Archiwum FiF
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Katarzyna i Karolina Urbańskie Literatura
<<<strona 60>>>

 

Plan Króla Noirina

 

 

 

 

– AAAAA! Ugh!- wrzasnął władca Noirin i zaraz zakrztusił się ostatnim łykiem zupy. Przed wejściem do jego komnaty zbiegli się zaniepokojeni dworzanie i zaciekawieni zaglądali przez szparę w drzwiach.

Jeden z dostojnych doradców króla o imieniu Orflamh, dopadł do niego i zaczął ratować z opresji. Polegało to na grzmoceniu pięściami pleców władcy, który tymczasem dławiąc się i kaszląc wskazywał zbielałym palcem okolice stołu, gdzie znajdowały się porozrzucane naczynia. W końcu posiniały król wychrypiał "dość" i doradca posłusznie, lecz także z nieukrywanym rozczarowaniem, niczym dziecko, któremu odebrano zabawkę, zaprzestał dalszego ratowania.

– Co cię tak zaniepokoiło, Panie? Czy zupa była za słona? – chcieli wiedzieć dworzanie. – Czyżby trutka w zupie?!

Doradcy tymczasem oglądali wszystkie półmiski i talerz, w którym podano nieszczęsną potrawę.

– Nie, to stanowczo niemożliwe! – odezwał się cichy lecz stanowczy głos z kąta komnaty. Oczy wszystkich momentalnie zwróciły się w jego kierunku. Autorem wypowiedzi był otyły chłopaczek, pełniący na dworze rolę Królewskiego Testera Potraw. Szmer rozczarowania przepłynął po sali. Najwidoczniej spodziewano się ujrzeć kogoś w rodzaju obrażonego kucharza, który przybył tu, aby rozwiać wszelkie wątpliwości co do zupy, ewentualnie mógłby to być Piaskowy Dziadek. Opasłego chłopaczka pozostawiono samemu sobie. On tymczasem rozmyślał nad wydarzeniem, które przed chwilą miało miejsce... prawdopodobnie było to największe wydarzenie jego życia.

Tymczasem doradcy odkryli, iż to talerz był przyczyną niepokoju i przestrachu ich władcy

– Czy o talerz tu chodzi, Panie? – wolał upewnić się Orflamh. Wyraz panicznego strachu na twarzy króla, a także błędny, zezujący wzrok był wystarczającą odpowiedzią na zadane pytanie. Zdumiony doradca raz jeszcze bardzo dokładnie obejrzał naczynie. Pochodziło ono z królewskiego zestawu wykonanego bardzo dawno, na specjalne zamówienie starego władcy. Warto tu wspomnieć, iż wyrobem ceramiki w Królestwie Całkiem Dużego Smoka zajmuje się plemię Chochlików o Brudnych Piętach, żyjące w Bardzo Smoczych Górach. Procedura oraz skład objęte są rodową tajemnicą, przekazywaną zgodnie ze starą tradycją, nie jak to zwykle bywa – z ojca na syna, lecz z mistrza na ucznia o Najbardziej Brudnych Piętach. Za wyrób królewskiego zestawu odpowiedzialny był Mistrz Przykucek, którego brudne pięty nie miały sobie równych. Stary władca, chcąc okazać wdzięczność za dobrze wykonane zadanie, wyprawił bankiet na cześć plemienia Chochlików o Brudnych Piętach... Później jednak klął na czym świat stoi, a za przyczynę jego zdenerwowania należy zapewne brać tony brudu, którym wysmarowane były zamkowe posadzki. Na dodatek okazało się, że po posiłku zapadają oni w kilkudniowy sen i prawdopodobnie nic nie jest w stanie ich obudzić. Rozjuszony król kazał jak najszybciej usunąć całe plemię z zamku, co jednak nie wyszło mu na dobre, gdyż przedwcześnie rozbudzony Mistrz Przykucek miał wyjątkowo zły nastrój. W rezultacie wszyscy się obrazili, a chochliki odmówiły dalszej współpracy. Podobno zaszyły się głębiej w Bardzo Smocze Góry i wyrabiają tam garnki i łyżki dla wieśniaków.

Ceramika zdobiona była motywami przedstawiającymi wybrany fragment z historii królestwa. Cały zestaw składał się z kilkudziesięciu takich talerzy i wraz z pozostałymi półmiskami zajmował łącznie trzy regały w zamkowej kuchni. Jeżeli czegoś nie można było znaleźć w księgach lub w bibliotece, na pewno znalazło się na talerzach. Dawniej można było nawet podjąć Studia Historii z Talerzy Królewskiego Zestawu, jednak doprowadziło to do kilku uszczerbków, więc praktyk tych zaprzestano. Orflamh dobrze znał ów zestaw. Niejednokrotnie zdarzało mu się potajemnie jeść z tych talerzy. Największą uciechą było sprawdzenie, jaki fragment historii znajduje się na dnie naczynia. Eh! To były czasy! Doradca z pewnym zażenowaniem zauważył, iż skupia na sobie uwagę większości ludzi obecnych w komnacie. Szybko otrząsnął z zamyślenia i rzucił okiem na przyciskany do piersi talerz. Na obrazku znajdowały się jeszcze resztki zupy, ale nie było wątpliwości co przedstawiał. Na dnie widniał herb Królestwa, ukazujący smoka, który lądując zaprószył sobie piaskiem oczy.

Tymczasem władca Noirin powoli dochodził do siebie. Kazał dworzanom opuścić komnatę, lecz najwyraźniej zapomniał o opasłym Testerze Potraw, który nadal rozpamiętywał chwilę swej chwały. Król westchnął ciężko, smętnie pokiwał głową i podszedł do zdębiałego Orflamha ze wzrokiem mówiącym, iż "on wie, że on wie". Biedny doradca odkaszlnął, spojrzał na naczynie trzymane w dłoniach i szybko odstawił je na stół, denkiem do góry. Po chwili zastanowienia przesunął je na drugi koniec stołu, z dala od władcy, uśmiechnął się niepewnie i raz jeszcze odkaszlnął. Król Noirin śledził jego poczynania z wyraźną aprobatą.

– Starcze...- zaczął władca.

– Eee...Orflamh, Wasza Wysokość – podpowiedział zmieszany doradca.

– Hę? A tak! Hmmm...wiesz już co mnie trapi...- kontynuował król.

– Wiem?? Ahhh....przecież talerz! – przypomniał sobie Orflamh.

– Ależ nie o talerz tu chodzi, drogi starcze, nie tylko o talerz! Jestem waszym władcą od tygodnia i jeszcze nie mogę się przyzwyczaić.

– Ale...- zaczął doradca, lecz król nie zwracał na niego uwagi i kontynuował swą opowieść.

– Próbowałem z tym walczyć! Zioła, kuracje Podstarzałego Szamana...znasz Podstarzałego Szamana? – zapytał nagle Noirin.

– Hę? – Orflamh wyraźnie zagubił się już na wstępie.

– Tak ,tak...wszyscy go znają. Jest dobry w swym fachu, a jednak mi nie pomógł! Chyba nic nie jest w stanie mi pomóc!-Ależ...Wasza Wysokość – zaczął Orflamh i zdecydował się zastosować taktykę Przymilnego Psychologa – Hmmm...Zły talerz już sobie poszedł, więc nie ma powodu do nerwów...

Władca Noirin spojrzał na niego dziwnym wzrokiem, więc zdezorientowany doradca zamilkł

 

– Starcze, naprawdę nie wiem, czemu wciąż mówisz o talerzu. Przecież mi chodzi o sm...ugh!!! – władca poczerwieniał i wykonał niezdecydowany ruch rękoma. Uspokoił się i wciągnął głęboko powietrze, po czym spróbował jeszcze raz.

– Mówiłem o smmm...hrrr! Duże, latające i wyjątkowo wredne!

Orflamh stał w milczeniu, zaszurał nogami, po czym zaryzykował.

– Czy Waszej Wysokości chodzi może o Czarownicę Z Zarostem? – spróbował niepewnie.

Gdyby wyraz twarzy, który wykwitł na przemęczonym obliczu władcy, umiał wróżyć z fusów, nie wróżyłby w tej chwili nic dobrego. Patrząc na to z innej strony – gdyby nad Królestwem Całkiem Dużego Smoka szalała właśnie burza, jeden z piorunów prawdopodobnie dałby o sobie znać. Jednak nic takiego się nie stało... prawie nic. Z przeciwległego kąta komnaty odezwało się zdławione chrząknięcie opasłego chłopaczka, który w ten sposób chciał naznaczyć, iż nadal tu jest, śledzi rozwój całej sytuacji i pamięta o wymianie deski klozetowej w komnacie króla.

– Być może Najdostojniejszemu Władcy chodziło o... – zaczął ośmielony chłopak od potraw.

– Ucisz się chłopcze! – zakrzyknął Orflamh. Widać, że sprawiło mu to wielką satysfakcję i był z siebie bardzo dumny. Spróbował jeszcze raz:

– Wyjdź stąd! Twój Ukochany Król nie chce cię teraz widzieć! – to poskutkowało. Chłopak, lekko obruszony, opuścił komnatę. Król i jego wspaniałomyślny doradca zostali sami. Po chwili milczenia Orflamh zagadnął.

– Najwspanialszy Ze Wspaniałych, jeśli masz takie problemy z wymową tego, co chcesz powiedzieć, to może zagramy w taką grę... – zaczął doradca. Widać, że był z siebie bardzo zadowolony, a brosza z wizerunkiem króla, przypięta do klapy szaty, już tak bardzo go nie uwierała.

– ...nazywa się "Złap smoka za ogon", a oto zasady – Wasza Wysokość rysuje na karteczce to, co chce przekazać, a jeśli ja zgadnę- dostaję punkt! Później się zamienimy! Będzie fajnie! poza tym, aby urozmaicić zabawę, możemy jeszcze pokazywać na migi! Co o tym myślisz, Najpotężniejszy Monarcho?

Najpotężniejszy, Najmądrzejszy, Najpiękniejszy i Najdostojniejszy Monarcha był wściekły.

– O co ci chodzi, stary człowieku?!

– Ależ wydawało mi się....

Król westchnął głęboko i zaczął się nad czymś zastanawiać. Przymknął oczy i przemówił grobowym, zduszonym głosem.

– Masz rację, Orflamh...to ja mam problem! Polega on na tym, że nie znoszę, nienawidzę s....mo...hhhhh!- odkaszlnął władca i ciągnął dalej:

– ...że ja po prostu...

– Taaaak?...- Orflamh wcielił się ponownie w rolę Przymilnego Psychologa.

-...nie znoszę sm..oków!- wycedził władca.

Cisza nie trwała tym razem długo. Za wielkimi, drewnianymi, okutymi drzwiami podniósł się wielki krzyk.

– Co?! To niemożliwe!!!

Po chwili wrota stanęły otworem, a do komnaty wkroczył tłum dostojników, doradców, kucharzy i pokojówek z opasłym chłopaczkiem na czele. Podniósł się wielki hałas. Nikt nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał, a najbardziej chyba Orflamh, który aktualnie tarzał się po królewskim dywanie w konwulsjach nerwowego śmiechu.

Wieść o obsesji króla szybko rozniosła się po całej krainie. Nie pomogły groźby i prośby władcy! Nikt nie był w stanie zachować milczenia. W rezultacie, król obraził się na wszystkich, zwolnił Wypróbowacza Potraw, a wymianą deski klozetowej obarczył swego jedynego, zaufanego człowieka – Orflamh’a.

Słońce zmierzało już ku horyzontowi, ustępując miejsca księżycowi, który leniwie i z lekkim ociąganiem, wstępował na nieboskłon. Cała kraina pogrążała się we śnie. Podobnie rzecz miała się na zamku, a dokładnie w komnacie króla. Władca Noirin zapadł już w swe pierzyny i kolejny, ciężki dzień spędzony na...niczym miał za sobą. Trzeba przyznać, że jego sytuacja wyglądała nieciekawie. Najważniejsza głowa królestwa powinna być wzorem mądrości, sprawiedliwości, a także odwagi i nieustraszoności! Ale co zrobić, kiedy ta głowa panicznie boi się smoków? Na dodatek wszyscy o tym wiedzieli! Cóż można uczynić, gdy wszystko dokoła związane jest ze smokami?!..

Nagle król Noirin zerwał się ze swego posłania, rzucił do drzwi, chwilę się przy nich mocował, a gdy puściły, wypadł na korytarz i wbiegł do komnaty Orflamh’a. Ten, zerwany ze snu nagłym wtargnięciem władcy, wystraszył się i zaczął uciekać. Minęła spora chwila, zanim uświadomił sobie, iż to jego król, ubrany w nocną komżę i czapę z pomponem, wpadł do jego pokoju. Uspokoił się i zaczął bełkotać:

– ...Królu, ja już obiecuję, że jutro zajmę się tą deską klozetową, a tymczasem proszę skorzystać z mojej ubikacji....- zaczął przerażony doradca.

– Hę?...- Odpowiedział mało inteligentnie władca, po czym, wyraźnie zniecierpliwiony, machnął ręką i powiedział:

– A tam! O czym ty mówisz! Przecież ja właśnie wpadłem na wspaniały plan, a ty pomożesz mi go zrealizować!

– Oczywiście, Wasza Wysokość! Zawsze i o każdej porze jestem do usług! – Orflamh zdążył się już otrząsnąć z resztek snu i był gotowy do działania. Ruszył w stronę króla, jednak po paru krokach zatrzymał się i rzekł:

– Jeśli to mają być zapasy w błocie, gra w podchody albo w świetliki, to muszę się przebrać!

Władca Noirin puścił tą uwagę mimo uszu i kontynuował:

– Mój drogi i jedyny przyjacielu! Możesz czuć się zaszczycony i wyróżniony! Wybrałem cię do bardzo ważnej misji. Od jej powodzenia wszystko zależy! Także mój honor...ekhem! Ostatnimi czasy dużo rozmyślałem...- Twarz króla wyrażała skupienie i powagę. Zupełnie inaczej sprawa przedstawiała się w przypadku Orflamh’a, który na samo wspomnienie ostatnich wydarzeń, zaczął rozpaczliwie tłumić narastający śmiech.

– ...i doszedłem do pewnych wniosków – ciągnął dalej władca.-...postanowiłem dokonać...hmm!..zmian. Taaak...myślę, że to pomoże. Od jutra zaczynamy realizację mego wspaniałego planu, który ma na celu całkowite usunięcie z naszego Królestwa tych...tych...

– Smoków? – podpowiedział zdumiony Orflamh. Uśmiech zupełnie już zgasł, a doradca nie mógł uwierzyć, w to co usłyszał.

– Panie, jak tego dokonamy? Przecież herb...- zaczął doradca.

– Spokojnie mój przyjacielu! Zaraz ci wszystko wyjaśnię! A tymczasem...mogę skorzystać z toalety?

Całą noc król Noirin i jego doradca Orflamh spędzili na układaniu planu działania. Za oknem komnaty powoli zaczynało jaśnieć. Słońce wypełzło właśnie zza Bardzo Smoczych Gór i upomniało księżyc o zmianę warty. W komnacie Orflamh’a zrobiło się już zupełnie jasno, jednak jej właściciela wewnątrz nie było. Wszędzie, gdzie tylko rzucić okiem, porozrzucano jakieś szkice, rysunki, plany i mapy. W samym środku tego bałaganu głośno chrapał władca Noirin. Był bardzo zmęczony nocnym planowaniem i w rezultacie zachrypł i zasnął nie kończąc zdania. Spał do południa, dokładnie do momentu, kiedy drwal Wesoły Rydz rozpoczął swoją codzienną pracę. Równo o 12 godzinie król otworzył oczy.

W kuchni było cicho i przyjemnie. Orflamh najbardziej lubił właśnie to miejsce. Było wolne od zgiełku i ludzi. Postanowił zjeść posiłek i przy okazji przemyśleć kilka spraw... Wstał i skierował się do regału, gdzie znajdowała się królewska zastawa, przeznaczona dla króla i jego rodziny , jednak po śmierci starego władcy, nowy monarcha nie chciał z niej korzystać. Orflamh z zamkniętymi oczami wybrał jeden z talerzy, przy czym o mało nie wywrócił, stojącej nieopodal, solniczki w kształcie cebulki i zasiadł do posiłku. Nagle do kuchni wtargnął władca Noirin i od samego progu zaczął:

– Orflamh! Wszędzie cię szukam! Byłem nawet w swojej ubikacji, bo myślałem, że wymieniasz mi tą pękniętą deskę klozetową....Eh! Ale to nie ważne! Dlaczego nikt mnie nie obudził? Znów zaspałem, a przecież nasz plan musimy zacząć już dzisiaj! Eee...Orflamh? Czy ty mnie słuchasz???

Orflamh, po raz drugi w ciągu kilkudziesięciu ostatnich godzin, śmiertelnie wystraszony, podskoczył na krześle i z ustami pełnymi jedzenia, zaczął tłumaczyć:

– Władco! Ja tylko oglądałem te talerze! W życiu do głowy by mi nie przyszło, aby z nich jeść!...- Mówił zrozpaczony.

– Talerze? Ah! TE talerze! Wspaniale! Zaraz każę je wyrzucić, nie są nam już potrzebne! Zaczynamy nowy rozdział w historii królestwa!- Władca uniósł palec i ostatnie słowa wykrzyknął donośnym głosem. Orflamh tymczasem stał chwilę zdumiony, po czym, niczym worek kartofli, ciężko opadł na krzesło. Po raz kolejny przeżył wielki szok! Król kontynuował swoją wypowiedź.

– Orflamh, będziesz to jadł? Chyba nie...jesteś jakiś zielony, lepiej połóż się na kilka godzin.

– Królu, nie wiem...czy powinieneś to jeść. Zwolniłeś naszego Wypróbywacza Potraw. Może ci to zaszkodzić, poza tym ten talerz...- Doradca już sam nie wiedział co ma zrobić

– Ach tam! Idź spać, przyjacielu! Potem porozmawiamy!- Władca machnął ręką i zabrał się do jedzenia. Po chwili całym zamkiem wstrząsnął przeraźliwy krzyk.

– Ta...talerz!! herb!!! SMOK!!!!!- krzyczał król – Musimy się od tego raz na zawsze uwolnić!!- zawył i padł zemdlony.

Wieść o chorobie króla szybko obiegła całą krainę. Nikt nie miał pojęcia co było przyczyną nagłej biegunki władcy....nikt, oprócz Orflamh’a, który wiedział i Wypróbywacza Potraw, który się domyślał. Jedno było pewne – król leżał w pierzynach i wydawał polecenia. Według rozkazu władcy, trzeba było w trybie natychmiastowym zmienić wszystkie nazwy, w których pojawiało się słowo "smok". Król był na tyle wspaniałomyślny, że zaproponował kandydata na nowy herb. Miejsce smoka miał zająć...myszołów! W dzieciństwie Noirin miał własną hodowlę tych stworzeń i wspominał je z wielką sympatią.

Zaistniała sytuacja wywołała falę protestów. Mieszkańcy nie mogli się pogodzić z rozkazem króla, a jako pierwsze zastrajkowało Plemię Chochlików o Brudnych Piętach, myjąc swe pięty. To pociągnęło za sobą inne fale protestów i manifestacji. Rozpoczęły się nagonki na myszołowy. Sytuacja z dnia na dzień stawała się co raz bardziej nerwowa. O tym, co działo się w królestwie, wiedzieli wszyscy...z wyjątkiem króla. On tymczasem na dobre zagnieździł się w komnacie Orflamh’a, gdyż było to jedyne miejsce na zamku, posiadające sprawną deskę klozetową

Orflamh postanowił wziąć wszystko w swoje ręce i codziennie zdawał władcy relacje z szybko postępujących prac, które w rzeczywistości nie miały miejsca.

– Herb został już zmieniony...wedle życzenia – myszołów w ruchu, rzucający się na swoją ofiarę...ekhm! wieśniaka z młotem i kowadłem. Poza tym udało nam się dość do porozumienia z plemieniem Chochlików o Czystych...ekhm! o Brudnych Piętach, które specjalnie na Waszej Wysokości życzenie, wykonają serwis, składający się z 1000 naczyń.

Król Noirin spoczywał w swoich pierzach i puchach. Był bardzo zadowolony, jego twarz przedstawiała pełnię szczęścia.

– Wspaniale! Jeśli moje kalkulacje są prawidłowe, już pod koniec tygodnia wszyscy będziemy mogli cieszyć się Nowym Królestwem!- rzekł Władca.

– ...tak, oczywiście. Pańskie wyliczenia są bardzo dokładne! ehm! myślę, że uporamy się z tym bajzlem...ehm! tzn. z modernizacją do końca tygodnia! – Orflamh był zrozpaczony. Nie umiał kłamać...wiedział, że wcześniej czy później wszystko się wyda. Musiał działać, zrobić coś...pytanie tylko co? O trzymaniu króla w łóżku w nieskończoność nie było nawet mowy. Poza tym prawie wszystkie ubikacje na zamku były już zatkane...

– Królu Mój! To wszystko co miałem do przekazania...pozwól, że oddalę się teraz i pozwolę Ci spokojnie się wypróżniać...ehm! tzn. chciałem powiedzieć, dochodzić do zdrowia..ehm! – Orflamh miał już tego wszystkiego dość. Skinął lekko głową w kierunku łoża, na którym smacznie chrapał już Władca Krainy i opuścił komnatę.

W jego głowie zaczynał świtać pewien plan...Szybkim i zdecydowanym krokiem minął korytarz, hol i po chwili wyszedł z zamku. Za murami wszystko wyglądało inaczej. O wiele przyjemniej. Po strajkach i manifestacjach nie było już śladu. Wszystko za sprawą Orflamha, który zdecydował się poinformować mieszkańców o swoim planie. To uspokoiło wieśniaków i wrócili oni do swego codziennego życia.

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Orflahm dotarł do Ognistego Lasu. Przystanął na chwilę. Był zmęczony, lata młodości już przeminęły, coraz trudniej było złapać oddech, poza tym nogi nie były już te same co kiedyś. Stał chwilę niezdecydowany, czy wrócić czy iść przed siebie? Orflamh bardzo dobrze wiedział, że Ognisty Las był miejscem o największym stężeniu magii. Łatwo było się tam zgubić. Miejsce, do którego zmierzał znajdowało się w samym centrum lasu...

Powoli zaczynało się już ściemniać. Słońce leniwie spływało za Bardzo Smocze Góry, ustępując miejsca Księżycowi. Orflamh wiedział, że jeśli nie zdecyduje się na pewien ruch, już za godzinę lub dwie nie będzie w stanie trafić do zamku. Zmrok zapadał tu szybko. Nie było więcej czasu na zastanawianie się. Bardzo zdecydowanym krokiem, Orflamh wmaszerował do Ognistego Lasu.

Pierwsze, co dało się odczuć zaraz po wejściu, to czyjś natarczywy i obruszony wzrok, który śledził każde poczynanie doradcy królewskiego. Orflamh czuł się nieswojo. Wszędzie było pusto i cicho. Ciężko było odróżnić kształty. Jedyne co przypominało mu o tym, że jest w lesie to szum drzew...Ruszył przed siebie, nie wiedząc dokąd idzie. Czy zmierza w dobrym kierunku? Czy jest coraz bliżej celu? Jego wędrówka wydawała się nie mieć końca. Mijał skrzacie doły, chochlicze nory, jednak nadal nie widział tego, co tak bardzo pragnął ujrzeć. Był zrozpaczony, krążył w kółko. Znów ta sama nora, ten sam głaz, te same zdradliwe bagna, w które udało mu się już 4 razy wpaść....ooo! teraz nie zapomnieć wyminąć ten konar, o który już tyle razy....za późno. Orflamh leżał chwilę na trawie. Był zły i zmęczony. To już 6 raz! Jak mógł zapomnieć! Wszystko było takie niesprawiedliwe. Dlaczego Podstarzały Szaman musiał wybudować swą chatę w miejscu, do którego nie sposób jest trafić? Nagle poczuł dziwny zapach... dość specyficzny. Coś na podobieństwo placków z jabłkami...Orflamhowi zaburczało w brzuchu. Był okropnie głodny. Ruszył w kierunku, z którego dochodziła woń. Jakiś czas przedzierał się przez konary i krzaki, które w złośliwy sposób tarasowały dalszą drogę. Nie pamiętał, aby tędy szedł. Chwilę siłował się z jednym dość natarczywym i wrednym krzewem i już kilka minut później ujrzał to, po co przyszedł. Nie...nie placek z jabłkami! Przed jego oczami wyrosła chata Podstarzałego Szamana. Radości Orflamha nie było końca. Cały w błocie, potarganej i porwanej szacie, liściach i patykach we włosach, doradca królewski dotarł do celu. Zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie. Właśnie miał przejść przez ogrodzenie, gdy jego uwagę przykuła pewna tabliczka. Była przybita do jednej z desek płotu. Wyryty na niej, dość mało umiejętnie, napis głosił:

"Drogi Intruzie! A więc udało Ci się znaleźć moją chatę? hę? Możesz sobie pogratulować! Ostrzegam jednak, że jeśli sprawa, z którą przychodzisz jest błaha, lepiej wracaj skąd przyszedłeś! Czekaj! Sprawdź najpierw czy zalicza się, do którejś z poniższych kategorii:

1.Biegunki, rozstroje żołądkowe, choroba wściekłych skrzatów, ukąszenia chochlików, majaki i halucynacje.

2.Sprawy wagi i nadwagi państwowej...

3.Sprawy delikatne, czyli sercowe, m.in. transplantacje i zastawki...

Orflamh chwilę się zastanawiał. Do której kategorii zaliczyć to co działo się w Królestwie? Zdecydował się, że punkt 2. bardzo dobrze obrazuje obecną sytuację w Krainie Całkiem Dużego Smoka. Z zadowoleniem kiwnął głową, wyminął bramkę i stanął przed drzwiami. Zapach placków z jabłkami był tu bardzo silny. Orflamh pociągnął nosem, miał dziwne wrażenie, że woń dolatuje... ze ścian chaty, a dokładniej z drewna, z którego została zbudowana. Szybko odrzucił te myśli, machnął ręką i zapukał.

Król nie mógł zasnąć. Długo przewracał się z boku na bok, jednak sen nie przychodził. Próbował różnych sposobów: z głową na poduszce, z nogami na poduszce...,nawet spanie "na Waleta" (?!) nic nie dało. Choroba przeszła już swą najtrudniejszą fazę i teraz król biegał do ubikacji tylko 10 razy na godzinę. To dawało mu pewien komfort. Nic jednak nie mógł poradzić na swą bezsenność. Na dodatek Księżyc jakby uwziął się na władcę i swym blaskiem skutecznie oślepiał przekrwione oczy króla. Noirin zniecierpliwionym ruchem odgarnął kołdrę, uwolnił się od puchów i stanął na zimnej posadzce. Chwilę jeszcze kręcił się po komnacie w poszukiwaniu bamboszy, a gdy je znalazł, cicho otworzył drzwi i wymknął się na korytarz. Już od dłuższego czasu miał dziwne wrażenie, że jest obserwowany, a jego każdy ruch kontrolowany. Nawet do ubikacji nie mógł wyjść w samotności, zawsze towarzyszyła mu nierozłączna świta. Za murami zamku nie był już dawno.... postanowił odetchnąć świeżym powietrzem, a przy okazji skontrolować postępy w pracy. Minął pospiesznie korytarz, zszedł po schodach, aż dotarł do głównego holu. Właśnie zmierzał do wrót wyjściowych, gdy drogę zagrodziła mu nocna straż.

– Przepustka! – zakrzyknęli dwaj domorośli młodzieńcy – Borowik Nikczemny i Purchawek Zgorzkniały.

– Ależ jaka przep....zaraz! przecież JA jestem Waszym Królem! – rzekł zdumiony władca.

– Ach! to przecież Nasz Kochany Król! Nie poznaliśmy pana po tej....czapie i komży...ugh! – rzekł Borowik, z trudem opanowując śmiech.

– O co tu chodzi!?- dopytywał się Noirin.

– Przykro nam, Najdostojniejszy Władco, ale mamy zakaz wypuszczania Naszego Króla za mury zamku! – odkrzyknęli razem strażnicy.

– Jakim prawem?! O co tu chodzi?! Kto wydał taki rozkaz?! – dopytywał się, czerwony ze wściekłości, król Noirin.

– Zarządzenie wyszło od Orflamha, Najdostojniejszy Władco! – zawyli zgodnym chórem Borowik i Purchawek.

– Od ORFLAMHA?! – krzyknął król.

Orflamh długo czekał przy zamkniętych drzwiach. Ze środka nie dochodziły żadne odgłosy. Doradca postał chwilę zniecierpliwiony, po czym jeszcze raz zastukał. Z wnętrza chaty dobiegł go jakiś odgłos, ktoś podszedł do drzwi.

– Hasło? – odezwał się głos po drugiej stronie.

– Jakie hasło na smoczą litość? – obruszył się Orflamh.

– Nie ma hasła, nie ma wejścia... – rzekł ten sam głos, z lekką nutą rozczarowania.

– Zaraz! Chwila! Proszę poczekać! – zawył zrozpaczony Orflamh.

– Przecież nigdzie nie idę, tylko bez paniki... – odpowiedział nie kto inny tylko ten sam głos.

– Spróbujmy może tak...Szaman Podstarzały ma pod oczami wały...ehm! – powiedział niezdecydowanie Doradca.

– Hmmmm....bardziej zimno niż ciepło... – odpowiedział po chwili ciszy głos zza drzwi.

– To znaczy, że jak? Trafiłem czy nie? – chciał wiedzieć Orflamh.

– To znaczy, że temperatura spadła do minus 5 stopni, a ja nie rozpaliłem w kominku... tylko tyle! Jak tu jeszcze trochę postoję to zamarznę na kość! – odpowiedział poirytowany głos.

– Proszę poczekać! Proszę mnie wpuścić! Sprawa, z którą przychodzę jest bardzo ważna! Sprawdzałem! Zalicza się do kategorii nr 2.! Proszę mnie tu nie zostawiać! Jest już ciemno, a ja się boję! – zawył Orflamh i zaczął walić pięściami w drzwi.

Po chwili podwoje stanęły otworem, a zapłakanym oczom doradcy ukazała się mała izdebka. Bez chwili namysłu wszedł do środka. Wewnątrz było całkiem przytulnie. Jakaś postać, przygarbiona rozpalała w kominku.

– A hasło? -zaczął niepewnie Orflamh.

– Ach! zapomnij o tym! – odezwał się starzec przy kominku. – Tylko żartowałem! he he...

Wyraz twarzy, jaki wykwitł na obliczu Orflamha, nie należał do dość inteligentnych. Stał zagapiony z otwartymi ustami.

– Ale twoja rymowanka była dobra! Skąd wiedziałeś, że mam wały pod oczami? he he.... – postać chwilkę jeszcze pogmerała w kominku, po czym odwróciła się do swego rozmówcy.

– Witam w moim małym królestwie! A więc z czym do mnie przychodzisz, Orflamhie? – zapytał Podstarzały Szaman.

– Ale ja.... – Doradca zgubił się już na samym początku.

– Ach tak! Nic nie mów! Już wiem! No to ile? – zapytał starzec.

– Ale ile czego, Szamanie....Podstarzały? – chciał wiedzieć Orflamh, próbując doścignąć tok myślenia swego rozmówcy.

– No ile kilogramów? Ile chcesz się pozbyć...schudnąć – odpowiedział gospodarz domu.

– Przecież nie z tym do Ciebie przychodzę! – zdziwił się Orflamh.

– Przed chwilą sam powiedziałeś, że swoją sprawę zaliczasz do kategorii nr 2.! – zdziwił się jeszcze bardziej Podstarzały Szaman.

– Ach! przecież nie o TAKIE sprawy wagi mi chodziło... – odpowiedział Doradca.

– A widzisz jakieś inne? Albo się ma wagę, albo nadwagę! – odrzekł gospodarz.

– W takim razie przejdę do rzeczy – zaczął Orflamh.

Zaczynało już świtać, gdy Doradca skończył opowiadać o tym, co dzieje się na zamku. Po krótkiej chwili stwierdził, że woli o tym nie myśleć.

– Jest tylko jedna rada! – odrzekł Podstarzały Szaman, po wysłuchaniu całej historii.

– Zaraz....poczekaj tu! – rzekł i ruszył do jednego z masywnych regałów, który aż uginał się od nadmiaru buteleczek i flakoników przepełnionych kolorowymi substancjami. Bez zastanowienia wybrał jedną z nich i wręczył ją Orflamhowi.

– I...to wszystko? – spytał rozczarowany Doradca.

– Ręczę, że jeśli podasz to swemu królowi do wypicia, wszystkie kłopoty znikną...o nie! to nie trucizna! Ale zadziała natychmiast! – odpowiedział zadowolony Podstarzały Szaman.

– Oby...w innym razie wolę nie myśleć, co się z nami stanie! – rzekł rozczarowany Orflamh.

– W taki razie ja już się pożegnam... – zaczął Doradca.

– Ehm...Należy się 10 smoczych monet...- odparł starzec.

Orflamh dotarł do zamku w samo południe. Szczerze wątpił w słowa Podstarzałego Szamana, jednak nie widział innego wyjścia. Musiał mu zaufać. Wkroczył do zamku. To co dało się zauważyć już od progu, to niepokojąca cisza. Wewnątrz nie było nikogo. Z niesamowitą prędkością Orflamh pokonał schody i dostał się na korytarz prowarzący do komnaty królewskiej. Pierwsze co zauważył, to postać Borowika Nikczemnego. Siedział on pod drzwiami i płakał jak bóbr.

– Na smoczą litość! co się stało?! – chciał wiedzieć Orflamh.

– ...ja...ja nie chciałem go uderzyć!! Ale rozkazy były dokładne! Nie wypuszczać!... – zawył Borowik.

Orflamh zdecydowanym ruchem szarpnął klamkę i wszedł do środka...

Drzwi w komnacie króla cicho skrzypnęły, a zaraz potem, wyłoniła się zza nich głowa Orflamh’a.

– Eeee....Wasza Wysokość?- zapytał u progu, a kiedy odpowiedziała mu jedynie cisza, wszedł niepewnie do środka. Zamknął za sobą ciężkie drzwi, zza których dobiegało donośne pociąganie nosem zapłakanego Borowika.

Orflamh stanął na środku komnaty i nie do końca był pewien, co powinien teraz uczynić. Cisza była bardzo nieprzyjemna, pełna różnych, tajemniczych szmerów, wśród których wyróżnić można było jeden, wyjątkowo dziwny i jakiś taki...świszczący? Przywodził na myśl staruszka gwiżdżącego przez szczerby. Orflamh niepewnie skierował się w stronę, skąd pochodził ów dźwięk. Podszedł do królewskiego łoża, zawalonego pierzynami, puchowymi poduchami, spod których słychać było ów stłumiony świst. Orflamh, drżącą ręką, sięgnął po pierwszą poduchę. Nie był pewny, co pod nią znajdzie, ale wolałby, żeby to był król. Doradca należał do tego typu ludzi, o których mówi się, iż lubią się bać. W biblioteczce zawsze wypożyczał powieści z dreszczykiem i czytał je nałogowo, jednak robił to jedynie w dzień, przy śniadaniu lub obiedzie. Wtedy nie bał się tak bardzo. Ale kiedy nadchodziła noc, wyobraźnia płatała mu straszne figle. W najmniej odpowiednim momencie, przypominały się najbardziej przerażające historie, a wśród nich legenda, której bał się już od dzieciństwa: "O Skrzacie Puszczyku i jego nieodłącznym przyjacielu – Jeleniu Purchawce"! Przychodzą oni w nocy do niegrzecznych dzieci i zabierają je daleko w las, tam skąd nie ma już powrotu...

Orflamh zatrzymał się w pół kroku. A co będzie, jeśli pod poduchą, zamiast króla, znajdzie właśnie...Jelenia Purchawkę?! Dreszcz wstrząsną kościstym ciałem doradcy. Orflamh otrząsnął się i szybko odrzucił tę myśl. Odwagi! Pomyśl o czymś przyjemnym....O czymś miłym...może o jakimś zwierzątku? Miłe, malutkie, leśne zwierzątko! I jak? Lepiej? No widzisz! Leśne zwierzątko ze ślicznym, błyszczącym futerkiem! Mieszka sobie beztrosko w buszu i często gra z przyjaciółmi w "Monopol"...hmm...taki miły, malutki jelonek...

Orflamh przełknął głośno ślinę, zamknął, a raczej zacisnął mocno powieki i na tyle zdecydowanym ruchem, na ile na to pozwalała drżąca z przerażenia ręka, odrzucił ciężką poduchę. Nic się nie stało. Doradca powoli rozwarł lewą powiekę, a po namyśle, także prawą...i zobaczył czapę króla z pomponem, a także samego jej właściciela. Orflamh odetchnął z ulgą i wydobył z głębin swej szaty, miksturę przygotowaną przez Podstarzałego Szamana. Chwilę mocował się z upartym koreczkiem, który w żaden możliwy sposób nie chciał się wyłuskać. Kiedy jednak ustąpił, doradca był bogatszy o nowe doświadczenia i jeden złamany paznokieć.

Orflamh ,ostrożnie odchylił głowę króla i wlał płyn przez szczerbę, która zdecydowanie ułatwiała mu całą sprawę. Po chwili flakonik był już pusty. Władca Noirin mlasnął donośnie dwa razy i ułożył się na drugi bok. Orflamh tymczasem, zdążył już wycofać się na korytarz, gdzie westchnął ciężko i zamknął cicho drzwi komnaty.

 

Władca Noirin otworzył oczy. I zaraz je zamknął. Uporczywe słońce świeciło wprost na niego i bardzo skutecznie oślepiało. Król chwilę leżał z opuszczonymi powiekami, które były dzisiaj wyjątkowo ciężkie i usiłował przypomnieć sobie wypadki wczorajszego wieczoru. Ostatnią rzeczą, którą pamiętał, była pięść jednego z tych domorosłych strażników, lecąca w kierunku jego szczęki z niebywałą prędkością, a potem już tylko ciemność...

Król Noirin leżał w ciszy, przywalony poduchami i zastanawiał się, czy powinien być wściekły...nie doszedł jednak do żadnych wniosków. Stwierdził natomiast, że dzisiejszy poranek nie sprzyja myśleniu...Wszystko jest jakieś dziwne...inne. Na dodatek czuł w ustach dość osobliwy, nieprzyjemny smak. Miał bardzo niemiłe wrażenie, jakby przez dłuższy czas żuł zapałkę...

Noirin zamlaskał donośnie i przeciągle, po czym stwierdził rzecz bardzo niebywałą i niepokojącą zarazem. Usta wypełniał mu specyficzny smak siarki...

– Cóż to ma znaczyć..?! – mruknął niezadowolony.

Władca otworzył oczy i rozejrzał się po swej komnacie. Jego pokój, urządzony z przepychem, wydał my się jakoś dziwnie mały...a każdym razie mniejszy niż zwykle. Nagle królowi zrobiło się bardzo nieprzyjemnie, poczuł, że musi jak najszybciej opuścić to duszne pomieszczenie. Już miał odrzucić pierwszą pierzynę, gdy zastygł i postanowił przyjrzeć się bliżej swej prawej dłoni. Na początku był pewny, że mu się przewidziało...lecz teraz, po dokładniejszych oględzinach, nie było wątpliwości. Zamiast swej silnej ręki, miał przed sobą pokraczną, czerwoną łapę, zakończoną szponami. Król Noirin, z trudem zdławił okrzyk przerażenia, pchający mu się na usta, a raczej na smoczą paszczę, której był teraz szczęśliwym posiadaczem.

– Co się ze mną dzieje? czy aż tak jestem chory? Hmm...wiedziałem, że z ta biegunka jest jakaś podejrzana! – pomyślał z rozpaczą.

Pełen trwogi, postanowił sprawdzić, czy schorzenie to, dotyczy także pozostałych kończyn.

Minęło kilka bardzo długich minut, zanim król zakończył swe oględziny. Wynik był zaskakujący! Noirin, bogatszy o potężny ogon i dwa olbrzymie skrzydła, nie tracił czasu i zaczął wpadać w panikę. Na dodatek czuł podświadomie, iż w to wszystko, w jakiś sposób wplątany jest jego doradca – Orflamh. Po chwili zastanowienia, władca Noirin doszedł do wniosku, że leżenie w pierzynach przez cały dzień do niczego nie doprowadzi. Trzeba jak najszybciej udać się do jakiegoś alchemika..., a najlepiej do Podstarzałego Szamana! On na pewno wybawi go z opresji! Właśnie miał wygrzebać się z pościeli, kiedy rozległo się pukanie do drzwi, a przymilny głos zaskrzeczał...

– Wasza Wysokość! To ja – Orflamh! Przyszedłem zapytać, czy czegoś Pan nie potrzebuje...

Władca Noirin wpadł w popłoch. Zupełnie nie wiedział, co powinien zrobić. Czy ma wyjść i otworzyć drzwi jak gdyby nigdy nic, czy lepiej zostać w poduchach i mieć nadzieję, że ten przeklęty doradca sobie pójdzie?

– Eeeee...Czcigodny Władco? – głos za drzwiami był tak przymilny i ciepły, że można by smażyć na nim precelki i jeść je prosto z patelni. Noirin zdecydował się siedzieć cicho, co z kolei irytowało doradcę, znajdującego się w korytarzu. Za drzwiami rozległy się jakieś szepty, ktoś się z kimś kłócił i nagle korytarzem wstrząsnął krzyk Orflamha:

– Nie wejdę i już!

Osoby za progiem bardzo się zdenerwowały i zaczęły wzajemnie uciszać. Chwilę potem król słyszał już tylko pośpieszne oddalające się kroki. Wstał niezdarnie z posłania, porwał przy tym królewską pościel oraz pierzynę i ogólnie narobił strasznego bałaganu. Z potwornym drżeniem łap i ogona, podszedł do wielkiego lustra, a to co tam ujrzał, było o wiele bardziej przerażające, niż rysunek herbu na talerzu...i o wiele bardziej żywe. Nie mógł uwierzyć własnym...ślepiom! Wyglądał dokładnie jak smok, tyle że o dość głupkowatym wyrazie pyska. Winą należało obarczyć szczerbę i śliwę pod okiem, które skutecznie psuły cały efekt. Noirin, na swoje nieszczęście, westchnął głęboko i wciągnął nozdrzem jedno z przelatujących nieopodal piór. Po chwili całą komnatą wstrząsnęło donośne i przeciągłe kichnięcie. Po raz drugi tego poranka, władca wpadł w panikę. Nieszczęsne piórko utknęło mu gdzieś w głębinach nosa i powodowało serię niekontrolowanych kichnięć, które przekształcały się w olbrzymie kule żywego ognia. W rezultacie Noirin nie wiedział co ma zrobić. Czy wszelkimi siłami powstrzymać się przed kolejnymi kichnięciami, czy gasić firany, pościel i pierze, które walało się wszędzie dokoła? Zdecydował się na drugą opcję, z związku z czym wyszarpnął jedną z szuflad masywnej komody i poczłapał niezdarnie w kierunku łazienki. Tam miał drobne problemy z odkręceniem kurka, regulującego zimną wodę, gdyż jego łapy nie były tak zwinne jak dawne dłonie. W końcu doszedł do wniosku, iż nie warto w takiej chwili się rozdrabniać, więc uderzył po prostu z całej siły w kran i momentalnie w łazience trysnęła fontanna wody. Noirin szybko napełnił szufladę i wrócił truchtem do pokoju. Kilka razy to pozorne naczynie wymykało mu się z niezdarnych łap i Noirin musiał biegać z powrotem. Właśnie kończył gaszenie lewej kotary, gdy przez potworny szum wody i trzask ognia, wyłapał bardzo specyficzny dźwięk. Ktoś pukał do drzwi:

– Wasza Wysokość! Czy wszystko w porządku?!

– O nie! To znowu Orflamh! – myśl ta błysnęła w umyśle króla, niczym... błyskawica.

– Eeee...czy mogę wejść?! – zapytał niepewnie doradca i wcale nie czekając na odpowiedź , nacisnął klamkę i otworzył drzwi.

To, co zobaczył wewnątrz, przeszło jego najbardziej śmiałe oczekiwania! Piekło w samym środku komnaty króla! W centrum tego zgiełku, walących się belek i mebli, stał najprawdziwszy jak to tylko możliwe...smok! Co gorsza, miał bardzo głupkowaty wyraz twarzy i właśnie to najbardziej przeraziło biednego Orflamha. Na dodatek trzymał w łapach szufladę pełną wody...

Noirin, nie wiele myśląc, chlusnął resztką cieczy w kierunku zdębiałego doradcy. Ten stał jeszcze chwilę w zupełnym otępieniu, po czym wychrypiał:

– O żesz! Szczerbaty smok!- i padł zemdlony.

Komnata, w mgnieniu oka, wypełniła się służbą. Podniósł się niesamowity krzyk.

– Smok! Połknął króla i zabił Orflamha!!!

– Co on tu robi?- krzyczeli zszokowani dworzanie. Noirin nie miał zamiaru udzielać wyjaśnień. Rzucił się do ucieczki. Ponieważ drzwi do komnaty były całkowicie zablokowane, król wybrał inną drogę ucieczki...małe, wąskie okienko. jednym, niezgrabnym susem dopadł do miejsca swego wybawienia. Już przesadził głowę, łapy i skrzydła i.....na tym się skończyło. Utknął! Chwilę wiercił się niecierpliwie, a gdy stwierdził, że nic to nie daje, zaprzestał dalszych poczynań. Na dodatek, nie mógł kontrolować tego, co działo się za jego plecami....Słyszał jakieś krzyki, ale niczego nie widział. Postanowił spróbować jeszcze raz. Zebrał wszystkie siły i...po chwili stwierdził, że coś uległo zmianie. Nadal tkwił w oknie swej komnaty, lecz ta, znajdowała się już daleko za nim. On zaś, wraz z okienkiem i całą ścianą spadał w dół, wprost do rowu wypełnionego błotem. Upadek okazał się jeszcze bardziej bolesny, niż Noirin się spodziewał. Chwilę leżał bez ruchu, a gdy wstał, stwierdził z niemałą radością, iż w trakcie swego upadku pozbył się nieznośnej framugi! Poza tym do starej szczerby dołączyła nowa. To było już mniej zadowalające. Noirin nie mógł sobie pozwolić na chwilę zwłoki. Musiał się gdzieś ukryć.

W międzyczasie na zamku panowała nerwowa atmosfera. Wszyscy biegali i krzyczeli, jednak tak naprawdę nikt nic nie robił. Nastroje polepszyły się nieco, gdy stwierdzono, że Orflamh tylko zemdlał i nic mu nie jest. Po krótkiej naradzie, wszyscy doszli do wniosku, iż należy jak najszybciej zgładzić smoka! Tego zapewne życzyłby sobie król Noirin!

 

Noirin czuł się niezręcznie. Waga, która mu przybyła, wcale nie pomagała w pokonaniu drogi. Poza tym, nie wiedział jak posługiwać się skrzydłami, toteż próbował o nich zapomnieć. Postanowił przejść przez wieś niezauważony i poszukać bezpiecznej kryjówki, a na ewentualne złośliwe zaczepki, odpowiadać milczeniem. Nic jednak z tego nie wyszło. Niezdarny Noirin pozostawił za sobą już 6 płonących chat, jedno, niechcący rozbite ogonem, koryto z paszą i gorejącą czapę Wesołego Rydza. Oprócz tego, zupełnie przypadkowo, rozdeptał taczki ze skrzacim nawozem i woń, która towarzyszyła mu od tamtego momentu nie była zbyt przyjemna...miał tego dość. Był zmęczony i chciało mu się spać. Nigdy nie przypuszczał, że życie smoka może być takie trudne.... nie doceniał tych stworzeń. Czuł ogromny wstyd...dopiero teraz uzmysłowił sobie, swoje dotychczasowe ograniczenie...swoją przerażającą głupotę!

Przygnębiony do ostateczności, położył się na trawie i szybko usnął. Jednak nie dane mu było spać spokojnie. Gdy tylko otworzył ślepia, poczuł, że coś jest nie tak....nie! nie chodziło o posmak siarki, do tego zdążył się już przyzwyczaić. Nie mógł ruszyć ani przednią ,ani tylną łapą, nie mówiąc już nic o skrzydłach. Dokoła znajdywało się pełno porozrzucanego drewna, coś na podobieństwo stosu...Noirin zamrugał nerwowo powiekami, zmrużył oczy i dostrzegł, iż nie jest tu sam. Na dodatek, ku wielkiemu przerażeniu smoczego króla, twarze tych ludzi nie wróżyły nic dobrego....Nagle, niezręczną ciszę przerwał czyjś okrzyk. Noirin łatwo rozpoznał ten głos...był to Orflamh!

– Nikczemna bestio! -zawył doradca.

– Za to co uczyniłeś naszemu królowi, zostaniesz ukarany! Czyż nie wiesz, że w tej krainie nie połyka się Głów Państwa?! Ale to jeszcze nie koniec twoich win! ha! Jakby tego było za mało, spaliłeś 10 chat, zniszczyłeś kilka taczek z nawozem, o korytach z paszą już nie wspomnę...spaliłeś też czapę Wesołego Rydza...Siałeś strach i zniszczenie! Cóż, jako Nowy Król, jestem w obowiązku wydać na ciebie wyrok! Zostaniesz spalony, a twoje prochy użyźnią glebę okolicznych pól...przynajmniej w taki sposób przyczynisz się do poprawienia stanu naszej gospodarki i odpokutujesz za swoje przewinienia! – ostatnie słowa były wykrzyczane bardzo donośnie.

– Orflamh królem?! Co tu się dzieje?! Przecież JA jestem władcą tej krainy! Nikogo nie połknąłem, a już tym bardziej samego siebie! Przecież to niemożliwe! O co tu chodzi!? Hmmm...co zamierzają zrobić z tymi pochodniami, Borowik Nikczemny i Purchawek Zgorzkniały?!- rozpaczliwie myślał Noirin. Panika już dawno zrobiła swoje i teraz spokojnie oglądała rezultaty swej działalności.

– Podpalcie stos, moi podwładni! czas to zakończyć!- zawył Orflamh

– Nieeeee! Ja nie chcę! – krzyknął donośnym głosem władca.

pochodnie były co raz bliżej, drewno zajęło się ogniem i ....Król Noirin otworzył oczy. Był cały zlany potem, a pierwsze, co ujrzał, to tłum ludzi, którzy pochylali się nad nim. Ich twarze wyrażały skupienie i przestrach. Na widok przebudzenia władcy, wszyscy zakrzyknęli zgodnym chórem:

– Obudził się! Król się obudził!

Do komnaty wbiegł przejęty Orflamh. Jednym susem znalazł się przy łożu władcy i natychmiast się rozpogodził.

Król zerwał się z posłania i skierował kroki w stronę lustra. Po smoku nie było śladu...Uspokojony, usiadł z powrotem na łożu i gestem ręki, odprawił służbę za drzwi.

– Ty, Orflamh, zostań...- rzekł zdławionym głosem. Doradca zatrzymał się i z lekkim ociąganiem, odwrócił w stronę króla.

– W czym mogę służyć mojemu królowi?

– Jak...jak daleko posunęły się prace w związku z odnową królestwa?- zapytał Noirin z obawą w głosie.

– Ehmmm!...Prace idą bardzo powoli, Najdostojniejszy Władco!- odpowiedział Orflamh, zastanawiając się jednocześnie, jak zadziałała mikstura sporządzona przez Podstarzałego Szamana. Przecież nic takiego się nie działo...Król spał jak suseł, potem trochę krzyczał przez sen....aż w końcu się obudził. To wszystko.

– Orflamh?

– Tak, Panie?- rzekł doradca.

– Czy możliwe jest...czy można zaprzestać dalszej modernizacji? Przemienić wszystko jak było?- rzekł nieśmiało król Noirin.

– Ależ oczywiście! Zaraz się tym osobiście zajmę! – twarz Orflamha rozpromieniła się. Wybiegł z komnaty. Nic z tego nie rozumiał. Co przyczyniło się do zmiany decyzji króla?! Nie wiedział, ale był szczęśliwy. Wyminął schody, hol, wybiegł z zamku. Jednym susem pokonał taczkę ze skrzacim nawozem stojącą nieopodal, drugiej niestety nie zauważył...Biegł co sił w nogach, aby obwieścić wszystkim wspaniałą nowinę.

 

KONIEC

Okładka
Spis Treści
Justyna Kowalska
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Andrzej Kozakowski
Ryszard Krauze
K.Kwiecińska
Marcin Lenda
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
Paweł Leszczyński
K.Leszczyński
Jakub Lipień
LouSac
Lucy
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
Krzysztof Mandrysz
A.Mason
Michał Mazański
Rafał Mroczek
Sławomir Mrugowski
Sławomir Mrugowski
Barbara Ogłodzińska
Barbara Ogodzińska
Kamil Olszewski
Pacek
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Tomasz Pacyński
Andrzej Pilipiuk
Eryk Ragus
Eryk Ragus
RaV
Paweł Rogiewicz
Anna Romanowicz
Jacek Rostocki
Jacek Rostocki
Tomasz J. Rybak
Ryh
Andrzej Siedlecki
Agnieszka Śliwiak
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Tomasz Stypczyński
Robert J. Szmidt
Robert J. Szmidt
Roman Szuster
W.Świdziniewski
Andrzej Świech
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
K. i K. Urbańskie
Vanderberg Club
Tomasz Winiecki
Tomasz Winiecki
Marek Wojaczek
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Milena Wójtowicz
Robert Zang
Roger Zelazny
Dawid Zieliński
Dawid Zieliński
Zubil
Zubil
Zubil
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Grzegorz Żak
Artur Żarczyński
Artur Żarczyński
K.Żmuda-Niemiec
K.Żmuda-Niemiec

Archiwum cz. I
< 60 >