Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 26>|>

Znajoma wojna i kłopotliwy pokój

 

 

Wojna i pokój to arcydzieło literatury nie tylko rosyjskiej ale i światowej. Wszelka literatura zaczyna się od wojny: najpierw jest Iliada, a potem dopiero Odyseja. Historia wojnami stoi. Początki Imperium Rzymskiego, początek świetność i upadek Aten, wszystko to oparte jest o wodzów wojowników, ich czyny, ich sprawność i szczęście.

Historia narodu polskiego bez wojen... Czy można sobie wyobrazić coś takiego? Czy mógłby istnieć polski romantyzm bez klęski powstania kościuszkowskiego, czy można sobie wyobrazić naszą, tak zwaną tożsamość narodową, bez Grunwaldu, czy Wiednia?

Te refleksje powstają przy kolejnym opowiadaniu, w którym klęskami, które nawiedzają Polskę, są kolejne wojny. Wojna z Chińczykami, Arabami, czort jeden zresztą wie kto i z kim. W każdym razie w owych proroctwach jakieś czołgi, rządy totalitarne, strzelanie i wieszanie. Takie teksty nawiedzają naszą wyobraźnię regularnie. Są różnej jakości, dobre i złe. Są żartobliwe i śmiertelnie, a nawet sarkastycznie poważne. Czasami jakiś autor poważy się na optymizm i w jego opowiadaniu wygrywamy z kimś, jednak zazwyczaj, zwłaszcza gdy tekst jest niedawno napisany, nasza przyszła historia wygląda znacznie gorzej aniżeli przeszła. Ciarki człowieka plecach przechodzą, bo skoro co raz takie Wernyhory wizje nawiedzają naszych wieszczów, to coś kurna w tym być musi. Zasadniczo na rower
 wsiadać i wiać gdzieś na bliższe ścieżki.

Rzecz o bezsilności wróżenia. Wojen na europejskim terytorium pewnie już nie będzie nigdy. Z dosyć prostej przyczyny: nikomu się nie opłacają. Tu już od bardzo długiego czasu nie ma kraju, który odniósł by realne gospodarcze korzyści z wygranej wojny.

To klęska dla literatury rozrywkowej. Technicyzacja życia. Kiedyś było ono widowiskowe i zrozumiałe dla każdego humanisty. Dziś znika miejsce dla wszelkich awantur. Kiedyś napady na banki bywały bardzo filmowym przerywnikiem w codzienności. Dziś są rzadkością, przynajmniej w bardziej cywilizowanych krajach. Przyczyna tkwi w tym, że znika materialny pieniądz, zastępują go zapisy na twardych dyskach. Normalne napady zastępują włamania komputerowe. Te, niestety, kompletnie nie nadają się ani do kina, ani do literatury rozrywkowej.

Całkiem niedawno miałem swoje przeżycie związane ze specyfiką nowoczesnej technologii: posądzono mnie o rozsyłanie wirusów. Dokładnie – posądził mnie o to program komputerowy. Jak widać w naszym świecie pojawia się całkiem poważna interakcja pomiędzy światem materialnym i wirtualnym w sensie wirtualności informatycznej. Tak czy owak ów program uprzejmie, ale stanowczo poinformował mnie, że rozsyłam wirusy. Na dowód przesłał mi fragment listu, który niby to wyszedł z pod mojej ręki. Świadczył on dobitnie, że napisał go ktoś inny. Prawdziwy nadawca ukrywał się pod jakimś dziwnym numerem IP i wymyśloną nazwą serwera.

Ta bulwersująca sprawa ni czorta nie nadaje się do książki ani nawet do kroniki
kryminalnej, bo bez fury technicznych szczegółów za diabła nie da się zrozumieć, co tak naprawdę się działo. No więc z konta, z którego list miałem nadać, nie mam możliwości wysyłania listów, bo komputer z którego jest ono obsługiwane znajduje się poza domeną. Administrator zablokował wysyłanie listów przychodzących z zewnątrz. Tu oczywiście zagwozdka: skoro list przychodzi z zewnątrz to już jest wysłany. Nie bardzo. Bo właściciel komputera najpierw wysyła swój list do serwera poczty, a ten dopiero może przekazać go na konto pocztowe odbiorcy. Dlaczego? Bo tak to zostało zrobione. Pingwiniarze mają taki luksus, że mogą uruchomić na swoim komputerze obsługę poczty. Jednak, jeśli list jest wysyłany z jakiegoś serwera, to na szczęście pakiet zawiera jego numer IP. O ile serwer nie zostanie spreparowany...

Wspomniany wirus znany jako Klez wybiera z książki adresowej swą ofiarę i drugi adres który widnieje w ścieżce powrotu (return path). Jeśli odbiorca skontaktuje się z rzekomym nadawcą, ten także otrzyma wirusa i już się nie wytłumaczy, że to nie jego wina. W każdym razie jako nadawca widnieje całkiem przypadkowa osoba.

Wirusami interesują się już nie tylko gazety komputerowe. Stały się one tematami całkiem sporych filmów. Sęk tylko w tym, że scenarzyści nie mieli najmniejszego pojęcia o komputerach. Może nawet mieli, ale pomysłu na to, jak rzecz ciekawie opowiedzieć, za grosz.

To dokładnie tak samo, jak trudno było dyletantowi opowiadać przygody z rajdu samochodowego, które były spowodowane awarią gaźnika. Zrozumiałe były jeszcze awantury balonowe, gdzie działy się rzeczy w miarę obrazowe: uchodził gaz, albo balon się obladzał, wyrzucano wszystko co tylko się dało z kosza. To jeszcze było do opisania.

Z komputerami jest naprawdę ciężko. Nie ma czego sfilmować. Włamy odbywają się w trybie tekstowym egzotycznych systemów, o których adeptom komputerowych kursów dla sekretarek czasami w przypływie szczerości opowiada się ze szczególną zgrozą.

Prawda jest taka, że tak zwany humanista coraz mniej ma o świecie do powiedzenia. Oczywiście gada cały czas, bo przecie za to mu płacą, ale gada od rzeczy. Ręce załamuje nad utratą prywatności bo śledzą nas kamery na każdym kroku. I rzeczywiście, humanista nie ma gdzie się przed nimi skryć, bo musi zrozumieć jak toto działa, a humanista nie po to humanistą zostawał, by łamać sobie łepetynę technicznymi szczegółami.

W świecie totalnej kontroli, w którym można sprawdzić kto co kupował dziesięć lat wstecz, szaleją włamywacze i oszuści. Zamazują za sobą wszelkie ślady, cieszą się jak wszyscy diabli z wprowadzania jeszcze lepszych systemów kontroli, bo będzie co oszukiwać.

Bo totalna kontrola jest pozorem. Kamery zobaczą to, co zobaczyć mają, czujniki wykryją to co im się pozwoli, zapisy w komputerowych logach podmieni się na takie jakie są potrzebne. Szpiegujące programy zostaną uruchomione pod kontrolą programów oszustów.

Jest tylko jedno inaczej: prawie nic nie widać, prawie niczego nie da się opisać. Jak Ci opędzlowano konto w banku? A mniej więcej tak. Zapewne masz w domu maszynkę do generowania zmiennych haseł. Jesteś pewien systemu, bo hasła są zmieniane co chwileczkę. Nikt nie zdąży tak szybko ich kraść. A sprawy mają się tak. Istnieją programy zwane ,,wąchaczami’’. Te programy rezydują na komputerze i w momencie gdy coś robisz rejestrują to i przy najbliższej okazji wysyłają to gdzieś, gdzie ktoś, kto wsadził wąchacza na komputer sobie życzy.

Tak więc ty wpisujesz hasło na komputer i w momencie gdy chcesz się połączyć z bankiem już ono jest na maszynie włamywacza. Włamania może dokonać nie człowiek a program.

Nie ma tu niczego do opisywania filmowania, w każdym razie niczego, co byłoby tak przekonywające jak kopnięcie w szczękę, czy seria z automatu. Niczego, co by nadawało się na dynamiczny opis akcji. Owszem, jest wiele autentycznej wiedzy.

Tej wiedzy o świecie ludziom brakuje. Niedawno czytałem o grupie izraelskich nastolatków, którzy napisali i rozpowszechnili kolejnego wirusa. Biorąc pod uwagę, że wirusów powstaje nawet po kilka dziennie, trudno uznać to zdarzenie za tryumf policji. Całkiem jeszcze niedawno, przynajmniej w skali czasowej czterdziestolatka równie zaawansowany wiekiem przestępca zatkał wielkie internetowe portale za pomocą znanej ,,od stu lat’’ techniki mail bombera. Gdyby się nie chwalił swym wyczynem na dyskusyjnych listach internetowych, pewnie nikt by go nigdy nie znalazł.

Otóż, o czym to świadczy, gdy przestępca z tornistrem na plecach jest w stanie zagrozić światowej sieci? O tym że jest to wyjątkowo zdemoralizowana jednostka?

Nie. O tym, że rury a nie specjaliści projektowali tę sieć. Pisałem to już wiele razy, ale trzeba powtarzać do znudzenia: rozwój wirusów komputerowych zawdzięczamy niechlujstwu programistów. Pod unixami (systemami o architekturze Unixa) wirusów prawie nie ma. Bywają robaki internetowe. To cos trochę innego, walczy się z tym trochę inaczej niż z wirusami.

Nasza sztandarowa firma od jedynie obowiązujących systemów operacyjnych dopiero teraz raczyła zaimplementować do systemów operacyjnych biurkowych komputerów zarządzanie prawami dostępu, które w amatorskim Linuksie istnieje od samego początku. Wbrew temu co opowiadają różni eksperci od bezpieczeństwa, ten techniczny drobiazg jest przyczyną braku wirusów dla takich sieciowych systemów. Dowcip bowiem w tym, że domorosły hodowca mikrobów, aby jego twór zaczął żywot w systemie operacyjnym, musi znaleźć najpierw program z błędem, dzięki któremu można te zabezpieczenia przełamać. Jak znajdzie i wypuści swój produkt, to pewnie już po kilku godzinach zostanie ogłoszony alarm w stadzie pingwinów, a po dalszych kilku pojawi się łata na program i problem zniknie raz na zawsze, ściślej do odkrycia następnego błędu. Jednak tą dziurą, którą właśnie załatano, niczego już się do systemu nie wetknie.

W odróżnieniu od całego szeregu znakomitych produktów profesjonalistów amatorski system operacyjny broni się sam przed każdą niepowołaną ingerencją.

Mechanizm ten, ścisłej ochrony pamięci operacyjnej dla poszczególnych zadań został opracowany bardzo dawno temu. Bardzo dawno temu Win NT powinien zapewnić bezpieczeństwo majętnym właścicielom komputerów. Nie za bardzo zapewnia, bo... to i owo nie bardzo wyszło. XP już słynie z dziur.

Czy można dopuścić do drogowego ruchu samochód bez hamulców? Można, ale to przestępstwo. Czy można dopuścić do powszechnej sprzedaży zdefektowany produkt? Można. Nie mam pomysłu, by stworzyć kolejny urząd kontroli jakości systemów operacyjnych. To bez sensu. Tak naprawdę straty spowodowane wirusami komputerowymi to ułamek procenta kosztów, jakie niepotrzebnie generują sobie sami użytkownicy. To dziennikarska bujda, że wirusy są jakimś gospodarczym problemem. Są i owszem raczej błogosławieństwem dla firm produkujących programy antywirusowe. Gdyby nie wirusy byłoby nieco więcej bezrobotnych.

Problem w tym, że tak zwana opinia publiczna dzięki ignorancji dziennikarzy problem rozumie zupełnie opacznie. Oczywiście, gówniarze, którzy preparują wirusy warci są nakopania do dupy. Ale nie więcej. Nie procesu, nie wsadzania do kicia, bo resztę winy ponoszą durni użytkownicy. To oni otwierali słynne liściki love! To ich wygodnictwo i lenistwo, niezabezpieczanie się darmowymi programami antywirusowymi, odbieranie poczty za pomocą programu, który stara się zgadnąć myśli usera, to umiłowanie do wodotrysków i gadżetów. I za to się płaci, powiedzmy szczerze, cenę niespecjalnie wygórowaną A skoro zgodziliśmy się płacić skórką za wyprawkę, to jak powiadam, gówniarzom nakopać, a z resztą żali tylko i wyłącznie do siebie. Tak naprawdę to my sterujemy popytem na programy zabawki. Wielka firma od jedynie słusznego systemu musi się dostosować do zapotrzebowania jakie stwarzamy, inaczej wyleci z rynku, a jej miejsce zajmie inna, która zrobi dokładnie to, na co czekamy.

Tymczasem owych dzieciaków przedstawia się jako wyjątkowo groźnych, albo wyjątkowo inteligentnych, jako ludzi którzy w każdym razie warci są uwagi całego świata. Dowcip w tym, że dziś budzą niekłamany podziw ci nieliczni, co cokolwiek z tego świat jeszcze rozumią, co wiedzą że faza i zero w gniazdku to nie to samo co plus i minus w bateryjce do latarki.

Wojen w Europie prawdopodobnie już więcej nie będzie. Może ktoś się zbierze na awanturę, na blokadę drogi. Ale nic więcej. Nikomu przemoc się nie opłaca. W każdym razie taka, jaka się podoba filmowcom. A z drugiej strony przewaga technologiczna nad ewentualnymi przeciwnikami jest tak wielka, że jak się zdarzy jakaś konfrontacja, to już właściwie trudno mówić o wojnie, to interwencja, operacja, ale nie normalna wojna.

Może zabrzmi to nonszalancko, ale doprawdy, nie sądzę, by ktokolwiek byłby w stanie w obecnej chwili ,,podskoczyć’’ NATO, a dokładniej Amerykanom. Nawet takie potęgi jak Chiny prawdopodobnie nie mają żadnych szans. Praktycznie nie ma poza USA skutecznej technologii kosmicznej, nie ma satelitarnych systemów łączności, a bez tego w dzisiejszych czasach nie ma nawet co marzyć o jakiejkolwiek skutecznej akcji zaczepnej. Nie mając satelitarnego rozpoznania, każde państwo utraci w ciągu pierwszych godzin konfliktu kontrolę nad swą przestrzenią kosmiczną, a potem to już jest tylko systematyczne dorzynanie ofiary.

Z tej to przyczyny Fukojama ogłosił koniec historii. Nieco trywializując, uznał, że nic ciekawego się już nie wydarzy. Pozostanie tylko nudny rozwój. Nie miał racji w tym sensie, że to co się dzieje teraz i co nie zainteresowałoby naszych rodziców, w nas rozpala wszystkie emocje. Wstąpienie do Unii Europejskiej kiedyś byłoby jeszcze jedną nudną umową międzynarodową, bez większego znaczenia dla przeciętnego obywatela. A my przyzwyczailiśmy się, że jest dobrze, że powinno być lepiej. Nasi rodzice wiedzieli z doświadczenia, że są okresy lepsze i gorsze. Ich świat nie szedł w jakimś wyraźnym kierunku. Nasz idzie wyraźnie ku lepszemu. Nawet, jeśli wali się polityka gospodarcza, to technologia idzie cały czas w przód, i to nie tylko w branży komputerowej. Co roku mamy lepsze materiały budowlane, lepszą żywność, lepsze meble. Z tej przyczyny niepokój budzi cień podejrzenia, że będzie gorzej. Kiedyś umowy międzynarodowe były domeną światowców, dziś wszyscy się im przyglądają: bo jutro ma być lepiej.

Świat rozwija się tak szybko, że nie nadążają za nim filozofowie. Nie ma ideologii, która pasowałaby do czasów maszyn i ministerstw informatyzacji. Nie ma pomysłu na kulturę. Ci od komputerów gadają slangiem, nikt tego nie rozumie. Ci od fizyki i aparatury ultrapróżniowej są taką egzotyką, że nawet komputerowcy nie wiedzą o ich istnieniu.

Nie ma wojen, a za naszymi plecami dzieją się rzeczy bardzo poważne. Zmienia się cała kultura materialna, a z nią potrzeby i gospodarka. Te procesy kiedyś trwały cały mi setkami lat i w efekcie padały i powstały potęgi polityczne. Wymiana mieczy z brązu na stalowe, opanowanie podstaw nawigacji, świeżenie stali, każde z tych odkryć wystarczało, by przewrócić zastany porządek rzeczy.

Ludzka rywalizacja i fascynujące zmagania przeniosły się w sfery nieco pozazmysłowe. Nie bardzo nas obchodzi, pod jakim systemem program uruchamiamy, chcemy tylko, aby działało i dało się obsługiwać. Nie bardzo nas obchodzą ideologiczne awantury wokół ruchu Open Source. Przeciętnemu człowiekowi nie chce się na to wszystko tracić czasu. Tymczasem to są właśnie owe bitwy na miarę Grunwaldu, czy Białej Góry.

To, czy w przyszłości w szkołach będzie się uczyć Linuksa, czy innych systemów operacyjnych może się okazać o wiele ważniejsze od tego, jakie partie polityczne startują w wyborach, kto wymyślił jaki program.

Otóż nie o Linuksie. O tym, że problem, jak bardzo technika zmienia kulturę, że kultura musi się zająć techniką zauważyła fantastyka naukowa. Powtarzam to wiele razy.

Współczesna kultura potrzebuje ,,na gwałt’’ zrozumienia świata techniki. Na wczoraj potrzebne są schematy fabularne, które bez kopniaków, kłamliwych serii z automatów, sknoconych rajdów komandosów pokażą te zmagania we współczesnym świecie. Jest to naprawdę niezbędne Jeśli bowiem zajrzeć do tego, co nam proponują tak zwane media, to wychodzi na to, że nie ma tam niczego, co autentycznie opowiadałoby o świecie.

W rezultacie narasta problem tak zwanego zagubienia współczesnego człowieka. Czuje się śledzony kamery, ma świadomość, że każda jego transakcja, każdy telefon jest rejestrowany. Może się tym nie przejmuje, ale nie ma pewności: wie że ryzykuje, wie że nie wie, co z tego wszystkiego wyniknie.

Nawet, gdy wszystko co robi, jest całkowicie legalne, nie ma pewności, czy czasem właśnie owa legalność nie obróci się przeciw niemu.

Nade wszystko nie potrafi przewidzieć przyszłości, nie potrafi podjąć decyzji. Bo nie rozumie. Przy kolejnym opowiadaniu w którym nasz kraj w tych okolicach czasowych, w których na blachę przyjdzie mi się żegnać z tym światem nawiedza nasz kraj kolejna awantura wojenna nawiedzają mnie niewesołe myśli.

Ambitnym onegdaj zadaniem literatury bywało zrozumienie owego świata. Kiedyś pisarze próbowali tłumaczyć wojnę: dziś muszą wytłumaczyć pokój. Inaczej ludzie zdurnieją do cna. Inaczej będą musieli wywołać wojnę tylko po to, by w świecie który oglądają znalazło się wreszcie coś w ich pojęciu zrozumiałego.

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 26 >