Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Kot Literatura
<<<strona 90>>>

 

Darz Bór

 

 

Opowiadanko to miało być w założeniu skrzyżowaniem splatterpunka z political fiction. Jak wyszło – sami oceńcie, ale jeśli nie opublikujecie zawsze będę mógł się pocieszać, że to z powodu ciągle jeszcze dużej władzy czarnych w naszym państwie ;-)

 

 

 

 

Zbliżał się wieczór. Robert skulił się pod ścianą mieszkania, znajdującego się na trzecim piętrze w niewykończonym bloku przy ulicy Św. Jadwigi 17. Siedział i chuchał w zmarznięte dłonie. Przez otwór okienny wpadał zimny, wczesnowiosenny wiatr i wysysając z Roberta ciepło, wylatywał na klatkę schodową. Już od dwóch tygodni Robert spędzał tutaj po czternaście i więcej godzin dziennie, obserwując mieszkającą w bloku naprzeciwko emerytowaną nauczycielkę Barbarę Dąbkowską. Zbierał wszelkie dane, jak godziny wyjścia na miasto, stałe trasy, przyzwyczajenia. Musiał ją dobrze poznać, gdyż tylko to gwarantowało sukces polowania. Oczywiście mógł dopaść ją gdzieś w parku czy na ulicy, ale nie byłoby to tak przyjemne, a ze względu na przypadkowych świadków, dużo bardziej ryzykowne.

Nie, Robert preferował długie oczekiwanie, dokładne zbieranie informacji i wreszcie szybką akcję bez niepotrzebnego ryzyka. A gdzie może być bezpieczniej, niż u niej w domu? Pani Dąbkowska mieszkała sama, mąż umarł dwa lata temu, a dzieci wpadały w soboty lub niedziele, zajęte własnym życiem. Cierpliwa obserwacja, połączona z dyskretnym wywiadem, dała znakomite wyniki i właśnie dziś nadszedł czas, by wykorzystać zgromadzone informacje.

Dzięki kierunkowemu mikrofonowi podsłuchał, jak w trakcie rozmowy z sąsiadką, spotkaną przed wejściem do budynku, emerytka skarżyła się, że w łazience cieknie jej woda, a hydraulik nie zjawia się już drugi tydzień. Trudno o lepszą okazję – sama otworzy mu drzwi i zaprosi do środka, a wtedy już będzie za późno. Nawet, jeśli zdąży krzyknąć, to i tak nikt nie przyjdzie jej z pomocą – zbyt często zdarzały się teraz takie przypadki i raz, że wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, a dwa, że nikt nie chciał oberwać. Za kogo? Za jakiegoś gówniarza, który nie miał dosyć oleju w głowie, żeby się uczyć, albo za jakiegoś dziadygę-sklerotyka? Przecież eliminacja takiego darmozjada automatycznie poprawiała los ciężko pracujące reszty.

A wszystko dzięki ustawie antyaborcyjnej i tego, co z niej wynikło. Dzięki niej przezwyciężono kryzys gospodarczy, ciągnący się od początku lat osiemdziesiątych – bezrobocie stało się czymś zupełnie nieznanym, a Polska stała się krajem dobrobytu o jednym z najwyższych dochodów na głowę. Robert uśmiechnął się na wspomnienie dawnych czasów, kiedy to tacy jak on musieli się ukrywać w strachu, że w najlepszym wypadku resztę życia spędzą w więzieniu lub szpitalu dla obłąkanych. Teraz nawet mają swój klub, gdzie mogą w spokoju wymieniać doświadczenia, a policja patrzy na to przez palce.

Robert uniósł się nieco i zerknął na blok naprzeciwko. W niektórych oknach zapalały się pierwsze światła, ale te najważniejsze pozostawały ciemne. Może już przyszła, ale postanowiła oszczędzać prąd? Robert zaczął żałować, że zabrał już cały sprzęt ze stanowiska obserwacyjnego. „Przydałaby się chociaż najmarniejsza lornetka” – pomyślał. Ale policjanci pewnie domyślą się, że ktoś ją obserwował i zarządzą rutynowe przeszukanie wszystkich dogodnych ku temu miejsc, więc nie będzie mógł tu wrócić jeszcze przez jakiś czas.

Powrócił do wspomnień, całą siłą woli tłumiąc drżenie na myśl o rozkoszy, jakiej dozna dzisiejszego wieczora. Taak, warto było poświęcić urlop dla tej chwili. Zresztą już od kilku lat wykorzystywał w ten sposób wszystkie wolne dni i nigdy tego nie żałował. Podniósł się i ponownie popatrzył na blok naprzeciwko. Okna pani Dąbkowskiej pozostawały ciemne. Zaczął chodzić w kółko przytupując i wykonując różne wymachy dla rozgrzewki. Kto wie, może będzie próbowała się bronić? Wtedy zesztywniałe mięśnie to ryzyko śmierci. Niewielkie, bo to przecież staruszka, ale jednak.

Co kilka minut podchodził do okna i sprawdzał, czy już przyszła. Wspomnienia nadpłynęły same. Ustawa antyaborcyjna wprowadziła oficjalny podział na dwie kategorie ludzi: jedną stanowili ci, którzy mieli szczęście się urodzić – ich zabicie kosztowało kilkanaście lub więcej lat więzienia, oraz tych, którzy nie zdążyli opuścić macicy – dwa lata za eliminację z grona żywych. Reszta była kwestią czasu – wkrótce wprowadzono specjalną kategorię dla emerytów i rencistów – półtora roku za zabicie. W końcu żyją na koszt społeczeństwa, nie dając nic z siebie, a wysysając z budżetu niebogatego w końcu państwa, niczym pasożyty, środki potrzebne na budowę i utrzymanie np. szpitali dla tych, którzy pracowali nadal.

Wyższą przydatność płodu argumentowano tym, że z niego może rozwinąć się ktoś, kto jeszcze się przysłuży społeczeństwu, a taki emeryt ma raczej wszystko za sobą. A jeśli nie wyrośnie na nikogo przydatnego? Już w podstawówce można było uzyskać obniżenie współczynnika przydatności dla ucznia, który się zbytnio opuszcza w nauce. Robert pamiętał, jak postanowił spróbować takiego małolata. Poprosił znajomego nauczyciela o wskazanie i usłyszał, że jest taki o współczynniku dwa i pół (mierzonym w latach wyroku za zabicie), ale nie wykazuje poprawy i, jeśli się wstrzyma jeszcze dwa miesiące, to na radzie pedagogicznej postara się go jeszcze obniżyć. Słowa dotrzymał, a pozostali nauczyciele dołożyli gówniarzowi tak, że spadł do jednego roku.

Wtedy jakby coś zaczął rozumieć, nie wychodził na dwór, tylko się uczył, drogę do szkoły i z powrotem przebywał biegiem, ale dla niego już było za późno. Zanim zwołano specjalną radę (do której nikt się zbytnio nie spieszył, bo wszyscy mieli już dość tego gnoja i postanowili, że będzie znakomitym przykładem dla innych), Robert zaatakował. Odczekał kilka tygodni, żeby chłopak się przyzwyczaił i przestał bać, po czym zaczaił się na niego w kępie krzaków, które tamten codziennie mijał, wracając ze szkoły. Dopadł go, pamiętał jak dziś, w czwartek, gdy lekcje w szkole kończyły się wyjątkowo późno. Było rzeczywiście wspaniale, ale nie powtarzał więcej ataków na dzieci. Znał takich, którzy zawsze czatowali w okolicach szkół, tylko na takich zaburzonych i zahamowanych emocjonalnie, ale czasem nie było to bezpieczne. On sam wolał emerytów.

Wkrótce po wprowadzeniu dodatkowych kategorii ludzi pogłowie osób starszych znacznie spadło. Praca nauczycieli również stała się dużo lżejsza – dzieci nie odważały się pyskować na lekcjach i uczyły się dużo pilniej; w końcu żadne nie chciało mieć obniżonego współczynnika. Ciekawe, że zmieniła się również obyczajowość uczniów – ci, którzy mieli najlepsze stopnie, nie byli już pogardliwie nazywani kujonami, ale chodzili dumni jak pawie, że mają taki sam współczynnik przydatności, jak dorośli.

Zaraz też poprawiła się stopa życiowa pozostałej części społeczeństwa. I nie dziwota – w ciągu roku z budżetu odeszła prawie połowa rent i emerytur, a polowania stały się znacznie trudniejsze. Robert uśmiechnął się na wspomnienie swojej teściowej, która była jego pierwszą ofiarą. Nie dotarło do niej prawdziwe znaczenie tego, co się działo i pozostała pyskatą, wredną babą, wtrącającą się we wszystko. A może myślała, że Robert jest już tak wytresowany, że nic jej z jego strony nie grozi? Wtedy zasmakował tego po raz pierwszy i stwierdził, że do tej pory nie żył naprawdę. Zaraz też rozstał się z żoną, bo ktoś taki mógł tylko zawadzać – prawdziwy łowca to samotnik. A teściowe z kawałów odeszły w przeszłość – teraz każda starała się być jak najmilsza, a te, które były zbyt uparte, wyeliminował dobór naturalny. Fakt, że zagrożone grupy społeczne stały się dużo ostrożniejsze, ale stanowiło to utrudnienie tylko dla prymitywów, napadających bezpośrednio na ulicy pod wpływem nakazu chwili, nie dla Roberta, który każde polowanie poprzedzał staranną obserwacją i perfekcyjnym planowaniem.

I oto nadszedł właściwy moment na rozpoczęcie akcji. Przed blokiem pojawiła się pani Barbara, drepcząc z siatką pełną zakupów. Zapadał zmrok i kobieta rozglądała się czujnie, gotowa zapewne w każdej chwili użyć gazu obezwładniającego lub czegoś w tym rodzaju. „Spokojnie, spokojnie. Nie umkniesz mi” – pomyślał Robert i nieświadomie rozciągnął usta w zimnym uśmiechu. Na dole pani Barbara nerwowo szukała w torebce klucza od klatki, by wreszcie znaleźć go i z widoczną ulgą zniknąć w jej bezpiecznym wnętrzu. Robert postanowił odczekać jeszcze pół godziny, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Każde wahanie z jej strony to kilkanaście sekund dłużej przed klatką, gdzie ktoś mógłby go zobaczyć. Spokojnie obserwował, jak staruszka weszła do kuchni i wypakowała zakupy z siatki, po czym zabrała się za robienie wczesnej kolacji.

Tymczasem na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy i zrobiło się jeszcze zimniej. Robert wykonywał coraz energiczniejsze ruchy dla wykrzesania ciepła ze sztywniejących mięśni, ale twardo postanowił wytrwać te pół godziny, które sobie wyznaczył. Wiedział, że zbyteczny pośpiech może zniweczyć wszystkie przygotowania i skazać go na dodatkowe parę tygodni, zanim pojawi się następna okazja. Dla zabicia czasu po raz kolejny dokładnie obejrzał otoczenie, czy nie zostawił jakichś śladów, posprzątał to, co wydało mu się niezbędne i rozsypał kurz, żeby wyglądało, jakby nikogo tu nie było od dawna.

Miał nadzieję, że policja, jak zwykle w takich przypadkach, nie będzie się zbytnio przykładać do śledztwa. Co innego, gdyby miała w rodzinie jakiegoś funkcjonariusza, ale chyba sprawdził wszystko wystarczająco dokładnie. Ostatnie spojrzenie na okna przyszłej ofiary i zdecydował, że już czas. Zszedł ostrożnie nieotynkowaną klatką schodową po pozbawionych poręczy schodach, po raz ostatni poprawił specjalnie wymiętą kurtkę i skierował się w stronę trzeciej klatki bloku numer 8. Znalazł nazwisko na etykietce domofonu i wcisnął przycisk. Odczekał kilka sekund, zadzwonił ponownie. Starał się wczuć w rolę spieszącego się hydraulika, który marzy już o ciepłym domu i kolacji w rodzinnym gronie. W domofonie trzasnęło.

– Słucham?

– Pani wzywała hydraulika?

– Tak, ja. Proszę – zamek zabrzęczał i Robert pchnął drzwi. Znalazł się w mrocznym, ciepłym wnętrzu, pachnącym kurzem, co po zimnym stanowisku obserwacyjnym w niedokończonym bloku stanowiło miłą odmianę. Zziębniętymi palcami namacał kontakt i zapalił światło. Miał nadzieję, że staruszka weźmie to pod uwagę – morderca raczej starałby się pozostać w ciemności. Zobaczył kaloryfer i zmarnował kilkanaście sekund na ogrzanie rąk tłumacząc to sobie tym, że dłonie powinien mieć sprawne. Wreszcie ruszył na górę.

Szybko dotarł na drugie piętro i zatrzymał się pod drzwiami, oznaczonymi numerem „21”. Nacisnął przycisk dzwonka. Z wnętrza mieszkania nie dobiegł żaden odgłos. Po kilku sekundach rozejrzał się wokoło, sprawdził coś w notesie, popatrzył na numer mieszkania i nacisnął jeszcze raz. Wiedział, że kobieta pewnie obserwuje go przez judasz i starał się wyglądać naturalnie. Po dalszych kilku sekundach zza drzwi rozległo się przytłumione pytanie:

– Pan do kogo?

– To pani wzywała hydraulika? – spytał zniecierpliwionym głosem.

– Ja. Czy pan jest sam?

– Sam. Kolega źle się poczuł – starał się wyglądać na skacowanego.

– Proszę pokazać legitymację – zażyczyła sobie staruszka. W porządku, pojawiło się wiele firm świadczących różne usługi. Gorzej, jeśli zapragnęłaby zadzwonić pod numer telefonu podany na czerwonej, powleczonej plastikiem karcie, którą Robert właśnie wyjął i trzymał przed judaszem, demonstrując przy tym grymas wyrażający zniecierpliwienie i znużenie. Długo te miny ćwiczył i miał nadzieję, że osiągnął wymagany poziom. Po chwili szczęknął zamek i w drzwiach pojawiła się szczelina. Robert ani drgnął. Szczelina stała się nieco szersza i pokazało się oko przenoszące czujne spojrzenie z karty na Roberta i z powrotem. Poniżej widać było gruby łańcuch, zabezpieczający przed intruzami. Uznał, że dobrze zrobi, jeśli nieco wyraźniej okaże zniecierpliwienie. Westchnął przez zęby, wywrócił oczami i popatrzył znaczącym wzrokiem na pokrytą zmarszczkami twarz.

– Nie jest pan ze spółdzielni – odezwała się w końcu.

– Nie jestem – burknął i pomyślał „Ale upierdliwa”, ale zachował to spostrzeżenie dla siebie. – Nasza firma podpisała umowę ze spółdzielnią, bo ich hydraulicy się nie wyrabiają. To co, wpuści mnie pani, czy mogę iść do domu? – blefował, drżąc, że postanowi sprawdzić to, co powiedział.

– Wie pan, dzisiaj nic nie wiadomo – usprawiedliwiała się staruszka. – Ciągle słyszy się o napadach na ludzi w moim wieku, a człowiek nigdy nie jest dość ostrożny.

Robert milczał, ale rozluźnił nieco rysy twarzy. Kobieta odhaczyła łańcuch i cofnęła się w głąb wyłożonego boazerią przedpokoju. Widać było, że tak do końca to jeszcze mu nie ufała. Postanowił stać i czekać.

– Proszę – zająknęła się. Robert z naburmuszoną miną ruszył niespiesznie przed siebie. Zatrzymał się w przedpokoju i rozejrzał w poszukiwaniu drzwi od łazienki. Emerytka ciągle stała przy otwartych na oścież drzwiach, patrząc za nim z wahaniem. Czyżby wyczuwała, że z trudem się kontroluje? Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko jakiś zniecierpliwiony grymas i dopiero to przekonało ją, że jest tylko skacowanym hydraulikiem, którego współpracownik został gdzieś pijany i on, biedny, musi odwalać całą robotę za dwóch. Zamknęła drzwi wejściowe, starannie założyła łańcuch, zasunęła zasuwy i dopiero przeszła przez przedpokój, wskazując drogę.

– Łazienka jest tutaj – zapaliła światło. – O, to tamta rura – pokazała gdzieś do góry. Posłusznie zadarł głowę. Faktycznie, coś tam kapało spod sufitu. Ale co go to obchodziło... Stała tak blisko, że aż zacisnął zęby. Nie teraz, jeszcze nie był gotowy! Musiał to zrobić bez zbędnej szamotaniny i krzyków. Sąsiedzi na ogół się nie wtrącają, ale czasem trafi się jakiś nadpobudliwy. Robert nie lubił zbędnego ryzyka. Postawił torbę na ziemi, brzęknąwszy żelazem.

– Dobra, zobaczę, co się da zrobić – wszedł na sedes. Nie zdejmował butów i zostawił ślady na pokrywie, co skrzętnie odnotował w pamięci. Przez chwilę oglądał rurę, kątem oka obserwując panią Dąbkowską, stojącą w drzwiach. Musiała to zauważyć, bo zrobiła ruch, jakby chciała się wycofać w głąb przedpokoju. Robert czuł, że zaczynają go brać dreszcze i zrozumiał, że dłużej nie wytrzyma. Z trudem powstrzymując wybuch, zszedł z deski i kucnął przy torbie z narzędziami. Jego zwolnione ruchy jeszcze bardziej pobudziły jej podejrzliwość. Wycofała się do przedpokoju i spytała niepewnie:

– Czy to coś poważnego?

– Nnie – wyjąkał Robert. Chciało mu się krzyczeć: „Teraz już jesteś moja, moja, moja!”, ale wdusił to sobie z powrotem do gardła.

– Pan pewnie głodny, pójdę zrobię coś do jedzenia – wycofała się i znikła za ścianą. Robert otworzył torbę. Wyjął i założył kombinezon, żeby się nie pochlapać krwią. Ponadto w torbie miał kilka kluczy, młotek (którego używał z upodobaniem, gdy miał po temu czas i możliwości, np. w ustronnej willi) i różnego rodzaju noże. Po krótkim namyśle wybrał długi, wąski sztylet, dobrze nadający się do zadawania ran kłutych, które obezwładniały ofiarę i wywoływały silne krwawienie, ale nie powodowały natychmiastowego zgonu. Cicho przeszedł do kuchni i stanął w drzwiach. Pani Dąbkowska, odwrócona plecami, majstrowała coś na kredensie, stojącym pod przeciwległą ścianą. Wyczuła, że przyszedł i odwróciła głowę.

– Słu...- nie dokończyła. Wyraz ekstazy na jego twarzy i sztylet w dłoni powiedziały jej wszystko w ułamku sekundy. I już leciała w jego stronę z szybkością, o jaką by nie podejrzewał siedemdziesięcioletniej kobiety. W ręku trzymała nóż o długim, chyba dwudziestopięciocentymetrowym ostrzu z przylepionymi doń kawałkami cebuli. Wykonał rozpaczliwe zejście w bok, cudem unikając ciosu, który przeszedł niebezpiecznie blisko jego klatki piersiowej, a ona nawet nie zwolniwszy, gnała przez przedpokój w kierunku drzwi wejściowych.

Rzucił się za, nią wiedząc, że jak nie zdąży jej powstrzymać, to baba narobi wrzasku na cały blok. Wprawdzie sąsiedzi raczej się nie ruszą (kto by ryzykował, że oberwie za jakiegoś tam pasożyta i darmozjada), ale któryś może zawiadomić policję, a to znacznie zawęzi przedział wolnego czasu, jaki mu pozostanie. No i będą wyglądać przez judasze czy też przez okna. Odbił się od szafki i rzucił za nią. Dopadł ją, gdy odsuwała pierwszą zasuwę i uderzył od tyłu w głowę. Za lekko!

Poleciała tylko na drzwi i odwróciła się błyskawicznie w jego kierunku, machając nożem. Wtedy popełniła błąd – wysunęła za daleko uzbrojoną rękę i Robert błyskawicznie uderzył ją pięścią ukośnie z góry, tuż poniżej nadgarstka. Krzyknęła z bólu, a nóż wyleciał jej z ręki i osunął się po wiszących na wieszaku paltach. Schylił się jakby chciał go podnieść i wtedy popełniła drugi błąd – zamiast próbować go kopnąć, odwróciła się do niego plecami i zaczęła otwierać drugą zasuwę.

Robert zostawił nóż tam, gdzie leżał i spokojnie uderzył ją podstawą dłoni w potylicę, rozbijając jej twarz o drzwi. Wydała z siebie miły dla ucha ni to jęk, ni to charkot i zaczęła osuwać się w dół. Nie pozwolił jej upaść. Złapał ją za kark, oderwał od drzwi i rzucił w kierunku pokoju. Upadła na brzuch, a Robert usiadł jej na plecach, złapał za włosy i odgiął głowę mocno do tyłu. W tej pozycji nie mogła krzyczeć i tylko rzęziła.

Obejrzał się za siebie – porzucony nóż kuchenny leżał w zasięgu ręki. Odłożył sztylet, podniósł broń swojej ofiary i, nie mogąc się dłużej powstrzymać, przeciągnął jej po gardle, wydobywając z niej tylko jakby krótki, urwany w połowie szloch. Nóż był niesamowicie ostry – skóra rozeszła się od pierwszego dotknięcia, a ostrze wniknęło głębiej i prawie w tej samej chwili metal zgrzytnął o kręgosłup. Drżąc od wypełniającej go radosnej energii i z trudem powstrzymując się od krzyku triumfu, odrzucił nóż i złapawszy zwłoki, wrzucił je do pokoju, po czym położył się obok nich i zapomniał o całym świecie.

Odchylił prawie uciętą głowę staruszki do tyłu i pił krew, wciąż wypływającą pulsującymi fontannami z rozciętych tętnic. Gdzieś w podświadomości zdawał sobie sprawę, że z gardła wyrywają mu się jęki rozkoszy, przypominające łkanie, ale nie potrafił i nie chciał się powstrzymywać. Spijał krew, wylewającą się obficie na dywan i zanurzał policzki w rosnącej w każdej chwili kałuży, całował wyloty naczyń krwionośnych i pogrążał się w ogarniającej każdą komórkę ciała ekstazie.

Dopiero po jakimś czasie nieco ochłonął i złapał oddech. Leżał przytulony do martwego ciała i odpoczywał, cudownie odprężony. W takich chwilach lubił wyobrażać sobie, że jest wampirem, a przynajmniej ich dalekim krewnym – może potomkiem w męskiej linii samego księcia Drakuli? Wiedział, że wampiry nie istnieją i ten fakt niezmiernie go smucił, ale niestety, nie miał na to najmniejszego wpływu i musiał zadowalać się tym, co miał.

Powoli dochodził do siebie. Całą górną połowę ciała miał umazaną krwią, na szczęście nadal był ubrany w kombinezon hydraulika. Wstał, ciągle nieco oszołomiony i na miękkich nogach przeszedł do łazienki, gdzie zdjął kombinezon i dokładnie umył twarz i ręce. Sprawdził w lustrze, czy zmył już z siebie wszystkie ślady i wyciągnął z torby czysty płaszcz. Kombinezon zwinął i schował, a następnie przeszedł do pokoju i zajął się przeszukiwaniem szuflad. Nie zabijał tylko dla idei, wszystko kosztuje – sprzęt optyczny, kombinezon, który musi spalić, być może nowe ubranie – tysiące rzeczy, na które nie zawsze starcza pensji. Jeszcze tylko powycierać odciski palców na klamce czy butów w łazience. Wreszcie zabrał swoje rzeczy, po raz ostatni obrzucił wzrokiem mieszkanie i wyszedł w radosnym nastroju, dziękując w myślach wszystkim, którzy przyczynili się do uchwalenia ustawy antyaborcyjnej.

Okładka
Spis Treści
Tomasz Agurkiewicz
Tomasz Agurkiewicz
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Tomasz Bąkowski
Shigor Birdman
Ryszard Bochynek
Dawid Brykalski
Dawid Brykalski
Charms
Sebastian Chosiński
Paweł Ciemniewski
Paweł Ciemniewski
Gregorio Cortez
Gregorio Cortez
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Łukasz Dylewski
Mateusz Dymek
Ryszard Dziewulski
Ryszard Dziewulski
Piotr Ferens
Michał Fijał
Michał Fijał
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Jurij Gawriuczenkow
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Jakub Gruszczyński
W.Grygorowicz
Agnieszka Hałas
Agata Hołuj
Agata Hołuj
Agata Hołuj
I.Ilf i J.Pietrow
I.Ilf i J.Pietrow
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Maciej Jesionowski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Daniel 'Beesqp' Jurak
Daniel 'Beesqp' Jurak
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Irena Juriewa
Irena Juriewa
KAiN
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Tomasz Kolasa
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Marcin Korzeniecki
Rafał Kosik
Kot
Kot
Kot
Kot
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska

Archiwum cz. II
< 90 >