Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 30>|>

Masakra na stacji Aral

 

 

Andrzej "Carlos" Ziemiański

 

 

 

Byłem dzisiaj na policji. Ot, tak sobie – po prosty przyjechała po mnie brygada antyterrorystyczna (w sile dwóch funkcjonariuszy) i zawiozła na komisariat, gdzie zostałem przesłuchany (trzeba im przyznać – nie bili i zachowywali się bardzo uprzejmie – choć dzisiaj chyba powinno się mówić UOPrzejmie...). Jako słynny przestępca, facet ścigany przez antyterrorystow, "Postrach Wrocławia", przy którym Kuba Rozpruwacz to mały pikuś, zaciekle nie przyznawałem się do winy. Ale oni też byli twardzi. Jeszcze moment... i kto wie? Może sięgnęliby po bron.

Sprawa była rewelacyjna. Rano byłem na stacji benzynowej, kupiłem 15 litrów benzyny (słownie: piętnaście!), kupiłem tez dwa piwa i dwie paczki papierosów. Zapłaciłem grzecznie karta kredytowa, a potem... (wedle policji) zwiałem z miejsca zbrodni! Długo nie mogli mi wytłumaczyć kogo zabiłem. Potem okazało się jednak, że zapłaciłem za piwo i fajki, a nie zapłaciłem za benzynę i w związku z tym, w wyniku napadu terrorystycznego zrabowałem 46 złotych! Wytłumaczyłem, że płacąc kartą na ogół nie sprawdza się sumy tylko podpisuje karteczkę i zabiera kopię (którą miałem zresztą przy sobie) – jeśli baba nie doliczyła benzyny to jej wina i niech się odpier... A poza tym jeślibym kradł benzynę to:

– po pierwsze nie piętnaście litrów

– po drugie nie płaciłbym swoją własną kartą kredytową

– nie przyjechałbym własnym samochodem (tylko ukradzionym na parkingu obok) albo przynajmniej ze zwiniętą komuś innemu tablicą rejestracyjną.

Brygada antyterrorystyczna mi uwierzyła, bardzo uprzejmie przeprosiła za kłopot i zabieranie czasu, pogawędziła, poopowiadała dowcipy, a następnie... sporządziła wniosek o ukaranie mnie przez kolegium za kradzież (właściwie rabunek z bronią w ręku)... hm... jak to powiedzieć... sumy 46 złotych czyli dziesięciu dolarów.

Powiedziałem, że dla mnie i dla Kuby Rozpruwacza jakieś tam kolegium to obelga i ja żądam Sadu Najwyższego Rzeczypospolitej Polskiej z siedzibą w Warszawie! A poza tym to proszę mnie nareszcie skuć kajdankami bo jak się pokażę przy reszcie przestępców w tym komisariacie. Stracę twarz. Kazałem się skuć, wykręcić ręce i trzymać pod bronią w pancernej celi bo inaczej w więzieniu gdzie będę odsiadywał dożywocie, współwięźniowie nie będą mnie szanować. Chłopcy skamienieli. Ale jakoś tak dziwnie, nie chcieli mnie skuwać.

Na co oznajmiłem, żeby się nie dziwili mizerii pierwszego napadu bo ja dopiero zaczynam swoja karierę przestępczą i nawet największy międzynarodowy terrorysta musi od czegoś zacząć. Te czterdzieści sześć złotych to pryszcz w porównaniu z wysadzeniem Empire State Building przy pomocy bomby atomowej skonstruowanej przez kolegów fizyków, którego to wysadzenia dokonam jak moi koledzy skonstruują nareszcie tę bombę (a znając tych leni to oni pewnie nie kupili jeszcze uranu). Tylko muszę się zastanowić na pseudonimem. Był już "Bombiarz" "Łomiarz", "Kwasiarz" to ja będę miał ksywę... "Krwawy wampirzarz"! żeby było do rymu w prasowych wyliczankach największych polskich bandziorów.

Wampirzarz rulez!!! Skoro przyjeżdżają po mnie antyterrorysci to przecież muszę być międzynarodowym terrorystą, nie? Szkoda, że mój kot Max nie siedział ze mną w samochodzie – wtedy byłaby szajka przestępcza, Frakcja Armii Czerwonej albo Jaczejka Bolszewickich Anarchistów. Niestety. Oficer na komendzie zadzwonił na stację benzynową i spytał czy jeśli zapłacę 46... tfu! Czy jeśli oddam swój lup to będzie OK?

Niestety, załatwiliśmy polubownie. Chyba nici z mojej tak świetnie rozpoczętej kariery przestępczej. Eeeeech... A mogli by mówić Al Capone, Lucky Luciano i "Capo di tutti idioti" Ziemiański. Słynny skok na Aral we Wrocławiu. Co tam jakieś Angole z napadem na ekspres – Biggs to przy mnie pętak. Co tam Carlos, co tam Kadafi i czy Syn Boga Il’matah (czy jakoś tak). Ja rulez! Eeeeee... I nic z tego. "Osławiony Wampirzarz Ziemiański oddaje swój łup po akcji znanej jako MASAKRA NA STACJI ARAL!" I jak to zabrzmi w CNN i Newsweeku?

 

A swoją drogą powinienem być przecież przygotowany – literatura science fiction, jako bodaj jedyny gatunek, z całą bezwzględnością analizuje "idiotyzm prawny" nowoczesnych społeczeństw. Jednym z ciekawszych przykładów jest tu choćby "Walc stulecia" Ziemkiewicza. Bohatera, który "dopuścił się" zdrady małżeńskiej, osadzają w więzieniu, pozbawiają dorobku całego życia, zasądzają jak, za przeproszeniem, pana K w Procesie Kafki. Oczywiście, tak jak i w moim, rzeczywistym przypadku, zabiera go z domu brygada antyterrorystyczna. Debilizm prawny, który na przykład w Stanach "pocałowanie kobiecej ręki" uważa za seksualne molestowanie, został tu pięknie ukazany. Gdyby tylko nie naiwna, natrętna, spiskowa teoria dziejów podawana w kawonaławistyczny sposób, byłaby to jedna z ważniejszych książek próbujących opisać konsekwencje dzisiejszych aberracji umysłowych współczesnych społeczeństw. Nie wolno opowiadać dzieciom bajki o Kopciuszku, bo to sado-masochizm w odniesieniu do niewinnej dziewczyny (wręcz próba deprecjacji kobiet, których los w bajce zależy od wrednych samców). Nie wolno opowiadać bajki o Ali-Babie, bo naruszamy godność Arabów, zapomnijmy Czerwonym Kapturku, bo naruszamy uczucia religijne Indian. A już absolutnie, pod żadnym pozorem, nigdy (!!!) nie wolno wspomnieć nawet, że w jakiejkolwiek książce występuje czarny charakter, bo mogłoby to być poczytane za obrazę tych... Jezus, jak to powiedzieć i nie dostać wyroku 25 lat? Obrazę... hm... Ludzi (wspaniałych oczywiście), którzy, hm, mają afrykańskie korzenie (O rany Boskie!!! – nie mam na myśli żadnych negatywnych konotacji z kolorem skóry!!! – Boże, Boże, Boże, nie chcę iść siedzieć do pierdla, ja tylko tak piszę przykładowo i nie mam niczego złego na myśli).

Zwróćcie uwagę, że właśnie fantastyka, jako pierwsza (choćby i przez Kafkę), zauważyła to, że społeczeństwo bezpieczne naprawdę, zamieni się w społeczeństwo "wykastrowane" albo w państwo policyjne, w najlepszym wydaniu tego słowa (wystarczy zerknąć na Stany Zjednoczone dzisiaj). Przypomnijmy sobie "Powrót z gwiazd" Lema. Po zabiegu betryzacji, jakakolwiek agresja nie jest już możliwa. Ale nie są to ludzie "pełni". Według Dziadka, człowiek to jednak suma wszystkich jego pragnień, instynktów, dążeń. Usunięcie agresji powoduje, że ludzie zamieniają się w psychicznych eunuchów, w społeczeństwo, które właściwie nie wie po co istnieje, nie ma żadnego "strategicznego" celu. Podobnie rzecz widzi Anthony Burgess w "Mechanicznej pomarańczy", choć stawia problemy mniej odważnie – tam chodzi o skalę indywidualną.

Ciekawym doświadczeniem literackim jest też "Śledztwo" Lema. Oczywiście w powieści chodziło o coś innego, ale świetnie pokazana jest tam niemoc policji, a właściwie całego aparatu administracyjno-prawnego w sytuacji kiedy coś wymyka się z rutynowych doświadczeń.

Fantastyka pokpiwa sobie z naszej rzeczywistości, ale, będę banalny, nie ma na nią wpływu. Może i dobrze, literatura nie powinna pełnić funkcji społecznych, to tylko komuniści tak sądzili, ale na szczęście ten czas mamy już za sobą. Problem jednak pozostaje. Dlaczego nasze prawo nas nie chroni? Jeśli jesteś szarym człowiekiem to, oczywiście, ONI nie będą cię ruszać. Nie ochronią twojego samochodu, twojego konta w banku, twojego portfela, twojej córki... Ale przynajmniej nic ci nie zrobią. Jeśli jednak wyskoczysz o włos, przekroczysz szybkość, źle zaparkujesz, obronisz się przed napastnikiem sam... wtedy będą cię mieli. Wtedy dopiero zobaczysz co to jest surowość prawa ze wszystkimi tego konsekwencjami. Oni prawdziwych bandytów nie są w stanie złapać, więc muszą łapać szaraczków. Ale to już Mikołaj Rej pisał, setki lat temu: "Małych złodziei do ciemnicy wtrącacie, wielkim... w pas się kłaniacie". Nic się nie zmieniło.

Kiedyś widziałem na dworcu bluzgającą na wszystkich sztajmeskę wymachującą butelką denaturatu. Ponieważ tuż obok stała policja, podszedłem i zapytałem dlaczego nie interweniują. Funkcjonariusz uśmiechnął się szczerze. Nic jej ni można zrobić – wyjaśnił. Gdyby ją aresztowali, to musieliby sami przewieźć choćby do izby wytrzeźwień. A jak im zarzyga samochód? To sami będą musieli go czyścić. Dodatkowo mogą też się czymś zarazić, więc wolą nie psuć sobie dnia. Co innego gdybym to ja się tak zachowywał. Zwykły obywatel, niestety, należy do osób, którym na czymś zależy i dlatego łatwo go ukarać (on nie chce mandatów, izby wytrzeźwień, pism do zakładu pracy, notatek w aktach, punktów karnych, ani osławienia).

Po co jest więc nam prawo i organy je egzekwujące? Nie wiem. Prawo nas nie broni ani przed mafijnymi bossami, ani zwykłymi sztajmesami. Może za to, i tym się zajmuje, ścigać nas. Wniosek: sami sobie na głowę ich nałożyliśmy i teraz musimy cierpieć. Ach, przypomina się znowu Swobodna Rybicja Panty z "Dzienników gwiazdowych". Hipokryzja, maskirowka i tworzenie niewykonalnych przepisów. A to nie wolno pić piwa w parku, a to trzeba jechać mniej niż 50 kilometrów na godzinę... Nikt tego nie wyegzekwuje, bo i jak? Gdyby ośrodki prawotwórcze naprawdę chciały ograniczyć prędkość w miastach to przecież wystarczyłoby zlikwidować w samochodach pasy bezpieczeństwa i poduszki powietrzne, a zamiast tego wbić w kierownicę stalowy pręt, którego ostrze sterczałoby kilka centymetrów przed twarzą szofera. Gwarantuję, że ten prosty i mało kosztowny zabieg sprawiłby, że momentalnie spadłaby średnia szybkość pojazdów w mieście, lokując się gdzieś w zakresie 10 – 20 kilometrów na godzinę.

Na szczęście żadne realne egzekwowanie przepisów nam nie grozi. Wystarczy zerknąć jak szybko "strefy uspokojonego ruchu" zamieniły się w "strefy wpienionych kierowców", a szybkość i tak nie spadła...

Właściwie to miałem pisać o prawie w fantastyce, ale jako międzynarodowy terrorysta musiałem poględzić o naszej rzeczywistości. Może i dobrze. Ta kochana rzeczywistość literaturą co prawda nie jest, ale fantastyką, jak najbardziej.

 

 

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 30 >