Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Kot Literatura
<<<strona 91>>>

 

Dolce vita

 

 

Smok Gwarghillar leżał przed jaskinią i drzemał po posiłku, na który złożyły się cztery krowy jakiegoś wielmoży, gdy coś kazało mu się obudzić. Smoki zawsze ufają swojemu zmysłowi przewidywania, więc i tym razem nie zlekceważył przeczucia. Drogą najwyraźniej ktoś się zbliżał.

– Pewnie znowu jakiś rycerz chce mnie zabić i stać się sławnym – pomyślał ze znudzeniem smok. – W końcu kto inny odważyłby się tu przyjść?

Gwarghillar niechętnie poruszył się i przywarował, oczekując nieproszonego gościa. Do ułomków nie należał i miał nadzieję, że przybysz, zobaczywszy jego rozmiary, da drapaka, jak dało już przed nim paru innych. W tej chwili intruz pojawił się w polu widzenia smoka. Rzeczywiście, był to rycerz, ale jakiś dziwny. Nie miał zbroi ani nawet szyszaka, kolczugę włożył na lewą stronę i choć przy boku dyndał mu miecz, to szedł jakoś dziwnie niemrawo. Gdyby Gwarghillar nie leżał na jego drodze, nawet by go chyba nie zauważył. Najpierw wpadł na jego łapę, odbił się, ruszył jeszcze raz do przodu i dopiero po ponownym odbiciu zatrzymał się i powoli zaczął zadzierać głowę, by spojrzeć w oczy smoka.

– He-ep! – powiedział piskliwie w obcym języku. Gwarghillar poruszył się niespokojnie, po czym wziął przybysza delikatnie w dwa pazury za kołnierz i podniósł na wysokość oczu, chcąc mu się dokładniej przyjrzeć. Tamten nawet nie zareagował, po prostu zwisał mu bezwładnie w szponach. Smok niepewnie powąchał trzymanego człowieka, po czym zamyślił się głęboko. Parę rzeczy mu się nie zgadzało. Przede wszystkim zapach. Rycerze przeważnie pachnieli mieszaniną potu własnego i końskiego, a od niektórych można było wyczuć woń perfum, jeśli ostatnią noc spędzali z kochanką. No i każdy z nich bał się choć trochę, a im który głośniej krzyczał i hałasował przed jaskinią, tym większy strach bił od niego. Tymczasem ten przybysz przyszedł pieszo, pachniał jak nikt przed nim do tej pory i w ogóle się nie bał. Nic a nic! W czasie, gdy Gwarghillar się zastanawiał, trzymany poruszył się i podniósł na smoka zmętniały wzrok.

– He-ep! – powtórzył, zapewne przedstawiając się ponownie i zionął nieznanym odorem prosto w nozdrza Gwarghillarowi, który odwrócił łeb, wyczuwszy łatwopalność oparu.

– O! – powiedział przybysz niepewnie, za to z niedowierzaniem w głosie. – Biała myszka!

Smok niepewnie popatrzył na swój pancerz. Nic po nim nie łaziło.

– Gdzie? – zapytał na wszelki wypadek.

– Ty jesteś białą myszką – wybełkotał tamten z przekonaniem i ponownie zionął oparami. Gwarghillar stropił się i delikatnie postawił tamtego na ziemi, po czym obejrzał się uważnie. W nocy nie zmienił jednak barwy i jego łuska nadal miał połyskujący, zielony kolor.

– Nie jestem białą myszką – sprostował niepewnie. Nie lubił rycerzy, bo mu później żelazo zgrzytało między zębami.

– To je-ep!-steś różowym królikiem – tym razem przybysz zionął zdecydowanie intensywniej.

– Jestem smokiem – powiedział smok.

– Niemożliwe? – zdziwił się rycerz. – Największe, co do tej pory widziałem, to był różowy królik – stwierdził, po czym odkorkował worek ze skóry, który niósł przy pasie i pociągnął stamtąd spory łyk. – Widywałem także białe myszki i szczury – powiedział prawie z dumą, nie zauważając, że Gwarghillar odsunął się, żeby go przypadkiem nie zapalić.

– Siadaj, stary – rzucił rycerz i dodał – poznajmy się. Jestem Turbulencjusz.

– Gwarghillar – przedstawił się smok. Tamten zachwiał się i jakby w obawie, że upadnie, usiadł i pociągnął kolejny łyk.

– Wypijmy za naszą przyjaźń – powiedział rycerz, wyciągając w stronę smoka worek z napojem. Ten ujął go delikatnie i powąchał. Rycerz obserwował go z zadowoleniem.

– Do tej pory moje przywidzenia to były tylko jakieś niepijące głupki. Może nareszcie trafiłem na godnego kompana – rzucił.

– Nie jestem przywidzeniem – powiedział smok. – Ja jestem naprawdę.

– Tym lepiej – ucieszył się rycerz. – Pij, stary!

Gwarghillar ostrożnie włożył worek do paszczy i powoli zacisnął zęby. Worek pękł, a napój chlusnął mu do gardła piekącą i śmierdzącą strugą. Na wszelki wypadek połknął to. Turbulencjusz zerwał się z krzykiem.

– Hej, ty! – wrzasnął. – Cały mój zapas wina! Zostawiłbyś trochę! – Ale już było za późno. Mimo przepełniającej go złości, rycerz westchnął z podziwem i zazdrością:

– Ależ ty masz spust!

– Co mam? – spytał smok.

– Ależ ty możesz wypić – poprawił się Turbulencjusz, ale Gwarghillar nie zwrócił na to uwagi pochłonięty tym, co działo się w jego wnętrzu. Poczuł mianowicie niezwykłe ciepło, rozpływające się od żołądka i zrobiło mu się dość przyjemnie, świat wypiękniał, ptaki zaczęły ładniej ćwierkać... Spojrzał bystro na rycerza.

– Nie masz jeszcze? – zapytał.

– Czego? Wina?

– Tak.

– Nie! – krzyknął Turbulencjusz z przerażeniem w głosie, a Gwarghillar od razu wyczuł, że kłamie. Złapał go za nogi, podniósł do góry, odwrócił i potrząsnął. Zza pazuchy rycerza wyleciał płaski, skórzany pojemnik, w którym coś zachlupotało obiecująco. Smok natychmiast postawił swoją ofiarę i wrzucił sobie bukłak do pyska. Zrobiło mu się błogo i przyjemnie. Rycerz to zauważył.

– Dobrze, że masz słabą głowę – mruknął.

– Ja? Słabą głowę? – ryknął smok i gruchnął parę razy łbem o skałę, aż się posypały kamienie. – Mury mogę nią kruszyć!

– Nie o to chodzi – uspokajał go Turbulencjusz. – Mówiłem, że nie jesteś odporny na wino.

– To było wino? Muszę zapamiętać tę nazwę. Gdzie można coś takiego zdobyć? – zainteresował się smok.

– Można zrobić. Chcesz, nauczę cię. Potrzeba mi tylko...

I tak się zaczęło. Turbulencjusz nastawiał zacier, smok węchem oceniał jakość bimbru i prosperowali całkiem nieźle. Do czasu. Gwarghillar zaczął narzekać, że powoli to idzie, że mało, a Turbulencjusz ściąga ukradkiem zacier, zanim ten dojrzeje. Jego kompan z kolei zarzucał mu, że pije jak smok i jeden jego łyk starczyłby na miesiąc dużej karczmie. Po surowce też trzeba było latać coraz dalej. Wreszcie któregoś dnia smok nie wytrzymał i spytał:

– Słuchaj, a nie da się tego zdobyć w jakiś inny sposób?

– Oczywiście! – odparł Turbulencjusz. – W mieście, tu niedaleko, są karczmy, które mają wielce zasobne piwnice. Ale potrzebne są pieniądze.

– Pieniądze nie grają roli – powiedział Gwarghillar. – Czyżbyś nie słyszał, że smoki posiadają wielkie skarby? – po czym poprowadził Turbulencjusza w głąb jaskini, gdzie tamten jeszcze nigdy nie był, do olbrzymiej sali wypełnionej kosztownościami. Czegóż tam nie było! Złote monety w kopcach i kuferkach, naszyjniki z pereł i drogich kamieni, złote bransolety wysadzane brylantami, brylanty luzem, w woreczkach... I wiele innego bogactwa. Turbulencjuszowi zaświeciły się oczy.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? spytał z zachwytem. – Przecież za to możemy kupić mnóstwo przedniej okowity, a nie pić tę lurę z obierków! – co powiedziawszy, napchał kieszenie złotymi monetami i już go nie było. Gwarghillar nawet mrugnąć nie zdążył.

Wrócił późnym wieczorem wozem, zaprzężonym w dwa konie i po brzegi wyładowanym beczkami z winem, a śpiewał przy tym na całe gardło, fałszując co niemiara. Gwarghillar zbliżył się do niego i powiedział „Cześć!”, po czym zdziwił się, że rycerz dopiero co dojechał na miejsce, a już zasnął na koźle. Smok stwierdził, że rycerz nie jest w stanie samodzielnie zsiąść z wozu i trafić pod najbliższe drzewo, więc zostawił go w spokoju. Wyładował beczki, a konie same odeszły gdzieś dalej poskubać świeżej trawy. Plątały im się przy tym nogi.

– To dlatego się mnie nie bały – pomyślał smok i skierował się do beczek, z których dobywał się zew o niebo bardziej kuszący niż ten, którym wypełniona była jaskinia przez ostatni okres. Wkrótce i on zaczął śpiewać, aż się trzęsły wszystkie drzewa w pobliskim lesie.

Minął jakiś czas. Turbulencjusz i Gwarghillar żyli sobie spokojnie i dostatnio, gdy któregoś razu miał miejsce pewien nieprzyjemny zgrzyt. W mieście rycerz był już znaną postacią, choć nikt nie wiedział, skąd bierze pieniądze i dla kogo wozi takie ilości wina i okowity. Był cenionym klientem we wszystkich karczmach Kalmakoru, gdyż nie bawił się w drobiazgi, a płacił dobrze. Niestety, zwiedzieli się o nim zbójcy i napadli go, gdy jechał po nowy transport trunków. Gwarghillar zdziwił się niepomiernie zobaczywszy Turbulencjusza, wracającego na czworakach, głośno jęczącego i bez wozu. W pierwszej chwili pomyślał, że rycerz sprzedał wszystko i upił się na ponuro, ale szybko zrozumiał swój błąd. Ponieważ smoki dysponują wielką wiedzą medyczną, Turbulencjusz bardzo szybko stanął na nogi, ale nabawił się wstrętu do wypraw po trunki.

– Dlaczego zawsze ja mam się użerać z karczmarzami? – pytał. – Teraz twoja kolej, Gwarghillar.

Cóż było robić – smok wyruszył do miasta. Odbił się od ziemi i rozwinąwszy skrzydła, zaczął nabierać wysokości. Turbulencjusz patrzył za nim z zachwytem. Wprawdzie widział to już wiele razy, ale lecący smok stanowi widok, który nigdy się nie nudzi, a zwłaszcza smok tak dorodny, jak Gwarghillar. Połyskująca jaskrawozielona łuska i czarne skrzydła wspaniale kontrastowały z błękitem nieba.

Smok z fantazją zatoczył koło nad miastem, wzbudzając przerażenie wśród ludzi i zwierząt, po czym wylądował w okolicy głównej bramy, a podmuch, który wywołał, hamując, zdmuchnął kilka straganów i zamknął wrota grodu. Smok się tym nie przejął. Nie miał zamiaru wchodzić do miasta i zajął się wyszukiwaniem wśród okolicznych zapachów tego jednego, jedynego i najważniejszego. Turbulencjusz opisał mu dokładnie położenie jednej z podmiejskich karczm, w której obsługa była całkiem kulturalna, a jakość serwowanych trunków stosunkowo wysoka w porównaniu z ich ceną.

Szybko ustalił namiary i po kilku chwilach znalazł się przed wejściem do oberży, rozdeptując po drodze tylko trzy stragany, których właścicieli akurat nie było w pobliżu i nie było komu powiedzieć „przepraszam”. Z wnętrza gospody wyskakiwali przerażeni bywalcy, a na końcu właściciel, który, mimo nawoływań i obietnic, nie zgodził się sprzedać ani jednej beczułki wina. Wydając dziwnie piskliwe odgłosy, zniknął w gęstwinie straganów.

Gwarghillar poszukał węchem piwnicy, a ponieważ był zbyt duży, żeby zmieścić się do środka, po prostu zdjął dach i wyjąwszy kilkanaście beczułek wina, załadował je na wóz, stojący w pobliżu. Konia przy nim nie było, uciekł jeszcze przed właścicielem. Smok przez chwilę miał wrażenie, że coś tu jest nie tak. Po chwili przypomniał sobie. Zostawił w karczmie odpowiednią ilość złotych dukatów i ujął wóz w przednie łapy. Jeszcze raz sprawdził, czy wszystko w porządku i wystartował do lotu. Dopiero po przeleceniu kilku mil odkrył przyczepioną do lewej tylnej łapy niewiastę w młodym wieku. Przerwał lot i spróbował ją oderwać, ale wydawała mnóstwo piskliwych dźwięków i przywarła do niego jeszcze mocniej. Gwarghillar przez chwilę zastanawiał się, jak by tu sobie zatkać uszy, nie wypuszczając wozu, aż wreszcie doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jak poradzi się Turbulencjusza. To w końcu samica jego gatunku. Ten najpierw sklął go na czym świat stoi, a następnie zabrał się za niewiastę i już nie klął. Po jakimś czasie i ona przestała krzyczeć, a kilka dni później zaczęła znowu na wieść, że chcą ją odstawić do miasta. Zamieszkali tedy we trójkę.

Tymczasem w mieście gruchnęła wieść, że smok, który żył nieopodal, dziwnych zwyczajów nabrał. O ile dawniej porywał krowy i inne zwierzęta, tak teraz zaczął kraść drzewa owocowe z korzeniami i niszczyć winnice, a latał przy tym, ziejąc ogniem i rykiem grozę budząc. Powiadano, że ma nad nim władzę jakiś czarodziej, którego często widywano, gdy podróżował na jego karku. Dawniejsze wypady po zwierzynę nie były zbyt uciążliwe, smok polował na rozległym terenie ludzi, przy tym nie ruszając, ale kradzież wina i porwanie dziewicy wszystkimi wstrząsnęła. „Co będzie – pytano, – jak zagustuje w tym pokarmie?” W ogólnym rozgardiaszu zapomniano jakoś, że pogłowie dziewic spadło ostatnio i bez pomocy smoków, a i sama porwana (służąca w karczmie, którą odwiedził Gwarghillar) gościom o pękatych sakiewkach usługiwała nie tylko przy stole. Rozesłano czym prędzej wieści we wszystkie świata strony, że poszukiwany jest rycerz, który zgładzi potwora.

Pojawił się wreszcie jeden, który zgodził się dokonać tego czynu za niewielką opłatą, uzbieraną ze składek wszystkich mieszkańców grodu.

 

Gwarghillar drzemał właśnie przed jaskinią, wygrzewając się w ciepłych promieniach letniego słońca, gdy obudziły go obce myśli. Nie otwierając oczu, zaczął nasłuchiwać. Gryzelda spała, a Turbulencjusz w półśnie po raz kolejny poszukiwał sposobu na pozbycie się dodatkowego lokatora. Dziewczyna wypukłości miała w porządku, ale charakterek paskudny i kilka pierwszych dni sielanki zamieniło się w trzy tygodnie mordęgi. Piła – nie przymierzając – jak Gwarghillar, po czym wyprawiała dzikie awantury, wrzeszcząc tak, że obaj uciekali w panice do lasu i tam, kłócąc się między sobą o to, kto jest winien takiemu stanowi rzeczy, czekali, aż dziewczyna zmęczy się i zaśnie. Na razie był spokój, więc smok zwrócił swoją uwagę ku drodze.

Nadjeżdżał nią przeciętny rycerz, zakuty w pancerz i trzęsący się ze strachu . Gdy podjechał blisko, Gwarghillar otworzył jedno oko.

– Hej, smoku! – krzyknął przybysz lekko drżącym głosem. – Wypuść Gryzeldę, bo inaczej rozniosę cię swym mieczem na strzępy!

Nastąpiła chwila ciszy. Gwarghillar musiał przetrawić to, co usłyszał.

– Więc odmawiasz? Wobec tego wyzywam cię na pojedynek! – wrzasnął rycerz, opuszczając przyłbicę. Smok otworzył drugie oko i wzdrygnął się.

– O, cholera! – zaklął, poderwał się i pogalopował do jaskini, w której też zaraz skrył się cały. Rycerz zgłupiał do reszty, ale zsiadł z konia, bo wstyd mu było wracać z niczym. Podszedł do wejścia i podniósł przyłbicę. Z wnętrza był doskonale widoczny i o tym wiedział. Smoki zwykle mają w swych jaskiniach zakamarki, w których mogą się zaczaić i tylko bardzo doświadczeni rycerze w żaroodpornych zbrojach z azbestową bielizną mają odwagę tam wejść. Ten postanowił, że wejdzie, ale tylko troszeczkę. Już parę metrów od wejścia potknął się o na wpół rozbudzoną Gryzeldę.

– Czego tu? – rozległ się zachrypnięty z przepicia głos.

– Żyjesz! – wykrztusił rycerz. Na nic więcej nie było go stać.

– Zjeżdżaj stąd, ty zakuty łbie! – wrzasnęła Gryzelda i złapawszy stary garnek po zacierze, wyrżnęła biednego rycerza po głowie. Gwarghillar i Turbulencjusz przyglądali się scenie z wielkim zainteresowaniem, siedząc nieco głębiej.

Garnek zadźwięczał ogłuszająco. Dziwna rzecz, ale szyszak zadźwięczał identycznie. Na wpół ogłuszony rycerz zdobył się na wysiłek, złapał Gryzeldę, zarzucił ją sobie na ramię i odwróciwszy się w kierunku wyjścia, pognał na zewnątrz.

– Nawet się ani razu nie potknął – zauważył z podziwem Turbulencjusz.

– Patrz, a my chcieliśmy dopłacić, byle ktoś ją stąd zabrał – dorzucił Gwarghillar.

Gryzelda tymczasem łomotała pięściami po blachach pancerza i krzyczała:

– Puść mnie, durniu! Nie chcę nigdzie iść!

– Słuchaj, nie można mu zostawić czasu na zastanowienie się, bo jeszcze jej posłucha – odezwał się Turbulencjusz. – Pogoń go trochę.

Gwarghillar tylko na to czekał. Ryknął ogłuszająco i wyskoczył z jamy. Za nim, trzymając się jego ogona, jechał na piętach Turbulencjusz i próbował hamować.

– Bez przesady! Daj mu wsiąść na konia, bo się rozmyśli! – krzyczał.

I stał się cud: w hurgocie kamieni, zgrzytaniu pazurów po skale, własnym i odbitym od skał ryku, smok usłyszał wołanie Turbulencjusza i przyhamował. Dało to rycerzowi czas potrzebny do załadowania Gryzeldy na konia i wdrapanie się na jego grzbiet. Próżno dziewczyna krzyczała rozpaczliwie załamującym się głosem, próżno wyciągała ku nim ręce w nieco obdartych i przybrudzonych rękawach – Gwarghillar i Turbulencjusz zgodnie pomachali jej na pożegnanie. Dziewczyna zwisła rycerzowi na ramionach i rozpłakała się. Galopem, nie zatrzymując się nigdzie po drodze, dojechali do Kalmakoru, gdzie rycerz oddał ją pierwszej napotkanej osobie, po czym uciekł za siedem gór i rzek, nie troszcząc się o zapłatę. Podobno ucieka tak do tej pory.

– Zostało jeszcze trochę wina? – spytał Turbulencjusz.

– Nie ma. Wszystko wytrąbiła – smok westchnął, że aż co mniejsze kamienie wydmuchało z jaskini. – Będę musiał lecieć po nowy transport...

– Nigdzie nie polecisz – pospieszył się Turbulencjusz. – Już wolę, jak mnie napadają rozbójnicy.

 

Pewnego dnia Turbulencjusz obudził się wcześniej, niż zwykle. Wyszedł przed jaskinię, przeciągnął się i zdrętwiał z przerażenia, poczuwszy pazury Gwarghillara na karku. Smok delikatnie podniósł go, postawił sobie na łapie i powiedział ze zdziwieniem:

– O! Biała myszka!...

 

Okładka
Spis Treści
Tomasz Agurkiewicz
Tomasz Agurkiewicz
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Jacek Andrzejczak
Tomasz Bąkowski
Shigor Birdman
Ryszard Bochynek
Dawid Brykalski
Dawid Brykalski
Charms
Sebastian Chosiński
Paweł Ciemniewski
Paweł Ciemniewski
Gregorio Cortez
Gregorio Cortez
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
EuGeniusz Dębski
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Andrzej Drzewiński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Tomasz Duszyński
Łukasz Dylewski
Mateusz Dymek
Ryszard Dziewulski
Ryszard Dziewulski
Piotr Ferens
Michał Fijał
Michał Fijał
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Aleksander Fiłonow
Jurij Gawriuczenkow
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Grzegorz Gortat
Jakub Gruszczyński
W.Grygorowicz
Agnieszka Hałas
Agata Hołuj
Agata Hołuj
Agata Hołuj
I.Ilf i J.Pietrow
I.Ilf i J.Pietrow
Jacek Inglot
Jacek Inglot
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Dariusz S. Jasiński
Maciej Jesionowski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Marcin Jeżewski
Daniel 'Beesqp' Jurak
Daniel 'Beesqp' Jurak
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Maciej Jurgielewicz
Irena Juriewa
Irena Juriewa
KAiN
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Hubert Kolano
Tomasz Kolasa
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Mariusz Koprowski
Marcin Korzeniecki
Rafał Kosik
Kot
Kot
Kot
Kot
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska
Justyna Kowalska

Archiwum cz. II
< 91 >