Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 09>|>

Całkiem jak z myszami

 

 

Tak się jakoś głupio składa, że zamiast o fantastyce, przychodzi mi pisać o sprawach całkiem innych, czasami straszliwie poważnych. Taki mój pech. Można siedzieć cicho, ale potem przyjdzie sobie pluć w brodę.

Pisałem sobie radośnie o sprawach ogólnych i odległych, o tym co w fantastyce filozoficzne i refleksyjne, a tu masz ci los: wróciło stare. Jak to w naszym kochanym kraju bywa. Tych powrotów to ja już tyle przeżyłem, że nie tylko dokładnie wiem co z nich wyniknie, ale jeszcze na dodatek mam dosyć. Już doskonale wiem jak to jest, kiedy człowiek walnie się młotkiem w palec, albo złapie za 220 woltów. Tak w końcu jakoś chciałbym, żeby przestać sobie robić kuku, zamiast źle, zacząć dobrze, bo to przyjemniej...

Gazety komputerowe jak jeden mąż drukują wielkie artykuły o pomyśle kontroli Internetu. Rzecz jest chyba dokładnie już znana, a sprowadza się do tego, by internauci sami na własny koszt donosili na siebie. Dostawcy Internetu mają zakupić sprzęt do rejestracji, archiwizacji i przesyłania danych do "odpowiednich służb". Niemal wszyscy o tym piszą, ale, wydaje mi się, pomijają bardzo istotne sprawy. To o czym najwięcej się rozprawia, to naruszenie ochrony prywatności. Wydaje się, że prym wiodą zawiłe kwestie moralne i prawne.

Tymczasem moim skromnym zdaniem rzecz ma się bardzo prosto.

Po pierwsze: podsłuchiwać jest nieładnie. Nie jest nawet istotne, czy to jest zgodne z przepisami, czy konstytucją. Standardem kultury europejskiej jest tajemnica korespondencji. Dopóki nie ma poważnych powodów, nie można rewidować, strzelać, bić pałą. Nie można chodzić za człowiekiem i sprawdzać co czyta, z kim rozmawia. W szczególności nie można przeszukiwać listów. Dziwne, ale jakoś wszyscy się z tym pogodzili.

Muszę przyznać że dyskusje na temat tego, czy podsłuchiwanie poczty elektronicznej jest złamaniem tajemnicy korespondencji czy nie, (linki do tych materiałów można znaleźć m.in. na stronach Gazety Wyborczej) burzą moje zaufanie do prawników. Oczywiście, jest problemem, czy można na podstawie aktualnych paragrafów wsadzić konkretnego delikwenta. Nie ma jednak wątpliwości, że prawo jest sformułowane kiepsko i tylko w tym problem. W te pędy trzeba poprawiać.

Po drugie. Po co to wszystko?

Projektanci systemu powinni się społeczeństwu wyspowiadać i to szczegółowo ze swoich intencji: co mianowicie chcą uzyskać i jakimi sposobami. Tak na oko bowiem jedynym rezultatem będą kłopoty społeczeństwa: ogromne koszty, zahamowanie rozwoju gospodarczego i kulturalnego i nic więcej. To tak dobry pomysł, jak to, by do szkół wpuszczać tylko te najbardziej zaufane dzieci, bo ostatnio tam uaktywnili się handlarze narkotyków.

Pozwolę sobie przypomnieć kilka faktów. Od pierwszej wojny światowej znany jest idealny sposób kodowania informacji. Tak, IDEALNY. Jeśli jakimś sposobem, zdradą, wymuszeniem czy oszustwem nie zdobędziemy kompletnego klucza, niczego nie uda się odszyfrować. Nazywa się to kluczem jednokrotnego użytku. Do czasu, gdy nie było komputerów, był on bardzo kiepskim narzędziem. Teraz ma on tylko jedną wadę: trzeba przed rozpoczęciem tajnej korespondencji jakimś sposobem wymienić ów tajny klucz. Zasada działania najprostszych algorytmów szyfrujących opiera się o wymnożenie pliku kodowanego ze strumieniem losowych bitów operacją xor. Powtórne przemnożenie wyniku przez ten sam strumień przywraca jawną treść.

Stosowanie jednokrotnego klucza jest oczywiście kłopotliwe. Algorytmy z kluczem publicznym pozwalają na całkiem bezpieczną komunikację. Stosowane są obecnie programy o słowie startowym o długości 1024 bity. Jak kto chce, niech próbuje policzyć prawdopodobny czas złamania klucza, nawet na komputerze posiadającym ponad 9000 procesorów. Pobieżne i bardzo optymistyczne szacunki wskazują, że przy długości 128 bitów może wymagać dziesiątek lat pracy najszybszych komputerów.

Każdy kolejny bit zwiększa dwukrotnie czas obliczeń. Osobiście stosowałem generator liczb pseudolosowych o długości ciągu 2 do ok. 19000. Jest to liczba z 6000 miejsc dziesiętnych. Generatory liczb pseudolosowych stosowane dziś w symulacjach komputerowych nie działają w oparciu o proste algorytmy: zazwyczaj są one bardzo złożonymi "mieszadłami". Są powszechnie dostępne, od bibliotek, po strony instytutów. Nawet jeśli nie spełniają bardzo surowych wymagań stawianych przy obliczeniach, są wielokrotnie za dobre do szyfrowania informacji.

Jakby tego nie było dosyć, nie ma sposobu by udowodnić stosowanie transmisji podprogowej, czy techniki rozproszonego widma. Różne są realizacje, ale rzecz sprowadza się do zapisania informacji w taki sposób, że jej widmo jest szumem: białym, gausowskim, czy o innym rozkładzie. Tak zakodowaną informację można nałożyć np. na plik obrazka, plik wav, czy inny zawierający normalnie szum. Nie da się odróżnić szumu prawdziwego od spreparowanego.

Nie ma sensu budowanie ośrodków deszyfrowania listów: złapać dadzą się tylko ci, co tego chcą. Nie za bardzo mają sens konferencje i pseudonaukowe deliberacje na europejskim i światowym forum, czym mianowicie w dziedzinie kryptografii posługiwać się wolno a czym nie. Programy szyfrujące publikował w swoim czasie, a był to czas już bardzo odległy Młody Technik (środkowy Gierek, by nie było wątpliwości). Bez wątpienia późniejszy wynalazek klucza publicznego zrewolucjonizował zakres zastosowań kryptografii. Dowcip jednak w tym, że do napisania skutecznej szyfrującej aplikacji potrzebna jest niewielka i powszechnie dostępna wiedza. Nie ma problemu handlu szyfrującymi programami, nie są one żadnym szczególnym dobrem, skoro dostępne są algorytmy. Coś mi wygląda, że mamy do czynienia z kolejną międzynarodową kompromitacją na skalę mniej więcej taką, jak słynne już umowy w sprawie dziury ozonowej i gazów cieplarnianych. Mam nadzieję, że czegoś tu nie rozumiem, ale jak bym nie kombinował, nie potrafię pamiętając o tym jak łatwo jest zbudować dowolnie skomplikowany generator pseudolosowy, inaczej sobie tego wszystkiego wytłumaczyć, jak naiwnością uczestników owych narad. Zapewne sądzą oni, że właściciel komputera jest skazany na tych kilkanaście handlowych aplikacji, o jakich wielmożni tego świata wiedzą.

Zapewne dzielnym politycznym karierowiczom nie może się w głowach pomieścić, że komputer odebrał im kontrolę nad informacją. Nie chcę się tu rozwodzić nad kwestiami technicznymi, ale nawet ręczne przepiłowanie kabli internetowych dziś już by nie pomogło. Działa np. system krótkofalarskiej łączności komputerowej. Trzeba by pilnować zwykłych kabli sieci energetycznej, wszystkich rozmów telefonicznych (tak naprawdę po prostu wyłączyć całą sieć telefoniczną) by trochę przeszkodzić tym, co połączyć by się bardzo chcieli.

Bardzo wątpliwym pomysłem wydaje się kontrola całego ruchu, jako antidotum na wszelkiego rodzaju włamania komputerowe. (Czy o to naprawdę chodzi?) To nie tylko problem sieci, która jest dziurawa. Można podszyć się pod cudzy numer IP. To umożliwia wykorzystanie monitoringu do załatwienia porachunków: dokonania włamania na konto swego wroga, trudno powiedzieć, jakie jeszcze kombinacje da się wymyślić. Nic nie pomoże sprawdzanie bilingów w TPSA dopóki ta instytucja nie upora się z dzwonieniem na koszt sąsiada.

Nie złapano jeszcze żadnego poważnego przestępcy komputerowego. Tak. Nie jest bowiem nim nawet Kevin Mitnick. Oczywiście przesadzam. Jednak tych kilkadziesiąt wyroków w USA i kilka w Polsce ma się nijak do skali problemu Jest to tajemnicą poliszynela, że z baz danych wielkich firm wyfruwają dane warte wielomiliardowych kontraktów, w różnych walutach. Złapanie włamywacza komputerowego jest mniej więcej podobnym zajęciem. tylko o wiele trudniejszym, jak łapanie kieszonkowca. Fachowcy nie wpadają.

Tak więc co otrzymamy za cenę piekielnie drogiej inwestycji? Na pewno nie da się wiele zrobić przestępcom którzy stosują Internet do komunikacji. Marne szanse na złapanie kogokolwiek, kto chce rozpowszechniać wirusy komputerowe i nie chce być złapany. bardzo marne. Owszem za cenę ogromnej pracy da się złapać kilku wandali.

Stan Internetu oczywiście, dla osoby o słabszych nerwach może wydać się alarmujący. Pornografia nas zalewa. Największe polskie portale internetowe akceptują to bez zastrzeżeń. A można inaczej. Np. Gazeta Wyborcza uparcie nie zamieszcza tzw. ogłoszeń towarzyskich. Tymczasem w przeglądarce kilku wielkich naszych portali wpisałem na próbę "Pissing" i od razu kupa zgłoszeń. Bynajmniej nie dotyczących urologii. Teens, preteens, proszę bardzo. Czym innym jest walka z pornografią, to głupota, ale zawsze można się wykręcić od promocji.

Jak chwilę pomyśleć, to człowiek zrozumie że nie o to chodzi, że gdzieś pokazują sikające panienki. Chodzi o to, że dzieciakom może dziać się krzywda. Jakoś tak dziwnie w naszych głowach stoi, że większym nieszczęściem jest pokazywanie jakiś zdjęć, niż to, że ktoś może być zmuszany do pozowania do nich. I nic nie pomoże, że zamknie się strony internetowe, jeśli nie będzie kontroli nad tym całym półświatkiem. Internet akurat jest kiepskim miejscem do zarabiania na pornografii. Niewygodne sposoby na odebranie należności, konkurencja jak wszyscy diabli i niekoniecznie chciana w tym interesie powszechna dostępność. Spokojnie działać będą tradycyjne metody dystrybucji, prawdopodobnie z większymi zyskami.

Podobnie ma się sprawa z wszelkiego rodzaju stronami nazistowskimi, terrorystycznymi itd. To nie w tym problem, że ktoś udostępnia informacje o tym jak skonstruować bombę, nawet atomową. Problem w tym, czy komuś innemu będzie się chciało, bardzo chciało, z niej skorzystać. Niestety, informacje o tym jak zepsuć są dostępne w całkiem na oko nieszkodliwej literaturze (np. jak się robi napalm kiedyś doczytałem z książki o organizacji obrony cywilnej). Problem, że istnieją społeczne napięcia i że ludzie te nastroje akceptują.

Pornografia i przemoc siedzą w naszych głowach. Cenzura ich nie usunie. Dobrze się stało, że powstała pewna rozgłośnia radiowa, która stała się symbolem populizmu i którą wszyscy sobie gęby teraz wycierają. Bardzo dobrze, bo moraliści i intelektualiści mogą sobie posłuchać głosu z wnętrza narodu. Jak by kto jeszcze w głowę zachodził w kwestii historii XX wieku, jak do tego wszystkiego mogło dojść, to niech posłucha: tak rozumują ludzie.

Tak zwane autorytety moralne grzmią na naród, z mównic i ambon: ale nie chodzi im o to, by czegoś tam nie robić: chodzi o to by o tym nie mówić, by udawać że się inaczej myśli. Demoralizacja posunęła się tak daleko, że można jawnie namawiać do hipokryzji, w miejscach publicznych, w państwowej telewizji. Eh, diabli mnie biorą, trafia na miejscu. Ostatecznie, było już gorzej, a tu tylko chodzi o głupi Internet...

Wracając do mojego ulubionego tematu, czyli pornografii, to tzw. strony erotyczne reklamują się obecnością panienek z Rosji i co ważniejsze obecnością linków do stron znajdujących się w domenie "ru". Czy aby to nie paradoks, skoro właśnie w Rosji działa jeden z najbardziej restrykcyjnych systemów kontroli Internetu? Jak to jest, że tamże funkcjonuje całe multum stron pirackich hakerskich, że jeden z portali nazywa się "mafia" i odwołuje się do jak widać już dobrze funkcjonującej legendy? (Na marginesie, trafiłem tam, ze strony poświęconej... obliczeniom numerycznym). Zapewne dziwne jest tylko to, że ja się dziwię.

Stan Internetu rzeczywiście wymaga mocnych nerwów. Sęk w tym, że masowa kontrola niczego nie zmieni. Wszak Redakcje całkiem dobrze znanych czasopism, całkiem renomowanych, trzymających się na naszym rynku od 50 lat pozwalają sobie zarabiać na ogłoszeniach typu "Profesjonalna Domina". To co widać w przeglądarkach jest odbiciem stanu zapotrzebowania, a nie marzeniach o zniszczeniu moralności narodu przez jakieś ciemne libertyńskie siły.

Jedyną siłą zdolną przeciwstawić się zjawiskom kulturalnym jest kultura. Policja nic nie wskóra. W końcu zawsze braknie pieniędzy.

To było tak: razu pewnego do dworu przyszedł właściciel firmy ochroniarskiej i zaproponował panu pilnowanie owsa przed myszami. Wiadomo, im więcej się bydlaki obeżrą, tym więcej się ich namnoży, a ile ziarna wysypią z kłosów i namarnują!

Ochroniarzy ustawiono od strony lasu, bo pola rozległe i nie starczyłoby ich do pilnowania wszystkiego. No i wszyscy są zadowoleni. Firma, bo dostała robotę, pan, bo się przed sąsiadami wytłumaczy, że walczy z plagą myszy. Najlepiej wyjdzie na tym tych kilkunastu zębatych przestępców, najbardziej agresywnych, którzy kąsali i sikali po butach ochroniarzy. Ujęto ich i po pokazowym procesie wsadzi się do paki na miesiąc o wodzie i serze. A potem zatrudni we młynie dla społecznego przystosowania. Tylko my, kmiecie głodne, ślepia na to wszystko wyświecamy, bo nam poborce kwoki i ziarno siewne pozabierali, by dwór miał się czym za ową wspaniałą akcję wypłacić.

Obawiam się że o to zasadniczo chodzi. Wiele osób zwietrzyło możliwość uwicia sobie intratnej synekurki. Tymczasem normalna policja nie może sobie dać rady z całkiem normalnymi przestępcami. Piszą na starych maszynach do pisania, nikt tam komputera na oczy nie widział, bieda w oczy kole. Normalnie to by trzeba się skupić na tych sprawach, które policja już umie dobrze załatwiać.

W normalnej pracy policji, niestety już dobrze wiadomo o co chodzi. Ludzie zaczynają się niepokoić, że wyników nijakich nie widać, rozliczają, pokazują palcami. W temacie Internetu tylko niewielka część społeczeństwa wie o co nieco. No to jest wymarzone miejsce dla wszelkiego rodzaju organizatorów-nieudaczników. Nim kto się połapie, że nic z tego nie wyszło, z państwowej kasy pobierze się wiele, oj, bardzo wiele wypłat. Znajomkom się miejsca pracy znajdzie...

O to moim zdaniem zasadniczo chodzi. Nie o moralność, nie o bezpieczeństwo państwa, nie o walkę z przestępczością. O synekury. Przy okazji trzeba dodać, zapewne nie jest tak, że ktoś tu cokolwiek z premedytacją zrobił. Nie, to zbiorowy dryf, efekt kuluarowych rozmów, dobrych rad i wyrażania poparcia. Tylko tyle, a zasadnicza robota wykonana, jak najbardziej w dobrej wierze.

A że przy okazji zawali się kupa przedsiębiorstw, że charakterystyczne dla Internetu niskopłatne usługi przestaną się opłacać, że w ciągu kilku miesięcy kilkanaście tysięcy ludzi zostanie bez pracy? Czy mało w tym kraju już zepsuto? Ot, całkiem niedawno okazało się, że być może ministerstwo finansów będzie musiało wypłacić odszkodowania właścicielom barów za zaplombowanie automatów do gier. Czy jakikolwiek urzędnik wyleci, na czubku buta, jak powinien?

Spokojnie mówiąc ten cały projekt, to jeszcze jeden wypadek przy pracy wielkiej maszynerii zwanej rządem. Jeden z mniejszych. To tylko nasz pech, że może się okazać wyjątkowo uciążliwy dla nas, internautów.

To co chciałbym jeszcze raz podkreślić: nie ma problemu kontroli, niczego się nie da skontrolować. Nic nie pomogą programy szukające słów kluczowych, wystarczy je zastąpić eufemizmami, przenośniami, porównaniami. Ludzie co trzeba zrozumieją, a policjanci przekonają się na własnej skórze, że programy jednak nie posiadły sztuki czytania. Zapewne policja internetowa stanie się wdzięcznym obiektem ataków i wygłupów, zwłaszcza dla hakerów zza granicy. Nie trzeba być politologiem, by pokazać państwa, które z radością i za niewielką opłatą udzielą schronienia stronom i usługom, które gdzie indziej mogłyby być zamknięte.

Przy okazji wypromuje się komputerowych wandali. Jakoś się tak dziwnie składa, że kto to jest Kevin Mitnick (jakoś mu tak dali) wiedzą wszyscy. Tymczasem nawet ja muszę w książce sprawdzać jak mianowicie nazywali się dwaj faceci co napisali Unixa. Taki jest nasz świat. Nazwiska durniów, którzy preparują głupie makra komputerowe, które nie są nawet porządnymi wirusami, które do tego, by narobić szkody wymagają jeszcze ograniczonego umysłowo użytkownika, takie nazwiska obiegają cały świat. Zamiast wytykać palcami tych, co dali się wystrychnąć na dudka, zamiast wskazywać na oprogramowanie które urąga wszelkim zasadom bezpieczeństwa, łapie się tych domorosłych chuliganów i kreuje na Herostratosów. Tamten historyczny, był szewcem, ci dzisiejsi wiedzą zbytnio go nie przewyższają. Jedyna różnica w tym, że w końcu poniósł karę, która nie pozwoliła mu się cieszyć uzyskaną po wsze chyba czasy sławą. Ci dzisiejsi zaczną traktować włam komputerowy jako wstęp do wspaniałej kariery.

Jakoś mi wyjątkowo dobrze pasują do siebie łapiący i łapani. W tym skomercjalizowanym świecie nie ma sposobu, by było inaczej, jedni potrzebują drugich. Paradoksalnie, ale wydaje mi się, że właśnie autorzy wszelkiego rodzaju najgłupszych komputerowych wandalizmów zyskają na systemie kontroli. Nawet nie kontrolerzy, ale właśnie oni staną się sławni, oni będą udzielać wywiadów, na ich wyjście z więzienia będą czekać ekipy telewizyjne. To nie jest tak, że oni się ze sobą zmówili, ale faktycznie tworzą swoisty ekosystem. I jedyna rzecz, jaka przychodzi do głowy: razem do kupy posypać azotoksem.

Nad naszą codziennością, nad położonymi wielkimi i małymi reformami unosi się brzuchaty i uśmiechnięty duch arogancji władzy. I jeszcze niekompetencja. Istnieje coś takiego jak logi pracy. Jak do tej pory te logi administratorom doskonale wystarczały. Jak do tej pory też gromadziły za wiele informacji na to by ją w sensownym czasie przekopać i zanalizować, pomimo tego że istnieje cała fura programów i skryptów do tego przeznaczonych. Zapewne o ich istnieniu projektanci naszego polskiego systemu nie wiedzieli. Zapewne także nie mają pojęcia o technicznych realiach. Jak sobie wyobrazić archiwizowanie CAŁEGO ruchu? Ile czasu zajmie zatkanie dysku 72 GB w sytuacji gdy jeden użytkownik w ciągu jednej nocy pobiera 1.2 GB danych? Kto i jak to później sprawdzi?!

A co nam zrobicie, odpowiadają urzędnicy, za to że, zupełnie nie wiemy o co tu chodzi? Możecie najwyżej pokląć pod nosem.

Są już inne doświadczenia. Wydawnictwo Vogel wygrało sprawę z Urzędem Podatkowym. I Urząd, czyli my, bulnęliśmy, aż zatrzeszczało. Nie chciałbym specjalnie krakać, ale jak u nas w Polsce za coś się wezmą, to zaraz są tego podobne konsekwencje. Wyobraźmy sobie, że jakaś firma przegrywa kontrakt. Po wielkiej przegranej są zazwyczaj dochodzenia i przepychanki. Ktoś wpada na pomysł że to stało się na skutek wycieku tzw. cen wewnętrznych. A którędy? A właśnie poprzez państwowe archiwum internetowego ruchu. Bardzo wątpię, by udało się tego uniknąć, ciekną bowiem takie urzędy jak UOP, kancelarie ministrów, a nawet wymykają się informacje negocjatorom z Unią Europejską. A co dopiero jakiś tam podrzędny wojewódzki urząd kontroli (Publikacji i Widowisk? Przypomniało się coś?). Pocieknie i wtedy dopiero zapłacimy, zwłaszcza jak owa firma pozwie rząd szacownej RP przed sądem w New York.

Jedna jedyna rzecz, jaka jest pewna, to koszty. Kupa szmalu pójdzie na sprzęt. Jeszcze większa na honoraria, opinie i ekspertyzy. A jaka na takie wypadki, jak sobie wyżej wydumałem, można tylko spekulować. Oczywiście jedną z pierwszych ofiar będzie znowu nauka. Bo naukowcy już bez Internetu nie potrafią pracować: kto zapłaci za sprzęt do ich podsłuchiwania? Ile to nas będzie kosztować, w przepadłych wynalazkach, pracach, stypendiach, w straconym prestiżu, lepiej nawet nie się nie zastanawiać.

Pozwolę sobie zostawić do samotnych rozmyślań temat, czy te pomysły przetrwają małe firmy i spółdzielnie internetowe. Za tworzenie spiskowej teorii historii uznam takie domysły, że ktoś komuś coś w łapę wsadził, by oczyścić rynek dla wielkich firm. Przecież to nieprawda, że duży może więcej.

Czytając doniesienia z naszego kochanego kraju trudno mi się wyzbyć poczucia bałaganu. Nie bardzo rozumiem, jak to jest, że łączność komputerowa jest traktowana wyjątkowo. Jak to jest, że nie można sobie powiedzieć, że wszelkie formy komunikacji elektronicznej podlegają jednolitym i od dawna uznanym zasadom. Myślę, że nie byłoby awantury wokół postanowienia, że w przypadku podejrzenia przestępstwa uprawniony przez społeczeństwo organ dokonuje kontroli. Nie byłoby problemów przede wszystkim finansowych, bo owe uzasadnione wypadki występują dostatecznie rzadko, by dałoby się za nie zapłacić z zebranych podatków.

Niestety, jasne i oczywiste przepisy, to finansowa posucha dla wszelkiego rodzaju ich interpretatorów. Przez ten szmal obawiam się, że wywinąć się będzie bardzo ciężko. Zapewne już ustawiła się kolejka do kasy. Ciężko ją będzie rozegnać, oj ciężko. Możemy jednak pyskować. Pisać do urzędów do gazet, protestować. Trzeba uświadomić politykom i urzędnikom, że ta decyzja może ich za drogo kosztować, że to im się nie opłaci. Pamiętajmy: za niedługo wybory: wydzierajmy się, piszmy protestujmy: bo Internet, to jednak nasza przyszłość.

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 09 >