Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 32>|>

Polska w polskiej fantastyce

 

 

Na szczęście dziennikarz nie musi ujawniać swoich źródeł informacji, więc przyjmijmy, że poniższe, choć napisane w pierwszej osobie dotyczy "Pana X" i niech się służby różne nie czepiają.

 

Wczoraj Leon znalazł płytę chodnikową z napisem "V. Manarin – Breslau". Oczywiście uznaliśmy natychmiast, że taka pamiątka nie może sobie leżeć spokojnie i czekać aż ktoś ją ukradnie. Trzeba było ją zabezpieczyć. Problem był tylko jeden: płyta stanowiła integralną część chodnika.

No cóż. Armia Krajowa byłaby z nas dumna. Nigdy nie miała tak wspaniałych partyzantów – opanowanie, zimne nerwy, zegarmistrzowskie zaplanowanie całej akcji...

Opis zdarzeń:

1. Uchlaliśmy się piwem.

2. Wypiliśmy jeszcze parę piw.

3. Walnęliśmy dodatkowo po piwku.

4. Z piskiem opon podjechaliśmy na miejsce akcji (noc, ciemność, ludzie wokół się jednak pałętali)

5. Zaczęliśmy wyrywać płytę.

6. Cholera jedna siedziała mocno. Zaczęliśmy kuć.

7. Po dłuższym czasie walenia i coraz bardziej zdziwionych spojrzeniach przechodniów, którzy nas mijali, Leon się poddał.

8. Wbiłem z kopa śrubokręt w spoinę.

9. Stanąłem na śrubokręcie.

10. Spruliśmy pół chodnika.

11. Z kradzioną płytą w rękach zaczęliśmy naprawiać chodnik... ale nam nie szło zbyt składnie [z różnych względów]

12. Ukryliśmy płytę w samochodzie i z piskiem opon, opuściliśmy miejsce błyskawicznej (półgodzinnej) akcji nie pozostawiając po sobie żadnych śladów poza rozprutym chodnikiem.

13. Wypiliśmy jeszcze po piwie, a potem długo myłem płytę we własnej wannie nie bacząc na głośne protesty mojej żony.

14. Cud, że nie dostałem od niej w łeb. Ale, prawdę mówiąc, z płyty chodnikowej była bardzo zadowolona – nawet, mimo incydentu w wannie, spojrzała na mnie jakoś tak "życzliwiej". Słysząc jednak opis bitwy nazwała nas z Leonem "pipami" oraz tchórzami i poinstruowała jak na przyszłość przeprowadzać podobne akcje... Mam wrażenie, że stanowimy, psia cholera, dobrane towarzystwo. Płyta mojej żonie bardzo pasuje – ona uwielbia przedwojenne pamiątki. Notabene AK nigdy nie przeprowadziło tak świetnej, błyskawicznej akcji. Te wszystkie zamachy i akcje to niewiele w porównaniu z naszymi dokonaniami. (Jeśli jednak pójdę siedzieć to przysyłajcie mi fajki do więzienia).

 

Ale dlaczego w ogóle piszę o tym cholernym chodniku? Zainspirował mnie. Otóż, mam wrażenie, że nasi kochani pisarze SF, nie zauważają otoczenia, które, bądź co bądź mają na wyciągnięcie ręki. Wiem z czego wziął się ten stan rzeczy, ale nie mam bladego pojęcia dlaczego trwa. Postaram się zadać to pytanie prościej: "Dlaczego Polacy nie piszą o Polakach"? Mamy przecież śliczne miasta, mamy mnóstwo pamiątek, kilotony zagadek, dziwnych znaków pozostawionych nam przez poprzednie pokolenia. Dlaczego to nie zapładnia wyobraźni twórców z dziedziny fantastyki? Dlaczego ciągle piszą o jakiejś "Ameryce" (nazwijmy to umownie, bo o prawdziwej Ameryce nie mają, z reguły, zielonego pojęcia, co, niestety, łatwo wyhaczyć).

Wiem dlaczego tak było. W ubogim, szarym socjalizmie jakakolwiek akcja umiejscowiona w Polsce skazana była na śmieszność. Trudno sobie wyobrazić, że właściciel Syrenki z piskiem opon gonił właściciela Trabanta ostrzeliwując się z hukiem. To nędzne było, płaskie, jakieś takie pozbawione perspektyw. Socjalizm powodował potrzebę ucieczki – stąd ta umowna "Ameryka", gdzie umiejscawiano akcję większości powieści i opowiadań rodzimej SF. Paru osobom jednak się udało. Wymieńmy Trepkę z jego "Ósmym kręgiem piekieł", wymieńmy Borunia (tytułu nie pamiętam – chodziło o podróże w czasie i Warszawę prawie zamienioną w jeden wielki rurociąg) i, najlepszego z nich, Zbigniewa Prostaka, który chyba jako pierwszy pokazał, że w naszym cholernym zaścianku, może jednak dziać się coś ciekawego. To była absolutnie pierwsza próba pokazania, że jakoś da się jednak nasze upiornie nędzne realia jakoś tam ekstrapolować w przyszłość.

No dobrze, ale siermiężny socjalizm się skończył szczęśliwie anno domini 1989. Mamy już napady na banki, mamy nowe technologie i co? Znowu nic? Trochę przesadzam. Jest przecież "Szosa na Zaleszczyki", jest "Noteka 2000", są piękne opowiadania Pilipiuka, coś Gienka Dębskiego... Jest też "Symultana" Drzewińskiego. Tu chciałbym się dłużej zatrzymać. Otóż Drzewiński, stary fachman, jako bodaj jedyny, od dłuższego czasu trzyma się polskich realiów, ale jest bodaj jedynym twórcą, który to robi konsekwentnie.

Tu dygresja i anegdota. Podobno Robert Szmidt (wydawca magazynu Science Fiction) zadzwonił do Andrzeja i miał miejsce następujący dialog:

Robert: Andrzej, napisz mi opowiadanie ale muszę ci dać potwornie krótki termin.

Drzewiński (ziewając): Dobrze.

Robert: Ale masz też zadaną objętość tekstu.

Drzewiński: Dobrze.

Robert: No i jak byś mógł mi napisać coś co daje do myślenia, żeby się odbijało od reszty numeru.

Drzewiński: Dobrze.

Robert: Ale ja już muszę składać numer. Mogę zaczynać?

Drzewiński (znowu ziewając): Możesz. Wyślę ci w zadanej objętości, w zadanym terminie i na zadany temat...

No i wyszła z tego "Symultana". Przeczytajcie bo warto. Moim zdaniem jedno z ciekawszych opowiadań Sf o Polsce, które ukazało się w ostatnich latach. Tylko dlaczego ja ciągle muszę mówić o Drzewińskim? O profesjonaliście, który zęby na tym zjadł – teraz lubią go wydawcy (i czytelnicy) ponieważ jest w stanie każde zadanie wykonać dobrze? Dlaczego nie mogę powiedzieć niczego takiego o młodych twórcach?

Tu oczywiście przesadziłem. Jest kilka pięknych tekstów o Polsce i Polakach, jak choćby "Diabeł na Jabol Hill" – Łukasza Orbitowskiego (rzecz absolutnie warta odnotowania). Ale dlaczego muszę je wydłubywać jak rodzynki z ciasta? Tak jakby nas Polska w ogóle nie interesowała.

Rosjanie piszą w większości o Rosji, Amerykanie o Ameryce, a my... też o Ameryce (nie mając zresztą o ich realiach często zielonego pojęcia). Czytam i czytam, jak to ktoś w Stanach wyjął kraciastą, płócienną chustkę i wytarł nos, albo wielki menedżer zapalił papierosa na sali obrad, ewentualnie prezes jakiejś firmy wsiadł do swojego mercedesa i, zdenerwowany ruszył osiągając od razu pełną szybkość. Takie rzeczy są, oczywiście, teoretycznie możliwe, tyle, że wypadałoby podkreślić w opisie akcji, że mamy do czynienia ewenementem czy jakimś dziwem natury, który zdarza się raz na sto lat. Ale kwestia nie w mnożeniu przykładów, ani wytykaniu drobnych potknięć. Moje zasadnicze pytanie: "Dlaczego Polacy nie piszą o Polakach?" – pozostanie chyba bez odpowiedzi. Czyżby aż tak twórców przytłaczała szarość naszego otoczenia, że nie mogą odnaleźć w niej niczego inspirującego? Wątpię. Przecież Nina Liedtke dowiodła, że klasyczny cyberpunk może równie dobrze dotyczyć naszej rzeczywistości, a Robert Szmidt pokazał ciekawy, polski postapocalyptic. Gdzie następni? Czemu tu tak pusto?

 

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 32 >