Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 06>|>

Adwentową mglistą nocą

 

 

Czasami marzy mi się super kura. Z dziewięcioma dziobami. Wielka. Ze strasznie sztywnymi piórami. Nie ma sposobu żeby ją przez tę zbroję kolnąć. Czasami wydaje mi się, że jestem kurą. Co oznacza, że mam podstawowe wątpliwości co do sensu własnego życia.

Czasami chce mi się pisać bez sensu. Czasami mój kot czuje się zagubiony jak ja. Mój kot jest cwaniakiem. Kim ja sam jestem? Kimś naciąganym przez kota? gdzieś pomiędzy 23 a godziną pierwszego świtania to może być prawda. Ten układ: kot – ja, jest najważniejszy. Następne w hierarchii ważności są stuki w kaloryferach, ewentualnie stan ich zapowietrzenia, gdy chodzi o zimową porę.

Żyję w świecie na poły fantastycznym. Czegoś takiego mój ojciec nigdy nie widział. Mogę sobie obrócić antenę paraboliczną na satelitę geostacjonarnego. Mogę się włączyć do światowej sieci komputerowej i pobrać nie tylko wiadomości, ale najnowsze oprogramowanie z najdalszego zakątka globu. Jest to zwyczajne i po części fantastyczne. Tak bardzo, że czasami czuję się kurą. A po mimo Internetu jest pora, gdy liczy się stosunek kota do mnie i stukanie kaloryferów.

To wszystko razem skutkuje robieniem rzeczy bezsensownych. Jest to nie do uniknięcia, gdy drogą intensywnego wysiłku szarych komórek doprowadzimy do uświadomienia sobie absurdalności prac nawet najpotrzebniejszych. Takich, których sensowności nikt na globie nie ma śmiałości kwestionować.

Absurd jest nam zupełnie niezbędny. Bez niego zginiemy w ciągu kilku minut. Ot prosty przykład. Gdy trzeba wypróbować jakiś edytor tekstu, albo font, to piszę "Ala ma kota". Sens tego zdania w elementarzu jest jasny. To samo samotne na ekranie komputera może oznaczać, że Ala ta od Asa jest szalona. Może gotuje swoim lalkom kompot z czerwonych buraków i zalewa nim ich szmaciane buzie?

Gdy chcemy wypróbować czy mamy polskie ogonki, to wkraczamy w świat gombrowiczowski "zażółć gęślą jaźń". Gesia lub gęśla jaźń, jeśli jest poczuciem istnienia, jest głupia jak gęś, jak wszystko co wytworzył ptasi móżdżek. Wszelako nieopatrzna chwila zastanowienia na gęślą jaźnią może nas kosztować utratę poczucia spokoju: możliwe jest by to coś, ta kupa opierzonego tłuszczu, miała swoje uczucie poczucie tożsamości?

Oczywiście, zachowując odrobinę zdrowych zmysłów nie ma potrzeby sobie łamać głowy nad problemem gęsi w szczególności, ale problem jaźni na przykładzie gęsi w ogólności, to już bynajmniej nie jest takie śmieszne.

Zapadliskiem jest zażółcanie owej jaźni. Oczywiście nie chodzi o przekazanie informacji o jakiejś czynności, ale o paciorek, mantrę, dziecięcą przepowiadankę ułożoną w celu wypisania sekwencji znaków. Tak, to prawda, ale podstępny rozum zabiera się do wizualizacji, do przypisania zlepkowi wyrazów jakiegoś znaczenia.

Jest to pewnie rodzaj natręctwa, ale gnębi ono ludzi od najpierwszych czasów ich istnienia. Zaczyna się od wiary, że wypisując imię znakami, które inni potrafią odczytać można zakląć jakąś część owej jaźni czy duszy w tym napisie. Na początku nie było pisma, były znaki – runy, rodzaj łamigłówki czy rebusu. Pewnie to jeszcze dodawało magii do tak prostej dziś czynności. Wszelako mimo upływu dziesiątek tysiącleci sprawa jest tak samo aktualna: na skutek zobaczenia znaku, w ludzkim umyśle budzi się jego znaczenie. Nawet gdy intencja autora była inna, to znaczenie usiłuje być jak najbardziej realnym.

Mamy szczęście gdy nasz rozum śpi. Gdy nie domaga się rozwikłania wyplatanki "entliczek pętliczek". Czasami jednak tworzy się zapadlisko, czasami w ciemną noc zaczyna się w skołatanej głowinie rozpaczliwa pogoń za znaczeniem zażółcanej jaźni.

Bagniskiem jest każde pytanie o istnienie. Jakiekolwiek, bo wszelkie byty fizyczne, nawet te najbardziej realne, na co dzień oglądane są tylko w sensie eksperymentu w którym stwierdzamy ich wpływ. Wszelkie byty istnieją tylko w sensie jakiejś interakcji z obserwatorem. W jakim sensie istnieje obserwator?

Bagniskiem, zapadliskiem jest nasza logika. Dobrze rozumiemy logikę dwuwartościową, klasyczną, arystotelejską, czy może inaczej. Pisząc po środku nocy nie pamiętam. W każdym razie, gdy stwierdzamy, że istnieją zdania tylko prawdziwe, lub fałszywe, to jeszcze nic się w głowie nie przewraca. Nawet, gdy coś jest "po części" fałszem lub prawdą, to wiemy, jak to coś rozebrać na kawałki, które będą w całości kłamstwem lub nie.

Jednak tyle wiedzy stanowczo nie wystarcza dla zrozumienia zawiłości naszego świata. Za mało. Taka logika nie poradzi sobie z najprostszą antynomią w stylu golibrody co ma golić wszystkich którzy nie golą się sami, a golibrodzie jak najbardziej broda rośnie. Logika rozmyta, wielowartościowa jak najrychlej formalnie sprawę załatwi przypisując zdaniom wartość 1/2. Ale mimo tego nie uda się nam zrozumieć rozwiązania, bo myślimy o logice logiką dwuwartościową, choć w zrozumieniu świata, w formułowaniu sądów, a wreszcie, co najważniejsze, w podejmowaniu decyzji, kierujemy się wariantem rozmytym rozumowania.

Liczby stanowią tajemnicę od zarania świata. Na pozór zostały oswojone. Na pozór posługujemy się nimi na co dzień. Wystarczy jednak jakakolwiek liczba niewymierna, głupi pierwiastek z dwu, z trzech, liczba pi, która przedstawiana w systemie dziesiętnym wydaje się jakimś szyfrem Pana Boga, bo ciągnie ogony cyfr przez miliony pozycji, bez najmniejszej powtarzalności. Nie bardzo ludziom pomaga przedstawienie ułamkowe, gdzie chaos systemu pozycyjnego zostaje zamieniony na symetrię nieskończonego ułamka piętrowego. Nie pomaga, bo ludzie nie bardzo rozumieją samo pojęcie liczby. Zwykła liczba naturalna, oderwana od konkretu, od jabłek w koszyku których siedem tam jest i każdy to może sprawdzić, siódemka sama w sobie, może sama dla siebie jest już bytem ponadziemskim, z innej czasoprzestrzeni. Jest wytworem umysłu, choć bez jednoznacznej odpowiedzi, czy ten jest potrzebny do jej istnienia, czy tylko do tego, aby fakt cudowny stwierdzić.

Lata pracy matematyków, a wcześniej filozofów znakomicie rozszerzyły naszą ekstensywną wiedzę o liczbach: znamy ich zwyczajne i własności. Być może cokolwiek wiedzielibyśmy o ich naturze, dzięki tej ogromnej pracy, jaka przez wieki została wykonana, gdybyśmy potrafili dobrze zapytać. Nie potrafimy.

Owe własności też są tajemnicze. Od liczby bowiem nie sposób oderwać pojęcia nieskończoności. Matematycy na dobitkę wymyślili nieskończoności nieco silniejsze i słabsze, potrafią poradzić obie z dzieleniem nieskończonego przez nieskończone. Nie można zostać inżynierem by nie spotkać się z pojęciem granicy, która jest wynikiem nieskończonej liczby operacji. Nieskończonej, a więc większej niż największa liczba jaką znamy. Te zaś przekraczają wszystko co widzimy na własne oczy, łącznie z przysłowiowymi wielkościami kosmicznymi.

W dziedzinie czasu, nasze życie jest mgnieniem w porównaniu z geologicznymi epokami. Czas trwania wszechświata ocenia się na kilkanaście miliardów lat. Na całe szczęście zazwyczaj nasz skołatany umysł nie stara się już niczego pod to podłożyć, zazwyczaj, za wyjątkiem szczególnej pory pomiędzy 23 a pierwszą szarością powracającego dnia. Kilkanaście miliardów lat, oznacza, że gdyby ludzie żyli od samych narodzin Przestrzeni, to minęłoby około miliarda pokoleń, zależnie od tego jak liczyć. Ten cały czas jaki zdążył zaistnieć, można by obdzielić istnieniami w liczbie jaką teraz zasiedlają Ziemię, by spisywali po kolei historię oddzielania się promieniowania reliktowego od materii, powstawanie wodoru, narodziny pierwszych gwiazd, potem planet, pierwsze kosmiczne katastrofy i śmierci.

Nasz skołatany umysł, nawet dobrze wyćwiczony, potrafi sobie wyobrazić ilości do około siedmiu. Dlatego i to porównanie wieku wszechświata do rzeczy istniejących niewiele wnosi, bo nie potrafimy sobie wyobrazić liczby ludzi na Ziemi.

Liczba elektronów we wszechświecie podobno wyraża się liczbą z osiemdziesięcioma cyframi. Trudno nie popaść w zadumę nad prostym faktem, że dysponujemy zdumiewającym instrumentem. Gdyby jakimś sposobem policzyć wszystkie elektrony we wszechświecie, a że to jest niemożliwe, pewności nie ma, to zgubienie jednej takiej drobiny, której małości znowu nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić spowodowałoby zmianę tego w końcu nie nadzwyczaj skomplikowanego zapisu i każdy księgowy byłby w stanie to sprawdzić.

Naprawdę wielkie liczby pojawiają się w teorii liczb. Największe znane liczby pierwsze zapisuje się za pomocą piętrowych wykładników. Niezwykle wielkimi liczbami operuje kombinatoryka. Powszechnie stosowane algorytmy zwane generatorami liczb pseudolosowych operują z zasady na bardzo długich ciągach. Im są one dłuższe, tym lepiej udają prawdziwy chaos. Proste generatory operujące na 128 bitach mają 340282366920938463463374607431768211456 kombinacji. Nikt zapewne nie jest w stanie przeczytać tego tasiemca, a jest to tylko 3.4028 razy 10 do potęgi 38. Jest to liczba "dostatecznie" wielka, wszystkie komputery na Ziemi przy bardzo optymistycznych założeniach są w stanie wykonać gdzieś 10 do potęgi 29 operacji. Mimo nadzwyczajnego postępu w szybkości działania procesorów w ciągu kilku lat zapewne poprawimy ten wynik o jeden rząd wielkości, nie lepiej.

Człowiek tymczasem będzie dążył do przekraczania wszelkich granic, jakie napotka. Jedną z metod budowania owych generatorów liczb pseudolosowych jest algorytm z tzw. rejestrem przesuwnym. Długość ciągu jaki można uzyskać jest równa 2 do potęgi równej liczbie komórek owego rejestru. Wszelako nie ma tak prosto: weźmiemy sobie i przedłużmy i od razu jest. Działa to tylko przy pewnych magicznych ustawieniach (ciekawskim radzę pogrzebać w archiwum Fahrenheita, gdzie to opisałem). Opisane są owe liczby dla rejestrów o długości 132049. Dla porównania powiem, że dla rejestru o długości 19937 długość ciągu wyraża się liczbą z ok. 6000 cyfr.

W chwili gdy piszę te słowa, mój komputer mierzy się z jeszcze bardziej monstrualną konstrukcją. Wypełniłem za jego pomocą tablicę o rozmiarach 3900 na 3800 liczbami pseudolosowymi. W każdą kratkę można wpisać liczbę od 0 do 65535. Tablica zawiera 14820000 liczb. Na ile sposobów można ją wypełnić? 65536 do potęgi 14820000. Na oko wynik będzie miał ponad 60 milionów cyfr. Maszyneria służy do generowania jeszcze bardziej nieprawdopodobnych kombinacji liczb losowych. W następnym kroku następuje mieszanie pozycji owych liczb na kilka sposobów. Coś jak wyrabianie ciasta. Później zaledwie kilkaset z tych prawie piętnastu milionów liczb zostaje zapisanych. Ponieważ porządek ich wybierania nie ma nic wspólnego, albo bardzo mało z porządkiem zapisywania, wynik operacji nie powinien mieć nic wspólnego z kolejnością z jaką generuje liczby generator którym wypełniałem tablicę.

Po co to wszystko? Niezależnie od konkretnych planów, zapewne z powodu owego marzenia o jeszcze bardziej monstrualnej kurze. Większej niż poprzednia, nawet wymyślona, która będzie miała stalowe pazury. Może z powodu jakiejś potrzeby to robię. Sprawdzam co otrzymałem na dziesięć sposobów. Wiem że ucieka czas mój i moich urządzeń, że mając w rękach niesamowite możliwości nie potrafię nic z nimi rozsądnego zrobić. Może dlatego.

Gdy wraca rozsądek, to bez trudu wymyślimy, że taką samą własność jak ta tablica w komputerze może mieć zwykły gruby zeszyt, że wreszcie nie ma najmniejszej potrzeby rozmyślania o liczbach do których zapisania potrzeba 60 milionów cyfr, a wreszcie, że gdy zajdzie ku temu jakakolwiek potrzeba, albo kaprys wydłużymy liczbę kombinacji o kolejny milion znaczków i że nic to nie znaczy. Jednak w środku nocy będziemy się zmagać z ogromem przerastającym wszystko co może zmieścić nasz umysł. Będziemy szukać daremnie punktu zaczepienia dla naszej wyobraźni, jakbyśmy bez niego mieli zostać strąceni w otchłań bez dna.

Nasz świat ma dziwną własność która kłóci się z jego obiektywnym istnieniem, z własnościami, które przecież są całkowicie niezależne od naszej woli. Oto byty wirtualne, ale w fizycznym a nie informatycznym sensie okazują się jak najbardziej realne. Cząsteczki, których istnienia potrzebowały tylko bardzo pokręcone rachunki objawiają się w odpowiednio ustawionym eksperymencie. światło, które powinno biec po liniach prostych, zgodnie z teorią elektrodynamiki kwantowej biegnie po każdej dowolnej trajektorii. Wystarczy przerwać tę najprostszą drogę, by zobaczyć że tak jest naprawdę. Na prostej drodze jest tylko średnio najwięcej fotonów.

Pomimo, że to nieprawda, trudno się uwolnić od myśli, zwłaszcza w środku grudniowej nocy, że nasz umysł ma zdolność wywoływania bytów. Wystarczy je tylko pomyśleć a stają się rzeczywistością zarówno monstrualne liczby, jak i stwory o dziewięciu dziobach. Czasami do swego istnienia nie potrzebują niczego więcej od naszej wyobraźni.

Gdzieś w środku nocy skołatana głowa turla się po bo bezdrożach wiedzy, trafia na straszne uroczyska i bagniska pełne zjaw. Rzeczy proste i oczywiste ukazują swe inne wymiary, w których ich znane do tej pory i przyjazne postaci okazują się tandetną maską przywdzianą dla zmylenia gawiedzi. Zaczynamy się zastanawiać nad sensem przypadkowych spotkań słów, znajdujemy oszustwa w najoczywistszych prawdach, aż cała wiedza okazuje się jednym wielkim domniemaniem, domkiem z kart, którym zasłonięto nieogarniony niczym, dziki i groźny chaos.

Trudno powiedzieć, czy to dobrze, że po przespaniu kilku godzin, gdy planeta obróci się ku światłu przestajemy myśleć o monstrualnych kurach i bezradności logiki formalnej wobec świata. Na pierwsze miejsce wracają relacje pomiędzy ludźmi pewnie dlatego, że kot na czas dnia układa się do drzemki.

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 06 >