Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 15>|>

Moja wyborcza lula

 

 

Zastrzegam: tekst jest seksistowski, nie uwzględnia feministycznego spojrzenia na świat, bo autor jest tępym mężczyzną i technokratą. Uprasza on ewentualne Panie, które zdecydują się poniższe przeczytać o uzupełnienie myśli o ogląd feministyczny.

Dlaczego właściwie na stronie poświęconej fantastyce nie miałoby być o wyborach? Nie na temat, ale co szkodzi. Czasy takie, że trzeba walczyć o klienta, o każde kliknięcie myszą, liczy się news, a jak coś nie jest news, to nie ma w ogóle faktu. Przeciwnie, coś czego nie ma a w prasie piszą, że jest istnieje jak najbardziej, jako tzw fakt prasowy. Ciekawa kwestia ontologiczna, zajęła by pewnie niejednego filozofa.

Zaczęła się wreszcie przedwyborcza zadyma. Poznać po tym, że prymas najpierw apelował o niewypowiadanie i (następnie) wypowiedział się w kwestii koniunkcji dziury budżetowej z kryzysem demograficznym. Ciekawa kwestia, sądziłem że chodzi mu o nadmiar rąk do pracy, ale nie: niedomiar dzieci. Wychodzi na to, że gdyby było więcej dzieci, to dzięki zwiększonym wydatkom już to na żłobki i przedszkola, już to na szkoły, i pomoc dla rodzin wielodzietnych mielibyśmy więcej pieniędzy. Tak mu wyszło i koniec.

Niektórzy na tym świecie mają gorzej. Usłyszy coś taki jeden z drugim, diabli go biorą i musi się wypisać. Jak zaczyna pisać to okazuje się, że jedno co ma do wystukania, brzmi durno: jak wydasz pieniądze to ich nie masz, a nie masz ich więcej.

Wszelako trzeba się pogodzić, że wynalazek arytmetyki to był początek Wielkiej Cywilizacji Śródziemnomorskiej. Arytmetyki bardzo długo nie było, marnie z nią radzili sobie Egipcjanie a żyli. Jest to naprawdę wielka rzecz i nie można wymagać by ludzie tak cenny wynalazek na codzienne sprawy marnowali.

Istnieją ptaki, które do trzech nie zliczą. Jak chcesz sfotografować takiego ptaka to budujesz sobie tzw. ambonę, nie głosisz z niej kazań, ale się tam zaczajasz. W normalnym kościele to ambona też chyba do czegoś takiego służy, bo od ostatniego soboru pusta. Wszelako w kwestii stosunku reformacji do kontrreformacji neoagustianizmu do wieku XX to już trudno bez zdenerwowania czytelnika pisać.

Wracając do ptaków – jak są mądrzejsze to mamy kłopot. Potrafią na ten przykład policzyć ilu facetów wlazło na ambonę, a ilu wylazło. Zazwyczaj jednak przy trzech potencjalnych fotografach im się pokręci: trzech wchodzi na ambonę dwóch wraca i taka wrona myśli że nikt jej nie podgląda a ty siedzisz zaczajony i pstryk!

Gdy chodzi o podglądanie ludzi, to wyjąwszy cyfrową platformę telewizyjną sprawa jest trudniejsza, bo średnio siedmiu fotografów trzeba, bo się homo sapiens we łbie pokręciło. Takie cudo, że nawet jak do zerówki nie chodził do siedmiu sam z siebie zlicza. Wszelako niektórzy potrafią liczyć abstrakcyjnie. Taki na przykład Kali to dopiero przy trzystu dopiero wysiadał !  Kali poza tym znał najważniejszą zasadę tego świata: jak Kali komuś : to dobrze. Kali był wieeeelki intelektualista!

Trudno w to uwierzyć ale do czasu Arabów praktycznie nie tylko nie było zera w ludzkiej świadomości ale także czegoś takiego jak oś liczbowa.

Ludzie wielkimi wyrzeczeniami i często poprzez bardzo bolesne doświadczenia dochodzą do pewnych praw teoretycznych i niezmiernie ogólnych ale za to bardzo przydatnych. Jeden zbankrutowany biznesmem zaskoczył mnie takim stwierdzeniem, że nie wolno mieć większych wydatków jak dochody. Nie dowiedziałem się co prawda dlaczego, ale muszę powiedzieć , że coś w tym jest.

No więc zasadniczo wynalezienie zera dopiero uzasadnia istnienie czegoś takiego jak liczby ujemne. Wiem z doświadczenia, że zasada minus razy minus jest plus to baaardzo trudna zasada. Normalny homo do siedmiu liczy, ale tylko z plusem. Pewnie z tej przyczyny dosyć mu obojętne, czy na koncie dług czy oszczędności. Za skomplikowane!

Są tacy, którzy są całkiem inni: dogadać się z nimi nie można. Należą do nich prawnicy, ale zupełnie osobną kategorią są wszelkiej maści ścisłowcy. Szaleństwo zaczyna się gdy taki dopatrzy się gdzieś działania arytmetyki. Uważa, że skoro ileś pieniędzy wydał, to za pomocą operacji odejmowania może ustalić, ile mu ich zostało. Jest to kompletna bzdura, bo przecież te pieniądze na ten przykład co miesiąc wypłacają: skąd można wiedzieć ile tym razem będzie w kasie?

W kwestii dostojników kościelnych to oni znają jeszcze inną możliwość: pan Bóg da na przykład, albo ktoś w jego imieniu. Może się wreszcie zdarzyć , że pieniążki okażą się niepotrzebne. Ot co. Taki, co z arytmetyką do wszystkiego podchodzi ma nie po kolei, zaś wydumane prawo biznesmena, że nie można wydawać więcej niż się ma, nie koniecznie jest takie oczywiste: są kredyty.

Sprawa jest taka, że na skutek genetyki ludzie, jak powiedziałem do siedmiu liczą. Intuicjonalnie, nie abstrakcyjnie, nie arytmetycznie, trochę lepiej jak wrona lub sroka. Chodzi o to, że wiemy jak wygląda trójka, czwórka, piątka ludzi. Powyżej pięciu trzeba potrenować, ale do siedmiu da się dojść. Nie liczymy patrzymy i wiemy, nie ile, ale że tyle samo, mniej jednego, lub więcej dwu. To zazwyczaj wystarcza.

Z tej dokładnie samej przyczyny prąd stanowi ogromne niebezpieczeństwo. Elektryk musi co roku zdawać egzaminy z BHP. Elektryk niestety, musi raczej zliczać, no nie aż do trzystu, jak ten literacki bohater, ale do kilkunastu co najmniej. Musi także umieć nie ufać swej kobiecej intuicji, nie wierzyć w to co widać gołym okiem, że słuszne, bo, mimo że słuszne dym jak cholera leci z transformatora, albo i główne zabezpieczenie wyrwane.

Dlatego pewnie u mnie na parafii światło zawsze kościelny włączał, a jak się w kontakcie zrobiła węglowa ścieżka na bakelicie tom musiał osobiście skrobać żeby pani W. Ave Maria nie śpiewała, bo ona zawsze to robiła jak organy nie chodziły.

Nie żebym co miał do kościelnych. To znaczy mam, ale nie będę na publicznym miejscu prywatnych porachunków załatwiał .  No więc nie o kościelnych ale o tym, jak ludzie sobie świat wyobrażają. Nie jest to bynajmniej moja własna obserwacja. Jest taki człowiek u mnie w pracy, który odkąd nasza szkoła istnieje tam był. Podobno kiedyś i szkoły i jego nie było, ale że rozpadł się cały C14 i uran się rozpadł, albo ruskie podpierzyli, to z racji niemożności datowania sprawy giną w pomrokach dziejów.

Więc tenże człowiek twierdzi, że ludzie tak ten świat widzą, a jak mówi „tak” , to oznacza, że schematycznie, magicznie, według intuicji, które są mniej więcej tak dobre, jak intuicja owej wrony, co fotografów obserwowało i do pierzastego łba jej nie przyszło by na pazurach policzyć.

Trochę to niesamowite, ale wygląda na to, że dla lwiej części ludzkości, a może tylko polskości zasadniczo istnieje „arytmetyka w szkole”, a nie arytmetyka w ogóle. Ludzie znają „ historię w szkole” która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Diabli wiedzą jak to tam było nawet z tym 39 kto napadł a kto się bronił, bo dziadek opowiada wkoło Macieju i ciągle jak to znaleźli te kolejową cysternę, co to nikt nie wiedział na pewno czy w niej pitny czy niepitny ten spirit, był.. A że spirit a nie gorzała mówi, to jak dojść czy to był 39 czy 44 ?

Pozapominali ludzie jak wrony, co było dziesięć czy pięć lat temu. Kto rządził, jak rządził co ile kosztowało, jak stał sam ocet za komuny na półkach i jak smakowała szynka na kartki. Ludzie żyją światem wyobrażonym mitami, ideologią, nie łączą ze sobą najprostszych faktów. Na pazurach do dziesięciu liczyć zaczynają dopiero wtedy, gdy ostro po owych pazurach dostaną.

Tematem codziennym w Polszcze jest bezrobocie. To co było kiedyś kapitalistycznym żelaznym smokiem bajką zza siedmiu gór i rzek stało się zakichaną codziennością: jest bezrobocie jak cholera. Jeszcze rok dwa temu na fali liberalnego zachwytu dziennikarze chrzanili o nierobach, o absolwentach PGR-ów, którym nic nie pomoże, bo potrafią tylko pić i kraść. Dziś już trochę głupio tak pisać. Prawda w oczy kole: zawalił się pewien starannie hodowany mit. Nic nie pomoże energia i zaradność, gdy wkoło same bankructwa. Okazało się, że ekonomia, teoretyczna nauka o fabryce w abstrakcji od tego jak się w fabryce pracuje, operuje bytami wymyślonymi na potrzeby polityków. Tymczasem naszym życiem włada technika i technologia.

Ekonomicznym mitem okazało się tzw. doinwestowywanie przedsiębiorstw w regionie celu uratowania owego regionu. Teoretycznie kapitalista powinien po uzyskaniu nowych maszyn i obniżeniu kosztów produkcji naprzyjmować nowych pracowników: ale tylko wedle teorii ekonomistów, bo starczyło zajrzeć do instrukcji obsługi owej fabryki, by przeczytać, że nie ma w niej roboty dla prawie nikogo.

Taki drobiazg: technika zdąża do tego, by wszelkie czynności przejmować z rąk człowieka i przekazywać je maszynie. Z jednej strony ogromnym i najważniejszym czynnikiem napędowym tego procesu są tzw. koszty osobowe, pracownicy biorą pensje, z drugiej idealistyczny cel uwalniania człowieka od wysiłku.

Do lat sześćdziesiątych szło to słabo. Po zbudowaniu mikroprocesorów nagle przyspieszyło. W latach osiemdziesiątych pojawiły się pierwsze opłacalne roboty przemysłowe. W latach dziewięćdziesiątych stało się jasne, że klasyczne taśmy produkcyjne są już przeżytkiem, że czym prędzej należy je likwidować, bo koszt nawet zupełnie niewykwalifikowanej pracy jest wielokrotnie większy od kosztów maszyny.

Współcześnie prowadzi się całkiem poważne próby nad elektroniczną pomocą domową. Jak do tej pory i tak zrobiono bardzo wiele na tym polu: automatyczne pralki, zmywarki do naczyń, wreszcie kuchnie laboratoria, ze zlewozmywakami z blachy kwasoodpornej, mikrofalówki. Rezultat: dziś tzw. pomoc domowa nie istnieje praktycznie jako zawód. Kiedyś tak startowały w życie dziewczyny ze wsi, było to spotykane jeszcze w latach sześćdziesiątych. Dziś trzymanie kogokolwiek poza członkami rodziny w domu jest uznawane za dziwactwo, służąca występuje być może w domach najbogatszych, ja się z takim zjawiskiem nie spotkałem.

Mało jest zauważalne, zdaje się że jest na odwrót, ale ginie zawód ochroniarza. Brzmi to paradoksalnie, bo na oko zdaje się, że firmy tym się parające kwitną: nie prawda. W całkiem jeszcze niedawnych czasach ochroniarz nazywał się cieć, albo woźny. Miał rozmaite zadania, ale jednym z naczelnych było pilnowanie majątku. Nie było praktycznie budynku, w którym by ktoś stale nie mieszkał. Szkoły, szpitale, urzędy zawierały mieszkania służbowe, służbówki były na dworcach kolejowych. Budynki były zbyt drogie by je zostawić bez opieki.

Dziś mamy wszelkiego rodzaju elektroniczne nadzory, czujki kamery, czujniki wstrząsowe, bariery fotoelektryczne, radio--powiadamianie, a wszystko po to by można było nikogo nie zatrudniać. Elektroniczne urządzenia są w tej branży niewątpliwie gorsze od ludzkiego nadzoru, nikt nie ma, kto się nimi zajmuje, wątpliwości, że są łatwiejsze do oszukania, ale jednak one się opłacają! I to jest czynnik zasadniczy.

Co będzie dalej? Ot taka prognoza: handel przez Internet prawdopodobnie w ciągu kilku lat zacznie wypierać handel klasyczny, tak dokładnie, jak płyta CD wykopała z naszego codziennego życia klasyczną winylową, która zdawała się jeszcze niedawno u szczytu swej kariery. Handel klasyczny pozostanie w formach szczątkowych. Natomiast główna część transakcji będzie zawierana przez Internet, bo to można uczynić diablo tańsze. Dziś jeszcze sklepy elektroniczne wcale nie są elektroniczne. Tam pracują ludzie. Sklep elektroniczny ma działać BEZ pracowników. Ot co. Wysyłasz zamówienie, jakoś płacisz, to sprawa osobna, maszyna w środku nocy zdejmuje towar z półki, pakuje i wysyła do ciebie. Możesz mieć fantazję kupić sobie misia metr osiemdziesiąt w środku nocy, rano będziesz go miał pod drzwiami, a może nawet za pół godziny.

Kto go przywiezie? Jakiś czas będzie to robił człowiek: ale sądzę, że jeszcze zobaczę coś, może z antenkami, może na kółkach, może przebierające setką nóżek pędzące z paczką w zębach do klienta. Niemożliwe? Tak jak niemożliwy zdawał się komputer o piekielnej mocy w każdym domu. To kwestia włożenia jeszcze nieco roboty w postęp mechaniki, bo nie nadąża za elektroniką. Taki goniec z komputerkiem zamiast mózgu bezsprzecznie okaże się lepszy od człowieka: zapewne nie da się napaść, przynajmniej za pomocą klasycznej palantówy, ważąc z 200 kg nawet nie zauważy zaczepki, w razie kłopotów z odnalezieniem adresata skontaktuje się z nim za pomocą telefonu komórkowego, lub za pomocą sieci. A przede wszystkim nie będzie brał pensji.

Ja wiem co powiedzą absolwenci Zarządzania i Marketingu, że kontakt z klientem, osobista rozmowa, że trzeba doradzić itd. Moi kochani, ta rozmowa ma zasadnicze znaczenie przy zakupie skomplikowanych urządzeń technicznych, gdzie razem z klientem trzeba praktycznie zaprojektować rozwiązanie. I wtedy nie Marketing i Zarządzanie, ale Maszyny Elektryczne i Wydział Wysokich Napięć. Natomiast nie przy wyborze bułeczek na śniadanie, wazonu do pokoju, owego misia, tę rozmowę będzie hurtem prowadziła z klientem strona internetowa, mrugała światełkami, machała banerkami. Nie, nie zrobi tego lepiej od człowieka. Ale za to taniej. Będzie się opłacać wywalić sprzedawcę, może mniej zarobić na towarze, a może się okazać, że konkurencja wymusi takie obniżenie kosztów, że inaczej się nie da.

Kanon kapitalizmu „postindustrialnego” przenoszenie się pracowników z fabryk do sfery usług jest moim zdaniem tylko chwilowym zjawiskiem: usługi zostaną także zautomatyzowane, w końcu nawet źdźbła się tam nie wetknie o ćwierci etatu nie mówiąc.

Zastanawiałem się kiedyś czy prymas dumał czasami nad możliwościami komputera. Asocjacja bardzo daleka, bowiem ów wypowiedział się kilkakrotnie przeciw zalewowi pornografii z Internetu. Ja osobiście pozwoliłem sobie kilkakrotnie wyrazić akceptację owej przez co zapewne nieomal nie zostałem pierwszą śmiertelną ofiarą. Był to zbieg okoliczności rodem z Kataru Lema, jednak przy masowym idącym w miliardy ruchu prawdopodobny i zapewne statystycznie nie do pominięcia. Zaczęło się od tego, że w lodówce znalazłem coś, co postanowiłem skarmić kotem. Niestety, bestia uciekła wstrząsając czterema łapami z obrzydzenie. Trudno: zeżarłem. Potem trafiłem na stronę poświęconą żeglarstwu na której bardzo realistycznie oddano widok z kabiny jachtu na morze: dodajmy pozbawionego żyroskopowego stabilizatora. Nie szło po prostu w górę i w dół, ale trochę do przodu i gdy w dół to do tyłu. Było to tak realistyczne, że jak spojrzałem na dach za oknem, to zdawało mi się że też tak łagodnie i bezlitośnie się kołysze.

A potem na skutek jakiejś literówki trafiłem na stronę poświęconą szatańskiemu zwodzeniu na manowce, pozbawianiu woli, siedmiu plagom , czyli po ludzku mówiąc w zamierzeniu rozrywce dla dorosłych. Wszelako kilka zdjęć przedstawiało moim zdaniem świat z latającymi krowami, które z jakiś powodów za cel ostatecznego produktu przemiany trawy obrały sobie jakieś pewnie panienki, bo nieco trudno było poznać. I tu wezbrane we mnie jady zaczęły się domagać ujścia. Strach pomyśleć, gdybym tak nie zdzierżył, i gdyby sięgnęły wysokiego napięcia w monitorze... Od tamtej pory mam ceratkę na monitorze i  programowe zabezpieczenie : wyłączyłem automatyczne ściąganie obrazków, przy czym nie ukrywam, że głównie chodzi mi o morskie animacje.

Nie wiem czy mam rację, ale z owym tematem odwiecznym komputerowej pornografii skojarzył mi się programik o niewinnej nazwie Lula. Czytałem z niego recenzję, i ponoć to jest Wirtualna Dziewczyna. Programiści budując ów symulator przyłożyli się do roboty, bo owa recenzja żywo przypominała mi wypłakiwanie się przy piwie. Skąd my to chłopy znamy? Jednego dnia to, drugiego całkiem na odwrót, wypominanie jakiś spraw trzeciorzędnych, historii z przed lat, nagłe zmiany nastroju... No to nie była recenzja, raczej wołanie o pomoc, facet coś niewyraźnie pisał o sformatowaniu dysku i powiadomieniu czytelników o rezultatach. Nigdy więcej jego nazwiska owym miesięczniku nie zobaczyłem. Taka historia. Ja tam specjalnie się nie przejmuję, ale przyznam na wszelki wypadek omijam półeczkę z ową Lulą. Mam nadzieję, że pod Linuksem nie chodzi.

No więc, czy prymas zastanawiał się na ten przykład, czy posiadanie takiej Luli na swoim kompie, zaznaczam licencjonowanej, to przepraszam zdrada małżeńska, czy durnota?

Moralne dylematy szykują producenci oprogramowania graficznego. Robi się ono coraz lepsze i niebawem da się wygenerować dowolną wirtualną scenę także erotyczną. Czy wirtualne panienki mogą z wirtualnymi zwierzątkami? Hę?

Wszelako nie o tym a o owej wypowiedzi co do fatalnej koincydencji erotyczno-prokreacyjnego lenistwa. Jest to faktem, średni wiek dziewicy się podnosi, wiem to z kręgów medycznych, że wbrew powszechnemu mniemaniu rzecz staje się problemem. Oto doktor dla medycznej wygody radzi zabrać się za ów szczegół anatomii z kozikiem, jako że na naturalne rozwiązanie raczej już liczyć nie należy, a tu problem, zaświadczenia na wszelki wypadek trza wydawać, bo nuż szczęście się zdarzy, w razie czego, głupio na płot zwalać.

Rezultat owego lenistwa jest taki, że przyrost nam nie rośnie, robimy się coraz starsi i to nie tylko w szczególe, ale jako tzw. społeczeństwo. I to podobno jest tragedią. Wszelako nasi kochani politycy przez ostanie lata nader ochoczo wychrzaniali kogo się dało na wszelkiego rodzaju wcześniejsze emerytury, zdawać by się mogło, że emeryt jest najbardziej pożądanym stanem dla obywatela. Oczywiście z podstawowego powodu: diabli wiedzą co robić z resztą owego dobra w postaci szarej ludzkiej masy stanowiącej o istnieniu narodu: całe szczęście, że się tylu starych znalazło.

Lula niestety stanowi kolejny problem. Słuchałem sobie programu z udziałem przewodniczącej związku zawodowego kobiet uprawiających szacowny najstarszy zawód świata. I owa pani stwierdziła, że daje się już odczuć wpływ konkurencji komputerowej.

Czytałem kiedyś opowiadanie (w Problemach chyba jeszcze) o prawdopodobnym tytule Plastisex. Była to reklama nieistniejącej jeszcze laleczki--robota dla panów. Otóż muszę powiedzieć autorowi trochę zabrakło naszej dzisiejszej wiedzy. Rzecz całą sprowadził do chuci. Tymczasem owa Lula pokazuje coś jeszcze: program staje się wirtualną osobowością. Psu na budę moralne rozważania, pewność, że komputer nic nie czuje itd. Problem w tym, że durnowaty z pozoru program może się stać już dziś intelektualnym partnerem dla człowieka, być może nawet atrakcyjniejszym od niejednej całkiem rzeczywistej Luli.

Brzmi to pewnie nieprawdopodobnie. Pewnie o wiele bardziej zrozumiałe i przystające do obecnej techniki wyda się zbudowanie owego seksualnego robota.

Podchodząc do sprawy z nieco innej strony to owa wirtualność w cybernetycznym sensie, włazi skutecznie już od dawna w te dziedziny życia tylnymi schodami, powoli podstępnie, ale skutecznie.  W chwili obecnej niewielka część zdjęć panienek jest surowa. Pewnie tylko te na podłych stronach gdzie publikuje się hurtowych fotografów pracujących z lampą błyskową nie są czyszczone programowo. Modelki, aktorki są po pucowaniach, po retuszach wyciąganiu, zmniejszaniu, i często człowiek oglądając oryginał jest zdziwiony. Rezultatem jest to, że mamy do czynienia z „materiałem” fotograficznym, dobrze jeśli panienka jest fotogeniczna, ale to niekonieczne. Jest to kwestia oczywiście wkładu pracy, który grafik chce się narobić niewiele zyskując, ale taki jest fakt: gdy oglądamy zdjęcia w witrynach kiosków, czy na internetowych stronach, to są one coraz bardziej wirtualne. Tych pań w „realu” nie spotkamy. Ot co. Ale to dopiero początek.

Przemysł erotyczny ma już produkt przyszłości, lale wielkości normalnej kobiety, wykonane z materiałów ponoć znakomicie imitujących ludzkie ciało. Owe lale są jak na razie zupełnie niekomputerowe, bez części ruchomych itd. Jest to jednak tylko kwestia czasu, by zaczęły chodzić i mówić.

Swoją drogą, to uważam, że przedwyborcze rozdawnictwo takich Lul, albo obietnice rozdawania są całkiem niezłym pomysłem na kampanię wyborczą w przyszłości. Oczywiście trzeba by wymyślić coś dla biologicznego pierwowzoru, jednak wywinięcie się z owej wyborczej arytmetyki zostawiam komitetom przyszłości. Dziś co najwyżej proponowałby teoretyczne prace dla wydziałów politologii „Lula w kampanii wyborczej przyszłości. Strategia i taktyka wyborczego sukcesu”

Każdy chyba przyzna, że Lula jest zdecydowanie lepszym argumentem niż kiełbasa!

Wracając do codziennego życia to moim skromnym zdaniem konkurencja seksualna maszyn nie jest groźna. Może tylko jeszcze mniej przyrośnie nam przyrost. Nic więcej. Niż demograficzny nie jest groźny, nic złego się nie stanie. Pisałem już kiedyś o tym, obliczenia są elementarne i raczej można im wierzyć. Dowcip w tym, że taka Lula pracująca na jakimś Athlonie 20 Ghz może się okazać ciekawsza i bardzie przydatna od prawdziwej kobiety. Może stać się kimś na kształt Wucha z opowiadania St Lema. Już dziś powstają różnego rodzaju systemy ekspertowe oparte na symulacjach sieci neuronowych , które okazują się lepsze od ludzi w podejmowaniu decyzji. Nawet ta egzotyczna technologia nie ma tu takiego znaczenia, jak to, że kilka zaledwie takich wynalazków, jak logika rozmyta, jak poszukiwanie rozwiązań za pomocą funkcji celu pozwalają komputerom rozpracowywać problemy na niemal ludzki sposób. Komputer podejmie lepsze decyzje od skacowanego, zaspanego, czy zdenerwowanego człowieka.

Lula pracująca pod Linuksem z jądrem 5.2 gdy jej właściciel zacznie pić, zawiadomi rodzinę, zaalarmuje placówkę opieki społecznej i ołga pracodawcę. Pewnie wersja 3.4 na jądrze 5.4 da o wiele większe szanse facetowi na wyjście z dołka niż absolwentka gimnazjum ze specjalnością gastronomia. Lula 3.4.2 okaże się kilkakrotnie bezpieczniejsza od przeciętnej maturzystki, psychiatrzy będą ją zalecać na życiowego partnera. Rosjanki, Polki i inne przedstawicielki trzeciego świata będą musiały wyjechać sobie do swoich rodzinnych wsi i tam zostać: nikt już ich do niczego nie będzie potrzebował..

Nie wiem jak ustosunkuje się następny katechizm do Luli, obecny nie poradził sobie ze środkami antykoncepcyjnymi, które powinny wg Świętej Kongregacji być szkodliwe, a okazują się być skutecznymi lekami. Taki drobiazg. Pewnie nikogo już nie będzie to obchodziło, czy posiadanie trzech Lul jest bigamią czy nie. Mam tylko nadzieję, że będą miały wielki czerwony przycisk, jak dzisiejsze maszyny, którym będzie można je zatrzymać. Może nawet Lule nigdy nie wyjdą poza ekran komputera, może będą działać tylko w trybie tekstowym, bardzo prawdopodobne, że nie będą miały nic wspólnego z Lulą i z seksem: uprawiam gdybologię, ale to się szykuje.

Taką widzę przyszłość: konkurencja maszyn których właścicielami są inni. Bo te Lule posiadać będą najpierw Amerykanie, potem może Wrocławianie, ale nie ci wykidywani teraz do poniemieckich resztek gospodarstw, nie ci z wsi położonych 60 km dalej. W tej konkurencji możemy wygrać chyba tylko w jeden sposób wykonując jakieś twórcze prace, które maszyna wykonać nie może.

Tego w programach wyborczych nie wyczytacie, nie usłyszycie z ambon. A jest to prawda oczywista: naszą rzeczywistość kształtuje technologia. Nie ideologie, nie takie czy inne wiary, nie partie i ich programy polityczne, ale technologia. To postęp techniczny sprawił że nie ma problemu produkcji żywności, nie ma epidemii, wreszcie postęp hamuje nawet wojny.

Tymczasem decyzje co do naszego świata podejmują ludzie, którzy technologii w ząb nie rozumieją, bo ich sposobem na pojmowanie świata jest ideologia. Nie trzeba chyba nikogo specjalnie przekonywać, że skoro jest bezrobocie i za bardzo nie ma nadziei na robotę to raczej ludzi jest za dużo, niż za mało. Raczej duży przyrost naturalny jest wpuszczaniem się w maliny, robieniem sobie gorzej i to całkiem wprost, niż drogą do wyjścia z sytuacji.

Wreszcie z prostej arytmetyki wynika, że gdy nie ma na emerytów, sprokurowanie sobie kupy różowiutkich małych dzieciaczków spowoduje wydanie pieniędzy na nie, a nie wzrost emerytur. Niestety arytmetyka nie chce dopuścić do takiej sytuacji by w warunkach silnego przyrostu naturalnego stosunek pracującej części społeczeństwa do darmozjadów był większy niż w sytuacji gdy jest spadek liczby ludności.

Ot drobiazg: nigdzie tego nie wyczytałem, wyliczyłem to. Byłyby (zali) to rzeczy nader skomplikowane, dostępne tylko dla specjalistów? Jest możliwe, by dywagacje na własnościami ciągów geometrycznych snuć mieli tylko wybrani?

Nie wiem, kto, wiem, że to tylko arytmetyka, że owe skomplikowane kalkulacje można prowadzić siedząc w tramwaju...

A reszta jeździ samochodami. Zasadniczo znam przyjemność dzierżenia steru samochodu i wiem, że zajęcie się podczas tego arytmetyką, w najlepszym razie kończy się piskiem opon i przestraszonym „baranie jak jeździsz!”.

Wracając do owej wrony i fotografów, to czynność liczenia jest bardzo absorbująca. Taka wrona, jakby zaczęła liczyć na pazurach siedząc na gałęzi ryzykuje spierniczenie się z niej na swój nie za mądry dziób. Dlatego jej dostępne jest tylko intuicjonalne poznanie świata. Podobnie będąc prymasem i stając na trybunie nie liczyłbym. Jak by to wyglądało, gdyby zamiast zaczynać „I znowu jest nas pełny kościół” padło by do wiernych „kochani, przyszło nas na Pasterkę 4,71 raza więcej niż zwykle do kościoła przychodzi”. Proszę sobie wyobrazić Balcerowicza który tłumaczy unitom, że zysk z reformy administracji daje się przedstawić równaniem różniczkowym, które ma człon wzrastający i malejący i z braku danych pozostaje nam tylko wierzyć, że pierwszy jest większy od drugiego.

Jadąc samochodem możemy sobie najwyżej układać przemowę, za pomocą której wyciągniemy od szefa podwyżkę, możemy w głowie konstruować przemyślna sieć intryg wokół pani Krysi, możemy wreszcie kombinować tekst na zebranie przedwyborcze, ale nie uda się nam niczego porządnie przeliczyć. W tej dziedzinie i owszem górujemy nad wroną, ale w zakresie do siedmiu najwyżej.

Tymczasem prawie cały świat już na prąd chodzi i trza by do kilkunastu co najmniej rachować, a jak powiedzmy szczerze siedząc w samochodzie kreski na papierze stawiać i po jednej zliczać?

Doczekaliśmy się że naraz przed wyborami, politycy dostrzegli istnienie technologii. Oto w przedwyborczych hasłach pojawił się Linux.

Powiem szczerze: brzmi to głupio. Systemu tego używam chwalę sobie, ale to w jaki sposób mówią o nim politycy prowokuje do jednej refleksji: dajcie sobie chłopcy spokój. Nie wiecie o co chodzi. Oczywiście jedni są za inni przeciw. Nie bynajmniej dlatego, że ów system jest jakiś, nie ze względu na jego cechy, ale ze względu czy jest naszym czy przeciwnika hasłem.

W Gazecie Wyborczej Komputer przeczytałem dwugłos na temat Linuksa. Blado zabrzmiały pochwały, a przeciw... No cóż pan redaktor pisze, że przede wszystkim Linux nie jest darmowy, bo ileś kosztuje pudełko z dystrybucją. Po takim tekście wypada zapytać, dlaczego ów redaktor nie przygotował się do wypowiedzi? Z lenistwa, czy nie wiedział z której strony zacząć? Lula zrobiłaby to lepiej panie Redaktorze.

Nie mam pojęcia, czy Linuksa wprowadzać czy nie do szkół i urzędów. System jest świetny i darmowy, ale przeciw sobie ma ludzką niechęć do nauki. I wbrew pozorom jest to bardzo mocny argument: lenistwo niejedno przedsięwzięci położyło i trzeba się z tym pogodzić, że do nauki ludzi zmuszać nie wolno.

Wypowiedzi polityków czy to o tym jaki powinniśmy kochać system operacyjny, czy kochać się dla przyjemności, czy prokreacyjnie mają jednakową wartość merytoryczną.

Myślenie boli. Znam doskonale to uczucie. Boli zwłaszcza gdy okazuje się że człowiekowi zdawało się, że trafo wytrzyma, a tu z pomiędzy zwojów dobywają się maleńkie kłębki dymu. Na wszelką interwencję jest za późno, tragedia dokonała się w czasie 1/100 sekundy, emalia puściła, zwarło dwa druty popłynęło kilkadziesiąt amperów i gdy już dawno bezpiecznik walnął, nam pozostaje tylko ta refleksja: przecież to było oczywiste! Jak można zrobić taką bzdurę! Kac moralny, półtora dnia przewijania, tłuczenie łbem w kaloryfer, jako radykalna akupunktura na psychiczne cierpienia. Gdyby ktoś się pytał dlaczego ludzie nie lubią bywać technikami i ścisłowcami, to jest właśnie odpowiedź: bo może się za łatwo okazać jak są durni.

Poglądy w kwestii przyrostu naturalnego wypowiada się w miarę bezpiecznie. Prawie bez odpowiedzialności, bo jak przychodzą skutki, to zawsze jest tysiące innych okoliczności na które można zwalać. Kto nie nawijał transformatora nie ma tego poczucia związku przyczynowo--skutkowego, który jest dokładnie taki sam jak w durnej elektryce, tak samo idzie z dymem, tylko, czas jest inny, trochę więcej niż 1/100 sekundy i to już wystarcza by opowiadać że mnie tam nie było.

Niestety, świat robi się coraz bardziej elektryczny, wypadałoby, żeby przed wpuszczeniem do niego zdawać te egzaminy BHP, wypadałoby zmusić się do liczenia. Dziś wychodzi na to, że minimum bezpiecznej wiedzy to nie tylko historia i polski, ale jeszcze i komputery, ten diabelski Linux który nagle jak diabełek z pudełka wyskoczył, to ekologia, ale i geofizyka, bo trza co nieco o tej dziurze ozonowej samodzielnie kumać.

Chcemy czy nie popycha nas w kierunku Internetu, naotechnologii, eksperymentów genetycznych, Luli na sprzętowej sieci neuronowej z  warstwą programową na algorytmach genetycznych, globalnej wioski, robotyki i diabli tam wiedzą jeszcze jakiej, ale na pewno czarnej magii. Jeszcze o tym nie bardzo wiemy, ale naprawdę ważniejsze będzie od przyrostu naturalnego jest to, byśmy uczyli nasze potomstwo tego właściwego systemu operacyjnego, i nie koniecznie w Wyższej Szkole Marketingu i Języków Obcych, jak stoi na autentycznym szyldzie w pewnym bardzo bogobojnym mieście.

Niestety, choć bardzo wygodnie się siedzi na gałęzi wronie trzymając ją obułap. Jednak by uniknąć kompromitujących fotografii, trza gdzieś na ogonie przycupnąć, pazury wyciągnąć przed siebie i zacząć liczyć: Jedna Lula, dwie Lule...

 

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 15 >