Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 05>|>

98 procent wody

 

 

Gazeta Wyborcza specjalizuje się w sensacjach naukowych. Jednego dnia odkrycie w dziedzinie mowy, drugiego wstrząsające doniesienie o odkryciu efektu cieplarnianego. Oto mamy wreszcie dowody, że efekt cieplarniany jest!

 

Zasadniczo efekt cieplarniany, który polegać ma na wzroście temperatury, należałoby odkrywać za pomocą termometru. I szczerze mówiąc jego odkrycie nie powinno być specjalnie trudne, z powodu właśnie dosyć nieskomplikowanej technologii jego odkrywania. Nawet biorąc pod uwagę, że temperatura na świecie faluje i skacze bardziej, niż woda w najwścieklejszym oceanie, podczas najwścieklejszego sztormu, nawet wiedząc, że amplituda tych zmian powoduje, że złapanie zmian globalnych staje się koszmarnie trudne, to jednak za efekt cieplarniany należałoby się brać z termometrem w ręce.

Rozwój technologii zawsze czemuś służy. Zasadniczo rozwój technologii odkrywania różnych rzeczy ma służyć tak zwanemu dobru ludzkości. Na przykład rozwijamy technologię odkrywania nowych lekarstw, bo ludzie wolą być zdrowi, a nie chorzy. Człowiek chory nawet zdecydowanie woli, bo zdrowy to czasem myśli, że lepiej byłoby brać rentę na głowę. Tak więc mimo wszystko technologia odkrywania leków służy ludziom, wyłączając tych, co aktualnie woleliby brać renty.

 

Technologia odkrywania nowych materiałów zawsze niosła nadzieję na loty w kosmos, bo wiadomo, że materiały kosmiczne to strasznie fajne materiały. Czasami warunkach ziemskich do niczego się nie nadają. Co prawda, to prawda, ale sam sprawdziłem, jak świetnie smaży się placki ziemniaczane na patelni teflonowej, a teflon kosmiczny jest. Niestety z lataniem na patelni kiepsko, nie wiem, czy ze sprzętów kuchennych z chatki na kurzej łapce coś poza miotłą i łopatą nadałoby się do awiacji, ale gastronomia od astronomii różni się jedną literką, więc jest coś w tym wszystkim, a placki smaczne!

 

Technologia oprogramowania to rozwój gier komputerowych. Byczo fajna rzecz. Zamiast siedzieć i czytać, siedzisz i nie czytasz. Trzymasz za drążek i sruu! Bumm! Pamm! Łubudu w szczególności. Frajda, jak diabli! (Nawet wszyscy diabli).

 

Otóż jak świat stary, ludzie zasadniczo martwili się tym, jak przywalić innym ludziom. Sprawa nie jest prosta: złapiesz za pałę, tamten weźmie większą, zwołasz kumpli, tamten zwoła więcej... Nie tak prosto zrobić kuku bliźniemu, zwłaszcza, gdy się samemu ma mocne postanowienie wyjść cało z tej przygody...

 

Czasy współczesne to współczesne metody robienia kuku. Skoro jest potrzeba posiadania narzędzi do robienia innym krzywdy, czy technologia robienia wynalazków mogłaby pominąć tak ważną dziedzinę życia ludzkości? Otóż wszystko wskazuje na to, że nie pominęła.

 

Do całej sprawy trzeba dodać jeszcze jeden wątek: ludzie kuku innym nie robią bezinteresownie, a wręcz przeciwnie. Jedną z zasadniczych przyczyn walenia się po łbach oraz subtelnych metod współczesnych, zwanych rolniczymi, a polegającymi na dyskretnym podkładaniu sobie trzody chlewnej (może być ze skupu interwencyjnego) są interesy. Zazwyczaj bowiem mało jest pieniążków podatnika, a wielu na nich chętnych. Innych pieniążków jest w ogóle, zdecydowanie mniej i żeby je wyszarpać, trzeba się narobić, tak więc wysiłki, zwłaszcza poprzez ciche zastosowanie nadwyżek rolnych, koncentrują się wokół pieniążków publicznych.

 

Efekt cieplarniany to w dziedzinie dostępu do kasy państwowej dosyć kluczowe zagadnienie. Nie można się więc dziwić, że rozwinęło się sporo technologii jego odkrywania. Najprostszą metodą jest zbudowanie właśnie cieplarniani, czyli szklarni. Niestety z powodu braku dachu nad całym światem wynik eksperymentu nie musi być przekonywujący, zwłaszcza, że na goździkach dziś też się na swoje nie wyjdzie, szczerze mówiąc prawie jak amen w pacierzu popłynie się równo, bo goździków od groma i nikt ich nie potrzebuje.

 

Wspomniana metoda na termometr byłaby jak najbardziej wskazana, ale niestety tą metodą efektu nie odkryto w sposób zdecydowany. Zdarzało się nawet, że przeciwnie – gdy w jakimś stanie USA temperatura spadła w zimie do minus 40 stopni Celsjusza, chłopi, zwani farmerami, pogonili widłami ekologów, którzy chodzili z kolejną petycją, w której stało, że właśnie efekt cieplarniany odkryto, skoro zimno, że w nosie zamarza.

 

Jeśli więc nie da się odkryć termometrem, trzeba sięgnąć po inne, bardziej groźne urządzenia. I sięgnięto po satelitę. Satelita, jak wiadomo, lata jak bociek, to jest bez machania skrzydłami. Inaczej zmachałby się i zleciał na mordę, osmalając ją sobie jeszcze o atmosferę, bo ta na wielkich wysokościach nagrzewa się od Słońca do 1800 stopni. Ponieważ nie da się za pomocą termometru sprawdzić tego, że jest tam tak gorąco (a satelita się osmali), widać, jak rozsądne jest zastosowanie nowoczesnej technologii do odkrycia efektu cieplarnianego.

 

Tu nastąpi wyjaśnienie. Aluzja dotyczy zjawiska nabierania bardzo wysokich energii przez cząsteczki powietrza w warstwie już bardzo rozrzedzonej atmosfery. Ich średnie prędkości odpowiadają bardzo wysokiej temperaturze, 1200 – do 1800 stopni Celsjusza. Jednak termometr wystawiony na zewnątrz na takiej wysokości wskazałby bardzo niską temperaturę, pewnie niewiele ponad 3 stopnie Kelwina. Dlatego, jak już kiedyś pisałem, takie są kłopoty z wielkością fizyczną, zwaną temperaturą.

 

Czasami więc tam gdzie zimno, tam i gorąco, a człowiek bez specjalnego kosmicznego skafandra nie tylko nie miałby czym oddychać, ale zamarzłby na koszmarny sopel. A więc czego się durni rolnicy czepiacie, sami widzicie, że jak ciepło, to zimno?

 

Wyjaśnienie drugie. To rozumowanie to moja własna rekonstrukcja, a nawet insynuacja przeprowadzona na podstawie lektury rozmaitych doniesień . Całkowicie nieprawdziwa, ale pasuje do klimatu (wypowiedzi).

 

Toteż już ze spokojem możemy badać za pomocą satelity, bo wiemy, że nie musimy za pomocą termometru i że niekoniecznie musimy odczuwać wzrost temperatury. Nawet, jeśli mróz aż trzaska, to też dobrze, bo możemy odkryć, że tak naprawdę – gorąco.

 

Tym razem jednak zrobiono sprytniej: odkryto efekt cieplarniany za pomocą satelity oraz glonów. Okazało się mianowicie, że on istnieje, bo glony rosną. No bo efekt cieplarniany to dwutlenek węgla, a glony rosną na tym dwutlenku, jak na drożdżach (powinny rosnąć jak wszyscy diabli, zwłaszcza, gdy cukru dosypać). Wniosek: jest dwutlenek węgla, jest efekt cieplarniany!

 

Chodzi tu nam o coś, co bynajmniej nie podlega obserwacji czy badaniom. To coś powinno zostać odkryte bądź stwierdzone. Konsekwencją tego faktu musi być rozdział kasy pomiędzy zainteresowanych. Następnie, gdy kasa wyjdzie, dobrze byłoby ponownie stwierdzić ów efekt i ponownie kasę rozdzielić.

 

Jest sprawą dalszych opracowań i szczegółowych studiów, jak powyższe osiągnięcia mają się do kluczowych dla rozwoju ludzkości problemów podziału kasy publicznej i robienia kuku ewentualnej konkurencji do owej kasy.

 

Poważniej. Efekt, o którym mowa, umożliwia życie na Ziemia, a odpowiada za niego w około 98 procentach woda. Nie wiem, ile w końcu dokładnie, bo różne źródła podają różnie, ale jest tak, że ledwie kilka procent mocy owego efektu to inne gazy, w tym dwutlenek węgla. Zasadniczą rolę pełni woda. Jakby tego było mało, słynna produkcja gazów cieplarnianych przez człowieka to także pojedyncze procenty w porównaniu z procesami naturalnymi. Pojedyncza erupcja wulkanu to dziesiątki kilometrów sześciennych gazów, czasami także dziesiątki kilometrów sześciennych lawy. Jak niedawno policzono, cała produkcja dwutlenku węgla USA jest mniejsza od tego, co wypuszczają w atmosferę termity w Afryce. Prawdopodobnie, pomimo zapewnień badaczy, nawet nie znamy bilansów tych procesów.

 

Trzeba sobie uświadomić, że wyliczenia są oparte na bardzo trudnych pomiarach i że owe pomiary prowadzą ludzie, którzy często wybrali biologię i ekologię jako swoje dziedziny, żeby mieć możliwie najmniej do czynienia z liczeniem. Piszę to złośliwie, jako czytelnik prac, z których wielokrotnie nie można się dowiedzieć takiej podstawowej rzeczy, jaki był błąd pomiarów. Niestety, nauka o ekosystemie Ziemi dopiero raczkuje. Dlatego co chwilę zdarzają się odkrycia i koszmarne wpadki, naciągane interpretacje.

 

Obserwujemy zjawiska, które nas niepokoją. Nie wiem w końcu, czy powierzchnia lodów Arktyki rośnie, czy maleje. Czytałem kiedyś polemiki pomiędzy polskimi klimatologami – jedni obserwowali powiększanie się tego samego lodowca, inni jego kurczenie. Jaki nasuwa się wniosek? Że w tej dziedzinie panuje niezły bałagan i że wyniki badań, jakie się tam uzyskuje, nie są wiarygodne.

 

Jeśli jednak obserwujemy topnienie lodów Arktyki, zmniejszanie się grubości lodowca na Islandii, jak to opisano w artykule, który był pretekstem do stworzenia tego tekstu, to trzeba się zjawisku dobrze przyglądać. Zwłaszcza, jeśli nie widać z pomiarów nieszczęsnym termometrem wzrostu globalnej temperatury. Być może, bowiem dzieje się jeszcze coś innego, o czym w ferworze walki o upragniony przez ekologów efekt cieplarniany nawet nie pomyślimy.

 

Mogą to być bardzo proste zjawiska: zmiana współczynnika pochłaniania światła przez lód, albo na skutek zapylenia, albo na skutek choćby kwaśnego odczynu deszczów. Być może akurat na te czynniki możemy mieć wpływ, bo na zawartość dwutlenku węgla w atmosferze, a tym bardziej zawartość pary wodnej, która decyduje o wielkości zjawisk – nie.

 

Być może następuje wzrost zasolenia, albo jakaś inna zmiana składu chemicznego wody w rejonach podbiegunowych. Być może, co jest najgroźniejsze: zmiana cyrkulacji wód. Konsekwencją tego ostatniego może być trudna do przewidzenia zmiana klimatu na naszym globie, niekoniecznie połączona ze zmianą średniej temperatury czy wysokości wód w oceanie światowym, ale może ona oznaczać, że tereny, które przez ostatnie 20 000 lat wyśmienicie ludziom służyły, staną się niezdatne do bytowania Homo sapiens. I trzeba albo wiać, albo przygotować się na te zmiany.

 

Niestety, nie dowiemy się. Zamiast rzetelnej informacji, mamy sensację. Przedstawiono nam kilka zdjęć. Nie bardzo wiadomo, czy przedstawiają coś więcej, niż efekt pracy jakiegoś programu komputerowego. Nie wiadomo na przykład, jak wyglądał zasięg owych glonów przed epoką przemysłową. Nie do sprawdzenia jest, jak się ma wzrost glonu do zawartości dwutlenku węgla w wodzie, jak ma się zawartość tegoż w atmosferze, do tego, co jest w naszej życiodajnej cieczy.

 

Jako człowiekowi ze wsi, który też obserwował próby pędzenia roślin dwutlenkiem węgla, nasuwa mi się, że jeśli następuje rozrost roślinności, to na skutek większej ilości związków azotu. Generalnie nie dwutlenek węgla, a tak zwane nawozy. Trudno, żeby nie było ich w wodzie oceanicznej, skoro właściwie cała Europa ma ich kłopotliwy nadmiar.

 

Tak więc próbuje się nam podsunąć odpowiedź nie na temat, która nie zasługuje na nic więcej, niż na złośliwy komentarz. Trudno powiedzieć, czego te kolorowe obrazki dowodzą. Jest natomiast wielki tytuł na pierwszą stronę. I o to chodzi.

 

Oglądałem kiedyś reportaż, poświęcony temu, jak ludzkość przygotowuje się do ewentualnej walki z planetoidą, która mogłaby upaść na nasz glob. Z pracy dziennikarzy wynikł jeden konkret: na całym globie na 5 z kawałkiem miliardów ludzi, zajmuje się tą sprawą nie więcej, niż 100 osób. Owi dziennikarze też nie zrobili niczego więcej, ponad zebranie materiałów promujących ich skromne osoby. Nie był to w gruncie rzeczy reportaż o problemie planetoidy, tylko o tym, jak wymienione w liście płac osoby zajmują się odkrywaniem prawdy na zadany temat.

 

To jest, niestety, zasadniczy problem: zagrożenia istnieją, ale nikt się nimi naprawdę nie zajmuje. Jedno można stwierdzić w sprawie klimatu Ziemi – wyniki badań stały się łakomym kąskiem i dla polityków, i dla masmediów. A że coś się stało i co powinniśmy byli zrobić, żeby się nie stało, będziemy wiedzieć, jak nam Bałtyk podejdzie pod Poznań, albo lądolód zacznie przewracać pierwsze budki z piwem. Ja, niestety, przeżyłem to we Wrocławiu w 1997 roku.

 

Pociesza fakt, że jak już klęska przychodzi, to wtedy jesteśmy dzielni i solidarni jak jasna cholera, choć niestety najczęściej już na nic się to nie przydaje.

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 05 >