”, pokonała Światłość, dając chłopakowi możność opanowania czarnej magii... Kiedy jej mówił o kapłankach z rasy Promienistych, służących nieczystemu, prawdopodobnie myślał o własnej matce.

To przypuszczenie wydawało się w pełni uzasadnione, i Lucy ogarnął strach. Celem przeklętej rasy jest przedłużyć ród, zmieszać swoją krew z ludzką, aby urodził się następca, który będzie kontynuował czary ... Każdy przypadkowy kontakt kończy się narodzinami nowego monstrum, a Lucy nie raz i nie dwa była z Edgarem. A już ta ostatnia noc na przeklętej hulance...

Na myśl o straszydle, rozwijającym się wewnątrz niej, Lucy omal nie straciła przytomności.

– Nie! Za nic! – przemknęło jej przez głowę. – Zabiję się, ale nie urodzę!

I, jakby w odpowiedzi na protest, Lucy nagle poczuła gdzieś nisko dziwne szarpnięcie... Głowa opadła, na skroniach wystąpił pot i ...

– Chwała Świętemu, – przyszła myśl pełna ulgi. – Pomyliłam się, dziecka nie będzie!

Przysiadłszy na korzeniu, próbowała opanować nieprzyjemną słabość, dojść do siebie.

– Udało mi się... Ale w takim razie po co były te spotkania? – pomyślała Lucy. – Dlaczego on do mnie przychodził? Czego teraz powinnam się bać? Jakiego podstępu oczekiwać?

Nie wiedziała. Tąpnięcie zabrało ludziom życie, ale tak już nie raz bywało. Wcześniej ginęli robotnicy, teraz zasypało tych, którzy postanowili poświęcić kopalnie. Straszne? Okrutne? Potworne? Tak. Ale czym to grozi jej, zwykłej służącej z karczmy? Niczym. A poza tym, oni sami poleźli tam ze swoimi modlitwami...

Myśl była bardzo buntownicza, bluźniercza, i Lucy wzdrygnęła się.

– Ten, kto poważy się wpuścić w swe życie istotę z krwią „satanos rubinos”, będzie przeklęty na wieki. Ściągnie na siebie wszystkie możliwe klęski i śmierć...

Te słowa Prawa znał każdy, i Lucy, jak wszyscy inni, uważała że to prawda. A teraz, siedząc na korzeniu, nagle po raz pierwszy zapytała siebie – dlaczego?. I nie znalazła odpowiedzi. Edgar, Kobold, nie zrobił jej nic złego, on jej pomógł tak, jak nikt spośród zwykłych przyjaciół (Wiedziała, ile jest warte tych parę kamyczków po zawaleniu się kopalni.)

Jaka to różnica, kto podpowiedział jej zakup ciosów? Jej, Lucy, zwykłej dziewczynie, takiej samej jak setki innych. Czy ten audytor, do którego Lucy poszła przeszło dwa lata temu, zechciał jej pomóc? A tłum kmiotków, pożądliwie czekających na sprzyjającą chwilę? Przecież im także było bez różnicy, jak ona będzie dalej żyła. Znalazł się jeden, który dał dobrą radę, i bardzo dziękuję! Nieważne, kim on jest. Koboldem? No i dobrze, niech będzie Kobold, duch kopalni. A Święty dałby bogactwo?

Lucy nie pragnie kontaktu z siłą nieczystą, jednak ani trochę nie żałuje tego, co się zdarzyło. Uciekając z domu wiedziała, po co łamie zwyczajowe normy. Lucy miała cel, a teraz go osiągnie. Skoro są kamienie, to będą i pieniądze.

  – Nieważne, za jaką cenę?

 To pytanie mógł zadać Lucy w sprawiedliwym gniewie każdy, kto wchodził w skład „Trybunału”. Wcześniej wzbudziło by ono skruchę, przerażenie i współczucie dla samej siebie. A teraz groźne pytanie wywoływało tylko irytację. Zrozumiawszy, że nie urodzi istoty, za którą mogą ją stracić, Lucy nagle przestała się bać sądu Trybunału.

  – Za zupełnie zwykłą cenę! – mogłaby odpowiedzieć audytorowi. – Nikogo nie ograbiłam ani nie zabiłam. I jestem tą samą Lucy, którą byłam. No, komu wyrządziło zło to spotkanie? Mnie? Ja tak nie uważam. I mam gdzieś to, co wy powiecie! Najważniejsze – że można zacząć żyć normalnie. Otóż to!

... tą samą Lucy... Zrozumiała, że kłamie. Niemożliwe, żeby została taka, jaką była, po przeżyciu niezwykłego spotkania. Przypadkowo, a może celowo, Edgar zmusił ją aby inaczej spojrzała na dobrze znany świat.

 

Lucy odeszła z osady sama, nic nie mówiąc Hartowi. Nie wierzyła, że razem z nim będzie lepiej. Jego obietnica „wspólnego puszczania forsy” wydawała się jej czczym samochwalstwem. Zbliżając się do miasta, Lucy nie wiedziała, że ciosów teraz wcale nie ma. W dwu pozostałych kopalniach w ogóle niczego nie znaleziono, jakby straszny podziemny wstrząs unicestwił drogocenną żyłę. Próby znalezienia pokładów ciosów, podejmowane przez niektórych, zakończyły się całkowitą klęską.

Legenda o strasznym tąpnięciu żyła bardzo długo, jednak historia Lucy nie została w nią włączona. Kogo interesuje, z kim spotykała się przyjaciółka poszukiwacza i dlaczego nagle postanowiła kupić w sklepiku kamienie? I tak ich jest za dużo, dziewcząt, myślących tylko o tym jak się wystroić i nie przestrzegających zasad... A przecież o spotkaniu rachmistrza ciosów, który zszedł do szybu, z duchem kopalni nie raz wspominali w balladach. Jak można pominąć taką atrakcję, jak opowieść naocznego świadka?

 

 – Widziałem! – krzyczy. – Widziałem te oczy!  

 

28.08.2000.

 

tłum. Grażyna Czartek

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Agurkiewicz
Tomasz Agurkiewicz
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Tomasz Bąkowski
Shigor Birdman
Ryszard Bochynek
Dawid Brykalski
Dawid Brykalski
Charms
Sebastian Chosiński
Paweł Ciemniewski
Paweł Ciemniewski
Gregorio Cortez
Gregorio Cortez
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Łukasz Dylewski
Mateusz Dymek
Ryszard Dziewulski
Ryszard Dziewulski
Piotr Ferens
Michał Fijał
Michał Fijał
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Jurij Gawriuczenkow
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Jakub Gruszczyński
W.Grygorowicz
Agnieszka Hałas
Agata Hołuj
Agata Hołuj
Agata Hołuj
I.Ilf i J.Pietrow
I.Ilf i J.Pietrow
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Maciej Jesionowski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Daniel 'Beesqp' Jurak
Daniel 'Beesqp' Jurak
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Irena Juriewa
Irena Juriewa
KAiN
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Tomasz Kolasa
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Marcin Korzeniecki
Rafał Kosik
Kot
Kot
Kot
Kot
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska

Archiwum cz. II
< 76 >