Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 02>|>

Jak dzieci!

 

 

Pamiętam, gdy jako dziecko bawiłem się z kolegami w piaskownicy. Nie była duża, ale w tym czasie stanowiła prawie cały nasz świat. Och, jak wspaniały i przeogromny to był świat! Piątka dzieciaków, ograniczona kwadratem trzy na trzy metry, obracająca się we własnej, wspaniałej rzeczywistości. Wystarczyło tylko wejść na teren tych dziewięciu metrów kwadratowych piasku, a trafiało się tam, gdzie wstępu nie ma żaden z dorosłych. Przeogromne miasta z piasku, ulice, domy i garaże przeznaczone tylko i wyłącznie dla małych, plastikowych samochodów. Bunkry, schrony, kwatery głównodowodzących, okopy, pola minowe i wojny, na których ginęły zastępy ołowianych żołnierzyków. Wyspy, morza i oceany, po których żeglowały drewniane żaglówki. Czasem cała piaskownica zamieniała się w czołg z drewnianą deską zamiast lufy, albo w bolid formuły 1. Nie istniały żadne inne piaskownice, liczyła się tylko ta jedna, nasza. Świat, jaki sobie stworzyliśmy (a może jaki pozwolono stworzyć?) był światem jak najbardziej spójnym, pełnym i rzeczywistym. Co z tego, że przewrócone samochody po chwili lądowały na czterech kołach, że zabici żołnierze jakimś dziwnym trafem wracali na pole bitwy, że przypadkowi przechodnie, trafieni z lufy czołgu, wcale nie padali na ziemię? Nie, my tego nie dostrzegaliśmy, a nawet jeśli, to po chwili powracaliśmy do tej naszej małej rzeczywistości. Ńaszej harmonii i spokoju nie burzyły nawet kłótnie i bójki, które wynikały z różnego rodzaju nieporozumień.

 

Wydawać by się mogło, że nie mieliśmy żadnych problemów, że prowadziliśmy sielski żywot, jakiego zawsze zazdroszczą dzieciom dorośli. Nic badziej złudnego. Dorośli po prostu zapominają, albo bagatelizują problemy, trapiące dzieciaki. A przecież one nie były małe. Wziąwszy pod uwagę to, że mieliśmy bardzo małe rozumki, nasze strapienia były wręcz potwornie duże. Można powiedzieć nawet, że były nierozwiązalne. No bo jak możnaby sobie poradzić z tym, że matki w najbardziej ciekawym momencie zabawy wzywały nas do domu? A co, na przykł ad, z obowiązkiem kładzenia się spać zaraz po wieczorynce? Albo obowiązkiem mycia zębów? Że nie wspomnę o nakazie trzymania porządku i sprzątania swoich żołnierzyków, tak jakby komuś przeszkadzało, że te walają się czasem po podłodze? No dobrze, większość z dorosłych na pewno tylko się śmieje, mówi "to nie są wcale duże problemy, my mamy większe". Dobrze, śmiejcie się, ale jak byście się zachowali w takiej oto sytuacji, jak byście ją rozwiązali?

 

Piaskownica na drugim osiedlu była ich terenem. To była jakaś niepisana umowa, oni nie przychodzili do nas, ani my do nich. Nie żebyśmy się nie lubili, ale choćby tylko przechodząc przez to drugie osiedle, odczuwaliśmy jakieś napięcie. To chyba naturalne – wchodziliśmy na obcy, nieznany teren. Wszystko byłoby w porządku, gdyby... No właśnie, trudno powiedzieć, jak dokładnie to się zaczęło. Wydaje mi się, że cała ta afera wzięła początek w jakiejś kłótni. Nie pamiętam już o co poszło, w każdym razie ktoś tam komuś naskarżył, że "ktoś coś zrobił, a to nie prawda, bo ten ktoś wcale tego nie zrobił, a tamten ktoś kłamie, ależ nie, nie kłamie, to skarżypyta przeinacza fakty, a to nie prawda, bo skarżypyty wcale nie ma...". Wszystko to może i jakoś by się skończyło, przeminęło bez echa, gdyby w międzyczasie nie padło oskarżenie, że ktoś z nich nasikał do naszej piaskownicy. O rany! Trudno opisać co się potem działo, jaki rejwach się podniósł. Nikt tego nie widział, poza tym do naszej piaskownicy naszczać mógł jakiś pies, ale oskarżenie już padło. Co niektórzy, bardziej porywczy, chcieli już się bić. Całe szczęście, że na terenie przedszkola jakiekolwiek bójki rozstrzygane były przez... przedszkolanki. Niestety, topory zostały już wykopane i choć do żadnej otwartej walki nie doszło, toporów nigdy już nie zakopano. Zerwaliśmy te nikłe i tak stosunki. Oczywiście, parę lat później, gdzieś w okolicach czwartej, piątej klasy podstawówki, jakoś się to wszystko zatarło, powróciło do normalności. Ale powiedzcie sami, czy to wszystko miało sens? Blisko sześć lat bez odzywania się do siebie, bez podania ręki, odwracania głowy na widok drugiej strony, unikania się nawzajem? To przecież tak głupie i tak dziecinne zachowanie.

 

Teraz wszyscy jesteśmy już dorośli. Jak byśmy się zachowali, gdyby dziś miała zdarzyć się podobna sytuacja? Trudno powiedzieć. Pomyślelibyśmy chwilę, zastanowili się, poszukali wyjaśnienia, rozwiązali jakoś ten problem, wybaczyli sobie wszystko? Czy też , jak dzieci, obrazilibyśmy się na siebie "do końca życia"? Nie wiem. JA JESTEM DOROSŁY I NIE MAM JUŻ TAKICH PROBLEMÓW.

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 02 >