Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 21>|>

Spróbuj być absurdalny

 

 

Absurd:

 

1) W logice wypowiedź lub pojęcie niezgodne z formalnymi prawidłami myślenia, czyli prawami logicznymi. Stosuje się: a) dowodzenie z absurdem, polegające na wykazaniu, że przyjęcie twierdzenia przeciwnego dowodzonemu prowadzi do sprzecznych konkluzji, w związku z czym twierdzenie dowodzone musi być prawdziwe; b) sprowadzanie do absurdu, tj. wywiedzenie z twierdzenia, które chcemy odrzucić, wniosków fałszywych lub przeciwnych założeniom.

 

2) W egzystencjalizmie literackim i filozoficznym jedna z podstawowych cech kondycji ludzkiej – przypadkowość i bezsensowność istnienia.

 

3) Potocznie synonim niedorzeczności, nonsensu, np.: "dzielić na nierówne połowy", "biały Murzyn", "kwadratowe koło".

 

Absurd (łc. absurdus niedorzeczny) – twierdzenie niemożliwe lub wewnętrznie sprzeczne; coś bez sensu.

 

Definicje przepisane z encyklopedii portalu internetowego onet.pl

 

Nie mam pojęcia, czy jest sens jakoś zdefiniować absurd. Jest to słowo, które jednocześnie wszyscy rozumią i które, jak wszystkie potoczne pojęcia, ma sens nieco rozmazany. Absurd, to naprawdę odczucie. Bez absurdu nie byłoby pewnie poczucia humoru i dystansu do świata. Absurd jest ważny. Gdyby znikł, poeci musieliby sobie jeden za drugim strzelać w łeb.

 

Dostałem ostrzeżenie o tym, że rozsyłam wirusy. Problem polegał na tym, że serwer pocztowy, przez który tego miałem dokonać, ma zablokowany dostęp z mojego komputera. Znajduje się on w całkiem innej domenie, więc mogę ze swego (tego trefnego) konta tylko odbierać wiadomości. To raz. Dwa, numer IP w nagłówku wiadomości zupełnie nie odpowiadał temu, którym ewentualnie mógłbym się posługiwać. A trzy, co pewnie nie jest już tak istotne, w chwili, gdy listy z wirusami były rozsyłane, moja świetna maszyna była odłączona od sieci.

 

Spróbuj być w tym świecie absurdalny. Zawsze się okaże, że z twoich wysiłków niewiele wyjdzie. Powyższa sytuacja bynajmniej nie jest częścią jakiegoś kabaretowego tekstu: to czysta prawda. Absurd, by komputer rozsyłał cokolwiek, gdy nie jest do czegokolwiek podłączony. Nie wyklucza to jednak konsekwencji, całego zamieszania, wyjaśniania, przepraszania, dowiadywania się i pracowitego udzielania pomocy, dokładnie takiego samego, jakbym faktycznie rozsyłał wirusy. Zamieszanie bynajmniej nie ulega pomniejszeniu na skutek tego, że od początku wiadomo co się stało: ktoś załapał Klez-a, który pobiera z książki adresowej dwa losowe adresy, do pierwszego nieszczęśnika ekspediuje swą kopię, a drugiego podaje za wysyłającego.

 

Absurd, że wiedząc o tym wszystkim, że mając na komputerze pingwiniasty system, w którym wirusy leżą odłogiem niczym wypchane eksponaty w muzeum zoologicznym, ganiałem, póki nie została odprawiona, przewidziana na tę okoliczność stosowna ilość figur rytualnego tańca.

 

Bo uprzejmie jest przejmować się zawirusowaniem czyjegoś komputera. Ma kłopoty zazwyczaj na własne życzenie. Ma program do odbioru korespondencji, w pełni zautomatyzowany, uruchamia wszystko, jak leci. Co więcej: doskonale wie o tym wszystkim. Ale wypada współczuć, poczuwać się do współwiny, choć się z całą historią nic wspólnego nie miało.

 

Mój znajomy, kolega, zajmuje się z pasją wszelkiego rodzaju zjawiskami paranormalnymi, a także różnej maści sensacjami. Ot, namierzył kiedyś tak zwanego nieodkrytego geniusza. To znaczy, zasadniczo telewizja wcześniej go odkryła, ale w kwestii, kiedy geniusz zostaje odkryty, bardzo trudno powziąć właściwą decyzję: także nie popełnimy wielkiego błędu, przyjmując, że geniusz nie został odkryty. Człowiek ów, jak przystało na jego sytuację, wynalazł coś bardzo rewelacyjnego. To coś powinno zrewolucjonizować przemysł samochodowy. Pokazano mi film: można walnąć maluchem w ścianę i nic. To znaczy nie bardzo wiadomo, bo na filmie samochód moim skromnym zdaniem poruszał się z prędkością 18-20 km/h, uderzał w coś na kszałt skomplikowanego zderzaka. To, że wychodził bez zadrapania, nie wydawało mi się ani trochę nadzwyczajne.

 

Otóż mój znajomy, mimo skłonności do fantazji, jest człowiekiem solidnym. Jego doświadczenia we współpracy ze mną na pewno nie są najlepsze: jak do tej pory wszystko psuję. Pomimo tego wynajmuje (choć bez honorarium) mnie do sprawdzania owych niezwykłości. Kiedyś znalazł medium, człowieka, który został porwany przez UFO do stacji orbitalnej i tam poddany operacji wszczepienia implantu. Na skutek jego działania, obniżał poziom promieniowania tła, co zostało potwierdzone odpowiednimi specjalistycznymi badaniami. Nawet wydano certyfikat. Udałem się na spotkanie, trzymając w garści coś, co wyglądało jak żelazko, a w istocie było licznikiem liczby rozpadów. Krążyłem z tym pomiędzy innymi osobnikami, dzierżącymi inne, nie mniej groźne urządzenia: mikrofony i kamery. Udało mi się uniknąć większych kolizji, ale, niestety, moja maszyneria okazała się zbyt skomplikowana do rozstrzygnięcia tak finezyjnego problemu fizycznego.

 

Wielce skomputeryzowana, z szeregiem wyświetlaczy na LED-ach (jakże efektownie się prezentujących), była skonstruowana pod kątem udziału w ewentualnej kolejnej katastrofie na skalę nie mniejszą, niż ta w Czarnobylu. Nie obejdzie się tu bez wyjaśnienia, co tam w środku siedzi. Najważniejszym elementem jest coś, co się zwie licznikiem Geigera Mullera (przez u z dwoma kropeczkami). Jest to zwyczajna, szklana bańka z dwoma elektrodami, napełniona ekstramieszanką gazów pod bardzo niskim ciśnieniem. Skład owej mieszanki to osobna historia, ale działa to tak, że gdy przez bańkę przelatuje jakaś cząstka elementarna, obdarzona ładunkiem, wówczas na bardzo krótką chwilę wzbudza się pomiędzy elektrodami wyładowanie.

 

Właściwie z tego wszystkiego istotna jest tylko jedna informacja: toto liczy pojedyncze cząstki. Otóż paskudna własność naszego świata polega na tym, że wszystko, co nas otacza, jest mniej lub bardziej promieniotwórcze. Zwykły wodór może zsyntetyzować do helu. Efektem ubocznym jest kupa energii. W normalnych warunkach taka reakcja zachodzi bardzo, bardzo rzadko. Inaczej woda w czajniku gotowałaby się sama z siebie i nigdy by nie ostygła. I w oceanach tak samo. Podobne sztuczki wyprawiają także inne pierwiastki. Tak się składa, że co jest cięższe od żelaza, rozpada się na lżejszy (z mniejszą liczbą atomową) pierwiastek, a co lżejsze, syntetyzuje do cięższego. Żelazo? Nie bardzo wiadomo, co. Pewnie jest najstabilniejszym pierwiastkiem. Można powiedzieć, że wszystko ku niemu powoli podąża. Dlaczego? Mniej więcej z tego samego powodu, z jakiego kula jest figurą o największej objętości, przy najmniejszej powierzchni. Taka jest geometria naszego świata. Dziwne to wszystko i wstrząsające.

 

Wszelako do naszej historii przydaje się następująca informacja: ponieważ jesteśmy otoczeni wszelkimi pierwiastkami, ponieważ, choć niezmiernie rzadko, ale jednak, robią one jakieś tajemnicze fiku-miku, to cały czas jesteśmy bombardowani produktami tegoż. Strach się bać, bo powszechnie wiadomo, jak groźne jest promieniowanie. No więc nie bardzo wiadomo. Może groźne, może potrzebne... Są na ten temat całe teorie, ale to już całkiem inna historia. Moja maszyna cały czas coś rejestrowała. Trudno by inaczej, z powodów właśnie przedstawionych. Niestety skomplikowany sposób podawania wyników powodował tylko zbędne zamieszanie: gdyby w miejscu naszego spotkania jacyś terroryści podłożyli choćby fosforyzujące wskazówki od budzika, niechybnie bym je wykrył, ale wskazówek nie było. Rejestrowałem tylko naturalne promieniowanie, które z tego powodu, że jest niemal wzorcowym losowym procesem, dawało wyniki najróżniejsze. Konstruktor postanowił, że dzierżący owo żelazko niechybnie będzie idiotą i zabezpieczył się skomplikowanym oprogramowaniem przed wykonaniem rozsądnego pomiaru tła.

 

Musieliśmy się udać na pracownię, gdzie miałem do dyspozycji coś o wiele bardziej prymitywnego, ale za to działającego. Miałem bardzo prostą ideę: wydłużymy czas pomiaru, aż wyniki się ustabilizują. Bo średnio w długim czasie liczba zliczeń jest podobna. Takie są prawa statystyki. Gdy rzucasz 5 razy monetą, masz spore szanse, mniej więcej raz na 32 próby, że będą same reszki. Gdy rzucasz 100 razy, prawie na pewno dostaniemy około połowy orłów i reszek. Nie będzie to po pięćdziesiąt sztuk, ale na 40 i 60 można spokojnie liczyć.

 

Jak przystało na eksperyment krzyżowy, wykonałem pomiary bez medium, potem przy tym dziwnym człowieku, potem znowu bez niego i znowu z nim. Jak można się domyślić, wyniki były mniej więcej takie same.

 

W podobny sposób, tylko znacznie szybciej, pogrzebaliśmy cudowne działanie cudownej piramidki. Przysłała ją z Niemiec pewna firma z informacją, że dezaktywuje działanie źródeł promieniotwórczych w promieniu nawet kilkudziesięciu metrów. Miałem dostęp do źródeł. Tu pomiar był ekspresowy i nader dokładny: z błędem mniejszym od 0.5 % stwierdziliśmy, że cudowna piramidka ani trochę nie działa na izotopy. Nie znamy zresztą żadnego sposobu na to, by powstrzymać spontaniczne reakcje w jądrach atomów.

 

Podobny skutek odniósł mój kontakt z owym wynalazcą cudownego sposobu na kolizje w ruchu drogowym. Obejrzałem sobie, co wykonał i zawyrokowałem, że prawie dobrze, ale nie zadziała.

 

Otóż absurd. Absurdalny jest pomysł, by jakaś cywilizacja miała konstruować coś obniżające poziom promieniowania tła. Pomijam już całkowicie to, jak by się to mogło odbywać: ale PO CO? Zapewne pomysł wziął się z pomyłki, z przekonania, że zmniejszenie liczby spontanicznych rozpadów jest dla człowieka zdrowsze. Otóż nie bardzo wiadomo. To znaczy nawet wiadomo, że raczej pewne tło jest potrzebne dla stymulowania procesów "samobójstw" komórek. Zaczyna dziś przeważać pogląd, że szkodliwe działanie promieniowania jonizującego zaczyna się od pewnego progu. Tak więc cały efekt byłby raczej "psu na budę". Oczywiście: z punktu widzenia ufologów gdyby był, nie byłoby dyskusji, po co. Byłby dowodem na cudowne działanie tego człowieka. Powiedzmy sobie jednak prawdę: ktoś to wymyślił. Chciał wywołać jak największe wrażenie. Celował w poczucie bezpieczeństwa, wiadomo – rak, choroba popromienna. A trafił kulą w płot. Wymyślono absurdalną bajeczkę, jej absurdalność bynajmniej nie polega na tym, że jest przeciwna fizyce. Autorowi poplątały się wyniki badań. W rezultacie powstała historia o tym, że pewne cudowne medium zmienia pewien zupełnie nieistotny parametr środowiska o pomijalną dla celów praktycznych wartość.

 

Absurdalny jest pomysł, by piramida obniżała aktywność źródeł promieniotwórczych. Jak komuś w ogóle wpadło do głowy, żeby piramida miała cokolwiek wspólnego z promieniotwórczością?

 

Te absurdy biorą się pewnie w lwiej części z tego, że licznik Geigera Mullera liczy pojedyncze cząsteczki. Skoro licznik tyka, znaczy, że promieniuje, a jak promieniuje, to źle. Tyle, że owych aktów rozpadu co kot napłakał. Pojedyncze impulsy na sekundę, albo nawet mniej. Liczba atomów w czymkolwiek obraca się wokół liczby Avogadro, bagatela, jakieś 10 do 24 potęgi. Podumajmy chwilę nad tym, że dosyć durne urządzenie reaguje na coś, co dzieje się z jednym z dostępnych mu obiektów i robi to prawidłowo, mimo, że ich liczba wymaga do zapisania kilkudziesięciu cyfr. Czułość licznika jest absurdalnie wielka dla tak zwanego przeciętnego człowieka. Potrafi on liczyć od 1 impulsu na jakieś 10 sekund, do 100 000 na sekundę. To zmiana wielkości o milion razy. Gdybyśmy chcieli zbudować miernik wychyłowy, pokazujący taki zakres, trzeba by mu zafundować skalę o długości 1 kilometra, a działki umieścić co 1 milimetr. Taka konstrukcja w głowie nie chce się zmieścić. To znaczy możemy sobie opowiedzieć o niej, ale wszelkie intuicje w stosunku do niej diabli biorą. Warto sobie uświadomić, że gdyby to wszystko wykonać z blachy, to przy zmianie temperatury tylko o 1 stopień Celsjusza, skala zmieniałaby długość o 1 centymetr, czyli całe 10 najmniejszych działek. Ponieważ w mojej aparaturze liczba zliczeń promieniowania tła wahała się w okolicach 1 impulsu na 2, 4 sekundy, mierząc nasze medium takim miernikiem z kilometrową skalą, nie mielibyśmy w ogóle szans na zauważenie jakiegokolwiek efektu: zostałby całkowicie zamazany na skutek drobnych wahań temperatury.

 

Otóż dla normalnego człowieka odmierzenie kilometra, z dokładnością choćby i centymetra, jest absurdem. On w to nawet wierzy, lecz tylko werbalnie, opowiada o tym, ale mu się coś takiego w głowie nie mieści, nie potrafi sobie tego wyobrazić. I dlatego potem powstają przedziwne pomysły, tyczące już to promieniotwórczości, już to energetyki jądrowej.

 

Natomiast pomysł owego zderzaka zawiera sam w sobie absurd. Wynalazca przekonywał, że kierowca wewnątrz samochodu, zaopatrzonego w jego zderzak, nie podlega przeciążeniu. Inaczej mówiąc, że o ile maszyneria wytrzyma, kierowca nie wyleci przez szybę przy dowolnej prędkości. Ktoś z publiczności zapytał, czy osoba podwieszona do sufitu samochodu także dozna błogosławionego działania wynalazku. No i tu zagwozdka: co rozróżnia przedmioty objęte od nieobjętych nim?

 

Jak widać nadzwyczaj łatwo cały pomysł sprowadzić do absurdu.

 

Nie przeszkadza to, by urządzeniem zajmowała się poważna naukowa instytucja. Tak, ja wiem, że stawiam się tu w szeregu owych programowych niedowiarków, którzy nie dopuszczają do głosu geniuszy. Rzecz jednak w tym, czy warto kolejny raz zajmować się tezą, że Księżyc wykonano z zielonego sera. Urządzenie oglądałem, testowałem i nie widać, by chciało działać. Ot, istnieją pomysły absurdalne. Całkowicie przeciw wiedzy, takie, które tylko oszukują zmysły, ale nie mają szans na realizację.

 

Jednak prawdziwym absurdem jest szum medialny, jaki trwa wokół niego. Przeciętny dziennikarz, wyposażony w maturę, powinien dokonać bez kłopotu stosownych fizycznych przemyśleń, a jeśli nie chodził na wagary, powinien od razu powiedzieć, gdzie tkwi zagwozdka. Ale ludzka wiedza już dawno osiągnęła absurdalnie wielkie rozmiary w stosunku do przeciętnej chęci nauki.

 

Mój inny znajomy, bardzo solidny naukowiec, co jakiś czas przesyła mi informacje, jakie wykopał z Internetu. Raz o tym, jak zalano jakiegoś biednego robaka formaldechydem. I ów zdechł. Po co formaldechydem? Robaka zalewa się zupełnie czymś innym. Na przykład porto. Na małego robala w sam raz. Tymczasem, jakby tego było mało, robala umieszczono na jakiejś superwadze i stwierdzono, że na skutek zdechnięcia (choć dokładnie, na skutek owej całej operacji) stracił ileś mikrogramów. Wniosek: dusza robala jest bardzo lekka.

 

Idea owego naukowego doświadczenia jest bardzo bliska innemu: przeprowadzonemu przez radzieckiego uczonego, za pomocą latarki i kota. Podobny jest sposób opracowania wyników. Różne tylko to, że eksperyment z kotem powstał tylko w złośliwej głowie, a z robakiem, jak wskazują wszelkie znaki na niebie i ziemi, został naprawdę przeprowadzony.

 

Otrzymałem też niedawno inną powalającą wieść. Otóż NASA prowadziła kilka lat badania nad ekologicznym źródłem energii dla sond między-planetarnych. Chodziło o wyeliminowanie ogniw termoelektrycznych, podgrzewanych izotopami. Bo przecież takie ogniwa mogą promieniotwórczo skazić przestrzeń kosmiczną, Słońce, czy Jowisza...

 

Nie wiem, czy ktoś sobie przypomniał, że Słońce ma masę drobne 300 000 razy większą od masy Ziemi, czy, co bardziej prawdopodobne, zabrakło pieniędzy i poszukiwania przerwano. Tym niemniej ludzkość straciła 3 lata w badaniach kosmicznych.

 

Ludzie jakoś owej kompletnej bezsensowności nie odczuwają. Dlaczego? Bo w gruncie rzeczy jesteśmy otoczeni na co dzień działaniami absurdalnymi. Tylko czasami ktoś to dostrzega, czasami próbuje coś z tym zrobić. I zazwyczaj robi sobie tylko wrogów. Gdy próbuję wytłumaczyć, że nie ma sensu wymieniać górnopłuka na kompaktowy dolnopłuk, z racji tego, że ten drugi nie spłukuje, wychodzę na chama i wstecznika, co nie ma za grosz zrozumienia dla postępu.

 

Z tej przyczyny przepraszam za szkody, których nie wyrządziłem, wyrażam zdziwienie, gdy ktoś mi opowiada o tym, jakie mu złe wyniki wyszły ze sknoconego pomiaru. Mówię, że wierzę w to, w co wierzyć nie można, obawiam się rzeczy kompletnie dla mnie obojętnych.

 

Absurd jest potrzebny, jak powietrze poezji i literaturze. Ale kiedy dziś ktoś próbuje tworzyć jakieś absurdalne historie, sceny czy postaci, zazwyczaj przegrywa z rzeczywistością. Po przesłuchaniu całkiem sporej taśmy z nagraniami z występów kabaretów, które powinny byś samą kwintesencją absurdu, naszła mnie refleksja o ogólną niemocy nie tylko tworzenia absurdu, ale w ogóle fantazji.

 

Gdy pisarze SF piszą o wizycie obcych, w kiosku można sobie kupić pismo, które całkiem poważnie relacjonuje kontakt. Gdy ktoś sobie wsadzi w opowiadanie urządzonko, które likwiduje wpływ grawitacji, zobaczy próby swego wynalazku w telewizji. Wyśni ci się fatasmagoryczna wizja z jakimś cudownym przedmiotem o nieziemskich właściwościach: rano masz do obmierzania piramidkę. Bardzo ciężkie czasy dla bajarzy.

 

Nadzieję znajduję w jednym: paradoksy. Fizyka jest nimi nadziana. Paradoks bliźniąt, paradoks dualizmu korpuskularno-falowego, paradoks spadku ciśnienia w strudze i tak dalej.

 

A tak naprawdę, to chyba zawsze tak było, że fantastyczna okazywała się rzeczywistość. Na całe chyba szczęście nie ludzie wymyślili krzywą przestrzeń, kwantowanie wielkości, nadciekły hel i układy inercjalne. Na całe szczęście wyniki mechaniki kwantowej i teorii względności, od Galileusza zaczynając, ludzie uważają za absurdalne: jest ich czym zadziwić!

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 21 >