Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegó³owe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Andrzej ¦wiech Literatura
<<<strona 58>>>

 

Ostatnie dzie³o Kaina

 

 

Wiód³ ¶lepy kulawego. Albo kulawy ¶lepego? Tak czy inaczej dla tej historii najwa¿niejsi s±: gruby ³ysol i siwy dziad. Niedobrani partnerzy na nuklearnej pustyni pomiêdzy dwoma miastami, które widz± na dwóch przeciwleg³ych krañcach horyzontu. Dwóch ludzi, którzy wyszli przedwczoraj i prze¿yli na pustyni dwie noce, choæ powinni umrzeæ ju¿ pierwszego wieczora. Jeszcze kilka dni temu nie wiedzieli o sobie prawie nic. Jeden z nich by³ emerytowanym lingwist± ze specjalno¶ci± informatyczn±, a drugi specjalist± od paliw ulotnych z podstawow± znajomo¶ci± biologii fizycznej. A mo¿e odwrotnie?

Gdyby ktokolwiek spyta³ ich, lub kogokolwiek obok, albo nawet samego autora – dlaczego takie, a nie inne wykszta³cenie – nie potrafiliby odpowiedzieæ. Wiedzieli o sobie tylko tyle, ¿e obaj pochodz± z tego samego miasta i ze obaj maj± jeden cel – zbawiæ ¶wiat. Choæ po zakoñczeniu tej historii obaj zaczêli siê zastanawiaæ, czy tamto rozwi±zanie by³o zbawieniem. I który z nich nacisn±³ przycisk.

 

– Ty, jak ty w³a¶ciwie masz na imiê? – zapyta³ ³ysy dziada po dwóch dniach wspólnej wêdrówki.

– Ja? – siwy zmarszczy³ czo³o, daj±c wyraz intelektualnemu wysi³kowi, jaki czyni³ pod czaszk±. – Nie pamiêtam, chyba Andreas albo co¶.... Nie pamiêtam. A ty?

– Hmmmmm – zastanowi³ siê gruby. Kojarzy³ co¶ z zajêæ jêzyków staro¿ytnych mnóstwo lat temu... – Chyba te¿ jako¶ po grecku. Petros czy co¶. Czy to wa¿ne, tak w ogóle?

– Chyba nie.

Ta uwaga pogodzi³a ich ostatecznie. Ruszyli powolnym krokiem starców zmierzaj±cych ku znanemu od dawna celowi – na przyk³ad do ulubionej kawiarni. Siwy potyka³ siê co jaki¶ czas, a gruby komicznie ko³ysa³ przy ka¿dym kroku. Szli mo¿e z pó³ godziny, gdy s³oñce zaczê³o dawaæ im siê we znaki. Obaj w tym samym momencie pomy¶leli, ¿eby usi±¶æ pod jedynym w promieniu kilkuset metrów drzewem. Obaj w tej samej chwili po¿a³owali, ¿e nie wziêli ze sob± wiêcej wody. I obaj zastanowili siê, jak to jest, ¿e jeszcze nie pomarli, nie pij±c od wczoraj. Mogliby zapomnieæ, po co wyruszyli i choæ u obu z nich postêpowa³a szybko skleroza – tego jednego nie mogli zapomnieæ.

Wszystko przez nieznajomego.

 

Pojawi³ siê znik±d przed domem Andreasa, a Petros by³ gotów przysiêgn±æ, ¿e w tym samym czasie pojawi³ siê u niego. By³a 12:00, a mieszkali w dwóch koñcach Krakowic, wiêc nie by³o mo¿liwe, ¿eby go¶æ za³atwi³ wszystko z jednym i przejecha³ do drugiego w ci±gu kilku sekund. Wszystko wiêc zwalali na sklerozê drugiego.
- Witam – powiedzia³ nieznajomy i od razu bezczelnie rozsiad³ siê przy stole, bior±c ulubione piwo Andreasa z lodówki bez pytania.

Sam Andreas by³ tak zaskoczony bezczelno¶ci±, ¿e nawet zapomnia³ zaprotestowaæ. Usiad³ tylko naprzeciw przy ma³ym stoliku modnym w jego m³odo¶ci i patrzy³. Podziwia³ blond w³osy rozsypane na ramionach m³odego, mniej wiêcej trzydziestoletniego cz³owieka o niespotykanej urodzie. Andreas powiedzia³by o nim, ¿e to jaki¶ po³udniowiec, ale nie pasowa³y jasne w³osy – choæ skóra i oczy ¶wiadczy³y na korzy¶æ. Nieznajomy by³ muskularny i Andreasowi przesz³o przez my¶l, ¿e sam ju¿ nie pamiêta, kiedy jeszcze cokolwiek æwiczy³ i kiedy jego miê¶nie by³y niezawodne.

– Kim jeste¶ i czego chcesz? – wydusi³ w koñcu, bior±c piwo na uspokojenie.

– I tak nie zrozumiesz, kim jestem, ateista z ciebie, czy¿ nie? Wiêc umówmy siê, ¿e jestem zwidem, pijackim omamem, a ty jeste¶ gotów dla mnie zgin±æ. Albo – wyja¶nijmy to sobie dok³adniej – zginiesz, je¶li mnie nie pos³uchasz. Wiem, wiem, nie wierzysz mi i z czystej z³o¶liwo¶ci, albo tylko po to, ¿eby udowodniæ mi co¶, a sam nie wiesz co, albo dla samej idei – nie pos³uchasz mnie. Mam dla ciebie co¶, co mo¿e Ciê uspokoi – i nieznajomy wyci±gn±³ rêkê.

Andreas krzycza³ d³ugo, bardzo d³ugo i bardzo g³o¶no, a mimo to nikt nie przyszed³ i nikt nawet nie zauwa¿y³, ¿e co¶ mo¿e byæ z nim co¶ nie tak. Zastanawia³ siê potem, dlaczego nawet córka nie us³ysza³a, choæ potem by³a tak przera¿ona, gdy zobaczy³a znamiê w kszta³cie ognia pal±cego siê pionowo do góry, wysma¿one na skórze.

– Zrobisz wiêc, co ci ka¿ê – kontynuowa³ nieznajomy, jakby nic siê nie sta³o i wszystko by³o w porz±dku. Andreas s³ysza³ go przez dokuczliwy pryzmat bólu. – Pójdziesz na drugi koniec miasta, pod adres, który ci wska¿ê, tam zastaniesz cz³owieka, który pójdzie z tob±. Razem wybierzecie siê do Rzeszy¶la i tam traficie pod adres, który równie¿ wska¿ê. Pod tym adresem bêdzie mieszka³ kto¶, kogo trzeba zabiæ, a jego maszynê zniszczyæ, je¶li jeszcze chcecie ¿yæ na tej ziemi. To wszystko. On bêdzie czeka³ na ciebie jutro o siódmej rano.

I nieznajomy znik³. Po prostu rozp³yn±³ siê w powietrzu.

Petros okaza³ siê o wiele bardziej sk³onny do uk³adów – tym bardziej, ¿e jego ¿ycie w³a¶nie straci³o sens po ¶mierci ¿ony. Da³ sobie wypaliæ p³omieñ, a nawet dym (prawdziwe dzie³o sztuki) – tylko zacisn±³ zêby, ¿eby nikt siê nie dowiedzia³. Wys³ucha³ uwag z kamienn± twarz± i zapomnia³by o po³owie z nich ju¿ rano, gdyby nie kartka papieru i znak na ramieniu. O szóstej rano do jego drzwi zapuka³ cz³owiek – siwy dziad pomy¶la³ o nim wtedy. Brudne, wy¶wiechtane bojówki modne jakie¶ siedemdziesi±t lat temu i symuluj±ca wojskow± kamizelka by³y jedynym ubraniem na obwis³ym ciele. Pewnie nie wygl±dam lepiej, pomy¶la³ Petros, przynajmniej nie jestem ubrany, jakbym ¿y³ kilkadziesi±t lat temu i tak siê czu³.

Andreas, gdy zobaczy³ swego partnera, pomy¶la³, ¿e tak pewnie bêdzie wygl±da³ za kilka lat. Nie wiedzieæ czemu by³ pewien od samego pocz±tku, ¿e Petros jest od niego starszy. Nawet siê nie ogoli³, choæ na pewno wiedzia³, ¿e ma dzi¶ spotkanie. I te oczy – to nie by³y oczy normalnego cz³owieka, a co najwy¿ej oczy samobójcy. Tak, z pewno¶ci±, nie by³ to partner, z którym Andreas chcia³by wspó³pracowaæ.

– To ty? – odezwa³ siê Petros.

– Ja – potwierdzi³ Andreas. I to by³o na tyle, zanim wyruszyli.

 

– Ju¿ je widaæ – powiedzia³ Andreas, przes³aniaj±c oczy. – By³e¶ tam kiedy?

Petros spojrza³ na majacz±ce kilka kilometrów dalej budynki. Kolejny raz kl±³, ¿e nie wzi±³ okularów i widzia³ tylko zarysy zamiast ca³o¶ci. Spo¶ród tej d¿ungli betonu wy³ania³a siê wie¿a, albo co¶ w tym gu¶cie, pewnie jeszcze jeden z tych pomników epoki, o których wszyscy zapomnieli, gdy tylko zeszli pod ziemiê. Swoj± drog±, wszystkie miasta wygl±daj± dzi¶ tak samo i dlatego nikt nigdzie nie podró¿uje, skoro wszyscy maj± dostêp do sieci, a wychodz±c mo¿na siê tylko natkn±æ na grupy takich, co to nie maj± nic lepszego do roboty, jak tylko poturbowaæ kogo¶, kogo nie znaj±.

Petros wyobrazi³ sobie osiedla otoczone p³otami pod wysokim napiêciem, tereny patrolowane przez ochroniarzy, opancerzone ciê¿arówki z towarem zamówionym przez mieszkañców, przemykaj±ce chy³kiem przez puste ulice centrum. Zastanowi³ siê, dlaczego wszyscy bogacze mieszkaj± na obrze¿ach. Pewnie dlatego, ¿e w centrum powietrze jest tak brudne, ¿e nie da siê nim oddychaæ. Przynajmniej tak jest w Krakowicach, gdzie ju¿ nikt nie pamiêta, jak piêkny kiedy¶ by³ Rynek. Planty usch³y... Nie czas ¿a³owaæ ró¿...

– By³e¶ tam kiedy, pytam – odezwa³ siê znowu Andreas. – Bo jak mamy znale¼æ tego go¶cia, skoro ty by¶ nie wiedzia³?

– Nie by³em tu nigdy. Nikt nie by³. Przecie¿ sam dobrze wiesz, ¿e nie wyje¿d¿amy. Mamy sieæ...

– To po co mi ciebie podrzuci³, skoro nie wiesz?

– A mo¿e to ja mia³em i¶æ, a ty¶ siê przypa³êta³? – Petros wyprê¿y³ siê, w ten sposób patrz±c z góry na Andreasa.

Przeczuwaj±c dyskusjê z gatunku "która-skleroza-jest-wiêksza", Andreas odwróci³ siê i pochyliwszy nieco mocniej plecy, ruszy³ przed siebie nieco pow³óczystym krokiem. Mamrocz±c pod nosem przekleñstwa, Petros powoli, nie chc±c, by partner pomy¶la³, ¿e mu zale¿y, poszed³ za nim, ko³ysz±c siê komicznie.

A gdzie¶ tam...

 

...samotny cz³owiek, w samotnym pokoju, przed samotnym terminalem usilnie wpatrywa³ siê w ekran. Wiedzia³, ¿e ju¿ niewiele ma czasu. Zawsze powtarza³, ¿e jego serce potrzebuje mocnych uderzeñ, lecz wytrzymywa³o ju¿ coraz mniej. Poci±gn±³ przylepionego do wargi papierosa. Dym mile podrapa³ go w gardle, wiêc ¿eby poczuæ przyjemno¶æ mocniej, wypu¶ci³ go nosem. Siêgn±³ po szklankê z bursztynowym p³ynem stoj±c± tu¿ obok ekranu. Wiedzia³, ¿e koniak jest dla niego tak samo szkodliwy, jak papierosy.

– Nie bêdzie przysz³o¶ci na tej planecie – powiedzia³ do siebie, my¶l±c, ¿e gdyby us³ysza³ je od kogo¶, wzi±³by go na pewno za szaleñca.

Tylko ¿e on – wiedzia³ to z ca³± pewno¶ci± – nie by³ szaleñcem.

 

– Szaleñstwo – podsumowa³ Petros. – Nie wiemy, gdzie jeste¶my i tylko brakuje, ¿eby¶my wpadli w ³apy...

– Ju¿ wpadli¶my – ponuro doda³ Andreas. – Id± tu.

Petros pod±¿y³ za palcem wycelowanym w koniec ulicy. Rzeczywi¶cie, nadchodzi³a do¶æ du¿a grupa g³adko wygolonych m³odych ludzi, a to nie wró¿y³o niczego dobrego. W dzisiejszych czasach walk plemiennych...

– Spadajmy – wyszepta³ pó³gêbkiem Andreas. – Mo¿e jeszcze zd±¿ymy.

– Nie wiemy... – próbowa³ indagowaæ Petros, ale pos³usznie ruszy³ k³usem za Andreasem. Tupot nóg w podkutych butach upewni³ go, ¿e tamci równie¿ wpadli na pomys³ ¶cigania swej zdobyczy w nieco szybszym tempie.

– Tutaj – wysapa³ Andreas, wskakuj±c w cudem chyba wypatrzon± dziurê. – Mo¿e siê uda.

– Co mi.... odbi³o....? – zapyta³, dysz±c, Petros ledwo przecisn±wszy swoje grube kszta³ty przez dziurê. Nie wiedzia³, czy kierowa³ swoje pytanie do siebie, czy do Andreasa. Ociera³ obfity pot z czo³a grubym ramieniem. – Za stary..... jestem na takie.... eskapady....

– I za gruby – zgodzi³ siê z nim Andreas. Obj±³ chude i pokrzywione kolana rêkami i ko³ysa³ siê miarowo.

– Obaj jeste¶my tylko... par± obrzydliwych staruchów... – o dziwo nie zaprotestowa³ Petros. – Nie wiem...

Nie zd±¿y³ dopowiedzieæ, czego nie wie, gdy¿ przerwa³ mu odg³os grzmotu tak potê¿ny, ¿e zatrzês³a siê nora, w której siê ukryli. Obaj skulili siê odruchowo, czekaj±c, a¿ wszystko zwali im siê na g³owê. Chwilê s³ychaæ by³o tylko nie¶mia³e, wstrzymywane oddechy. Gdy tylko siê uspokoi³y, obaj staruszkowie zorientowali siê, ¿e panuje ca³kowita cisza. Nie ma nic, poza cisz±.

– Co robimy? – szeptem spyta³ Andreas.

– Nie wiem – odpar³, równie¿ szeptem Petros. – Ale ta cisza mi siê nie podoba.

– Mnie te¿ – szepn±³ nieco g³o¶niej Andreas. – Ale mo¿e wyjrzysz?

– Wyjrzyj ty.

– Ty jeste¶ starszy, wiêc bêdzie mniej ¿al.

Petros nie potrafi³ znale¼æ logicznego kontrargumentu. Tym bardziej, ¿e przypomnia³ sobie ¿onê i nagle zapragn±³ uwolniæ siê od tego starucha i w ogóle uciec z tego ¶wiata. Wyjrza³ przez okienko...

.... poczu³ tylko, ¿e jaka¶ ogromna si³a wyci±ga go z pomieszczenia na ¶wiat³o dzienne i...

... chwilê potem sta³ obok niego Andreas, a wokó³ w ka³u¿ach krwi wala³y siê kawa³ki zw³ok ¶cigaj±cej ich grupy.

– Tylko was zostawiæ na chwilê – nieznajomy, który zleci³ im tê misjê, sta³ przed nimi , kiwaj±c g³ow± z politowaniem. – Od razu wpadacie w tarapaty. My¶la³em, ¿e wystarczy was ochroniæ na pustyni i ju¿ sobie poradzicie. Jak dzieci...

– Bo my... – próbowa³ t³umaczyæ Petros.

– Bo wy jeste¶cie gorsi ni¿ dzieci – przerwa³ mu nieznajomy. – Wszystko by³o proste. Znale¼li¶cie adres?

– No w³a¶nie – pomy¶leli¶my, ¿e ani ja, ani Petros nie znamy tych okolic i... Nawet nie wiemy, gdzie siê tu schodzi do mieszkañ...

– Tu macie terminal, znajd¼cie sobie – nieznajomy machn±³ rêk± i jak spod ziemi wyrós³ przed nimi laptop na niskim stoliku. – I ¿eby to by³a ostatnia fuszerka.

– Ja mam pytanie – Andreas a¿ skuli³ siê pod wzrokiem nieznajomego. – Jak mogê... Otó¿ zastanawia mnie.... Skoro pan tak szybko i ³atwo sobie poradzi³ z tymi lud¼mi tutaj.... Dlaczego sam pan nie pójdzie i nie zabije go? – wypali³ przera¿ony w³asn± ¶mia³o¶ci±.

– Widzisz – nieznajomy u¶miechn±³ siê, jakby przywo³ywa³ mi³e wspomnienie. – To akurat pytanie, którego nie powiniene¶ zadawaæ. Po prostu w waszym ¶wiecie... Albo inaczej – wbijcie sobie obaj do g³owy tylko tyle: mogê zabiæ wszystkich tutaj, nawet naraz. Tylko jego jednego nie mogê – rozumiecie? Mam wobec niego co¶ na kszta³t d³ugu wdziêczno¶ci. Za³atwi³ mi kiedy¶ potê¿ny protektorat.

Obaj starcy zgodnie kiwnêli g³owami.

– Wobec tego, gêby na k³ódkê – ci±gn±³ nieznajomy. – I do roboty. On zaraz skoñczy, a wtedy bêdzie za pó¼no.

I znik³.

Petros patrzy³ jak oniemia³y w miejsce, gdzie jeszcze kilka sekund temu sta³ nieznajomy. Jakby postêpuj±c poza ¶wiadomo¶ci±, nie wiedz±c co robi, podszed³ do terminala i wyszuka³ potrzebne informacje. Ca³y czas po g³owie kr±¿y³a mu uporczywa my¶l, ¿e jeszcze zbyt wielu rzeczy nie wie. Na przyk³ad, dlaczego to oni maj± zabiæ tego cz³owieka, a nie kto¶ m³odszy. Mia³o siê jeszcze okazaæ, ¿e to tajemnica, o wiele mniejsza ni¿ imiê nieznajomego. Co nie znaczy, ¿e dane im bêdzie j± poznaæ.

 

Stary, samotny cz³owiek przed terminalem czu³, ¿e jego praca dobiega koñca. Poci±gn±³ solidny ³yk z butelki. ¯a³owa³, ¿e wypali³ ju¿ wszystkie papierosy. Patrzy³ z podziwem na rzêdy cyfr, które stanowi³y dzie³o jego ¿ycia i ¶mierci. Szkoda tylko, ¿e nikt nie bêdzie pamiêta³, poza t± przyrod±, pierwotn± si³± i energi±...

Najchêtniej pog³aska³by wszystkie swoje zabawki, lecz wiedzia³, ¿e to niemo¿liwe -znajdowa³y siê w wielu ró¿nych miejscach, a jakby to nie wystarczy³o, jeszcze pod najczujniejszym okiem stra¿ników. Stary cz³owiek poczu³ wielk±, dzik± rado¶æ na my¶l, ¿e w³a¶nie uda³o mu siê oszukaæ tysi±ce najwiêkszych umys³ów na ¶wiecie. To on potrafi³ unikn±æ ich wymy¶lnych zabezpieczeñ, kart wciskanych jednocze¶nie w dwa otwory, i wpisywanie podwójnych kodów w tym samym momencie. Uda³o siê. Wszystko gotowe. Czas tylko nacisn±æ.

Wtedy pomy¶la³, ¿e warto by jeszcze poci±gn±æ z butelki – nie zd±¿y³.

 

– Zd±¿yli¶my – pó³gêbkiem wycedzi³ Petros, wi±¿±c rêce staremu cz³owiekowi.

– Zd±¿yli¶my – potwierdzi³ Andreas, spogl±daj±c têsknie na butelkê.

Spojrzeli po sobie. Obaj nie rozumieli, dlaczego mieliby zabijaæ staruszka, takiego jak oni. Tak samo starego i z pozoru nieszkodliwego. Ot, cz³owieczek siedzi sobie przed komputerem. Pewnie ogl±da pornografiê, je¶li jeszcze mu siê chce.

– To jak to zrobimy? – zada³ wreszcie to pytanie Andreas. – No, jak go tego.... – przejecha³ d³oni± po szyi w dawno zapomnianym ge¶cie.

– Sam nie wiem – zawaha³ siê Petros. – Mnie on wygl±da na spokojnego. Ale tamten mówi³...

– Tamten? – wtr±ci³ siê nieznajomy. – Kto "tamten"?

– No... – Andreas nie wiedzia³, jak ma opisaæ, bo nagle zorientowa³ siê, ¿e widzi przed oczami twarz cz³owieka, który sprawi³ mu ból... Nie potrafi³ jednak opisaæ tej twarzy ¿adnymi s³owami. Nie potrafi³ dobraæ s³ów do wspomnieñ, albo nie potrafi³ po prostu sobie przypomnieæ. Kto¶ go w tym wyrêczy³.

– Ja im kaza³em – nieznajomy znów pojawi³ siê nie wiadomo sk±d. – A wy zamiast wdawaæ siê w niepotrzebne dyskusje, zabijcie go. Teraz.

– A mo¿e oni nie chc± mnie zabijaæ? – odezwa³ siê cz³owiek przy terminalu. – Jak s±dzisz bracie Ablu?

– Ablu? – obaj staruszkowie popatrzyli po sobie. To przecie¿ dobry brat. I wtedy przestali ju¿ cokolwiek rozumieæ.

– Pozwól mi kontynuowaæ – powiedzia³ ten, który powinien byæ Kainem. – Mo¿e oni siê przekonaj± i jednak mnie nie zabij±?

– Nie przekonaj± siê. Wybra³em ich w³a¶nie dlatego, ¿e s± starzy i nieprzekonywalni inaczej, jak bólem i cierpieniem.

– A jednak powinni wiedzieæ, za co mam umrzeæ? – stary cz³owiek przed monitorem u¶miechn±³ siê blado. – Nazywam siê Kain. Sk±d siê tu wzi±³em? Trochê za d³uga historia – jakie¶ kilka tysiêcy lat do opowiedzenia, a mój brat nie da mi tyle, wiêc od razu przejdê do sedna sprawy. Najogólniej mówi±c – to, co tu widzicie, to doj¶cie do kilkuset bomb wodorowych, rozsianych po ca³ym ¶wiecie. Ukryte w najg³êbszych miejscach podziemiach wywiadów – strze¿onych przez najlepsze jednostki i teoretycznie odciête od ¶wiata.

Wszêdzie znajd± siê ekolodzy, walniêci w mózg ekstremi¶ci, którym da siê wcisn±æ ka¿dy kit. Wszêdzie znajd± siê szaleñcy, którym uda siê wcisn±æ wtyczkê w odpowiednie ³±cze. Nikt z tych zakutych ³bów w centrach dowodzenia nie spodziewa³ siê, ¿e ³±cza podczerwieni mog± byæ tak u¿yteczne. Uda³o mi siê je wszystkie po³±czyæ, skoordynowaæ i uzbroiæ. Chcê je wysadziæ. Teraz nie przerywajcie, ani Ty mi nie przerywaj, Ablu. To najwa¿niejsze.

Pewnie pytacie teraz siebie – dlaczego ten szaleniec to zrobi³? Nie, nie jestem szaleñcem. Jestem cz³owiekiem, który dawno temu zgrzeszy³ i teraz chce odkupiæ swoj± winê. Chce oddaæ ziemi to, co zmyje krew jego brata.

Wiecie, jak to jest z traw±? Ekolodzy krzycz±, ¿eby nie deptaæ trawnika jak têpog³owi urzêdnicy miejscy. Gdyby tak chcieli choæ trochê siê poznaæ na ekologii, nie próbowaliby nawet protestowaæ przeciwko elektrowniom atomowym wiedz±c, ¿e to najbardziej ekologiczne ¼ród³o energii. Wracaj±c do traw – trawê, wbrew niedouczonym ekologom trzeba deptaæ, ¿eby nie pozwoliæ jej realizowaæ w³asnym zamierzeñ. My¶licie, ¿e trawa nie ma zamierzeñ? Ma co¶ jak instynkt, ostateczny, pierwotny rozkaz, który ka¿e jej rosn±æ i rosn±æ... Jak las, który jest pierwotnym stanem ekosystemu. Gdyby nie deptaæ trawy, wyros³aby tak wysoka i tak szeroka jak las. Tylko jej pozwoliæ – natura ju¿ taka jest... Dlatego staramy siê okie³znaæ naturê i nie pozwoliæ jej wróciæ do swojego stanu. Tak oto my, proklamuj±cy powrót do natury, pielêgnuj±cy ogrody na przedmie¶ciach i pieszcz±cy kwiatuszki, przeciwstawiamy siê naturze. Postanowi³em to skoñczyæ. Postanowi³em wróciæ, pozwoliæ wróciæ. Skoro istnieje pierwotny stan dla traw, musi istnieæ pierwotny stan dla ¶wiata, czy¿ nie? I takim w³a¶nie pierwotnym stanem...

– Zabij go – sykn±³ przez zêby Abel. Nie powiedzia³, do kogo siê zwraca, ale obaj poczuli jako dotkniêcie w samym centrum mózgu.

Rzucili siê do gard³a, do oczu, ust, krew, tylko krew... Szarpali, gryz±c i drapi±c bez planu i ograniczeñ, jak dzikie bestie w strachu przed bólem i przed samym sob±. Szaleñstwo, które nie mia³o koñca. A mo¿e najwiêkszy strach by³ przed tym, ¿e siê obudz±?

Gdy pod ich stopami zosta³o tylko kilka krwawych och³apów, znów spojrzeli swoimi oczami. I nie wiedzieli, czy ¿a³owaæ swojego pierwotnego stanu mordercy i my¶liwego, czy p³akaæ nad swoim nienaturalnym humanizmem.

– I to by³oby na tyle – powiedzia³ nieznajomy. Potem znik³.

To chyba Petros pomy¶la³, ¿e kusi go klawisz "Enter"...

 

Ok³adka
Spis Tre¶ci
Justyna Kowalska
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Ryszard Krauze
K.Kwieciñska
Marcin Lenda
Pawe³ Leszczyñski
Pawe³ Leszczyñski
Pawe³ Leszczyñski
Pawe³ Leszczyñski
Pawe³ Leszczyñski
Pawe³ Leszczyñski
K.Leszczyñski
Jakub Lipieñ
LouSac
Lucy
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
A.Mason
Micha³ Mazañski
Rafa³ Mroczek
S³awomir Mrugowski
S³awomir Mrugowski
Barbara Og³odziñska
Barbara Ogodziñska
Kamil Olszewski
Pacek
Tomasz Pacyñski
Tomasz Pacyñski
Tomasz Pacyñski
Andrzej Pilipiuk
Eryk Ragus
Eryk Ragus
RaV
Pawe³ Rogiewicz
Anna Romanowicz
Jacek Rostocki
Jacek Rostocki
Tomasz J. Rybak
Ryh
Andrzej Siedlecki
Agnieszka ¦liwiak
Tomasz Stypczyñski
Tomasz Stypczyñski
Tomasz Stypczyñski
Tomasz Stypczyñski
Tomasz Stypczyñski
Robert J. Szmidt
Robert J. Szmidt
Roman Szuster
W.¦widziniewski
Andrzej ¦wiech
K. i K. Urbañskie
K. i K. Urbañskie
K. i K. Urbañskie
K. i K. Urbañskie
K. i K. Urbañskie
K. i K. Urbañskie
Vanderberg Club
Tomasz Winiecki
Tomasz Winiecki
Marek Wojaczek
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Robert Zang
Roger Zelazny
Dawid Zieliñski
Dawid Zieliñski
Zubil
Zubil
Zubil
Grzegorz ¯ak
Grzegorz ¯ak
Grzegorz ¯ak
Grzegorz ¯ak
Grzegorz ¯ak
Grzegorz ¯ak
Grzegorz ¯ak
Grzegorz ¯ak
Grzegorz ¯ak
Grzegorz ¯ak
Artur ¯arczyñski
Artur ¯arczyñski
K.¯muda-Niemiec
K.¯muda-Niemiec

Archiwum cz. I
< 58 >